Cała gala UFC 309 była naprawdę solidnie obsadzona, ale prawda jest taka, że dla wielu fanów MMA mogłaby się składać tylko z main eventu. Bo to w nim do klatki wyszedł Jon Jones, by bronić pasa wagi ciężkiej. Jego rywalem był Stipe Miocić i z jednej strony to elektryzujące zestawienie. Z drugiej… kilka lat wcześniej robiłoby znacznie większe wrażenie. Ale już sposób, w jaki “Bones” rozprawił się z przeciwnikiem, musiał budzić respekt.
Szczęka wytrzymała, żebra nie
Jon Jones w ostatnich latach do oktagonu wchodził rzadko, ale jeśli już to robił, to niezmiennie po to, żeby wygrać. W 2020 odprawił niepokonanego wówczas Dominicka Reyesa po jednogłośnej decyzji sędziów. Potem miał dłuższą przerwę, sporo problemów prywatnych i z prawem, ale gdy wrócił – w zeszłym roku – to w walce o odzyskanie mistrzowskiego pasa poddał Ciryla Gane’a w nieco ponad dwie minuty. Można było momentami śmiać się, że Dana White kocha Jonesa bardziej niż kogokolwiek na świecie, bo ten nie wypadał z rankingów UFC ani na moment.
Ale też trudno nie zrozumieć tej miłości. Bones w klatce jest wielki. Dla wielu – największy w UFC.
CZYTAJ TEŻ: NAJLEPSI FIGHTERZY W HISTORII UFC [TOP 10]
I dziś udowodnił to po raz kolejny. Owszem, Stipe Miocic to już głównie nazwisko. Gość też ma swoje miejsce w Galerii Sław amerykańskiej organizacji, ale było oczywiste, że w wieku 42 lat raczej nie ma co liczyć, że pokaże fajerwerki. Do oktagonu wszedł po 3,5 roku przerwy, skuszony walką z legendą. Gdy był tam ostatni raz, to lekcji na początku drugiej rundy udzielił mu Francis Ngannou. A przy całym szacunku dla Kameruńczyka – Jonesem to on nie jest.
Co więc zobaczyliśmy dziś w klatce? Jona Jonesa całkowicie kontrolującego pojedynek. Owszem, kilka razy oberwał w głowę, ale właściwie ani razu nie był zagrożony. Ba, sam był bliski skończenia walki już w pierwszej rundzie, ale Stipe przetrzymał jego ataki. W drugiej starszy z Amerykaninów zdołał nawet kilka razy się zrewanżować, choć i ta – znacznie bliższa – runda raczej poszłaby na konto jego rywala. Ale sędziowie punktowi mogli zrobić sobie fajrant niedługo potem.
Bo mniej więcej w połowie trzeciej rundy, gdy pisaliśmy sobie uwagi na bieżąco, zanotowaliśmy: “Miocic 42 lata, ale odporność nie spadła, szczęka dalej dużo znosi”. I Jon Jones chyba też to zauważył. Więc zamiast przydzwonić po raz kolejny w szczękę, trafił obrotowym kopnięciem idealnie pomiędzy nogą a ręką rywala. Czysty kopniak, na slow motion wyglądał tak, że zdziwilibyśmy się, gdyby Stipe miał jeszcze którekolwiek z żeber po lewej stronie w całości. Nie zazdrościmy zresztą tego, co Amerykanin zobaczy na prześwietleniu. Bo Jones zapewnił mu najpewniej kilka dobrych tygodni rehabilitacji.
The sound of the Jon Jones spinning back kick that finished Stipe Miocic 😳 pic.twitter.com/gsTmOh5yhP
— Happy Punch (@HappyPunch) November 17, 2024
Bones mógł więc świętować, a wszyscy fani czekali na to, co powie w rozmowie po walce. Bo jeszcze przed dzisiejszym pojedynkiem mówiło się, że może to być ostatnie starcie legendy MMA w karierze. Joe Roganowi powiedział jednak, że niekoniecznie, choć nie zadeklarował tak naprawdę niczego konkretnego. Poza tym, że kocha Jezusa. Ale z nim do oktagonu raczej nie wejdzie. Niemniej, całkiem możliwe, że Jones skusi się na jeszcze jeden czy dwa pojedynki. Mówi się choćby o starciu z Alexem Pereirą, byłym mistrzem wagi średniej i aktualnym półciężkiej. W wadze ciężkiej czeka z kolei Tom Aspinall, czyli posiadacz pasa tymczasowego.
Możliwości jest sporo. O ile Jones tylko będzie chciał i nie wpadnie – znowu – w tarapaty, które towarzyszą mu od zawsze.
CZYTAJ TEŻ: JAZDA PO PIJAKU, DOPING I WIELE INNYCH, CZYLI JON JONES I WSZYSTKIE JEGO ODPAŁY
Dominacja Oliveiry i wygrana Tybury
Co działo się wcześniej na gali UFC 309? W co-main evencie Charles Oliveira udowodnił, że dalej jest jednym z najlepszych fighterów w wadze lekkiej i wypunktował Michaela Chandlera, choć ten w piątej rundzie zdołał zaskoczyć rywala i przez moment wydawało się, że może nawet wygrać walkę, w której właściwie od początku był dominowany. Brazylijczyk jednak przetrwał trudny moment, a potem spokojnie doprowadził sprawę do końca. Wcześniej walczył Bo Nickal – legitymująca się bezbłędnym rekordem nadzieja wagi średniej – i pokonał Paula Craiga. Publika nie była jednak zachwycona tym starciem – zresztą słusznie, nie było w nim właściwie nic ciekawego – bo w pewnym momencie zaczęła skandować, że Nickal jest “przereklamowany”.
Nawiasem mówiąc gdyby nie Jon Jones, to gala główna UFC składałaby się z samych wygranych po decyzjach. Tak też triumfowała Viviane Araujo, która pokonała Karinę Silvo, w ten sposób również z Jamesem Llontopem wygrał Mauricio Ruffy.
Nas jednak mogło interesować jeszcze jedno starcie, sprzed głównej części gali. W karcie wstępnej walczył bowiem Marcin Tybura. Polak jeszcze jakiś czas temu był całkiem blisko ścisłej czołówki wagi ciężkiej, ale trzy porażki w ostatnich sześciu walkach zrzuciły go w dół tej kategorii. Dziś jednak był niemalże bezbłędny i niepokonanego do tej pory Jhonatę Diniza wypunktował w znakomity sposób, rozbijając go między innymi łokciami w parterze. Walkę zakończyła interwencja lekarza po drugiej rundzie. Zresztą, patrząc na zdjęcia Brazylijczyka po walce, nie ma się co dziwić.
Jhonata Diniz looked like he’d been in a car crash after those elbows from Marcin Tybura 🤯#UFC309 pic.twitter.com/9TB8YETXOc
— MMA Orbit (@mma_orbit) November 17, 2024
Tybura – aktualnie dziewiąty w rankingu ciężkich – takim starciem pokazał, że wciąż może w UFC dać kilka naprawdę niezłych pojedynków. I oby tak właśnie było.
Fot. Newspix