Reklama

Nie był mistrzem, został legendą. 51 lat od śmierci François Ceverta

Błażej Gołębiewski

Autor:Błażej Gołębiewski

06 października 2024, 14:33 • 13 min czytania 1 komentarz

Formuła 1 w swojej historii widziała wiele tragicznych wypadków. Do najbrutalniejszych zalicza się ten, który wydarzył się dokładnie 51 lat temu, 6 października 1973 roku na Watkins Glen. W kwalifikacjach do Grand Prix Stanów Zjednoczonych życie stracił François Cevert, jeden z największych talentów królowej motorsportu, typowany jako następca legendarnego Jackiego Stewarta, kolegi z zespołu, mentora, a prywatnie bliskiego przyjaciela. – Był to kierowca z tak dużym potencjałem, że z pewnością osiągnąłby swój cel i zdobył tytuł. I być może dokonałby tego więcej niż jeden raz, a dziś wspominalibyśmy go właśnie jako mistrza świata – słyszymy o Francuzie od eksperta.

Nie był mistrzem, został legendą. 51 lat od śmierci François Ceverta

Motorsport od zawsze wypełniony był śmiercią. Giną ci, którzy przypadkowo znaleźli się w niewłaściwym dla siebie miejscu w najgorszym możliwym momencie. Giną też tacy, którzy sami prowokują szalenie niebezpiecznie sytuacje, próbując wyjść poza utarte schematy i granice. Zrobić coś, czego inni nie będą w stanie, ale jednocześnie coś, na co pozwalają im ponadprzeciętne umiejętności. I to właśnie ten drugi scenariusz spotkał dokładnie 51 lat temu François Ceverta. 

To nazwisko, które wielu kibicom – szczególnie tym młodszym – nie mówi zapewne absolutnie nic. Jackie Stewart – to już z kolei postać kojarzona nie tylko przez fanów Formuły 1 czy motorsportu. Cevert, który był jego wiernym i posłusznym uczniem, w 1973 roku znalazł się na prostej drodze do przejęcia schedy po trzykrotnym już mistrzu świata. Ale te plany pokrzyżował fatalny w skutkach wypadek podczas kwalifikacji do Grand Prix Stanów Zjednoczonych na torze Watkins Glen. 

Z dwóch kółek na cztery 

Paryskie ulice miały okazję poznać François Ceverta bardzo dobrze. Od najmłodszych lat interesował się ściganiem, choć, wbrew pozorom, nie zaczynał od czterech kółek. Początkowo bardziej pociągały go jednoślady, a konkretniej skutery. Na Vespie, którą nieustannie podkradał swojej matce, Huguette, ścigał się ze znajomymi po wąskich drogach oplatających stolicę Francji. Ale fascynacja nastoletniego François szybko zmieniła kierunek. 

Reklama

Przyczynił się do tego zresztą kierowca również mający historię w Formule 1, Jean-Pierre Beltoise. Prywatnie był partnerem siostry Ceverta, Jacqueline, stając się zarazem autorytetem dla kilka lat młodszego chłopaka. To on był jednym z najsilniejszych głosów namawiających nastolatka na dołączenie do szkółki wyścigowej. 

François mógł sobie na to pozwolić, bo pochodził z dość zamożnej rodziny. Jego ojciec, rosyjski Żyd Charles Goldenberg, był cenionym paryskim jubilerem. Ale zanim znalazł się nad Sekwaną, jego pochodzenie mogło go kosztować życie. Przed represjami Goldenberga uchroniła właśnie emigracja. Podczas II wojny światowej uniknął zsyłki do niemieckich obozów zagłady w Polsce, dołączając do lokalnego ruchu oporu. I dlatego właśnie zdecydował, że jego dzieci będą nosić francuskie nazwisko matki. Para zresztą nigdy nie wzięła ślubu, choć ostatecznie wytrwała w związku aż 45 lat. 

Finalnie to jednak nie ojciec był głównym sponsorem młodego Ceverta. Stała się nim Anne Van Malderen, starsza o kilka lat od François mężatka, którą poznał jako dziewiętnastolatek na plaży w Saint-Tropez. Z Nanou, bo tak pieszczotliwie nazywał swoją partnerkę, szybko połączyło go silne uczucie. Ba, na tyle silne, by otrzymać od wybranki spore wsparcie umożliwiające szlifowanie umiejętności nieopodal legendarnego toru Magny-Cours. 

20 lat po swoich narodzinach, które miały miejsce 25 lutego 1944 roku, Albert François Cevert musiał jednak przerwać dobrze rokujące treningi w charakterze kierowcy, by odbyć służbę wojskową. Do ścigania powrócił dopiero w końcówce 1966 roku, zaznaczając w wyraźny sposób swoją obecność na torach. Zwyciężył w zawodach Volant Shell, gdzie dla triumfatora przewidziano dość interesującą nagrodę. Był to samochód Alpine A280 Renault w specyfikacji F3, a także płatny przejazd w jednym z wyścigów w tej właśnie klasie. 

Model w bolidzie 

Debiutancki sezon okazał się w dużej mierze fiaskiem. Mimo pomocy ze strony rodziny i Nanou, koszty utrzymania się we Francuskiej Formule 3 stawały się dla Ceverta zbyt wysokie. Nie miał też odpowiedniej wiedzy, by optymalnie dopasować bolid do własnych preferencji i konkretnych wyścigów. Wreszcie odsunęli się od niego rodzice, którzy uważali pasję syna za niezbyt atrakcyjną. Ale François na torach robił, co tylko mógł. I choć jego wyniki nie były oszałamiające, to już sam styl jazdy wzbudzał zainteresowanie.  

Talent Ceverta dostrzeżono w… firmie produkującej gaśnice, która została jego sponsorem. Kiedy tylko dzięki takiemu wsparciu François przesiadł się do szybszego samochodu włoskiego konstruktora Tecno, szybko pokazał, że ma w sobie olbrzymi potencjał. W nowym bolidzie triumfował w coraz większej liczbie zawodów w sezonie 1968, by wreszcie zakończyć rywalizację na pierwszym miejscu w klasyfikacji generalnej kierowców. Francuska Formuła 3 miała tym samym nowego mistrza, którym został 24-letni François Cevert. 

Reklama

Tecno w kolejnym roku obsadziło go już w samochodzie Formuły 2. Tam też miał okazję pierwszy raz zmierzyć się ze swoim późniejszym mentorem, Jackiem Stewartem. Mocno dawał się Szkotowi we znaki, robiąc na nim spore wrażenie. Nie tylko w kwestiach sportowych.

Kiedy się pojawił, był inny niż wszyscy. Wyglądał jak młody, waleczny byk. Pewny siebie, rzucał głębokie spojrzenia swoimi niesamowitymi niebieskimi oczami. Był przez to bardzo atrakcyjny dla kobiet. Cechowało go ponadto doskonałe poczucie humoru, nienaganna sylwetka. Wyglądał nawet zbyt dobrze, by być kierowcą wyścigowym. To wszystko sprawiało, że zawsze było wokół niego dużo dziewczyn. I był ciągle nimi zajęty – wspominał Ceverta po latach Stewart. 

Mimo zainteresowania, które budził, François potrafił utrzymać skupienie na wyścigach. Szczególnie ważny dla dalszych losów jego kariery był ten odbywający się na torze Crystal Palace w 1969 roku. To na nim Jackie Stewart miał ogromne problemy, by wyprzedzić agresywnie jadącego Ceverta. I od razu przekazał uwagi na jego temat swojemu przyjacielowi i jednocześnie szefowi zespołu, Kenowi Tyrrellowi (od jego nazwiska powstała nazwa ekipy). 

Sezon skończył się dla Francuza dobrze, bo w klasyfikacji generalnej Formuły 2 znalazł się na trzecim miejscu. Już w 1970 roku wskoczył natomiast do świata królowej motorsportu, zastępując tam Johnny’ego Servoz-Gavina, który odczuwał coraz większe problemy ze wzrokiem. Za sugestią Jackiego Stewarta, który pozostał bez zespołowego partnera, Tyrrell zatrudnił właśnie Ceverta.

Był częścią rodziny Stewartów 

W swoim pierwszym oficjalnym sezonie w Formule 1 François zapunktował jedynie raz – zajmując szóste miejsce na Monzy. Ale nie miało to większego znaczenia, bo jego postęp był zauważalny gołym okiem. A to, co na pewno przekonywało Kena Tyrrella do słuszności podjętej decyzji, to zawiązująca się relacja pomiędzy Cevertem a Stewartem. Początkowo Francuz był uczniem szkockiego mistrza, ale obaj kierowcy zaczynali rozumieć się bez słów i spędzać ze sobą coraz więcej czasu prywatnie. 

Matra MS660, w której Cevert startował w wyścigu 1000 km de Paris. Fot. Newspix

Jackie Stewart przekazywał wskazówki Cevertowi, a ten, łącząc je ze swoimi niebagatelnymi umiejętnościami, przenosił całość na tor, stając się coraz szybszym kierowcą. Było to widać już w sezonie 1971, w którym często pojawiał się na mecie tuż za Szkotem. Tyrrell 003 ze Stewartem za kierownicą okazywał się bezkonkurencyjny w większości wyścigów, prowadząc Jackiego do drugiego w karierze tytułu mistrza świata. A Cevert? 

Młody Francuz otrzymał starszy bolid z oznaczeniem 002, ale i tak spisywał się w nim dobrze. Wreszcie wygrał też swoje pierwsze Grand Prix, triumfując na Watkins Glen. Przypieczętował tym samym trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej kierowców, bardziej jednak ciesząc się z mistrzostwa wywalczonego przez swojego mentora i przyjaciela. 

Takie relacje w motorsporcie trochę zniknęły. Były popularne dużo wcześniej – w latach 70., 60., a nawet 50. Wtedy kierowcy rozumieli, że jadą tak naprawdę na tym samym wózku, że ryzykują życiem. Oczywiście, obecnie też takie ryzyko występuje, natomiast wraz z postępem technologicznym zostało już znacząco zmniejszone. Podobną zażyłość jak Cevert i Stewart mieli choćby Bernie Ecclestone wraz z Jochenem Rindtem, jedynym w historii pośmiertnym mistrzem świata. Brytyjczyk rozważał nawet całkowite wycofanie się z motorsportu po tragicznym wypadku Rindta, który był mu bardzo bliski – mówi Bartosz Budnik, ekspert i komentator stacji Viaplay. 

Jackie Stewart

Jackie Stewart w 1971 roku. Fot. Newspix

W tamtych latach można było też zauważyć swego rodzaju komitywę pomiędzy Jimem Clarkiem, Jackiem Stewartem i Grahamem Hillem. Jeśli chodzi natomiast o czystą relację mistrz i uczeń, mogliśmy ją ponadto obserwować w przypadku Sebastiana Vettela oraz Michaela Schumachera. I Vettel zresztą otwarcie przyznawał, że Schumacher jest jego mentorem. Czasem zażyłości tworzyły się także nie tylko wśród samych kierowców, ale i szefów zespołów, tak jak miało to miejsce u Enzo Ferrariego i Gillesa Villeneuve’a. Niemniej jednak wydaje mi się, że to, co łączyło Stewarta z Cevertem, to było coś specjalnego, na pewno coś, czego obecnie już w Formule 1 nie widzimy – dodaje Budnik. 

I faktycznie, tę wyjątkową zażyłość można dostrzec na archiwalnych nagraniach przedstawiających życie Ceverta i Stewarta poza torami wyścigowymi. Duet stał się praktycznie nierozłączny, dzieląc razem większość aktywności w wolnym czasie i świetnie się rozumiejąc. – Był częścią rodziny Stewartów – powiedział zresztą po latach Jackie. 

Początek i koniec na Watkins Glen 

Kolejny sezon nie był już dla Ceverta aż tak owocny. Lepiej radził sobie w nim Stewart, którego oczywiście Tyrrell faworyzował, dając mu do dyspozycji coraz nowsze warianty bolidu. Tymczasem Francuz musiał radzić sobie w dalszym ciągu na modelu 002, co zresztą przekładało się na osiągane przez niego wyniki. Jedyny większy sukces odniósł nie w samej Formule 1, a w 24-godzinnym wyścigu Le Mans, w którym uległ jedynie duetowi Henri Pescarolo – Graham Hill. Szczególnie drugiego z nich trudno było wówczas pokonać, bo tamtym zwycięstwem sięgnął po potrójną koronę sportów motorowych, mając już na swoim koncie zwycięstwa w F1 i GP Monako, a także Indianapolis 500.

Rok 1973 przyniósł ulepszony samochód Tyrrella o oznaczeniu 006, który otrzymali już obaj kierowcy zespołu. Ich największym rywalem pozostawał Lotus – w jego barwach występowali legendarny Emerson Fittipaldi, mistrz z poprzedniego sezonu, a także Ronnie Peterson. Brazylijczyk w pierwszych czterech wyścigach sezonu trzykrotnie triumfował, ale Jackie Stewart nie miał zamiaru odpuszczać. Po wygranej w Grand Prix RPA dołożył jeszcze zwycięstwa w Belgii i Monako, a później w Holandii i Niemczech. 

To sprawiło, że przed ostatnim wyścigiem sezonu Szkot zapewnił już sobie trzecie mistrzostwo świata. Zaplanował więc zakończenie kariery w tej wyjątkowej dla siebie chwili, chcąc odejść z Formuły 1 w momencie największej chwały, jednocześnie namaszczając swojego następcę, czyli Ceverta. A ten w 1973 roku spisywał się rewelacyjnie – praktycznie wszędzie tam, gdzie Stewart wygrywał, jego młodszy uczeń pojawiał się tuż za nim. Czasem nawet na mecie meldował się przed mistrzem. 

Tor Watkins Glen, gdzie finiszował sezon, wyjątkowo odpowiadał Cevertowi. Wszak to właśnie tutaj odniósł swoje pierwsze i jedyne zwycięstwo w F1. Ken Tyrrell miał osobliwy plan na Grand Prix Stanów Zjednoczonych – przekazał Stewartowi, by ten, mając już zapewniony tytuł, dał wygrać w wyścigu młodszemu koledze. W taki sposób miał symbolicznie przekazać pałeczkę Cevertowi, którego w tamtym momencie typowano na przyszłego mistrza świata. Ale Jackie, pomimo ogromnej zażyłości z Francuzem, nie do końca chciał realizować taki scenariusz. Bo to przecież jednak rywalizacja, bo to jego setne Grand Prix, bo kończy karierę. 

Ale los napisał jeszcze inną historię. 

François na Watkins Glen po prostu szalał. Czuł się świetnie, a jego agresywny styl pozwalał mu ustalać coraz lepsze czasy okrążeń na amerykańskim torze. W kwalifikacjach walczył o pole position, mając za najgroźniejszego rywala Ronniego Petersona z Lotusa. Ale wreszcie Cevert na jednym z zakrętów sekcji Esses popełnił brzemienny w skutkach błąd, do czego zresztą w dużej mierze przyczyniła się surowość Tyrrella 006, samochodu o krótkim rozstawie osi, który miał spore problemy ze stabilnością na krętych i szybkich odcinkach. 

To były bolidy bardzo trudne w prowadzeniu, niesamowicie wymagające. I z wyścigu na wyścig Cevert potwierdzał jak wielkie ma umiejętności, radząc sobie za kierownicą tamtych Tyrrelli. To był facet, który nie zostawiał na torze niczego. Jeśli można było jakiś odcinek przejechać z pełnym gazem, to on to robił – nawet wtedy, gdy inni odpuszczali. I ten agresywny styl jazdy w połączeniu z niewybaczającą błędów maszyną przyniósł przykre konsekwencje. Zwłaszcza że lata 70. były dla wszystkich kierowców po prostu bezlitosne – mówi Bartosz Budnik. 

Chcąc uzyskać jak najwyższą prędkość na wyjściu z szykany, Cevert nie zdołał utrzymać bolidu w granicach toru. W niefortunny sposób odbił się od krawężnika, co spowodowało całkowitą utratę przyczepności. Samochód najpierw uderzył w jedną barierę, by ostatecznie wylądować na kolejnej, w którą po niekontrolowanym obrocie wjechał czołowo. Metalowy element przeciął ciało kierowcy na pół, powodując natychmiastową śmierć. 

Wypadek Ceverta był bardzo brutalny. Kierowcy, którzy go widzieli, nie chcieli później o tym rozmawiać. Fittipaldi określił tamten dzień jako najsmutniejszy w swojej całej karierze. Całą sytuację niesamowicie mocno przeżywał Jackie Stewart. Stracił nie tylko kolegę z zespołu, ale najlepszego przyjaciela, członka rodziny, którego traktował przecież jak młodszego brata. 

Szkot przestał już wtedy myśleć o zwycięstwach, o dalszej jeździe. Nie wziął udziału w wyścigu, który byłby jego setnym startem w Formule 1. Licznik zatrzymał się na 99, bo Stewart zrezygnował z dalszego uczestnictwa w rywalizacji na Watkins Glen. 

Niedoszły mistrz 

W obliczu końca kariery Jackiego Stewarta, to właśnie 29-letni François Cevert był z oczywistych względów typowany na kolejnego mistrza świata Formuły 1. Miał ku temu wszelkie predyspozycje, pokazując się z doskonałej strony w coraz większej liczbie wyścigów. Świetnie spisywał się ponadto bolid Tyrrella, który był przygotowywany przede wszystkim pod lidera zespołu. Tym, w sezonie 1974, miał się stać właśnie Francuz. 

Cevert był zdecydowanie talentem czystej wody. Miał papiery, żeby zostać mistrzem świata i to raczej bez większych problemów. Czy stałoby się to już w 1974? Trudno powiedzieć, bo wiele zależało od postępu technologicznego, który dokonywał się z roku na rok. Nie mam natomiast wątpliwości co do tego, że był to kierowca z tak dużym potencjałem, że albo w Tyrrellu, albo w innej ekipie – a tej mógłby szukać, gdyby Tyrrell okazał się dla niego niewystarczający – osiągnąłby swój cel i zdobył tytuł. I być może dokonałby tego więcej niż jeden raz, a dziś wspominalibyśmy go właśnie jako mistrza świata – ocenia Ceverta Bartosz Budnik. 

Prawdziwą ironią losu jest fakt, że przecież mentorem Ceverta był Jackie Stewart – ten sam, który przez wiele lat walczył o poprawę bezpieczeństwa w Formule 1. Był orędownikiem zmian prowadzących do ograniczenia ryzyka podczas ścigania, szczególnie w latach 60. i 70. Nie dziwi więc fakt, że Szkot po wypadku swojego zespołowego partnera, a prywatnie bliskiego przyjaciela, wycofał się z dalszej rywalizacji na Watkins Glen i skończył karierę o jeden wyścig wcześniej niż planował – dodaje ekspert. 


Istotnie, Stewart walczył o poprawę bezpieczeństwa w Formule 1. Sam zresztą przyznawał później, że byłby znacznie popularniejszy, gdyby tak mocno nie przywiązywał wagi do kwestii zmniejszenia ryzyka i wprowadzenia zmian obniżających atrakcyjność wyścigów, ale pozwalających w większym stopniu zapobiegać wypadkom na torach. To wszystko nie zdało się jednak na nic w feralnym Grand Prix Stanów Zjednoczonych, w którym w wieku 29 lat zginął François Cevert. 

I choć mówiło się, że jego śmierć nie pójdzie na marne, a Formuła 1 wyciągnie wnioski z brutalnej kraksy, to w następnym sezonie tor Watkins Glen znów zebrał śmiertelne żniwo. Dokładnie rok po tragedii z udziałem Ceverta, 6 października 1974 zginął kolejny młody i świetnie zapowiadający się kierowca – Helmuth Koinigg. I znów feralnym elementem okazała się metalowa bariera. Kiedy Koinigg stracił w wyniku awarii kontrolę nad bolidem, ten uderzył w źle zamontowane przęsło, które odcięło mu głowę. 

Dopiero po kolejnym brutalnym wypadku układ zakrętów na Watkins Glen uległ zmianie. Dołożono szykanę, która spowalniała kierowców, redukując liczbę groźnych sytuacji na torze. Ale mimo tego feralny obiekt w stanie Nowy Jork pochłonął później jeszcze cztery ludzkie życia. 

Łącznie zginęło tam dwunastu kierowców. Dla François Ceverta Watkins Glen był zarówno początkiem, jak i końcem. To bowiem na tym torze wygrał przecież swój pierwszy i jedyny wyścig Formuły 1. Być może tych zwycięstw miałby na koncie więcej, gdyby był krnąbrny, pozbawiony pokory i skupiony na własnych sukcesach, rywalizując znacznie ostrzej ze Stewartem. Ale on zachowywał skromność, wiedząc, że jego moment i tak wreszcie nadejdzie. A do tego wszystkiego prowadził go szkocki mistrz, w którego Francuz był wpatrzony jak w obrazek.

Można pomyśleć, że skoro Jackie wszystkiego mnie uczy, to ja będę następnym Jackiem Stewartem. Ale na razie bardzo mi do niego daleko. Więc jestem François Cevert – mówił w jednym z wywiadów. 

I na zawsze pozostanie François Cevertem. Kierowcą, który, choć wygrał zaledwie jeden wyścig Formuły 1 w karierze, ma status jednej z legend królowej motorsportu. 

BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI 

Fot. Newspix.pl

Czytaj więcej o Formule 1:

Uwielbia boks, choć ostatni raz na poważnie bił się w podstawówce (i wygrał!). Pisanie o inseminacji krów i maszynach CNC zamienił na dziennikarstwo, co było jego marzeniem od czasów studenckich. Kiedyś notorycznie wyżywał się na gokartach, ale w samochodzie przestrzega przepisów, będąc nudziarzem za kierownicą. Zachował jednak miłość do sportów motorowych, a największą słabość ma do ich królowej – Formuły 1. Kocha też Real Madryt, mimo że pierwszą koszulką piłkarską, którą przywdział w życiu, był trykot Borussii Dortmund z Matthiasem Sammerem na plecach.

Rozwiń

Najnowsze

Formuła 1

Komentarze

1 komentarz

Loading...