Lider tabeli strzelców ekstraklasy został schowany do kieszeni przez najlepszą obronę ligi. A że Raków miał dziś jakość nie tylko w tyłach, ale i z przodu – zanotował kolejną wyjazdową wygraną. Zasłużoną, chociaż Radomiak po przerwie zapewnił ekipie Marka Papszuna trochę nerwów.
“In Grzesik and Rocha we trust”. Aż dziwne, że piłkarze Radomiaka nie wyszli na ten mecz z takimi koszulkami. Ich pomysł na grę ofensywną w pierwszej połowie opierał się bowiem na dwóch filarach: autach, wyrzucanych przez bocznego pomocnika, i nadziei, że dwumetrowy napastnik wykorzysta którąś z tych wrzutek.
Ewentualnie dośrodkowanie nogą ze stałego fragmentu gry. Niestety dla kibiców gospodarzy jedyne, na co stać było w tym czasie rosłego Portugalczyka, to jeden bardzo niecelny strzał głową. Mało jak na gościa, który w tym sezonie już dziewięciokrotnie przyprawiał bramkarzy o wściekłość. A trenera Papszuna o zachwyt – chodzą słuchy, że szkoleniowiec Rakowa jest wielkim fanem Rochy.
Dzisiejszym występem napastnik Radomiaka raczej nie poprawił sobie u niego notowań, nie był takim liderem zespołu jak chociażby Ivi Lopez. Hiszpan najpierw strzelił niecelnie zza pola karnego, potem dośrodkował idealnie do Adriano Amorima, który… pośliznął się w polu karnym i nie zamknął tej sytuacji, a następnie wykończył tę znakomitą akcję:
𝐈𝐕𝐈 𝐋𝐎𝐏𝐄𝐙 🇪🇸 znów strzela, Raków prowadzi w Radomiu!💪
📺 Transmisja meczu w CANAL+ SPORT3 i CANAL+ online: https://t.co/LrK3rlrlEG pic.twitter.com/rSxnZwLII5
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) October 5, 2024
Brawa dla Frana Tudora za to dogranie w uliczkę, brawa dla wyraźnie zmotywowanego powołaniem do kadry Michaela Ameyawa za przytomne podanie i dla Hiszpana za wykończenie. Akcja jak ta lala, piłkarze Radomiaka nawet nie zbliżyli się do wykreowania czegoś podobnego przed przerwą.
Być może dlatego trener gospodarzy podziękował po 45 minutach bezbarwnemu Rafałowi Wolskiemu. Za niego wszedł Roberto Alves i trzeba napisać, że Szwajcar nakręcił zespół do tego, żeby wreszcie zaczął chodzić jak porządny zegarek, a nie czasomierz z bazaru.
Po jego wejściu piłkarze z Radomia uwierzyli, że zespół Papszuna jest do nadgryzienia, problem w tym, że ich strzały za każdym razem parował Kacper Trelowski. W pierwszej połowie chłop mógł z nudów rozwiązywać “Jolki” we własnym polu karnym, w drugiej “zatrudniali” go m.in. Zie Ouattara po próbie z dystansu oraz Paulo Henrique i Leandro po uderzeniach z bliska. Bramkarz Rakowa za każdym razem interweniował wzorowo, stąd najwyższa obok Iviego nota w drużynie.
Lopez w tym czasie zniknął z radarów, a jak lider stanął, to i pozostali zawodnicy z Częstochowy nie brylowali w ofensywie. Owszem, w końcówce próbował zrobić coś Jesus Diaz, ale marnował swoje szanse z równą łatwością, z jaką je wypracowywał.
Kiedy wydawało się, że Raków dowiezie najskromniejsze możliwe zwycięstwo, ewentualnie straci bramkę po jakiejś szarży Alvesa lub sekundującego mu dzielnie Joao Peglowa, przebudził się Władysław Koczergin. Ukrainiec zgarnął bezpańską piłkę w środku pola, podholował z nią dobrych 15-20 metrów i potężnym uderzeniem przy prawym słupku zamknął nam to spotkanie.
Częstochowianie wygrywają czwarty mecz z rzędu, mając na wyjazdach fantastyczny bilans 5-1-0. Dodatkowo stracili w jedenastu spotkaniach zaledwie cztery bramki. Maszyna Papszuna zaczęła pracować aż miło, po zatartym silniku z zeszłego sezonu nie ma już śladu.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Janczyk z Kopenhagi: Białostockie środowisko miało rację, na całej długości
- Co za wieczór w uniwersum polskiej piłki! Jagiellonia szokuje Kopenhagę
- Legia rzetelna, odpowiedzialna, rozsądna i… zwycięska!
- Kulesza dla Weszło: Nie miałem przyjacielskich relacji z poprzednią władzą
Fot. Newspix.pl