26 dni temu Bruno Lage został zaprezentowany jako nowy trener Benfiki. Od tamtego czasu Portugalczyk poprowadził drużynę z Lizbony w pięciu meczach. Wygrał wszystkie. Dziś pod rozpędzony, czerwony walec wpadł Diego Simeone i jego chłopcy z Madrytu, którym tym razem do żołnierzy było daleko jak z Lizbony do Lidzbarka. Po Atletico na Estadio da Luz została jedynie mokra plama.
Powracający do Benfiki Bruno Lage zastąpił na stanowisku Rogera Schmidta. Portugalczyk nie czekał na nic, natychmiast zabrał się do roboty. Efekty są zdumiewające.
Atletico przegrało dziś pierwszy mecz od 19 maja, gdy w 37. kolejce poprzedniego sezonu LaLiga uległo Osasunie 1:4. Podobnym rezultatem pachniało od samego początku portugalsko-hiszpańskiej potyczki. Nie napiszemy, że madrytczycy nie przyjechali do Lizbony. Przyjechali i okrutnie się skompromitowali.
Że coś nie gra, można było dostrzec już w początkowych minutach meczu. Przy pierwszym golu dla Benfiki, kibice z Madrytu przecierali oczy już po raz nasty tego wieczoru. A była dopiero 13. minuta. Można było odnieść wrażenie, że gdy Kerem Akturkoglu zbierał się do strzału, Axela Witsela i Marcosa Llorente dzieliło kilkaset metrów. Nie dowierzali kibice, nie dowierzał Simeone. Przecież takie błędy zdarzają się. Każdemu. No, ale nie jego podopiecznym. A jednak.
Na osobny akapit zasługuje Akturkoglu. 25-letni Turek trafił do Lizbony w tym samym momencie, co Bruno Lage. W czerwonej koszulce rozegrał pięć meczów, wszystkie wygrał i strzelił cztery gole, z czego dwa w fazie ligowej Ligi Mistrzów, z której w tym sezonie zdążył już odpaść. Do końca sierpnia turecki napastnik reprezentował bowiem barwy Galatasaray. Dziś jest jednym z najjaśniej świecących symboli nowego, pięknego otwarcia w Benfice.
Wcześnie zdobyta bramka niczego nie zmieniła. Lizbończycy nadal totalnie dominowali rywali w każdym elemencie gry. W każdym. Od stałych fragmentów, przez kontry po atak pozycyjny.
Przed drugą połową jako pierwszy na murawie zameldował się Simeone. Cholo wyglądał na gościa, który wie, co robi i spodziewa się, że za moment zobaczy efekty tej roboty. Argentyńczyk zarządził potrójną zmianę. W szatni zostali: Koke, Rodrigo de Paul i Antoine Griezmann. Weszli: Alexander Sorloth, Conor Gallagher i Javier Serrano, który więcej wspólnego ma z rezerwami Atletico. Czyli konkrety.
Zadziałało? Tak, tyle że zupełnie odwrotnie niż zapewne planował Cholo. Już po pięciu minutach drugiej połowy Gallagher podarował gospodarzom rzut karny, który Angel Di Maria bezbłędnie zamienił na gola. Na kwadrans przed końcem trzeciego gola dołożył Alexander Bah, a ostatecznego upokorzenia gości dopełnił rodak wyróżnionego przez nas Akturkoglu, czyli Orkun Kokcu. W tak zwanym międzyczasie trwała zabawa. Oczywiście taka zabawa, która raduje jedynie połowę uczestników. Piłkarze Benfiki raz po raz ośmieszali zawodników Atletico, a ostatni kwadrans zakrawał o łamanie wszelkich zasad savoir-vivre’u, które zapewne nie zezwalają na tak brutalne traktowanie gości.
Bardzo możliwe, że Cholo Simeone i jego drużyna bardzo szybko chcieliby zapomnieć o dzisiejszym wieczorze. Niestety jeszcze bardziej możliwe, że będzie powracał on jako koszmar podczas niejednej nocy. To był najgorszy mecz Atletico od wielu, wielu lat. A dla Benfiki owacja na stojąco.
Benfica – Atletico Madryt 4:0 (1:0)
Akturkoglu 13′, Di Maria 52′ (k.), Bah 75′, Kokcu 84′ (k.)
WOJCIECH SZCZĘSNY W BARCELONIE:
- Debiuty duetów z jednego kraju w Barcelonie: Lewy i Szczena, Cruyff i Neeskens, Ronaldo i Giovanii…
- Szczęsny zasłużył na filmową puentę. Barcelona naprawi błąd Juventusu
- Nie być hipokrytą. Świetnie, że Szczęsny przerywa emeryturę dla Barcelony
- Nie tylko Szczęsny. Kto jeszcze wracał z piłkarskiej emerytury?
- Szczęsny dwójką? Panie Pena, z czym do ludzi?
Fot. Newspix