Sensacyjne dołączenie Wojciecha Szczęsnego do Barcelony wstrząsnęło piłkarskim światem. W końcu nie codziennie zdarza się, aby piłkarz wracał do grania po tym, jak zapowiedział, że zawiesza buty na kołku. Jednak „nie codziennie” bynajmniej nie oznacza, że wcale. Tęsknota za grą, sentyment do byłego klubu, zawirowania życiowe – futbol pamięta wiele historii o powrotach z piłkarskiej emerytury. Oto kilka z nich.
Johan Cruyff
Zakończenie kariery w wieku 31 lat przez legendarnego Holendra wzbudziło niemałe zaskoczenie. W 1978 roku Cruyff jako spełniony i utytułowany piłkarz, trzykrotny zdobywca Pucharu Europy, wicemistrz świata i brązowy medalista mistrzostw Europy nie musiał już nic nikomu udowadniać. Mimo że wciąż był na szczycie i w doskonałej formie, liczył, że zapewnił już rodzinie utrzymanie i może już spokojnie skupić się na nowym rozdziale życia. Koniec okazał się jednak tylko krótką przerwą, bo po zaledwie kilku miesiącach legenda Ajaxu i Barcelony podpisała kontrakt w Stanach Zjednoczonych. Jak przyznawał Cruyff po latach, powodem wznowienia kariery były problemy finansowe.
– Straciłem miliony inwestując w hodowle świń. To właśnie powód, dla którego postanowiłem znów zostać piłkarzem – wyjaśniał po latach, dlaczego dołączył do Los Angeles Aztecs. – To był błąd, że przestałem grać w wieku 31 lat biorąc pod uwagę mój unikalny talent – przyznał nieskromnie.
W 1981 roku, po dwuletnim pobycie w USA – w międzyczasie zaliczając epizod w hiszpańskim Levante – Holender na dobre wrócił do Europy. Były zawodnik Blaugrany wrócił do ojczyzny, w której wywalczył jeszcze trzy mistrzostwa kraju – dwa w barwach Ajaxu i jedno jako zawodnik Feyenoordu. Swój ostatni mecz rozegrał dopiero w 1984 roku jako piłkarz klubu z Rotterdamu.
Arjen Robben
W 2019 roku zmęczony licznymi kontuzjami Holender z ulgą zakończył piłkarski etap w swoim życiu. Po zaledwie dwunastu rozegranych spotkaniach w swoim ostatnim sezonie w Bayernie Monachium, w wieku 35 lat mógł w końcu udać się na zasłużony odpoczynek od futbolu, któremu poświęcił swoje zdrowie.
Powrócił rok później. Jego pierwszy piłkarski dom, Groningen, ciężko zniósł przerwę w grze spowodowaną covidową pandemią. Decyzja o powrocie na stare śmieci miała, rzecz jasna, podłoże bardziej marketingowe, niż piłkarskie. Ciężko było oczekiwać, że wymęczony przez urazy były reprezentant Holandii da drużynie coś więcej niż szczyptę pozytywnej energii i PR-owego kopa.
– Żeby uniknąć rozczarowań: być może nie zagram wcale, a być może rozegram wiele spotkań. Ale jestem pozytywnie nastawiony – mówił Robben, podpisując kontrakt, który przewidywał, że będzie otrzymywał wynagrodzenie tylko, jeśli będzie w stanie gotowości do gry. – Mogę to podsumować jednym określeniem: miłość do klubu. Dlatego to robię. Nie zrobiłbym tego dla żadnego innego klubu.
Zdrowie pozwoliło mu na rozegranie tylko siedmiu spotkań, a ściślej 263 minut, w których jednak zaznaczył swoją obecność dwoma asystami. Po wypełnieniu rocznego kontraktu, w 2021 roku legenda holenderskiej kadry ostatecznie na dobre skończyła z profesjonalnym kopaniem piłki.
Carlos Roa
Być może najbardziej pokręconą historią o zakończeniu piłkarskiej kariery jest ta Carlosa Roy. Argentyński bramkarz przeniósł się w 1998 roku z rodzimej ligi do Hiszpanii, gdzie związał się kontraktem z RCD Mallorca. 28-letni golkiper dał się zapamiętać z udanego występu na mistrzostwach świata we Francji, gdzie w pamiętnym meczu na wagę ćwierćfinału, Albicelestes wyeliminowali Anglików. Roa obronił wówczas strzał Davida Batty’ego w serii jedenastek, co dało Argentynie awans do kolejnej rundy. Choć w 1/4 finału drużyna z Ameryki Południowej nie sprostała Holendrom, turniej był dla bramkarza przełomowym momentem.
Wierzcie lub nie, ale Argentyńczyk, który w tamtym czasie był na radarze m.in. Manchesteru United, postanowił w wieku 29 lat skończyć karierę piłkarską z obawy przed… końcem świata. Roa był bowiem gorliwym Adwentystą Dnia Siódmego. W 1999 roku ogłosił swoje odejście ze świata piłki, aby przygotować się na zapowiadaną z końcem tysiąclecia apokalipsę, po czym wyprzedał cały swój majątek i zaszył się w małej wiosce na południu Hiszpanii. Przepowiednia zagłady jednak nie ziściła się, więc w nowym milenium zawodnik powrócił na Majorkę, zgłaszając swoją gotowość do gry. Z jednym zastrzeżeniem – nie będzie występował w soboty.
Choć twierdził, że przerwa od futbolu dobrze mu zrobiła, nie odbudował wcześniejszej formy. W 2002 roku trafił do Albacete – ekipy z Segunda Divison, która w kolejnym sezonie wywalczyła awans. Niestety, już rok później zdiagnozowano u niego raka jądra, co znów zmusiło byłego już reprezentanta Argentyny do rezygnacji z gry w piłkę. Historia doczekała się jednak pozytywnego finału: Roa pokonał chorobę, po czym w 2006 zaliczył swój ostatni epizod jako zawodowy piłkarz, przez rok pełniąc rolę pierwszego bramkarza w rodzimym Club Olimpo.
Stephen Carr
Choć mniej znany niż niektórzy piłkarze z tego zestawienia, Stephen Carr ma równie barwną historię powrotu z piłkarskiej emerytury. Irlandczyk to wieloletni zawodnik Tottenhamu, w barwach którego występował w latach 1993-2004. Z północnego Londynu przeniósł się do Newcastle, gdzie w 2008 roku jego kontrakt ze Srokami wygasł i nie został przedłużony. Wobec braku nowych opcji zatrudnienia, obrońca uznał, że w wieku 32 lat da już sobie spokój z poważnym graniem.
Los jednak szykował inną historię dla byłego reprezentanta Irlandii. W 2009 roku po Carra zgłosiło się Birmingham City, a przyjęcie tej propozycji okazało się świetną decyzją dla byłego gracza Spurs. W 2011 roku Birmingham po pamiętnym finale z Arsenalem (w barwach którego bronił wówczas Wojciech Szczęsny) zdobyło Puchar Ligi Angielskiej. 12 lat po wywalczeniu tego samego trofeum z Tottenhamem, Irlandczyk w piękny sposób spuentował swoją profesjonalną karierę. Ostatecznie rozstał się z futbolem na stałe dopiero w 2013 roku.
Jens Lehmann
Choć bramkarze są długowieczni, nie sposób powiedzieć, że 40 lat to dla golkipera za wcześnie na pożegnanie z futbolem. W takim właśnie wieku swój ostatni mecz rozegrał były reprezentant Niemiec, Jens Lehmann. 90 minut w ostatniej kolejce Bundesligi sezonu 2009/2010 miało być pięknym zakończeniem jego długiej, barwnej i wypełnionej sukcesami kariery. Jak się okazało, ostatni mecz wcale nim jednak nie był.
Znów historia bohatera tego tekstu zawiera polski akcent. Otóż w 2011 roku Arsenal został z jednym zdrowym bramkarzem, po tym jak kontuzji nabawili się Wojciech Szczęsny i Łukasz Fabiański, co zmusiło Arsene’a Wengera do natychmiastowego znalezienia zmiennika dla Manuela Almunii. Francuz postawił na sprawdzone rozwiązanie, a Niemiec nie wahał się ruszyć z pomocą swojemu byłemu klubowi.
Pod koniec marca i na początku kwietnia Lehmann znalazł się w pierwszym składzie w drużynie rezerw, po czym 10 kwietnia, w związku z niedyspozycją Almunii, 42-latek rozegrał cały mecz przeciwko Blackpool w Premier League, zaliczając okrągły, dwusetny występ w barwach Kanonierów. To osiągnięcie jest zbyt piękne, by wspominać, że Niemiec mógł wylecieć w tym meczu z czerwoną kartką. Zostawmy tę opowieść na inny raz.
Landon Donovan
Donovan to prawdopodobnie najważniejsza postać amerykańskiej piłki na początku XXI wieku. Uczestnik mistrzostw świata w 2002, 2006 i 2010 roku i absolutna legenda MLS, w której ustanawiał rozmaite rekordy. Dla europejskich kibiców jednym z jego najbardziej pamiętnych momentów jest z pewnością gol w doliczonym czasie gry przeciwko Algierii na mundialu w RPA, który zapewnił USA wyjście z grupy i wyprzedzenie w niej Anglii.
W 2014 roku, mając 32 lata na karku, Amerykanin zdobył bramkę w meczu gwiazd MLS przeciwko Bayernowi Monachium i ogłosił: to będzie mój finałowy sezon. Nie był to jednak ostatni rozdział w jego piłkarskim CV. We wrześniu 2016 roku napastnik wrócił do klubu z Los Angeles, aby wobec licznych kontuzji w drużynie z Kalifornii, pomóc uzupełnić skład do końca sezonu. Jak powiedział – tak zrobił, po sezonie odszedł z LA i wydawało się, że tym razem to koniec na dobre. Bez piłki wytrwał rok, w 2018 roku ponownie reaktywował karierę, aby na sześć miesięcy zostać zawodnikiem meksykańskiego Club Leon FC. Na początku 2019 roku, po kolejnym półroczu spędzonym w barwach San Diego Sockers, ostatecznie powiedział: pas.
Edgar Davids
Po latach spędzonych na kolekcjonowaniu występów w barwach europejskich gigantów, w 2008 roku 35-letni Edgar Davids wypełnił swój roczny kontrakt z Ajaxem Amsterdam i wszystko wskazywało na to, że w miejscu, w którym zaczynał, zepnie piękną klamrą swoją blisko dwudziestoletnią karierę. W XXI wieku holenderski pomocnik nie nawiązał do osiągnięć z poprzedniej dekady i wydawało się, że to dla niego odpowiedni moment na pożegnanie się z poważnym graniem.
Tymczasem w 2010 roku, ku zaskoczeniu wszystkich, Davids związał się z występującym w Championship Crystal Palace. Nie było z kolei zaskoczeniem, że Holender nie podbił Anglii. W drużynie Orłów zaliczył siedem występów przez trzy miesiące i w listopadzie opuścił Londyn. Kompletnie abstrakcyjny powrót z piłkarskiego niebytu, w trakcie którego The Eagles odnieśli tylko jedno zwycięstwo, były zawodnik Juventusu podsumował mimo to jako „jedno z najlepszych doświadczeń jego życia”.
Po tej przygodzie, w 2012 roku były reprezentant Holandii zaliczył jeszcze epizod jako grający trener w Barnet FC na czwartym poziomie rozgrywek. Niecałe półtora roku spędzone w drużynie z League Two było ostatnim boiskowym akcentem zdobywcy Ligi Mistrzów z 1995 roku.
Paul Scholes
Jeden z niewielu przypadków „One-Club Men” wśród piłkarzy ze ścisłego topu, stwierdził w 2011 roku, że to już moment na zejście ze sceny. Po dotkliwie przegranym przez Manchester United finale Ligi Mistrzów z Barceloną na Wembley, Scholes poczuł, że w wieku 37 lat nie jest już w stanie rywalizować na najwyższym poziomie z nową generacją piłkarzy. Zakończenie kariery jako srebrny medalista Champions League to bądź co bądź niezłe okoliczności, aby zamknąć piękny i usłany trofeami rozdział życia.
Anglik nie opuścił jednak Old Trafford. Został w kolejnym sezonie włączony przez sir Alexa Fergusona do swojego sztabu szkoleniowego, a już w styczniu znów zakładał czerwoną koszulkę. Nie stanowił bynajmniej uzupełnienia składu. Od momentu powrotu na początku 2012 roku, opuścił tylko jedno spotkanie, w pozostałych nierzadko rozgrywając pełne 90 minut.
Być może pomocnikowi United zależało, aby kropką nad „i” w jego imponującym życiorysie było wywalczenie kolejnego trofeum, bo zdecydował się pozostać na jeszcze rok. I całe szczęście, że tak właśnie wybrał – choć zdecydowaną większość drugiej części sezonu stracił przez kontuzję kolana, pomógł Czerwonym Diabłom odzyskać wydarty przez lokalnego rywala tytuł mistrza Anglii. Triumf w 2013 roku smakował wyjątkowo, klub w wielkim stylu pożegnał swoje legendy – Fergusona i Scholesa.
Marco Materazzi i Fredrik Ljungberg
Czasami decyzja o powrocie na murawę zapada nie pod wpływem odruchu serca lub oddania byłemu zespołowi. Zdarza się, że jest to element dzielenia się futbolowym wizjonerstwem w mniej rozwiniętych piłkarsko krajach. Tak określimy – bo na pewno nie skokiem na kasę – reaktywację karier Marco Materazziego i Fredrika Ljungberga, którzy po wielomiesięcznych przerwach przyjęli oferty gry w Indian Super League.
Mistrz świata z 2006 roku ogłosił rozbrat z futbolem w 2011 roku, po dziesięciu latach spędzonych w Interze Mediolan. Ljungberg, który największe sukcesy odnosił z Arsenalem, pozostawał bez klubu od lutego 2012 roku po kilku miesiącach spędzonych w Japonii. We wrześniu 2014 roku obaj trafili do Indii. Włoch – do Chennaiyin FC, Szwed – do Mumbai City.
– We wrześniu dołączę do ligi indyjskiej na okres trzech miesięcy, by pomóc w popularyzacji piłki nożnej w Indiach. Nawet jeśli jestem na sportowej emeryturze, to szansa gry jest naprawdę ekscytująca i chętnie podzielę się moją wiedzą i doświadczeniem – informował wówczas były zawodnik Kanonierów.
Wszystko wskazuje na to, że ani Materazzi ani Ljungberg nie odmienili sytuacji i nie dźwignęli tamtejszej ligi na europejski poziom, choć trzeba oddać, że Włoch w roli grającego trenera zdołał doprowadzić swój zespół do mistrzostwa kraju w 2015 roku.
Antonio Cassano
W przypadku tak barwnej postaci, jak były piłkarz m.in. Romy czy Milanu, przejście na piłkarską emeryturę musiało przebiec – delikatnie rzecz ujmując – niestandardowo. Cała piłkarska historia byłego reprezentanta Włoch była usłana kontrowersjami i problemami z dyscypliną, nie inaczej się zakończyła. Początkiem końca było odejście (oczywiście w atmosferze konfliktu) z Sampdorii w styczniu w 2017 roku i podpisanie kontrakt z beniaminkiem Serie A, Hellasem Werona 10 lipca tego samego roku.
Po nieco ponad dwóch tygodniach od dołączenia do drużyny z Werony, były napastnik Squadra Azzurra sensacyjnie zakomunikował, że kończy z graniem. Powód? Piłkarz miał za bardzo tęsknić za rodziną. Tym razem jednak tęsknota przeminęła w ciągu kilku godzin, bo jeszcze tego samego dnia na konferencji prasowej, 35-letni wówczas zawodnik oświadczył, że zostaje i liczy na udany sezon w barwach Hellasu. Nie minął jednak tydzień, a Włoch doszedł do wniosku, że ostatecznie decyduje się odejść. 27 lipca kontrakt napastnika został rozwiązany.
Nie byłby to finał historii godny persony Anotnio Cassano, gdyby nie oświadczył już cztery dni po odejściu, że chętnie zagrałby w nowym klubie, jeśli byłby on bliżej domu. Mimo kilku podejść do powrotu na zawodowstwo, po roku bez grania, były reprezentant Włoch ostatecznie zakończył swoją burzliwą karierę.
Liczymy, że Wojciech Szczęsny dopisze jeden z jaśniejszych rozdziałów w historii o piłkarskich powrotach, bardziej nawiązując do Paula Scholesa czy Stephena Carra niż do Antonio Cassano.
WIĘCEJ O WOJCIECHU SZCZĘSNYM:
- Zachwycał Anglię, podbił Włochy. Wybitna klubowa kariera Wojciecha Szczęsnego
- Nie być hipokrytą. Świetnie, że Szczęsny przerywa emeryturę
- Szczęsny zasłużył na filmową puentę. Barcelona naprawi błąd Juventusu
FOT. NEWSPIX