Raporty finansowe Ekstraklasy są momentem środowiskowej przechwałki. Słowo „rekord” odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Następuje wyliczanka wszystkiego, co „naj”. Wzrost, rozwój i progres. Nikogo więc nie dziwi, że liga pod względem finansowym stawia kolejny krok naprzód. Pieniędzy w polskim futbolu nie brakuje i, wspólnie z firmą Grant Thornton, przedstawimy na to dowody.
Miliard pękł po raz pierwszy. Przychody polskich klubów przekroczyły symboliczną barierę, sięgając 1,17 mld zł. Największy wpływ na ten wynik miały trzy składowe. Po pierwsze – transfery. Ekstraklasa w sezonie 2023/2024 pobiła rekord sprzedażowy, poprawiając ubiegłoroczny rezultat o 58%.
„Grant Thornton” oferuje nam dwa spojrzenia na przychody klubów, jedno z nich uwzględnia transfery jako osobny byt, jak tłumaczono: coś niestałego, trudnego do przewidzenia czy nawet oszacowania. Gdyby potraktować ligę w ten sam sposób, wciąż mówilibyśmy o sezonie wyjątkowego dobrobytu. Przychody Ekstraklasy bez transferów wychodzących sięgają 961 milionów złotych, a to o 170 mln więcej niż przed rokiem.
Wyjaśniają to dwie kolejne składowe: nowy kontrakt telewizyjny oraz dzień meczowy. O modzie na Ekstraklasę i rekordach frekwencji na przestrzeni poprzednich rozgrywek powiedziano wiele. Przełożyło się to na wzrost przychodów z dnia meczowego całej ligi i to aż o 34%.
Raport Grant Thornton ujawnia budżety płacowe klubów Ekstraklasy w sezonie 2022/23
Ekstraklasa przekazała klubom o czterdzieści milionów złotych więcej niż w sezonie 2022/2023, a prezes Marcin Animucki już oznajmił, że za rok tort będzie jeszcze większy, bo tym razem na 280 mln zł premii złożyło się 260 mln zł podstawy i dwadzieścia milionów do podziału ekstra z racji przebicia prognoz sprzed sezonu.
Teraz 280 baniek trafi do klubów bez uwzględnienia bonusów.
Wiemy więc, że polskim klubom miedziaki w kieszeni nie brzęczą. Rozwikłać trzeba jeszcze najważniejszą kwestię. Jak te pieniądze są wydawane?
Wynagrodzenia w Ekstraklasie. Ile płacą polskie kluby? Raport finansowy za sezon 2023/2024
Legia Warszawa może się napuszyć, wypiąć pierś i machać do innych z góry. Jej przerwa w roli najbogatszego polskiego klubu potrwała rok, teraz CWKS wraca z przytupem. Przychody Legii dwukrotnie przewyższają drugiego w zestawieniu Lecha Poznań. Kolejorzowi nie pomogłaby nawet wspólna skarbonka z Rakowem Częstochowa.
Oczywiście, gdy wykroimy z tego transfery, w tym sprzedaż Ernesta Muciego, przepaść trochę się zmniejszy, lecz Legia i tak zbliżyła się do dwustu milionów złotych przychodu na przestrzeni sezonu. W stolicy wyciśnięto jak cytrynę dzień meczowy, głównie dzięki grze w europejskich pucharach. Przychody z tego tytułu sięgnęły 52 mln zł, przy 27 mln zł Lecha Poznań. Dla porównania, gdy Kolejorz z powodzeniem grał w Europie, dzień meczowy przyniósł mu łącznie 40 mln zł.
Na takie liczby jedynie westchnąć może Raków Częstochowa, który też przecież grał w fazie grupowej pucharów, ale mimo to dzień meczowy przyniósł mu niewiele większy przychód niż w przypadku Ruchu Chorzów (6,87 mln zł vs 6,79). Piotr Obidziński skwitował to krótko, stwierdzając, że dopóki pod Jasną Górą będzie obiekt, a nie stadion, różnice się nie zmienią.
Większe przychody oznaczają jednak większe możliwości oraz wydatki. Wojciech Strzałkowski, główny akcjonariusz Jagiellonii Białystok, rzucił z uśmiechem ze sceny:
– Nasze mistrzostwo to zwycięstwo dobrej organizacji. Proszę wybaczyć, też chciałbym mieć dwieście milionów złotych w budżecie.
Legii, jeśli chodzi o wydatki, nie zazdrości chyba nikt. Co prawda z racji rozdmuchanych przychodów współczynnik wynagrodzeń płaconych przez klub znacząco spadł, ale właśnie: to kwestia spojrzenia na cyferki. Nikogo punkt zdobyty w lidze nie kosztował tyle, ile Legię i mówimy o odstawieniu konkurencji o parę długości. „Grant Thornton” wydatki na wynagrodzenie względem przychodów przedstawia za pomocą procentów. Przeliczyliśmy je na liczby, które nie wypadają korzystnie dla Dariusza Mioduskiego i jego zespołu.
Ponad sto milionów złotych na wynagrodzenia to kwota ogromna. Rzecz jasna mówimy tu nie tylko o zawodnikach, ale o wszystkich paskach z wypłatami w klubie, niemniej w porównaniu z poprzednim raportem kwota wzrosła o ponad 23 mln zł, ale mistrzostwa Polski Warszawa wciąż nie odzyskała.
Jacek Zieliński od dłuższego czasu buduje kadrę „na już”, co, jak widać, ma poważne konsekwencje dla budżetu klubu. Hazardem był brak mistrzostwa, który zmniejsza szanse na grę w Europie, ale na tym polu Legia odniosła sukces, gwarantując sobie przychody z pucharów. Niemniej ruchy kadrowe nie wskazują na to, że pasek z wypłatami się uszczuplił, podczas gdy nie przybywa piłkarzy z potencjałem sprzedażowym (Blaż Kramer był pierwszym, którego obecny dyrektor sportowy i ściągnął, i sprzedał).
Sztuka stania w miejscu. Jacek Zieliński nie rozwija Legii Warszawa
Żaden klub nie zwiększył swojego budżetu płacowego tak bardzo, jak Legia Warszawa, choć oczywiście dla niektórych zmiana o sześć milionów złotych miała równie duże znaczenie, bo oznaczała – jak w przypadku Stali Mielec – niemal podwojenie budżetu płacowego.
Porównanie budżetów płacowych klubów Ekstraklasy – sezony 22/23 i 23/24:
- Legia Warszawa: +23,3 mln zł
- Raków Częstochowa: +16,1 mln zł
- Zagłębie Lubin: +15,5 mln zł
- Śląsk Wrocław: +11,7 mln zł
- Widzew Łódź: +8,8 mln zł
- Pogoń Szczecin: +7,56 mln zł
- Stal Mielec: +6,35 mln zł
- Górnik Zabrze: +3,61 mln zł
- Korona Kielce: +0,78 mln zł
- Radomiak Radom: +0,26 mln zł
- Cracovia: +0,21 mln zł
- Jagiellonia Białystok: +0,11 mln zł
- Warta Poznań: -0,14 mln zł
- Lech Poznań: -2,69 mln zł
- Piast Gliwice: -3,63 mln zł
Raz jeszcze dodamy: trzeba pamiętać, że wynagrodzenia nie dotyczą tylko piłkarzy. W przypadku Zagłębia Lubin trzeba natomiast brać poprawkę na to, że KGHM wymaga, żeby klub zatrudniał wszystkich pracowników na umowę o pracę, co znacząco zwiększa koszt utrzymania drużyny oraz personelu.
Raport finansowy Ekstraklasy pokazuje sukces Jagiellonii Białystok i porażkę Legii Warszawa
Porównanie budżetów płacowych pomaga dostrzec, jak wielkim sukcesem było mistrzostwo Jagiellonii Białystok. Śląsk Wrocław, który rywalizował z nią o sprawienie wielkiej sensacji, finansowo jest jednak na zupełnie innej półce. WKS zanotował wzrost wynagrodzeń o dwanaście milionów złotych i dysponował szóstym – a biorąc pod uwagę specyfikę Zagłębia Lubin, zapewne nawet piątym – budżetem płacowym w lidze.
Jaga to przykład wzorowego zarządzania, Moneyball, bo przecież termin ten oznacza dążenie do sukcesu jak najmniejszym kosztem. O Śląsku tego samego już nie powiemy.
Oceniając tylko i wyłącznie budżety płacowe, docenimy działaczy Stali Mielec, którzy ponownie oszukali przeznaczenie. Puszcza Niepołomice także spisała się na medal, choć w przypadku tego klubu mówimy o przekroczeniu normy, jeśli chodzi o procent wynagrodzeń (nawet z uwzględnieniem podwyższenia kapitału zakładowego mówimy o 82% przychodów wydawanych na pensje, gdy norma wynosi 60-70%).
Budżety płacowe sugerują także oczekiwaną i zapowiadaną jeszcze przez śp. Janusza Filipiaka stabilizację sytuacji w Cracovii. Pasy wciąż płacą tyle, że mogą spodziewać się miejsca w środku stawki, jednak coraz bardziej odstają od czołówki. W sezonie 2019/2020 różnica budżetu płacowego klubu z Krakowa w porównaniu z czwartą siłą ligi wynosiła 1,56 mln zł, podczas gdy obecnie jest to już ponad 20 mln zł. Podobnie w przypadku przychodów: różnica wzrosła z 0,86 mln zł do 48 mln zł.
Fantazje kontra rzeczywistość. Na co naprawdę stać Cracovię?
Europejskie puchary sprawiły, że wciąż możemy mówić o dynamicznym rozwoju Rakowa Częstochowa. Jasne, pewnych rzeczy pod Jasną Górą nie przeskoczą (stadion, tzn. obiekt), jednak klub poprawił przychody o blisko 50 mln zł i historycznie przebił próg stu milionów złotych przychodów. Piotr Obidziński podczas spotkania przewidywał kontynuację tego trendu – brak pucharów z nawiązką zrekompensują wpływy z transferów.
– Musimy szukać przewag konkurencyjnych gdzie indziej niż Lech czy Legia. Naszą przewagą mają być skauting oraz regularna gra w Europie. Nie bójmy się mówić o Lidze Mistrzów. Nasz sponsor koszulkowy zyskał więcej w eliminacjach do Champions League niż w fazie grupowej Ligi Europy, dlatego to musi być cel, do którego trzeba dążyć. Skauting ma nam przynieść zawodników do pierwszej drużyny, ale też do akademii, która nie może jeszcze równać się z odpowiednikami w Poznaniu czy Warszawie – mówił prezes Rakowa.
„Grant Thornton” także swój raport rozwija, więc w tym roku dowiedzieliśmy się więcej między innymi właśnie o szkoleniu. Zaprezentowano wydatki poszczególnych klubów na akademie, w których brylują Lech (19,1 mln zł rocznie – Karol Klimczak wspomniał, że startowali z poziomu 2,5 mln zł rocznie), Legia (15,9 mln zł) oraz Zagłębie (10,5 mln zł). W tym kierunku rozwijać chce się Jagiellonia – Wojciech Strzałkowski zadeklarował, że pieniądze ugrane na mistrzostwie oraz w Europie przeznaczy na budowę kilku boisk i poprawę warunków szkolenia młodzieży.
Jagiellonia sukces spienięża na wielu płaszczyznach, co świetnie obrazuje sprzedaż koszulek. Jedynie Legia, Lech oraz Pogoń Szczecin przebiły ją pod tym względem. Poza tą czwórką nikt nie przekroczył progu dziesięciu tysięcy sprzedanych trykotów. Dla porównania Bradford City, angielski czwartoligowiec notujący najlepsze wyniki na tym poziomie rozgrywek, potrafi sprzedać 12-15 tysięcy meczówek w sezonie.
Wrexham sprzedaje 35 tysięcy koszulek w 4. lidze. Jak oni to robią?
Białostoczanie i tak mówią jednak o dużym sukcesie, wszak wychodzi na to, że ich koszulkę kupił co piąty fan, który znajduje się w bazie ticketingowej/marketingowej klubu. Kolejna z nowości od „Grant Thornton” pozwala oszacować, jak wielka jest pula kibiców danego klubu. W przypadku Jagi jest to 54 tysiący osób. Legia Warszawa dwukrotnie przewyższa pod tym względem Lecha Poznań (650 tysięcy vs 322 tysiące). Najmniejszą bazę fanów ma za to Stal Mielec – trzynaście tysięcy osób.
Kto sprzedaje najwięcej koszulek w Ekstraklasie?
Dokąd zmierza Ekstraklasa? Kluczem transfery i rynek wewnętrzny
Tym, co niepokoi, jest fakt, że polskie kluby wciąż zostawiają grosze na rynku wewnętrznym. Zaledwie dziesięć procent przychodów Ekstraklasy ze sprzedaży zawodników to efekt transferów między ligowymi rywalami. Wciąż mówimy o wzroście, ale w porównaniu np. z Czechami nie wygląda to najlepiej.
Według zestawienia, które niedawno przygotowaliśmy, Lech, Legia i Raków w ciągu dekady wydały w Polsce ok. 17 milionów euro. To ponad dwa razy mniej niż w przypadku czeskich inwestycji Slavii Praga. W ostatnim czasie w transferach wewnętrznych prym wiedzie klub z Częstochowy, więc nie dziwi, że Piotr Obidziński zachęcał kolegów po fachu do pójścia tą drogą.
Zdaje się, że zaczepiał szczególnie Lecha, który od pięciu lat nie wydał gotówki na żadnego zawodnika z polskiej ligi.
Marcin Animucki, prezes „Ekstraklasa SA” stwierdził, że tylko napędzenie rynku transferowego pozwoli nam gonić europejską czołówkę. Prześwietlając rekordowe ruchy z poszczególnych lig na „Transfermarkt”, okaże się, że pod względem liczby zawodników sprzedanych za minimum 10 milionów euro nie wypadamy źle. Było ich pięciu, to więcej niż w Norwegii, Rumunii, Bułgarii, Szwecji, Izraelu, Serbii oraz na Słowacji, Węgrzech i Cyprze, ale też mniej niż w Chorwacji, Grecji, Szkocji, Ukrainie, Danii, Szwajcarii, Czechach, czy Austrii. Gorzej wypadamy, gdy jednak zerkniemy na transfery w przedziale 5-9 milionów euro: mamy ich dziewięć, w gronie osiemnastu lig wyprzedzamy tylko Bułgarię, Węgry, Izrael, Słowację oraz Cypr.
W kwestii praw telewizyjnych jesteśmy natomiast „ósmą, dziewiątą siłą Europy”, ogromny skok zaliczyliśmy również w kontekście poprawy oglądalności na stadionach. Animucki cofnął się w czasie do momentu, w którym objął ster spółki, zaznaczając, że ówczesna frekwencja wynosiła 1,7 mln osób i zgromadzenie 3 milionów ludzi na stadionach – śladem Portugalii – było dla niego marzeniem. Teraz cel ten udało się zrealizować.
– Ogromna w tym rola klubów, które wydały zgodę na przeznaczenie pewnych środków na ogólnopolską, odgórną, kampanię reklamową. Nie chodzi jednak tylko o promocję, ale też o bezpieczeństwo. Kiedyś o polskich trybunach mówiono: na zachodzie sobie poradzili. Teraz w ten sposób ironizujemy, bo widzimy, co dzieje się tam, a co u nas. Francuzi czy Szwajcarzy zgłaszają się do nas, przyjeżdżają i pytają: jak wy to robicie, że u was jest tak bezpiecznie? – mówił prezes „Ekstraklasa SA”.
Usłyszeliśmy również, że polska liga jest drugą w Europie, jeśli chodzi o dynamikę wzrostu frekwencji po pandemii koronawirusa. Tylko w Bundeslidze trybuny zapełniły się liczniej oraz szybciej, co cieszy także sponsorów. Piotr Szefer, przedstawiciel PKO BP, zdradził, że ekwiwalent reklamowy banku budującego markę przy Ekstraklasie wynosi 200 milionów złotych, rozpływając się nad tym, jak świetną promocją dla PKO BP okazuje się obecność przy rozgrywkach piłkarskich.
Karol Klimczak z Lecha Poznań przyznał, że w Wielkopolsce wciąż widzą rezerwę, jeśli chodzi o tzw. fan experience i to, co klub może zaoferować kibicom na stadionie. Lech intensywnie pracuje nad tym, żeby zwiększać przychód z dnia meczowego i „rywalizować o uwagę oraz pieniądze człowieka, który w wielkiej aglomeracji ma mnóstwo sposobów na to, jak spędzać wolny czas”.
Odpowiedzą klubów i Ekstraklasy na ten problem ma być inwestycja w Centrum Mediowe, które powstanie na warszawskiej Białołęce. Pozwoli ono nie tylko na stworzenie centrum VAR, ale też na zdalną produkcję wielu materiałów, w tym tych kierowanych do pokolenia Z oraz Alfa, którego uwagę coraz bardziej przyciągają krótkie treści, co widać po wyświetleniach skrótów meczów ligowych.
Wojciech Strzałkowski z Jagiellonii wspomniał z kolei o potrzebie jeszcze lepszej współpracy klubów z Polskim Związkiem Piłki Nożnej, odwołując się do sporu o przepis o młodzieżowcu. Liga wciąż liczy na to, że federację uda się przekonać do stosowania metody marchewki zamiast kija i zamianę kar za niewypełnienie przepisu na wyższe nagrody za grę młodych zawodników, co zdaniem samych zainteresowanych jest skuteczniejszą zachętą do działania.
Kluczem do rywalizacji z resztą Europy będzie jednak umiejętne zarządzanie klubami. Przychody Ekstraklasy rosną i choć nie robią wrażenia na tle najlepszych lig na kontynencie, nie ma co mówić, że w polskim futbolu pieniędzy brakuje. Różnicą jest to, skąd się biorą. Nad Wisłą dokładamy do interesu: na pucharach zarabiamy niewiele, podczas gdy Śląsk Wrocław dzięki miejskiemu wsparciu może podwyższyć kapitał zakładowy o 32,5 mln zł.
Polska piłka to czeski film, czeska to sukces w Europie. Jak oni to robią?
Gdyby kluby zamiast tego regularnie zgarniały premie od UEFA, ich stan konta robiłby jeszcze większe wrażenie, zmieniałby się w znacznie szybszym tempie. Żeby tego dokonać, potrzebujemy jednak stabilizacji i dobrego planu. Mamy nadzieję, że przedstawiciele największych klubów, którzy towarzyszyli nam podczas prezentacji raportu finansowego Ekstraklasy, nie tylko o tym wiedzą, ale też zamierzają wprowadzić takowe plany w życie.
Raport finansowy Ekstraklasy za sezon 2023/2024 znajdziesz tutaj [PDF]
WIĘCEJ O ZARZĄDZANIU POLSKIMI KLUBAMI:
- Jak sprzedać polski klub?
- Strach przed lataniem. Dlaczego polskie kluby nie potrafią w transfery?
- Czy x-kom i Michał Świerczewski stworzą sieć klubów?
- Miłostki i kaprysiki. O bogaczach w polskim futbolu
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix, FotoPyK, dane: raport Grant Thornton