Reklama

Koronacja godna króla. Bartosz Zmarzlik podbił Motoarenę [REPORTAŻ]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

29 września 2024, 10:33 • 9 min czytania 6 komentarzy

W pierwszej fazie ostatniej rundy Grand Prix, która rozgrywała się na toruńskiej Motoarenie, Bartosz Zmarzlik nie był najlepszym zawodnikiem turnieju. W jego jeździe brakowało prędkości, a licznie zgromadzeni kibice mogli zastanawiać się, czy aby fakt, że Polak już zagwarantował sobie piąty tytuł mistrza świata przed zawodami, nie wpływa na niego negatywnie. 29-latek ostatecznie pokazał jednak swoją wielkość. Udowodnił, że jest najlepszy nawet wtedy, kiedy mu nie idzie. Tak oto, gdy w finałowym biegu Zmarzlik pierwszy przejechał linię mety, komplet fanów zobaczył koronację godną króla czarnego sportu. – To był piękny rok. Nie będę tu mówił, że było ciężko i się nad sobą użalał, bo jeżeli chcesz być najlepszy, to nigdy nie jest lekko i musisz się z tym oswoić – powiedział 29-latek po wszystkim.

Koronacja godna króla. Bartosz Zmarzlik podbił Motoarenę [REPORTAŻ]

BEZ PRESJI. ALE NIE BEZ CHĘCI DO WYGRANEJ

Przed zawodami można było zastanawiać się nad tym, jak najlepszy żużlowiec współczesnej ery speedwaya podejdzie do ostatniej rundy tegorocznego cyklu Grand Prix. Oczywiście nikt nie przypuszczał, że Bartosz mógłby celowo odpuścić ściganie i jechać turniej na pół gwizdka. Istnieje jednak coś takiego, jak podświadomość. Ta równie dobrze mogła szeptać mu do ucha, że w sobotę nie trzeba dawać z siebie wszystkiego. W końcu piąty tytuł najlepszego ridera globu Zmarzlik zagwarantował sobie już dwa tygodnie temu w duńskim Vojens. A za chwilę Bartosza czekają finałowe spotkania rozgrywek ligowych w Polsce oraz Szwecji.

Kiedy przyjeżdżam na stadion, to niezależnie od sytuacji chcę wygrać. Czasami to się udaje, innym razem okazuje się niemożliwe. Tym razem też skupiałem się na zwycięstwie, ale to prawda, że mając zagwarantowany tytuł, ścigałem się z mniejszym obciążeniem w głowie – mówił później dziennikarzom Zmarzlik. – Toruń to dla mnie wyjątkowe miejsce. Zawsze kiedy tu przyjeżdżam, w głowie mam mnóstwo fajnych wspomnień. Tutaj zdobywałem poprzednie tytuły czy odbierałem medale mistrzostw świata – tłumaczył swoją motywację.

Zatem polski mistrz nie miał na sobie żadnej presji, co nie oznaczało, że nie posiada też chęci do zwycięstwa. W końcu motywowało go do tego piętnaście tysięcy kibiców, którzy przyszli tu w dużej mierze ze względu na jego osobę. Sam zainteresowany mógł tego doświadczyć. Gdy na kilka godzin przed zawodami on i reszta stawki tegorocznego cyklu Grand Prix zebrali się pod stadionem w punkcie, gdzie fani mogli sobie zrobić z nimi zdjęcie czy wziąć autograf, to momentalnie ustawiła się do nich gigantyczna kolejka.

Reklama

Kolejka do spotkania z zawodnikami przed żużlowym Grand Prix na Motoarenie. Fot. Materiał własny

Podobny ścisk panował w parku maszyn, do którego część fanów miała dostęp na dwie godziny przed rozpoczęciem ścigania. Każdy żużlowiec, który się tam pojawiał, musiał liczyć się z tym, że pokonanie kilkudziesięciu metrów z boksu na tor, które zwykle zajmuje tylko chwilę, tym razem może trwać kilkanaście minut. Chętnych do zrobienia pamiątkowej fotki, wzięcia autografu, zbicia piątki czy po prostu powiedzenia miłego słowa, było od groma. Jednak żaden zawodnik nie narzekał na taki stan rzeczy.

Park maszyn na dwie godziny przed zawodami. Fot. Materiał własny

Jasne, zagwarantowany tytuł sprawiał, że polscy kibice pewnie i tak opuściliby Motoarenę im. Mariana Rosego w dobrych humorach. W końcu cała otoczka zawodów stwarzała wrażenie żużlowego święta, które zwieńczy formalność, jaką będzie przekazanie tytułu Zmarzlikowi. Ale być może w tym wszystkim panowałby lekki niedosyt, że mistrz świata nie pokazał się z najlepszej strony.

Reklama

Bo dziś na początku zawodów na to się zapowiadało.

NIEWAŻNE, JAK ZACZYNASZ…

Na kilkadziesiąt minut przed ściganiem 29-latek sprawiał wrażenie totalnie wyluzowanego. Na obchód toru wyruszył jako jeden z ostatnich. Kiedy inni zawodnicy skrupulatnie sprawdzali stan nawierzchni, Bartosz rozmawiał ze swoim ojcem Pawłem, któremu wygraną w Toruniu mógł sprawić wyjątkowy prezent. Dzień wcześniej Zmarzlik senior obchodził bowiem urodziny.

Pierwszy start 29-latka pokazał jednak, że w grodzie Kopernika czeka go niełatwe zadanie. Polak na metę dojechał na trzeciej pozycji. Wprawdzie naciskał na jadących przed nim Jacka Holdera i Leona Madsena, lecz jego ataki okazywały się nieskuteczne. Cóż, pierwsze koty za płoty, po jednym biegu trudno było mieć powody do niepokoju.

Lecz to uczucie wzrosło po drugim starcie, w którym Zmarzlik ponownie dowiózł zaledwie punkt. Sama przegrana z Fredrikiem Lindgrenem oraz jeżdżącym na co dzień w Toruniu Patrykiem Dudkiem (który dodatkowo był wczoraj świetnie dysponowany) ujmy nie przynosi. Martwił jednak jej styl. Nawierzchnia Motoareny zaczęła się odsypywać i można było się na niej coraz odważniej ścigać – co na tym torze wcale nie jest takie oczywiste. Popularny „Zmarzol” jechał jednak daleko za wspomnianą dwójką, co rusz oglądając się za siebie, sprawdzając, czy aby nie wyprzedzi go znajdujący się na czwartej pozycji Martin Vaculik.

Po trzecim starcie pięciokrotnego mistrza świata należało już bić na alarm. Ten bowiem ponownie dowiózł zaledwie punkt. Tym razem przegrał Janem Kvechem (Czech zawodami w Toruniu godnie pożegnał się z cyklem Grand Prix) oraz Dominikiem Kuberą. Przy czym walka z rodakiem zapewne przyprawiła o zawał kibiców Motoru Lublin. Obaj liderzy ekipy Koziołków już dziś mają przybliżyć zespół do trzeciego tytułu mistrzowskiego – Motor wieczorem rozegra pierwszy mecz finałowy PGE Ekstraligi z Betardem Spartą Wrocław. Tymczasem Zmarzlik i Kubera jechali ze sobą na granicy ryzyka, a kraksa z ich udziałem wisiała w powietrzu.

Dominik Kubera przed Bartoszem Zmarzlikiem. Fot. Newspix

Koniec końców to młodszy z Polaków był górą w tym starciu. A Bartosz po trzech seriach w swoim dorobku miał ledwie trzy punkty. Do magicznej liczby ośmiu oczek, która przy odpowiednim układzie wyników mogłaby dać mu półfinał, brakowało sporo.

…WAŻNE, JAK KOŃCZYSZ

Tak naprawdę historia toruńskiego Grand Prix w wykonaniu Bartosza Zmarzlika mogła zakończyć się już w czternastej gonitwie. Polak jak tlenu potrzebował bowiem wygranej. A o tą nie było łatwo, bo we wspomnianym biegu Zmarzlik miał za rywala Roberta Lamberta, który od czterech lat śmiga po toruńskim owalu. Miał też Maćka Janowskiego, który miał włodarzom cyklu SGP sporo do udowodnienia po swoim słabym poprzednim sezonie i utracie stałego miejsca w serii („Magic” ścigał się zastępując innych, kontuzjowanych zawodników). Stawkę wyścigu uzupełniał Szymon Woźniak, który może nie jechał wybitnych zawodów, ale nie raz udowadniał już, że potrafi napsuć krwi faworytom.

I były kolega Zmarzlika z drużyny (obaj jeździli razem w Stali Gorzów) ponownie pokazał, że Bartosz z jego strony nie może liczyć na żadne sentymenty. Zmarzlik został na starcie i musiał uwikłać się w walkę z rodakiem – a to wszystko za plecami Lamberta. Nawet więc gdyby Zmarzlik pokonał Woźniaka, to dwa punkty mogłyby pogrzebać jego szanse na awans do półfinału. Tak się jednak złożyło, że na wejściu w łuk motocyklem Woźniaka szarpnęło – i to na tyle mocno, że upadł on na tor, a bieg przerwano. Powtórka dała Bartoszowi szansę na lepsze wyjście ze startu, którą Polak wykorzystał. Nie dał zamknąć się Lambertowi, a na trasie trzymał się wewnętrznej strony toru tak, by Brytyjczyk (który w tabeli walczył przecież o tytuł wicemistrza świata z Lindgrenem) nie mógł się tam prześlizgnąć.

W ostatnim starcie fazy zasadniczej Zmarzlik wykonał plan minimum. Wprawdzie nie nawiązał walki z szybkim Danem Bewleyem, lecz dwa punkty dawały mu łącznie osiem oczek. Rzecz w tym, że po swoim biegu mistrz świata musiał obserwować to, co stanie się w wyścigu numer 20. Tam mierzyli się ze sobą Leon Madsen i Martin Vaculik. A sytuacja w turniejowej tabeli ułożyła się tak, że gdyby Słowak wygrał, a Duńczyk na metę przejechał drugi, to obaj cieszyliby się z miejsc w półfinale zawodów. Do żadnych niesportowych układów jednak nie doszło – obaj jechali na 100%, a z tej walki zwycięsko wyszedł Madsen. To oznaczało, że chociaż Vaculik i Zmarzlik mieli po 8 punktów, to Polak posiadał też jedno biegowe zwycięstwo, których liczba w takim przypadku decyduje o wyższej pozycji w tabeli.

Mimo awansu do półfinału, Bartosz nie mógł uchodzić tam za faworyta. Wspomniani już Bewley i Dudek jechali bardzo dobre zawody. Jack Holder w bezpośrednim starciu także był górą nad Zmarzlikiem, a w pierwszej fazie zawodów zgromadził 11 punktów.

Żaden z nich nie zdecydował się jednak na wybór czwartego pola startowego. To był ich błąd, który 29-latek skrzętnie wykorzystał. Poprzednie biegi, a zwłaszcza pierwszy półfinał z udziałem Lindgrena, pokazały, że na Motoarenie szeroka pozwalała na wyprzedzanie. Zmarzlik też się o tym przekonał, gdy napędzony wyjechał przed Patryka Dudka. Kiedy obaj Biało-Czerwoni walczyli ze sobą, sytuację wykorzystał Bewley, który – jakżeby inaczej – szarżą po szerokiej przedarł się na prowadzenie.

Jazda po szerokiej daje frajdę, ale trzeba wszystko dobrze obliczyć i mieć pod takie ściganie wyregulowany motor. Możesz na tej szerokiej zostać, albo ci wyrwie motocykl. Dlatego trzeba mieć zarazem małą moc, ale i dużą podczas wyjścia z łuku. Trzeba to odpowiednio ustawić, aby móc jechać taką linią – tłumaczył Zmarzlik.

W finale Polak nie mógł liczyć na taki sam gest rywali. Ponownie wybierał jako ostatni i musiał zadowolić się polem numer trzy. Jednak tam pokazał swoją wielkość. Świetnie wyszedł spod taśmy, dopadając do dużej przed Lindgrenem. Gonił tą linią Madsena, ale w decydującym momencie zanurkował pod łokieć Duńczyka i tym sposobem odebrał mu prowadzenie w finale.

Oczywiście, bardzo się cieszę z wygranej, a najbardziej z ostatniego wyścigu. Chciałbym to obejrzeć, bo kocham się ścigać, a on przyniósł mi mnóstwo frajdy. To był naprawdę świetny turniej. Po pierwszych trzech biegach szukałem ustawień i postanowiłem spróbować czegoś nowego. Zadziałało – mówił na gorąco po swoim sukcesie Zmarzlik. Dziś jestem znacznie bardziej szczęśliwy niż dwa tygodnie temu, kiedy zdobyłem tytuł. To nie były dla mnie łatwe zawody, po trzech biegach wiedziałem, że jestem naprawdę wolny. Ale starałem się o tym nie myśleć, jakby to nie miało dla mnie znaczenia.

Tak oto, dzięki pięciokrotnemu mistrzowi świata, polscy fani zgromadzeni na Motoarenie mieli przyjemność trzykrotnie odśpiewać Mazurka Dąbrowskiego. Pierwszy raz na otwarcie zawodów rozgrywanych na polskiej ziemi. Drugi za to, że król czarnego sportu zakończył sezon w Grand Prix w wielkim stylu, wygrywając ostatnie zawody. Wreszcie po raz trzeci, kiedy Zmarzlik otrzymał insygnia swojej władzy – puchar i złoty medal mistrzostw świata.

Motoarena podczas Mazurka Dąbrowskiego. Fot. Materiał własny

To był piękny rok. Nie będę tu mówił, że było ciężko i się nad sobą użalał, bo jeżeli chcesz być najlepszy, to nigdy nie jest lekko i musisz się z tym oswoić. Oczywiście, nie zawsze jest tak, jakby chcieli tego kibice, dziennikarze i ja sam również. Ale to nie zmienia mojego podejścia, by robić wszystko tak, aby wstając każdego następnego dnia, być jeszcze lepszym – mówił pięciokrotny mistrz świata. – Czas na większe podsumowanie jeszcze przyjdzie, ale to dla mnie niesamowite uczucie, bo naprawdę zdobyłem pięć tytułów w dosyć krótkim czasie, z czego jestem bardzo dumny.

Bartosz z pewną dozą żartu podszedł również do tematu, który wielokrotnie przewija się w jego kontekście. Czyli możliwości zdobycia szóstego tytuł mistrza świata, dzięki któremu zrównałby się Tonym Rickardssonem i Ivanem Maugerem. Czyli dwoma żużlowcami, którzy posiadają najwięcej złotych medali IMŚ w historii. – To jest niesamowite, bo otrzymałem to pytanie minutę po zdobyciu tytułu w Vojens. Najpierw cieszmy się z tego mistrzostwa. Czy uda mi się zdobyć szósty tytuł, tego nikt nie wie. Ja na pewno dokonam wszelkich starań, by jechać jak najlepiej.

Na pytanie, czy marzy o tym, by takiej sztuki dokonać, Bartosz odpowiedział krótko: –Teraz marzę tylko o tym, by wrócić do domu i odpocząć.

Wprawdzie ten odpoczynek nie potrwa długo, bowiem dziś o godzinie 19:15 jego Motor Lublin będzie walczył ze Spartą Wrocław w pierwszym finale Ekstraligi, jednak ze swojej strony mogę tylko dodać: odpoczywaj, mistrzu. W pełni na to zasłużyłeś.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Ciąg dalszy zamieszania z Danim Olmo. Barcelona w sądzie domaga się rejestracji piłkarza

Paweł Wojciechowski
0
Ciąg dalszy zamieszania z Danim Olmo. Barcelona w sądzie domaga się rejestracji piłkarza

Polecane

Komentarze

6 komentarzy

Loading...