Reklama

Trela: Gross za Kroosa. Nowy główny reżyser w niemieckim futbolu

Michał Trela

Autor:Michał Trela

18 września 2024, 11:51 • 9 min czytania 5 komentarzy

„Dajmy mu na pośmiewisko sprzeczne z naturą nazwisko”. Gross po niemiecku znaczy „wielki”. Ale Pascala Grossa przez lata nikt w tamtejszym futbolu nie zauważał. Żywa legenda klubu Premier League dopiero po 30 zadebiutowała w kadrze, a dopiero od kilku tygodni objęła rolę, na jaką już dawno zasługiwała – mózgu drugiej linii zarówno w reprezentacji, jak i w czołowym niemieckim klubie. Borussia Dortmund już ma z niego pociechę.

Trela: Gross za Kroosa. Nowy główny reżyser w niemieckim futbolu

Najlepsza forma uznania ze strony angielskich kibiców to przerobienie słów znanej piosenki tak, by zmieniła się w hymn poświęcony piłkarzowi. Dla Pascala Grossa fani Brighton&Hove Albion wybrali utwór „Another one bites the dust” „Queenu”. Po kolejnym znakomitym otwierającym podaniu Niemca po trybunach na południu Wielkiej Brytanii niosło się „Another assist for Gross”. Gdy w lecie po siedmiu latach zdecydował się wrócić do Niemiec, tytułowano go legendą. Tony Bloom, właściciel klubu, określał go jako „najlepszy zakup, odkąd Brighton awansowało do Premier League”. Za poprzedni sezon kibice drugi raz wybrali go najlepszym zawodnikiem w drużynie. Brighton opuścił jako najlepszy strzelec i asystent w historii występów tego klubu w Premier League. Fabian Huerzeler, jego rodak i nowy trener, próbował go przekonać do wypełnienia obowiązującego jeszcze rok kontraktu. Gdy jednak dzwoni ulubiony klub z dzieciństwa, trudno odmówić.

Jeszcze kilka lat temu „11Freunde” nazywało go „najlepszym niemieckim piłkarzem, który nigdy nie zagrał w reprezentacji”. Choć w najlepszej lidze świata uzbierał ponad pół tysiąca występów, grał w drużynie, która z kandydata do spadku zmieniła się w uczestnika europejskich pucharów, to ani media, ani sztab kadry zwykle nie zwracali na niego uwagi. Na ulicach w ojczyźnie rozpoznałaby go pewnie tylko garstka taktycznych nerdów. Brighton, zwłaszcza w czasach Roberto De Zerbiego, stało się ich ulubioną drużyną. Trenerzy z różnych krajów wycinali fragmenty jego meczów, by czerpać inspirację ze stylu gry Włocha, który w lecie objął Olympique Marsylia. Gross był piłkarzem, który chyba najlepiej uosabiał jego futbol. Co ciekawe, także w fachowych kręgach Premier League, uznawano go za jednego z najbardziej niedocenianych graczy w stawce.

Z Niemiec wyjeżdżał jako postać praktycznie anonimowa. W 2017 roku spadł z Bundesligi z FC Ingolstadt. W ostatnim sezonie gry w Niemczech stworzył partnerom 98 okazji do oddania strzałów. Najwięcej w lidze, co zdecydowanie nie jest oczywiste w przypadku jednego z najsłabszych klubów, który większość meczów spędzał zabarykadowany na własnej połowie. W niemieckiej elicie regularnie grał tylko w plastikowym klubie finansowanym przez Audi, po którego obecności w Bundeslidze pozostało już tylko wspomnienie i który zniknął w otchłaniach trzeciej ligi. Debiutował w Hoffenheim, którego jest wychowankiem i z którym sięgnął po juniorskie mistrzostwo Niemiec, u Ralfa Rangnicka. Nie przebił się jednak. Po ledwie 60 minutach na boiskach elity został oddany do II-ligowego Karlsruhe, gdzie przed laty grał jego ojciec Stephan. Tam mieszkał razem z Marco Terrazzino, byłym graczem Lechii Gdańsk i Hakanem Calhanoglu, którego piłkarskie losy zawiodły do Interu Mediolan. Nie zrobił jednak furory. Wielką formę Gross pokazał w Niemczech tylko w barwach Ingolstadt. Nic dziwnego, że mało kto zauważył.

Odkryty przez statystyków

W sezonie, w którym klub z Bawarii pod wodzą Ralpha Hasenhuettla jedyny raz w historii awansował do Bundesligi, środkowy pomocnik zaliczył udział przy 30 (!) bramkach. Siedem strzelił, przy szokujących 23 asystował. Wysoki poziom przeniósł również na boiska bundesligowe. W dwóch sezonach w najwyższej lidze grał praktycznie od deski do deski. Sześć goli i dwanaście asyst to wynik, który wstydu nie przynosi. Nie uczyniło to z 26-letniego wówczas piłkarza gwiazdy, ale zaczęli na niego zwracać uwagę szukający transferowych okazji. Tak, jak Bloom, który dorobił się na opartym na matematyce algorytmie ogrywania bukmacherów, kupił klub dzieciństwa i po raz pierwszy wprowadził go do Premier League. Gross został jego pierwszym transferem z myślą o występach w najwyższej lidze.

Reklama

W rozmowie z „11Freunde” Niemiec wspominał, że w trakcie transferowych negocjacji nagle na stole pojawił się 50-stronicowy raport transferowy na jego temat. To przekonało go, że klub naprawdę wie wszystko na temat jego atutów i mankamentów. Zapłacono za niego trzy miliony euro. Szybko zaczęło to wyglądać na promocję. Siedem lat, 261 meczów i 75 udziałów bramkowych później, trzeba to uznać za strzał w środek tarczy. Już w debiutanckim sezonie Gross został przez fanów wybrany najlepszym piłkarzem „Mew”. Strzelił dla nich pierwszego gola w historii występów w Premier League. Miał bezpośredni udział przy niemal połowie wszystkich trafień beniaminka. A główką przeciwko Manchesterowi United zapewnił im utrzymanie w elicie.

Rósł razem z klubem. Stawiał na niego każdy trener, który przewinął się w tym okresie przez Brighton. Zaczynał u Hughtona, który nazywał go najbardziej wpływowym piłkarzem w drużynie. Początkowe problemy miał u Grahama Pottera, ale i on szybko przekonał się do umiejętności Niemca. De Zerbi był w nim praktycznie zakochany. – Żałuję, że mam tylko jednego Pascala Grossa w składzie. Chciałbym porozmawiać z jego rodzicami i dowiedzieć się, czy jest gdzieś może jakiś inny Pascal Gross albo chociaż Gross – mówił pod koniec 2023 roku.

Pascal Gross rozbłysł na dobre u trenera Roberto De Zerbiego.

Marzenie każdego trenera

To piłkarz będący marzeniem każdego trenera. Inteligentny, świadomy taktycznie, zdyscyplinowany, świetny technicznie, uniwersalny, niezwykle wydolny i niemal zawsze dostępny. Tylko w dwóch sezonach na siedem nie przekroczył bariery dwóch tysięcy minut. Biegając średnio 12,5 kilometra na mecz, ustanawiał wyniki, za którymi nadążał tylko James Milner. Grał jako szóstka, ósemka, dziesiątka, prawy obrońca, prawy wahadłowy, a czasem, awaryjnie, także jako lewy defensor. Braki szybkościowe, które wszyscy zgodnie wymieniają jako jego największą wadę, tuszował kondycją oraz ustawieniem. Jego świetnie bite stałe fragmenty gry zawsze stanowiły groźną broń dla zespołu. Z dziesięcioma asystami w poprzednim sezonie ustąpił tylko Ollemu Watkinsowi z Aston Villi oraz Cole’owi Palmerowi z Chelsea. Pod względem wykreowanych szans wyprzedził go w minionych rozgrywkach jedynie Bruno Fernandes z Manchesteru United.

Fani uwielbiali szczególnie jego charakterystyczny zwód Cruyffa, którym przekładał sobie piłkę z lewej nogi na prawą albo odwrotnie, tworząc sobie więcej miejsca do dośrodkowania. Choć z czasem wszyscy w lidze już nauczyli się tego zwodu i tak często nie mogli go powstrzymać. Gross w „The Athletic” wspominał, że jego kumple z dzieciństwa w Mannheim też tę sztuczkę pamiętają. Jego największym atutem jest, że na boisku widzi przestrzeń i ma odpowiednią technikę, by zagrać w nią piłkę. Obojętnie którą nogą. W wybieraniu odpowiednich rozwiązań pomaga świadomość taktyczna, którą zamierza spożytkować także w przyszłości. Już ma licencję trenerską UEFA B, jest w trakcie kursu UEFA A. Julian Nagelsmann wspominał, że rozmawianie z nim o futbolu to sama przyjemność. A selekcjoner reprezentacji Niemiec wydaje się wymagającym rozmówcą.

Mimo wszystkich superlatywów, którymi go obdarzano, czas leciał, a pomocnik wciąż nie znajdował odpowiedniego docenienia. W 2018 roku w mediach łączono go z Liverpoolem. Przywoływano wypowiedź Juergena Kloppa, który podkreślał, że zna go, odkąd był jeszcze dzieckiem i ceni go za boiskową inteligencję. Nigdy nie przerodziło się to jednak w konkrety i transfer do większego klubu. To nie ułatwiało także walki o miejsce w reprezentacji Niemiec. Choć tamtejszy futbol ma problemy z kilkoma pozycjami i na nich próg wejścia do kadry wcale nie jest wysoki, to akurat pozycje w środku pola są obsadzone zawodnikami światowej klasy. Kto by się zajmował dobijającym do trzydziestki graczem Brighton, gdy był nawet problem z właściwym wykorzystaniem umiejętności Ilkaya Guendogana w reprezentacji.

Reklama

Maratończyk w świecie sprinterów

Grossowi w dotarciu do świadomości rodaków nie pomagała ani skryta osobowość, ani fakt, że nie istnieje w mediach społecznościowych. W prasie zdecydowaną większość uwagi fanów sportu zgarnia Bundesliga. Jeśli ktoś tylko przez nią przemknął i to w małych klubach, o tego nikt się nie upomni. Owszem, poświęcają Niemcy uwagę swoim gwiazdom występującym za granicą. Ale Gross gwiazdą nigdy nie był. A Brighton nie uznawano za wielki klub. Łatwo dziś utyskiwać, że sztab reprezentacji Joachima Loewa czy Hansiego Flicka nie był w stanie dostrzec więcej, ale eksplozja talentu Grossa przypadła akurat na okres, w którym Loew świadomie szukał u piłkarzy czegoś zupełnie innego. Po klęsce na mundialu z 2018 roku uznał, że musi odejść od futbolu bazującego na technice, kreatywności i posiadaniu piłki, na rzecz większej dynamiki we wszystkich częściach boiska. Szukał więc graczy eksplozywnych, szybkich na pierwszych kilku metrach. Preferował sprinterów kosztem maratończyków. W tym sensie Gross był skreślony już na starcie. Pomysł selekcjonera na zespół kompletnie mu nie sprzyjał.

Wyczekiwane powołanie przyszło znienacka, we wrześniu zeszłego roku, gdy Flick, kompletnie nie mając pomysłu na ożywienie reprezentacji, chwytał się już każdej brzytwy. Pomogło Grossowi, że Brighton zrobiło się modne, po tym, jak za De Zerbiego grało futbol zapierający dech w piersiach i awansowało do Ligi Europy. Marzenie o grze w kadrze spełnił w dniu, w którym w Niemczech zaczęto bić w tarabany. Na dziewięć miesięcy przed domowymi mistrzostwami Europy ich przyszli gospodarze przegrali 1:4 z Japonią. Dzień po tej klęsce selekcjoner został zwolniony.

Dla gracza Brighton okazał się to jednak korzystny rozwój wypadków. Nagelsmann ujawnił się jako fan jego talentu i zaczął wysyłać mu powołania na wszystkie zgrupowania. Tuż przed Euro Gross strzelił Grekom pierwszego gola w kadrze, a potem wystąpił także w turnieju, gdzie odegrał jednak jedynie epizodyczną rolę. W środku pomocy wszystko kręciło się wówczas wokół Toniego Kroosa, legendy niemieckiego futbolu. Przez lata także nie w pełni docenianej w ojczyźnie, ale poza tym będącej przeciwieństwem Grossa. Kolekcjonerem tytułów, urodzonym zwycięzcą, mózgiem najsilniejszej klubowej drużyny świata. Nazwiska Kroosa i Grossa może brzmią podobnie, ale jeśli chodzi o skojarzenia budzące w świecie futbolu, dzielą je lata świetlne. 33-latek musiał się zadowolić jedynie połówką w meczu otwarcia ze Szkocją.

Toni Kroos doceniał umiejętności Pascala Grossa. Teraz zawodnik Borussii Dortmund musi wskoczyć w duże buty jego rok starszego kolegi.

Następca Kroosa

Sytuacja diametralnie zmieniła się jednak po Euro. Jego wielki konkurent zakończył karierę, podobnie jak Ilkay Guendogan, do niedawna kapitan drużyny. Nowy kapitan Joshua Kimmich przez Nagelsmanna jest obsadzany na prawej pomocy, gdzie niemieckiemu futbolowi brakuje światowej klasy zawodników. W niełaskę w Bayernie Monachium popadł Leon Goretzka, do niedawna etatowy środkowy pomocnik. Nagle w środku pola zrobiła się luka, o której wypełnienie ma zadbać właśnie niedoceniany przez lata piłkarz. We wrześniowych meczach Ligi Narodów to on grał w podstawowym składzie w roli Kroosa – jako mózg zespołu, wspomagany przez „ochroniarza” Roberta Andricha. Szczególnie w starciu z Węgrami, wygranym 5:0, wyglądał bardzo dobrze. Alexandar Pavlović z Bayernu, Emre Can, czy Angelo Stiller ze Stuttgartu, pierwszy raz powołany do reprezentacji, na razie oglądają jego plecy.

Wzrost znaczenia 33-latka w kadrze zbiegł się z jego powrotem do ojczyzny i to do klubu, w którym wreszcie przestanie fruwać poza radarami medialnego i kibicowskiego zainteresowania. Borussia Dortmund to nie tylko zespół, który zawsze gra przy wyprzedanym osiemdziesięciotysięcznym stadionie, ale i wzbudza ponadregionalnie emocje. W nowym projekcie Nuriego Sahina, ukierunkowanym na częstsze posiadanie piłki niż za czasów Edina Terzicia i bardziej ofensywną grę, Gross ma zajmować centralne miejsce. To przez niego przechodzi większość akcji. To on fantastycznie bije stałe fragmenty gry. Nowy nabytek już w debiucie przed własną publicznością zaliczył asystę, czyli zrobił to, za co w Anglii śpiewano o nim piosenki. W Niemczech kultura kibicowska na trybunach wygląda inaczej i piosenki o pojedynczych piłkarzach należą do rzadkości. Ale na wykrzykiwane przez 80 tysięcy gardeł hasło „Fussballgott!”, czyli „bóg futbolu!” po jego nazwisku Pascal Gross jeszcze może zdąży zasłużyć. Prorok we własnym kraju został doceniony późno, ale wreszcie i Niemcy dowiedzieli się, jak świetnego mają od lat piłkarza. Szansę, by pokazać to w Lidze Mistrzów, będzie miał dopiero w wieku 33 lat. 

WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

5 komentarzy

Loading...