Reklama

Zdobyła pierwszy medal dla Polski. “Wiedziałam, że oddam go na aukcję”

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

15 września 2024, 09:02 • 26 min czytania 0 komentarzy

Klaudia Zwolińska była pierwszą polską medalistką olimpijską podczas tegorocznych igrzysk w Paryżu. Choć jej srebro to powód do dumy całego środowiska kajakarstwa górskiego, sama zainteresowana nacieszy się zdobytym krążkiem jeszcze tylko przez chwilę. 25-latka postanowiła zlicytować zdobycz na aukcji charytatywnej, która wspomoże chorych na mukowiscydozę.

Zdobyła pierwszy medal dla Polski. “Wiedziałam, że oddam go na aukcję”

Ale w rozmowie z Klaudią poruszyliśmy też inne tematy. Skąd jej zdaniem wzięło się narzekanie sportowców na warunki panujące w wiosce olimpijskiej? Co sądzi o oświadczeniu swojego kolegi z kadry, który zaatakował PZKaj? Jakie są koszty tego sportu, dlaczego już nie trenuje na polskich rzekach i z jakiego powodu wszyscy dziwnie na nią spoglądali, kiedy na spotkaniach wyjmowała medal? I dlaczego kajakarstwo to niszowy sport? – Kiedyś usłyszałam taką wymianę zdań: działacze powiedzieli, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile kosztuje zorganizowanie Pucharu Świata. Na co jeden z zawodników odparł, że w innych dyscyplinach Puchary Świata są robione po to, żeby zarobić pieniądze – mówi nam srebrna medalistka olimpijska.

SZYMON SZCZEPANIK: Parafrazując twoje własne słowa: czy ty, kurczę, już wierzysz?

KLAUDIA ZWOLIŃSKA: Kurczę, tak. Niestety, zrobiły się z tego kultowe słowa. Ale z drugiej strony, co miałam wtedy powiedzieć? Nie dowierzałam, bo to było moje marzenie. Kiedy się ziściło, to nie wierzyłam, że udało tego dokonać w tak spokojnym stylu, mając wszystko pod kontrolą. Cieszyłam się z tego, że nie wyszedł mi tylko jeden przejazd, ale że byłam dobrze przygotowana na przestrzeni całych zawodów. Mój medal to nie był przypadek. Ale już się oswoiłam z myślą, że jestem medalistką olimpijską.

Reklama

Którego startu obawiałaś się najbardziej w Paryżu: eliminacji, półfinału czy finału?

U nas najcięższe zawsze są półfinały ze względu na to, że jest w nich czasami nawet wyższy poziom, niż w finale. Akurat w Paryżu tak się nie stało, ale w półfinale występuje więcej zawodniczek i jest tam bardzo dużo do stracenia. Dla większości zawodników to bardzo duże obciążenie. Trenuję slalom – konkurencję, która jest grą błędów. Pomyłka może bardzo dużo kosztowa, a przejazd jest tylko jeden, nie ma żadnej poprawki. Dlatego półfinały były dla mnie najbardziej stresujące. Ale jak już przeszłam je z fajnym wynikiem, to odetchnęłam z ulgą i ściganie się o medal to była zupełnie inna bajka.

Dlatego zadałem to pytanie, bo od wielu sportowców słyszałem, że najgorsze na takich imprezach są te wczesne etapy zawodów. Jeżeli tam coś się posypie, to odpadasz nawet nie zaznając szansy walki o medal.

Brak startu w finale jest bardzo przykry, bo pracujesz latami po to, żeby się ścigać o medal olimpijski. Kiedy nawet nie wejdzie się do finału i nie ma się możliwości spróbować powalczyć, to taka porażka jest ciężka do przełknięcia. Slalom kajakowy pod tym względem jest szczególnie bolesny, bo bardzo mały błąd potrafi nas wykluczyć z rywalizacji. Ja się na tym przejechałam na przykład w Tokio, albo na kanadyjce w Paryżu, gdzie też miałam taką też sytuację, że popełniłam jeden błąd i przegrałam.

Jakie to było uczucie, zostać pierwszą medalistką olimpijską w całej polskiej kadrze?

Reklama

Cudowne, te pierwsze medale zawsze zapadają w pamięci. Bardzo cieszyłam się, że moja dyscyplina znalazła się w świetle reflektorów. Bardzo dużo osób obejrzało ten przejazd i nasze starty na igrzyskach. Zresztą nie tylko w Polsce odnotowaliśmy duży sukces jeżeli chodzi o oglądalność, ale na całym świecie.

Koledzy z reprezentacji – nie tylko z kajaków – gratulowali? Była jakaś specjalna celebracja?

Była, ale nie ukrywam, że ja cieszyłam się dopiero po wszystkich swoich startach. Ale kiedy przyjechałam do wioski, to miałam przywitanie, nawet niektórzy sportowcy brali mój medal i się nim nacierali, żeby przyniósł im szczęście. To było miłe, bo otrzymywać gratulacje od takich osób jak Wojtek Nowicki, którego zawsze oglądałam i podziwiam jako sportowca, to wyjątkowa chwila. Ale igrzyska mają w sobie taką moc, że reprezentanci wszystkich konkurencji przez chwilę są razem i wspólnie walczą o najwyższe lokaty.

Ten medal to twój ogromny sukces. Ale czy po starcie miałaś myśli, że można było coś zrobić lepiej aby wywalczyć złoto?

Tak, od razu po przejeździe wiedziałam, co tam się stało i czemu tego złota nie zdobyłam. Jednak podchodzę do tego bardzo spokojnie. Mogę mówić, co było gdyby, ale ja się ścigałam z Jessicą Fox, która ma sześć medali olimpijskich w karierze.

Dodatkowo cała jej rodzina uprawia ten sport.

Wszyscy mają chyba z osiem medali olimpijskich i kilkadziesiąt medali mistrzostw świata. Ona przez to wszystko posiada ogromną pewność siebie. Pokazała na co ją stać, jest fenomenalną zawodniczką. W finale miała bardzo dobry przejazd, ale wiedziałam też, że mnie stać żeby zaatakować jej czas. Jak ktoś oglądał mój przejazd, to wie, że na ostatnim międzyczasie miałam do niej tylko setne sekundy straty. Wszystko się rozegrało na ostatnich czterech bramkach. Miałam tam taki moment, kiedy już przejechałam cięższy element techniczny i wiedziałam, że to jest końcówka. Zdawałam sobie sprawę, że to będzie bardzo dobry przejazd, który może mi dać medal olimpijski. Tak szczerze, bijąc się w pierś, mogę powiedzieć, że sobie pomyślałam żeby po prostu niczego nie zepsuć i dotrzymać do mety.

Jak potem obejrzało się Jessikę, to ona zaryzykowała na dole. Gdybym też tak zrobiła, mogłabym wygrać złoty medal… albo przegrać srebrny. Dlatego uważam, że ten srebrny medal był wygrany, a moje myśli podczas startu wzięły się też z tego, że w naszej dyscyplinie medalu olimpijskiego nie było przez 24 lata. Chciałam zabezpieczyć krążek i to była bardzo dobra decyzja. Jednak czy teraz podczas igrzysk bardziej ryzykowałabym na trasie? Tak. W Los Angeles będę mogła sobie pozwolić na większą śmiałość, bo już mam sukces, który mnie zbudował.

Klaudia Zwolińska i Jessica Fox podczas ceremonii dekoracyjnej igrzysk olimpijskich w Paryżu

Jak ogólnie oceniasz sam pobyt w Paryżu? W mediach słyszeliśmy różne opinie na temat jakości zakwaterowania czy jedzenia.

Uważam, że warunki były na tyle dobre, żeby walczyć o medale olimpijskie: wszyscy mieli je takie same. Na miejscu dużo widziałam, przez czas pobytu w Paryżu miałam tam też okazję sporo zjeść: czy to w wiosce czy na torze kajakowym. Owszem, były historie, że ktoś się zatruł, więc jakościowo jedzenie może nie było najlepsze. Ale jednak wszyscy mieliśmy bardzo podobne warunki. Jeżeli chodzi o to narzekanie na każdy aspekt na igrzyskach olimpijskich, wydaje mi się, że to robią zawodnicy, którzy chcą zwrócić na siebie uwagę. Widziałam międzynarodowe wywiady, gdzie niektórzy sportowcy mówili takie głupoty, że się to w głowie nie mieściło. Wydaje mi się, że chcieli w ten sposób troszeczkę zaistnieć.

Podchodzę do tego tak, że spałam, mieszkałam i jeździłam w dużo gorszych warunkach. Te w Paryżu były wystarczające, żeby walczyć o medale olimpijskie, dlatego nie ma co wyolbrzymiać wszystkich niedociągnięć. Uważam jednak, że na następny raz organizatorzy powinni się skupić, żeby jakościowo jedzenie było ciut lepsze, bo jak ktoś się zatruwa, to nie świadczy najlepiej o tym pożywieniu.

To jakie było najlepsze i najgorsze danie, które zjadłaś na igrzyskach?

Najlepsza była świeża bagietka, bo jestem fanką pieczywa. Mówię o takiej tradycyjnej, francuskiej bagietce – to był dla mnie top. W wiosce olimpijskiej była piekarnia i tam robili wszystko na miejscu. Z kolei najgorzej zapamiętałam kurczaka. To była pierś, gotowana tak długo, że była sucha, żylasta, napęczniała i bez żadnych przypraw. Mało tego, ten kurczak był do wyboru codziennie, więc nie mogłam już na niego patrzeć. Potem przez jakiś czas nie jadłam kury.

Podobno z wioski olimpijskiej zabrali wam McDonald’s, to prawda?

Właśnie zawsze był, a w Paryżu zniknął. Może to lepiej, bo dużo osób przegrywało medal przed rozpoczęciem zawodów już w McDonaldzie, zyskując troszeczkę na wadze.

To ciekawa opinia. Ja z kolei słyszałem głosy, że sportowcy lubili tam jeść dlatego, że może jedzenie nie jest najzdrowsze, ale za to groźba problemów żołądkowych – niewielka.

Ale jeżeli chodzi o Tokio, Rio de Janeiro czy Londyn – choć w Brazylii i Wielkiej Brytanii nie byłam, słyszałam tylko relacje – to jedzenie było na takim poziomie, że jeżeli ktoś wybierał McDonald’s, to była dziwna sytuacja. W Japonii jedzenie było bardzo smaczne i zróżnicowane, naprawdę stało na najwyższym poziomie. W Paryżu było z tym słabiej, ale dało się na tym przeżyć.

Zdaję sobie sprawę, można spokojnie żyć i funkcjonować w dużo gorszych warunkach. Myślę, że takie zróżnicowane opinie wynikają ze względu na to, że niektórzy w wiosce olimpijskiej spędzili kilka dni. Wtedy można było sobie powybierać coś fajnego do jedzenia. Ale na przykład ja tam siedziałam bardzo długo, bo łącznie byliśmy na igrzyskach chyba ze trzy tygodnie. Dlatego po jakimś czasie już nie było za bardzo w czym wybierać spośród jedzenia. Jednak zaznaczam, że to nie jest narzekanie, bardziej konstruktywna krytyka w porównaniu do poprzednich igrzysk.

Aż trzy tygodnie to sporo czasu. Jak zatem wyglądał twój kontakt z bliskimi? Kiedy rozmawiałem z Aleksandrą Jarecką, nasza szpadzistka powiedziała, że jej rodzina pojechała do Paryża, co bardzo pomogło jej psychicznie.

U mnie to podobnie wyglądało, rodzina jeździ na moje starty. Brat z dziewczyną i tatą są obecni na każdych ważniejszych zawodach. Zabrakło ich tylko na igrzyskach w Tokio, ale to nastąpiło z wiadomych przyczyn. Natomiast w Paryżu byli praktycznie na całości mojej konkurencji. To jest bardzo fajne, bo dla nas, zawodników takie przeżycia jak igrzyska olimpijskie to coś wyjątkowego w karierze. W Tokio było mi przykro, że oni nie mogą tego zobaczyć. Tutaj już byli, więc mogli też poczuć magię tej imprezy, a ich wsparcie było na wagę złota. Ale ja w kadrze mam też Grześka Hedwiga. Prywatnie jesteśmy razem, więc nawet na zgrupowaniach mam koło siebie bliską osobę.

O Grzegorza także miałem zapytać. To żadna tajemnica, że jesteście w związku. Zapewne to też była dla ciebie pewnego rodzaju pomoc, że na co dzień miałaś w nim oparcie.

Tak. Dodatkowo Grzesiek jest bardziej doświadczonym ode mnie zawodnikiem i dużo mi pomaga, potrafi uspokoić. Jest też bardzo utalentowany pod kątem szkoleniowym, posiada wyczucie do taktyki, czy dobrej oceny techniki. Jeżeli chodzi o takie elementy, to zawsze jest mi w stanie pomóc. Dyskutuję z nim na przykład na temat trasy. Kiedy nie jestem pewna jakiegoś elementu, to on mnie na tyle zna, że wie co mi doradzić. To fajna współpraca.

A czy czasami odczuwasz przesyt w takiej relacji? Związek z osobą z tej samej branży to spędzanie z nią dwudziestu czterech godzin na dobę.

Są takie dni, ale my już jesteśmy parę lat razem, dlatego nauczyliśmy się, jak powinniśmy funkcjonować. Na przykład taką ciekawostką dla mnie było to, że ja dawniej bardzo przeżywałam jego starty. Stresowałam się wtedy nawet bardziej, niż na moich, oddawałam temu dużo energii. Dlatego teraz mam tak, że startów Grześka praktycznie nie oglądam, żeby zachować siły na własny występ. Ale zajęło mi lata, aż się nauczyłam, że tak musi być. Grzegorz też stara się tak nie angażować emocjonalnie w moje występy. Ale tak, na początku to był minus naszej relacji, z którym na szczęście się uporaliśmy. Nie mówię, że to w innych przypadkach też tak działa, bo niektórzy po prostu lubią być emocjonalnie zaangażowani w starty drugiej połówki. Jednak u mnie to zabierało dużo energii, więc cieszę, że mamy to już wypracowane.

Musieliście nauczyć się tego, że kiedy przekraczacie próg mieszkania, to praca schodzi na dalszy plan, żeby nie obracać się cały czas wokół kajaków?

Nie, bo poza kajakami mamy też inne zainteresowania, pasje i zajęcia. Jak wracamy ze zgrupowań, to zawsze jest dużo więcej pracy, niż na samych zgrupowaniach, więc ten temat ucieka w naturalny sposób.

Zdobyłaś medal, ale nie nacieszysz się nim długo. Zdecydowałaś się przekazać go na szczytny cel. Opowiadaj.

Stwierdziłam, że wystawię go na aukcję charytatywną, która zakończy się w poniedziałek o godzinie 11:00. Bardzo się cieszę, że miałam okazję wystawić ten medal, od początku taki miałam plan. Zastanawiałam się tylko, na co go przeznaczyć. Wtedy sobie pomyślałam, że wspomogę Polskie Towarzystwo Walki z Mukowiscydozą przez to, że od strony rodziny Grześka miałam styczność z tą chorobą. Młodsza siostra Grzegorza na nią cierpi, a druga siostra zmarła jak miała 22 lata. Widziałam z jakimi problemami muszą mierzyć się ludzie, których dotknęła mukowiscydoza, a także jak niewielka w Polsce jest wiedza na jej temat. Przez lata na rzecz pomocy ludziom w tym schorzeniu działała Justyna Kowalczyk. Bardzo wspierała ich finansowo, ale też oddawała im mnóstwo czasu i serca, spotykała się z chorymi i bardzo promowała świadomość społeczną o mukowiscydozie. Jej działanie też mnie zainspirowało.

Klaudia Zwolińska i Dorota Sands, prezes Polskiego Stowarzyszenia Mukowiscydozy

Zobaczymy, jak ta aukcja dalej będzie przebiegać. Medal wystawiłam za moim zdaniem przystępną kwotę, czyli niewiele ponad 20 tysięcy. Wiem, że poprzednie medale olimpijskie były wystawiane dużo drożej, ale chodziło mi o to, żeby więcej osób miało szansę chociaż wziąć udział w licytacji. Zdaję sobie sprawę, że i tak nie każdy ma możliwość dać 20 tysięcy za taki przedmiot, ale wciąż dużo osób miało okazję go zlicytować. Zobaczymy, jak będzie w tych ostatnich dniach aukcji, bo te ostatnie godziny bywają kluczowe. Nie ukrywam – chcę żeby to była jak najwyższa suma, w końcu całość idzie na szczytny cel.

Jak na razie kwota przekroczyła 80 tysięcy złotych. Jakiej ostatecznej ceny się spodziewasz?

Ciężko mi powiedzieć, bo dla mnie ten medal jest wyjątkowy choćby ze względu na to, że w sobie ma kawałek wieży Eiffla, przez co jego wartość jest naprawdę spora.

Zaraz, to znaczy, że fragment wieży Eiffla został dosłownie wtopiony w ten krążek?

Dokładnie, został wtopiony na przodzie medalu. To już czyni go wyjątkowym. Poza tym jest to pierwszy zdobyty w Paryżu medal dla Polaków. Mało tego, równe sto lat wcześniej, także w Paryżu, pierwszym medalem olimpijskim w historii Polski też był srebrny medal, tyle że kolarzy. A najlepsze jest to, że mój medal został wywalczony niemalże idealnie sto lat później! Różnica wynosi tylko jeden dzień. Dla polskiego kajakarstwa, to pierwszy krążek wywalczony w slalomie kobiet, a drugi zdobyty po 24 latach. Jest w nim zatem naprawdę dużo symboliki.

Wiem, że te poprzednie medale były sprzedawane nawet za 200-300 tysięcy. Jeżeli mój znajdzie nabywcę za taką kwotę, to super. Jeżeli za więcej, to jeszcze lepiej. Ale nie chcę oceniać, jaką konkretnie bym chciała uzyskać sumę pieniędzy. Uważam po prostu, że czym będzie wyższa, tym lepiej. Oczywiście ważne tu jest nagłośnienie problemu samej choroby, ale też z drugiej strony, to ogromna promocja wizerunku zwycięzcy takiej licytacji. Jeżeli ktoś wylicytuje medal olimpijski na cel charytatywny, to będzie o tym głośno w całym kraju. To fajna sprawa, żeby zainwestować w taką formę promocji i przy okazji komuś pomóc.

Skoro rozmawiamy o medalu, to powiedz, czy twój krążek też jest już taki zniszczony? Kiedy widziałem medal Aleksandry Jareckiej, to byłem w szoku, że po zaledwie miesiącu lakier się odbarwił.

Niestety, troszkę jest, a ja naprawdę bardzo o niego dbałam. Żeby się nie porysował, nosiłam go w… skarpetce. To było śmieszne, bo nawet na ważniejszych spotkaniach przechowywałam go w ten sposób, więc kiedy wyjmowałam skarpetkę, to wszyscy się na mnie dziwnie patrzyli. Wiedziałam, że go oddam na aukcję, dlatego chciałam, żeby był zachowany w jak najlepszym stanie. W przypadku srebrnych medali, te przebarwiania nie wyglądają aż tak źle, jak na brązowych. Niemniej jednak u mnie też rzeczywiście widać takie ślady. Ale teraz kombinujemy, czy przed jego przekazaniem, troszeczkę go wypolerować, żeby ten krążek wyglądał jak nowy. Choć nie ukrywam, że zdziwiłam się, że ten medal tak szybko sam znalazł się w takim stanie. Ale to nic – my zadbamy, żeby podczas przekazania zwycięzcy on wyglądał okej.

Medal to cenny, ale tylko symbol, więc szanuję za gest. Ale z jego tytułu otrzymałaś też inne profity. Jak zareagowałaś na informację, że dostaniesz też mieszkanie, które jeden ze sponsorów pierwotnie miał przydzielić tylko złotym medalistom?

Cieszyłam ze względu na to, że mieszkanie to jest też fajna forma inwestycji. W końcu jak ktoś ma nieruchomość w Warszawie, to są w niej ulokowane spore pieniądze. Dla mnie jako dla zawodniczki to zabezpieczenie. Na przykład teraz chcę się przygotować do Los Angeles i takie mieszkanie jest dla mnie lokatą na przyszłość. Często sportowcy, którzy trenują i nawet mają medal olimpijski, nie posiadają zabezpieczenia finansowego. Taka nagroda daje mi spokój psychiczny, że jest taka inwestycja i będzie można z niej skorzystać. Poznałam też ludzi z firmy Profbud, która uczyniła taki gest i bardzo ich polubiłam. Widać, ze to są pasjonaci sportu. Opowiedzieli mi historię, jak w ogóle pomyśleli o tym, żeby dać tym srebrnym medalistom mieszkania. Podeszli do tego bardzo po ludzku i też się cieszą, że my, sportowcy będziemy mieć taką inwestycję.

Wiesz już, kiedy będziesz mogła je odebrać?

Nie znam żadnych szczegółów, ale mi wystarczy informacja, że to mieszkanie będzie. Detale są dla mnie mniej istotne. Na razie mam dalszą część sezonu i staram się też na tym koncentrować.

Powiedziałaś, że to jest taka inwestycja, więc już może troszkę zdradziłaś odpowiedź na następne pytanie, czy planujesz tam zamieszkać, czy raczej to mieszkanie na przykład wynająć?

Jeszcze nie mam planów związanych z tym mieszkaniem. Naprawdę nie wiem. Mówiąc o inwestycji miałam na myśli, że jeżeli kiedykolwiek coś się stanie i będę potrzebowała gotówki, to w każdej chwili mogę sprzedać takie mieszkanie, więc to jest dla mnie forma zabezpieczenia. A czy będę je traktowała jako inwestycję pod wynajem? Szczerze, nie mam pojęcia, bo nie miałam jeszcze umowy i nie wiem na jakiej zasadzie to będzie wyglądało. Ale też mogę przecież mieszkać w Warszawie. Tylko wtedy będzie gorzej z treningiem, bo w stolicy jak na razie nie ma miejsca do uprawiania slalomu kajakowego.

Pytałem o te profity, bo zastanawiam się, czy kajakarstwo to jest taki sport, w którym medal olimpijski definiuje, czy ty na nim finansowo wyjdziesz na swoje?

Medal olimpijski to jest game changer jeżeli chodzi nie tylko o kajakarstwo, ale wszystkie niszowe konkurencje. Ja do teraz nie miałam w ogóle sponsora, a aktualnie mam okazję zbierać oferty i zastanawiać się, którą z nich mogę rozpatrzyć. W ogóle teraz mam jakieś opcje do wyboru, a wcześniej to było bardziej proszenie się… Czasami miałam wrażenie, że nas nikt nie traktuje poważnie. Usłyszałam kiedyś opinię, że nie jesteśmy wiarygodni medialnie. To jest przykre, bo jednak staramy się budować ten wizerunek medialny, ale jest ciężko, kiedy ma się niską oglądalność. W Polsce jest tak, że slalom wraca zawsze co igrzyska olimpijskie, gdzie na samej imprezie mamy bardzo dobrą oglądalność na świecie. Słyszeliśmy głosy, że wiele osób polubiło kayak cross, nową konkurencję na igrzyskach. Szkoda mi, że slalomiści są przypominani tylko przy okazji tej tej imprezy.

Teraz moja sytuacja się kompletnie odwróciła, ale jakbym miała policzyć, ile zainwestowałam w siebie na przestrzeni tych lat, to nie wiem czy ta „inwestycja” się zwróci. Ze względu na to, że to były lata ciężkiej pracy i pieniądze wydane przeze mnie czy moich rodziców, którzy cały czas starali się mi pomóc. Wiele razy musiałam też rezygnować z różnych rzeczy. Kiedy miałam stypendia to wolałam je odłożyć, żeby mieć na jakiś fajny wyjazd i rozwijać się w slalomie. Więc jest to ciężkie pytanie, ale śmiało mogę powiedzieć, że żadne zawody tak nie odmienią życia tak, jak igrzyska olimpijskie.

Powiedziałaś, że kajakarstwo, mówiąc kolokwialnie, dobrze się sprzedało na igrzyskach. Więc może problem leży w federacji, która nie potrafi spieniężyć tego sportu?

Tak – w federacji międzynarodowej ICF. I to nie jest tylko problem w kajakarstwie górskim, ale także w sprincie. Niestety, nie potrafią tego sprzedać, na szczęście są głosy, że teraz podczas wyborów władze międzynarodowe się zmienią. Na razie w ICF rządzili Francuzi, co było dziwne, bo Francuzi teraz igrzyska olimpijskie zrobili na najwyższym poziomie. Co ciekawe, szefem Komitetu Organizacyjnego igrzysk olimpijskich był Tony Estnaguet, czyli były trzykrotny złoty medalista olimpijski ze slalomu. I on super zorganizował zarówno slalom, jak i sprint oraz cross.

To dzięki niemu cieszyliśmy się taką oglądalnością, ale niestety, nasza federacja międzynarodowa nie staje na wysokości zadania już od lat. Ja się też tego nie boję powiedzieć, bo jest to dla mnie bardzo przykry temat. Dużo razy się spotykaliśmy z działaczami jako zawodnicy i proponowaliśmy nawet jakiejś aktywności od nas, żeby po prostu zachęcić ludzi do tego sportu. Bo jak powiedziałeś, ten sport należy sprzedawać. Jeżeli teraz pieniądze nie kręcą się wokół sportu, to nikt się tym nie interesuje. Trzeba zrobić tak, żeby ludzie chcieli na niego przychodzić.

Kajakarstwo górskie cieszyło się na igrzyskach ogromną popularnością, a największą furorę zrobiła nowo wprowadzona konkurencja – kayak cross. Niestety, międzynarodowa federacja nie potrafi wykorzystać widowiskowości tej dyscypliny.

W jaki sposób stworzyć to zainteresowanie?

Podam ci przykład – byłam na meczu siatkówki z udziałem Polaków i to jest tak, że oni grają, ale uważniej ogląda się mecz pod koniec seta, jak już są emocje związane z walką o wynik. Ale na początku seta leci muzyka, zje się coś fajnego, są jakieś atrakcje dla dzieci. To jest taka duża impreza, gdzie ludzie się dobrze bawią, dlatego tam przychodzą. Nie dla siatkówki samej w sobie, żeby zobaczyć jak ktoś sobie odbija piłkę, tylko dla emocji i atmosfery. U nas ICF nie potrafiła nigdy zorganizować zawodów tak, żeby miały otoczkę. I uważam, że nie do końca pojmują, jak to zrobić.

Kiedyś usłyszałam taką wymianę zdań: działacze powiedzieli, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile kosztuje zorganizowanie Pucharu Świata. Na co jeden z zawodników odparł, że w innych dyscyplinach Puchary Świata są robione po to, żeby zarobić pieniądze. To jest ta różnica. Dlatego liczę na to, że przyjdą zmiany, pojawią się młode osoby, które będą potrafiły właśnie sprzedać ten sport – bo tak trzeba to robić. My jako zawodnicy jesteśmy otwarci na różne propozycje i formy aktywności, a nasz sport nie należy do nudnych, przeciwnie – jest bardzo widowiskowy. Tylko trzeba mu nadać fajnej otoczki.

Porozmawialiśmy trochę o kosztach w tym sporcie. Ile mniej więcej rocznie wydajesz na swoje przygotowania i starty w trakcie sezonu?

Zacznijmy od tego, że ja mam przygotowania z Polskiego Związku Kajakowego, na które nie narzekam – uważam, że wszystko jest mi zapewnione. Szczególnie po moim medalu z mistrzostw świata miałam zagwarantowane fajne szkolenie i z tego korzystałam. W tym roku miałam opłacone praktycznie wszystko z PZKaj, za co jestem wdzięczna. To był fajny ukłon w moją stronę, ponieważ jako jedyna ze slalomu miałam zapewnioną kwalifikacje na igrzyska rok przed imprezą. Inwestowali we mnie, bo wiedzieli, że ja już na pewno pojadę do Paryża. Reszta grupy musiała trenować razem ze względu na to, że nie wiadomo jeszcze było, kto wywalczy kwalifikację. Ja mogłam sobie pozwolić na indywidualny tok treningu.

Ale jeżeli na przykład to nie jest rok olimpijski, nie ma się wywalczonej kwalifikacji, to koszta są duże. Ja staram się jak najwięcej czasu spędzać na wodzie, bo trenuję trzy konkurencje. W zimie w Europie jest bardzo ciężko spędzać czas na wodzie, dlatego trzeba gdzieś wyjeżdżać. Żeby mniej więcej powiedzieć, jakie to są koszty: popularnym kierunkiem treningu jest Australia. Lot do Australii w jedną stronę z kajakami, to koszt od 8 do 10 tysięcy złotych. Czyli za same przeloty mamy prawie 20 tysięcy.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Do tego trzeba zakupić sprzęt (choć my mamy go z reprezentacji), treningi na obiektach – z tego wszystkiego robią się spore kwoty. Nie będę tutaj rzucać dokładnymi cenami, ale za wszystko się płaci. Jednak też wszystko zależy od tego, czy ktoś chce się przygotowywać z reprezentacją i do tego dołożyć sobie fajne wyjazdy, bo ma taką możliwość, czy po prostu przygotowuje się z tylko reprezentacją. Wtedy nie musi dokładać dużo do tego sportu.

Ty w ubiegłym sezonie przygotowywałaś się w Nowej Zelandii, w tym roku to była Australia. Zakładam, że dlatego decydujesz się na tak dalekie wyjazdy, bo tam w zimie są najlepsze warunki?

Jest parę miejsc, które w zimie są bardzo fajne do treningu. Są np. Zjednoczone Emiraty Arabskie. Wszyscy to kojarzą od razu z Dubajem i sobie myślą, że mamy ekskluzywny wyjazd. Tak nie jest. Tor znajduje się około dwie godziny drogi od Abu Zabi. To jest zamknięty ośrodek, gdzie bardzo fajnie się trenuje ze względu na to, że ma się wszystko w jednym miejscu: jedzenie, dom, siłownię. Po prostu chodzi się na tor i można trenować, skupić się tylko na tym. Jest jeszcze ten dalszy kierunek, jak Australia czy Nowa Zelandia. Ja wybrałam go również ze względu na to, że za rok mam tam mistrzostwa świata. Po drugie, tam trenuje najlepsza zawodniczka na świecie, czyli Jessica Fox. Jeździły tam też często moje sparingpartnerki, z którymi rywalizuję też na co dzień, tak jak np. Luuka Jones czy Martina Wegman, z którymi bardzo trzymam się na co dzień. Na zawodach rywalizujemy, ale poza nimi się przyjaźnimy i korzystamy z tego, by się przygotować w zimie razem.

Zrobiłam podobnie w ubiegłym roku, kiedy otrzymałam zaproszenie właśnie do Nowej Zelandii, gdzie wspólnie z innymi zawodniczkami trenowałyśmy w jednej grupie. Wtedy na jeden obóz zrezygnowałam ze szkolenia kadrowego i zapłaciłam za cały ten wyjazd z własnej kieszeni. Zaryzykowałam, bo to był dla mnie ogromny wydatek, ale wiedziałam, że chcę spędzić jak najwięcej spędzić czasu na wodzie ze względu na moje trzy konkurencje. To był naprawdę bardzo fajny wyjazd. Potem w tym sezonie miałam dwa medale z mistrzostw Europy, medal mistrzostw świata, więc on jak najbardziej mi się opłacił, jeżeli chodzi o moje przygotowania. W następnym roku postanowiłam powtórzyć taki sam plan, ale dzięki medalowi z mistrzostw świata miałam podstawę, aby otrzymać indywidualne wsparcie od PZKaj.

Masz gdzieś w Polsce warunki do tego, żeby trenować na takim poziomie, na jakim ty się znajdujesz?

W Krakowie jest tor kajakowy, na którym organizowane są na przykład Puchary Świata. Ale uważam, że nie da się trenować tam na co dzień, żeby wejść na najwyższy poziom sportowy, a ponadto sam tor w niedalekiej przyszłości będzie wymagał renowacji. Siłą rzeczy możemy tam trenować tylko przez jakąś część w roku, kiedy jest ciepło. Gdybyśmy tu przygotowywali się w zimie, to ciężko byłoby rywalizować z osobami, które przez cały rok pływają w ciepłych krajach i mają styczność z różną wodą, kiedy na przykład my w zimie pływamy tu tylko na płaskiej wodzie.

Dlatego musimy wyjeżdżać, bo Kraków i tor na Tyńcu to dobre miejsce do ćwiczeń, ale pomiędzy wyjazdami na główne zgrupowania. Poza tym nie mamy w Polsce żadnej alternatywy, dostatecznie dobre warunki treningowe są wyłącznie na tym obiekcie. Dużo osób się dziwi, że my tyle wyjeżdżamy, ale u nas każdy tor jest inny, więc żeby wyrobić sobie umiejętności techniczne, trzeba tych torów objeździć jak najwięcej i mieć styczność z wodą. Taka jest jednak specyfika tego sportu. Szkoda, że coraz bardziej odchodzi się od rzek, kiedyś to na nich się trenowało. My też mieliśmy fajne rzeki, bo można było popływać na Dunajcu czy na Białce, ale jednak wody w rzekach ubywa, zrobiły się coraz mniejsze i już ciężko jest tam trenować na najwyższym poziomie.

Ale na Dunajcu w Nowym Sączu, twoim mieście, doszła do skutku inwestycja związana z kajakarstwem slalomowym.

Dużo osób nazywa to torem, ale według mnie to jest taki pierwszy krok w stronę toru kajakowego. Ja jeszcze unikam tej nazwy bo uważam, że tam jest zrobiona inwestycja bramkowa. Czyli mamy powieszone bramki, co jest fajne, bo raz na jakiś czas będę mogła sobie zrobić tam jakiś trening zadaniowy. Poza tym będzie w końcu miejsce dla dzieci i młodzieży, gdzie będą mogli uczyć się podstaw. Ale to jeszcze nie jest tor kajakowy z prawdziwego zdarzenia. Będziemy walczyć, żeby tam był wybudowany taki tor, lecz jeszcze dużo pracy przed nami.

Odczuwasz już jakieś profity dla całej dyscypliny w Polsce w związku z twoim sukcesem?

Tak i się bardzo z tego cieszę, bo nie chciałabym, żeby ten medal poszedł w niepamięć. Przy pierwszym medalu olimpijskim w slalomie powstały w Polsce dwa tory kajakowe. Jeden w Krakowie, a drugi w Drzewicy. Ten drugi jest mniejszy, nie na takim wysokim poziomie, ale dzieci tam mogą spokojnie trenować. Marzy mi się, żeby po moim medalu olimpijskim także został wybudowany tor, ale sama nie mogę tego zdziałać. Swoje już zrobiłam, zdobyłam ten medal, chodzę na spotkania w tej sprawie i staram się stawać na głowie, żeby zrobić wszystko, żeby był drugi duży tor w Polsce. Jednak tutaj już wszystko jest po stronie działaczy. To oni muszą lobbować w tej sprawie.

Skoro już jesteśmy przy działaczach i ich działaniach – z pewnością słyszałaś po igrzyskach to, co na temat przygotowań do tej imprezy mówił Mateusz Polaczyk. Jak ty odnosisz się do tego całego zamieszania? Z jednej strony, to twój kolega z kadry. Z drugiej strony jest Bogusław Popiela, wiceprezes PZKaj, który działa w twoim klubie. Z kolei Rafał Polaczyk, brat Mateusza, to twój trener. Przyglądając się z boku, to strasznie zagmatwana sytuacja.

Bo jest zagmatwana ale myślę, że Mateusz dobrze napisał w swoim sprostowaniu całej sytuacji, że po prostu dużo osób wykorzystało jego frustrację i żal ze wszystkich lat. Wiadomo że są pozytywne i negatywne rzeczy. Na przykład teraz mam fajną komunikację ze związkiem, ale ja sobie ją wypracowałam. Nauczyłam się iść na kompromis i nawet kiedy coś mi się nie podoba, to staram się czasami ugryźć w język.

Trzeba starać się wypracować jakąś komunikację z ludźmi, z którymi muszę albo chcę współpracować. To była bardzo ważna umiejętność, której się nauczyłam. Mateusz chciał pozbyć się z głowy negatywnych rzeczy, które w nim siedziały. Nie mówię, że zaraz skończy karierę, ale jest bliżej końca niż początku. W trosce o następne pokolenie kajakarzy chciał powiedzieć, co mu się nie podobało. Niestety dużo ludzi to wykorzystało tak, żeby zaatakować imiennie niektórych w związku, jak i samą federację.

Ale wiesz, co jest najśmieszniejsze? Kiedy Mateusz napisał sprostowanie, to pod nim nie miał ani jednego komentarza. Bo ludzie lubią afery, ale jak ktoś napisze coś pozytywnego, to już nie do końca ich interesuje. Myślę, że Mateusz na początku miał troszeczkę inne intencje. Fajnie, że napisał sprostowanie i mam nadzieję, że komunikacja na linii zawodnicy-działacze się poprawi. Z mojej strony mogę powiedzieć, że są rzeczy pozytywne i negatywne. Widzę, co się dzieje w związkach sportowych, nie mówię tylko o PZKaj, ale o innych i wiem, że jest w nich spore zamieszanie. Uważam, że trzeba wypracować wspólną ścieżkę zawodników i działaczy, żeby to wszystko fajnie funkcjonowało. Ale to jest też umiejętność zawodnika, który w relacjach ze związkiem musi być dyplomatą.

Ale podobno ty też w młodości nie byłaś najłatwiejszą zawodniczką do prowadzenia.

Zgadza się. Mam bardzo mocny charakter i po mnie widać kiedy mi się coś nie podoba, nie umiem tego ukryć. Byłam taka, że bardzo walczyłam o wszystko. Kiedy coś mi nie pasowało, od razu to mówiłam.

Po latach przyszła nauka kompromisu.

Tak. Jeszcze po Tokio miałam tak, że wysyłałam różne pisma i miałam ciągłą walkę ze związkiem, na co PZKaj wysyłał pisma do mnie, a ja na nie odpowiadałam… Ogólnie mieliśmy między sobą dużo wojny. Uważam, że oni wiele rzeczy zrobili mi źle, lecz sądzę też, że moje reakcje były przesadzone. Bo reagowałam bardzo emocjonalnie, nawet nie próbując się z nimi komunikować. To był błąd. Ale z perspektywy czasu dużo się nauczyłam. Na przykład tego, że jak mi się coś nie podoba, to staram się rozmawiać, komunikować. Po prostu być bardziej wyważoną w tym wszystkim.

Teraz moja relacja z PZKaj wygląda inaczej. I nie mówię, że to przez wyniki sportowe, bo zmieniło się to już przed moim medalem na mistrzostwach Europy w 2022 roku. Czyli nie miałam żadnego seniorskiego wyniku, ale już zaczęłam się fajnie dogadywać z ludźmi z PZKaj. Ale to była praca z obu stron. Bo jak powiedziałam: parę razy zostałam skrzywdzona, ale sama też dolewałam oliwy do ognia. Dziś biję się w pierś i mogę to śmiało przyznać. Teraz jestem zadowolona z tego, jak wygląda ta współpraca i liczę na to, że tak zostanie.

W związku z medalem wydaje się, że wszystko jest teraz pozytywne, ale mamy przed sobą dużo ciężkich tematów, tak jak na przykład z budową toru. Tutaj też staramy się współpracować, a ja uczę się asertywności. Ale myślę, że to jest proces każdego sportowca, żeby się po prostu nauczyć się kooperacji.

Ostatnie pytanie. Co medalistka olimpijska Klaudia Zwolińska powiedziałaby piętnastoletniej Klaudii Zwolińskiej, która zaczynała swoją przygodę w kajakach?

Jak miałam 15 lat, to byłam naprawdę ciężką osobą. Ale myślę, że że nic bym nie doradzała tamtej sobie ze względu na to, że uważam, że moja droga była bardzo dobra. Wszystkie decyzje jakie podjęłam, te dobre i złe, ostatecznie miały pozytywny skutek. Poza tym, jak miałam 15 lat, to byłam taką zawodniczką, że uprawiałam sport, ale w tym wszystkim było dużo pasji, zabawy z moimi rówieśnikami. Tam nie było w ogóle profesjonalizmu. Powiedziałabym sobie, żeby jak najdłużej trzymać tę dziecięcą pasję i zabawę, a profesjonalny sport dopiero przyjdzie dużo później. Więc tak bym sobie doradziła, ale tak też zrobiłam w swoim życiu.

Zareagowałaś tak, jakbyś chciała powiedzieć, że nic byś nie doradziła, bo tamta by i tak nie posłuchała.

Tak by pewnie było! (śmiech)

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Ekstraklasa

Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Michał Kołkowski
18
Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”
Polecane

“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Błażej Gołębiewski
9
“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Komentarze

0 komentarzy

Loading...