Reklama

Weteranka na medal. Jak Lucyna Kornobys przełamała klątwę chorążego

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

03 września 2024, 15:07 • 10 min czytania 6 komentarzy

Lucyna Kornobys to nasza pewniaczka do sukcesów paraolimpijskich. Srebrne medale w pchnięciu kulą w kategorii F34 zdobywała już w Rio de Janeiro oraz Tokio. A dziś dołożyła krążek – tego samego kruszcu – imprezy w Paryżu. Do świata sportu trafiła jako… 31-latka. Teraz ma 46 i dopiero co pełniła rolę chorążej w trakcie ceremonii otwarcia paraigrzysk. Poznajcie jej historię.

Weteranka na medal. Jak Lucyna Kornobys przełamała klątwę chorążego

Historia Lucyny Kornobys pierwotnie ukazała się w serwisie „Kierunek Tokio”, tworzonym przez Weszło w latach 2019-2021.

***

Z nart na wózek

Trzykrotna wicemistrzyni olimpijska nie miała łatwego życia. Jej rodzice zmarli, gdy była jeszcze małą dziewczynką, część życia spędziła w „bidulu”. Rodzinę stanowiła dla niej piątka rodzeństwa, w tym siostra bliźniaczka. Kornobys od małego lubiła sport, kiedy była jeszcze w pełni sprawna najbardziej podobały jej się biegi i narciarstwo zjazdowe. Wtedy był to jednak tylko dodatek, nie planowała wiązać ze sportem przyszłości. Kiedy doznała wypadku, prawdopodobnie nie pomyślałaby, że kiedyś stanie się znana z tego, że to właśnie sport uprawia.

A jak to było z tym wypadkiem? Miała wtedy 15 lat, pojechała na narty. Tam z impetem wjechał w nią nieznany mężczyzna. Wypadek zbagatelizowała, choć czuła pewien ból w kolanie. To jednak dzień wcześniej sobie zwichnęła, nie sądziła więc, by mogło to być coś poważniejszego. Z czasem okazało się, że jest.

Reklama

– Było pierwsze skręcone kolano, pierwsza atroskopia, później druga i kolejna. Nie posłuchałam lekarza i grałam w koszykówkę, bo miałam żyłkę do sportu już od najmłodszych lat. Mój stan zdrowia wcale się nie poprawiał i przy czwartej operacji na tyle się pogorszył, że coraz ciężej było mi chodzić o kulach. Pojawił się brak czucia w jednej nodze, potem w drugiej i, niestety, w 2003 roku wsiadłam na wózek, na którym jeżdżę do dziś – mówiła w rozmowie z Polskim Radiem.

Kiedy pierwszy raz usłyszała od rehabilitanta, że prawdopodobnie czeka ją wózek, powiedziała mu, że choćby miała się czołgać, to na wózek nie wsiądzie. Zdanie zmieniła po pewnym szczególnym wydarzeniu – idąc o kulach w 2003 roku przewróciła się na przejeździe kolejowym w Jeleniej Górze. Po prostu zabrakło jej siły w rękach. W głowie kotłowała jej nawet myśl, że gdyby teraz nadjechał pociąg, to „byłoby po kłopocie”. Wstać pomógł jej na szczęście przechodzień.

Dopiero po tym zdecydowała się na wózek. Pożyczyła jeden od znajomego, sama uczyła się na nim jeździć. Bywało trudno – przy pierwszej wyprawie do sklepu nie potrafiła na przykład wjechać na chodnik. Musiała zejść na ziemię, siedząc na niej wypchać wózek na krawężnik, a potem na tenże wózek wrócić. Wspierało ją rodzeństwo, zwłaszcza jedna z sióstr, która starała się regularnie wpadać do mieszkania Lucyny i tam pomagać. Jakoś udało się sprawić, że to wszystko działało.

Inną sprawą było, oczywiście, poukładanie sobie wszystkiego w głowie – z tym miała problem. Początkowo nie potrafiła poprosić nikogo o pomoc, czuła, że powinna sama sobie ze wszystkim poradzić. Bezradność w jakiejkolwiek kwestii oznaczała spadek poczucia własnej wartości, sporo czasu zajęło jej przepracowanie sytuacji, w jakiej się znalazła i przewartościowanie pewnych wpojonych jej rzeczy.

Sport w tym pomógł. Na powrót trafiła do niego w 2008 roku. Była już wtedy po ukończeniu studiów, pracowała na stanowisku samodzielnego referenta w Zespole Szkół Specjalnych w uzdrowisku, potem zresztą prowadziła tam też sekretariat. W Jeleniej Górze w tamtym czasie zorganizowano piknik dla osób z niepełnosprawnościami, prezentowano na nim różne dyscypliny sportu.

– Wtedy dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jako sport dla osób z niepełnosprawnościami. W 2009 roku pojechałam na swoje pierwsze Mistrzostwa Polski w Kozienicach i zdobyłam złoty medal w pchnięciu kulą oraz brązowe medale w rzucie oszczepem i dyskiem. Jeszcze w tym samym roku zostałam zaproszona na pierwszy obóz treningowy do Ośrodka Przygotowań Paraolimpijskich w Wiśle. I tak to się zaczęło – wspominała na stronie Sunrise Medical.

Reklama

Początkowo uprawiała siatkówkę na siedząco, do niej ściągnął ją trener Wiktor Żuryński. Szybko jednak oboje uznali, że Kornobys lepiej sprawdzi się w lekkiej atletyce. Jak się okazało – to był strzał w dziesiątkę. Na wspomniane mistrzostwa Polski pojechała właściwie bez przygotowania. Trzy medale były dowodem na tkwiący w niej ogromny potencjał.

Szybko poszły za nimi kolejne.

Najlepsza na świecie

Na koncie ma już mnóstwo sukcesów. W pewnym momencie trzymała równocześnie w garści trzy rekordy świata – w pchnięciu kulą i rzutach: oszczepem oraz dyskiem. Od dawna jest w światowej czołówce tych konkurencji, choć jej koronną pozostaje pierwsza z nich. Chciała udowodnić to na igrzyskach w Londynie, ale tam pojechać nie mogła, bo wyeliminowała ją kontuzja. A szkoda, bo już rok wcześniej zdobyła srebro mistrzostw świata – wtedy w rzucie oszczepem. Do dziś zresztą to jeden z medali, które ceni sobie najbardziej.

Brak wyjazdu do Wielkiej Brytanii odbiła sobie w Rio, cztery lata później. Tam stanęła na drugim stopniu podium. Emocje, jakie czuła, były ogromne. Na tyle, że do dziś… nie pamięta ceremonii medalowej. – Oglądałam ją kilka razy w Internecie, bo w głowie pozostała mi po niej czarna dziura. Pamiętam sam dojazd do platformy, ale wręczania krążka już nie. To pokazuje, jak wielkie emocje przeżywa każdy sportowiec sięgający po medal olimpijski. To uhonorowanie czterech lat ciężkiej pracy. Nie tylko mojej, ale także mojego trenera czy bliskich. Bez wszystkich darczyńców i moich rehabilitantów nie byłoby to możliwe – mówiła w trakcie Dolnośląskiej Gali Sportu w 2017 roku.

Już wtedy jej nazwisko często przewijało się w zestawieniach popularnych sportowców. Kolejne lata przyniosły jednak nagły skok tej popularności. Najpierw w 2018 roku, gdy miała doskonały sezon i z powodzeniem łączyła trzy konkurencje. A potem rok później, po mistrzostwach świata w Dubaju, gdzie mimo wielu kłopotów zdobyła złoty medal. Została najlepszą kulomiotką świata w swojej kategorii.

– To był ostatni dzień startów. Dla sportowca chyba nie ma gorszego wariantu. Po godz. 18 rozpoczął się konkurs i trwał bardzo długo, ponad 2,5 godziny. Rywalizowało 11 zawodniczek, a ja byłam szósta w kolejce [w tej kategorii zawodniczki pchają wszystkie swoich sześć prób jedna po drugiej – przyp. red.]. Ważne, że wcześniej startowała Rosjanka, którą typowano jako główną faworytkę do tego, żeby mnie pokonać. Ona najdalej pchnęła na 7,23 m. Wiedziałam, że jestem w stanie wygrać z nią. Troszeczkę się uspokoiłam, chociaż jak tylko siadam na siedzisko, momentalnie emocje się podnoszą – opowiadała potem portalowi Nasze Sprawy.

 – Dwa lata wcześniej przegrałam z Chinką o centymetr. Bardzo zależało mi, aby pokazać, że kula to mój konik. Jestem bardzo zadowolona. Jako jedna z trzech Polek wysłuchałam Mazurka Dąbrowskiego. To duża sprawa. Cieszę, że wykonałam to, co sobie z trenerem założyliśmy – dodawała. A to że wygra, wcale nie było oczywiste. Ba, momentami mogła się nawet obawiać o podium. Wcześniej doznała bowiem kontuzji łokcia, ten męczył ją przez kilka miesięcy, utrudniał treningi, a nawet codzienne funkcjonowanie – miała choćby taki okres, gdy problem sprawiało jej podniesienie… kubka z kawą.

Mimo tego na imprezie docelowej nie dała szans rywalkom, dokładając do tego też niespodziewany brązowy medal w rzucie oszczepem. Niespodziewany, bo w teorii jej odległość (16.99 m) nie powinna wystarczyć na podium. Tymczasem przeciwniczki rzucały słabiej, niż się tego spodziewano. I Kornobys stanęła na podium również w tej konkurencji. Jak się okazało – sukces pociągnął sukces i na gali „Przeglądu Sportowego” wręczono jej po tamtym sezonie statuetkę „Sportowca Bez Barier”, dla najlepszego parasportowca w Polsce. W dodatku otrzymała ją z rąk Tomasza Majewskiego, który przez wiele lat był dla niej, jak sama to ujęła, bożyszczem.

– Jestem „mega” szczęśliwa, nie umiem nawet określić, jak duża jest radość w moim sercu. Cieszę się, bo to pokazuje, że ciężka praca popłaca. Wokół siebie mam bardzo dużo ludzi, którzy mnie wspierają. Dzięki nim łatwiej iść przez życie, łatwiej mi jest walczyć z trudnościami, łatwiej pokonywać każdą barierę, łatwiej zdobywać medale, bo wiem, że robię to dla siebie oraz innych. Cała Polska zobaczyła moje wyniki, moją ciężką pracę i bardziej zadowolonym z siebie i dumnym już być nie można – mówiła potem.

Zapowiadała też, że w Tokio będzie chciała powalczyć o złoto. W tym okresie sport był już dla niej jedyną ścieżką kariery. Wcześniej przez wiele lat łączyła go z pracą zawodową, w końcu postawiła tylko na niego. Sama podkreślała, że jeszcze jakiś czas temu nie byłoby to możliwe, ale parasportowcy od pewnego okresu dostają potrzebne im wsparcie. „Gazecie Wrocławskiej” opowiadała też, jak bardzo denerwuje ją niewłaściwe postrzeganie sportu osób z niepełnosprawnościami.

– Dostaję białej gorączki, kiedy słyszę, że sport jest dla nas tylko formą rehabilitacji. Być może jedynie dla osoby, która nigdy wcześniej nie miała kontaktu ze sportem. Jeśli zaczyna się treningi z myślą o startowaniu na arenie międzynarodowej, nie można robić dwóch treningów tygodniowo. To nie przyniesie żadnego rezultatu. Zobaczycie państwo, że w Tokio padnie zapewne mnóstwo rekordów Europy, świata czy krajowych – mówiła.

Jej przewidywania zresztą się sprawdziły. A i ona regularnie udowadnia, że to już nie tylko rehabilitacja, a wręcz przeciwnie – zawód, do którego wielu podchodzi z pełnym profesjonalizmem.

Trzy razy srebrna

Kiedy startuje, przeżywa wielki stres. Skupia się na oddechu, próbuje się zrelaksować, przypomina sobie wszystko, co wypracowała w pracy z psychologiem sportu. Powtarza pod nosem wypracowane formułki, czasem lubi sobie przekląć. Poleci jedno czy drugie słowo na „K”, ale wszystko po to, by potem na szyi zawisł medal. Tak wyrzuca z siebie złą energię, ma zostać tylko ta dobra. Wyszło jej to znakomicie już w trakcie igrzysk w Tokio.

Owszem, mówiła, że chciałaby i marzy o złocie. Tego nie zdobyła, skończyła ze srebrem. Przegrała tam tylko z Chinką Zou Lijuan, która od dawna jest jedną z najlepszych zawodniczek na świecie, a w tym konkretnym konkursie pchała absolutnie poza zasięgiem reszty stawki, wynikiem 9,19 m ustanawiając rekord świata. Srebro Lucyna Kornobys potraktowała więc jak złoto, tym bardziej, że – jak przy okazji ostatnich mistrzostw świata – znów miała problemy ze zdrowiem.

– Obawiam się jedynie o swój bark. Od kilku miesięcy z powodu jego kontuzji zawiesiłam trenowanie rzutu oszczepem. Z tego też względu w Tokio wystąpię tylko w pchnięciu kulą. Oszczep byłby dla mnie mniejszą szansą medalową, a dodatkowo mogłabym sobie zrobić krzywdę. […] Ból jest obecny w nocy, nie pozwala spać. Wybudza mnie, ręka drętwieje… To taki mocno “piekący” ból, zwłaszcza kiedy jestem po treningu na siłowni czy samym pchaniu kuli. Muszę uważać, żeby nie przemęczyć barku. Za jego sprawą boli cała ręka, często bywa tak, że trzeba odpuścić zupełnie popołudniowe zajęcia. Inaczej szansa jakiegokolwiek zmrużenia oka graniczy z cudem. A tak nie da się odpowiednio zregenerować przed ważnym startem – mówiła kilka dni przed konkursem portalowi Na Temat.

Na szczęście z bólem wygrała. A potem pchnęła wystarczająco daleko, by zgarnąć srebrny medal. Ten sukces powtórzyła również na igrzyskach w Paryżu. Jej pchnięcie na odległość 8,33 m było najlepszym, jakie osiągnęła w całym sezonie. Ponownie przegrała tylko z Zou Lijuan, która rozniosła rywalki po próbie przekraczającej 9 metrów (dokładnie – 9.14 m). Kornobys nie ma jednak powodu do wstydu, a wręcz przeciwnie. W wieku 46 lat ponownie zameldowała się na podium igrzysk paraolimpijskich.

A co będzie dalej? Nie można wykluczyć, że wystartuje również w Los Angeles. A jeśli nie – pewnie i tak pozostanie przy sporcie. Ma ukończone kursy instruktora parasportu, chciałaby poszerzać wiedzę o sporcie osób z niepełnosprawnościami i o niepełnosprawnościach wśród ogółu społeczeństwa, a same takie osoby zachęcać do ćwiczeń. Od lat prowadzi prelekcje w szkołach, opowiada o swojej sytuacji, startach, przygodach i szacunku do osób z niepełnosprawnościami. Sprawia jej to radość, jest w tym dobra.

Na razie jednak zasłużyła na to, żeby świętować kapitalny wynik w stolicy Francji.

Czytaj więcej o paraolimpijczykach:

Fot. Youtube (1), Newspix.pl (2)

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Ekstraklasa

„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Jakub Radomski
10
„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Komentarze

6 komentarzy

Loading...