Podczas igrzysk w Paryżu, radość Aleksandry Jareckiej po zapewnieniu polskiej drużynie szpadzistek brązowego medalu była jednym z obrazków, które obiegły całą Polskę. Ale w rozmowie z Weszło 28-latka przyznała, że nawet nie widziała całego tego pojedynku. Jarecka zdradziła też kulisy swojego wyjazdu do Paryża, którego losy były niepewne do ostatnich chwil. – Nie chciałabym, żeby drugi raz spotkała mnie taka sytuacja, jaka miała miejsce w tym roku. To było dla mnie ciężkie przeżycie. Kiedy dowiedziałam się, że jadę na igrzyska po całym miesiącu tego dodatkowego stresu, nie potrafiłam się z tego faktu ucieszyć – mówi nam Jarecka.
Jak łączy macierzyństwo z szermierką i aplikacją adwokacką? Jak długo przeżywała drużynową porażkę na poprzednich igrzyskach, za którą ją obarczano? I dlaczego nie chciałaby, żeby syn poszedł w jej ślady? Zapraszamy do rozmowy.
SZYMON SZCZEPANIK: Ile razy oglądałaś ostatnią walkę z Chinką o brązowy medal?
ALEKSANDRA JARECKA: Całej nie widziałam jeszcze ani razu. Co więcej, nie oglądałam jeszcze żadnego naszego meczu. Głównie dlatego, że nie miałam na to czasu. Widziałam jedynie trafienie na cztery sekundy przed końcem i trafienie w priorytecie, ale wcześniejszych jeszcze nie.
Jak reagujesz na to, że twoje nazwisko w polskim sporcie dołączyło do grupy słynnych jednostek pomiaru czasu? Mieliśmy już jedną Gołotę, jedną Wentę, teraz mamy jedną Jarecką – 4.34 sekundy.
Wdziałam już różne memy w Internecie na swój temat. W tym właśnie stworzenie nowej jednostki sportowej. Bardzo mi miło z tego powodu.
Nie oglądałaś całej walki, ale z pewnością wiele razy widziałaś swoją reakcję po ostatnim trafieniu. Ona też stała się internetowym viralem.
Tak, tę scenę akurat widziałam bardzo dużo razy. Gdziekolwiek nie pójdę na wywiad, jest mi ona przedstawiana. Ale to cudowny moment. Uważam, że to jest po prostu piękno sportu.
Ten moment 🔥
𝐓𝐄𝐍 𝐌𝐎𝐌𝐄𝐍𝐓 𝐍𝐀𝐃 𝐌𝐎𝐌𝐄𝐍𝐓𝐀𝐌𝐈 🔥🔥
Będzie żył w naszych głowach i sercach ✨✨#TeamPL 🇵🇱 #MaxPL#HomeOfTheOlympics #Paris2024 pic.twitter.com/xIw7rUDo42
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) July 30, 2024
Co dla ciebie było w nim piękniejszego: ta reakcja sama w sobie, czy kiedy później do ciebie doszła świadomość udanego powrotu po dwóch latach nieobecności w sporcie?
Jednak radość w tamtym momencie. Była związana z tym, że tylko jedno trafienie decyduje czy masz medal. Ale ten sukces wywalczyła cała drużyna. Kamera pokazywała głównie mnie – nawet nie sądziłam, że aż tak długo się cieszyłam, ale kiedy później pokazali, jak dziewczyny się cieszyły, jak trener reagował na to wszystko… to była niesamowita euforia.
Mówimy o wydarzeniach, które napełniają cię dumą, ale powiedzmy także o rzeczach smutnych. Igrzyska w Tokio, przegrywacie w ćwierćfinale z Estonią. Przed igrzyskami w Paryżu Renata Knapik-Miazga powiedziała nam, że ta porażka siedziała w niej przez pół roku. Jak długo musiałaś ją trawić ty – zawodniczka w opinii mediów najbardziej winna tamtej porażki?
W ogóle nie myślałam o tym meczu. Powiem więcej: kiedy w mediach czytałam różne negatywne artykuły na temat moich walk w meczu z Estonią, które powracały nawet w tym roku, to mnie jeszcze podbudowywało. Czytanie tych wszystkich negatywnych rzeczy dawało mi kopa, żeby walczyć.
Mimo wszystko, w ogóle nie martwiłaś się tą całą krytyką?
Nie. I powiem ci, dlaczego. Bo ja wtedy stanęłam na planszy i dałam z siebie 100%. Nie miałam sobie nic do zarzucenia. Gdybym była źle przygotowana, wiedziała, że nie dałam z siebie wszystkiego, to oczywiście byłabym na siebie zła. Lecz ja stanęłam na planszy i zrobiłam co mogłam aby wygrać. Niestety, tamtego dnia to nie wystarczyło.
Inną kwestią jest, że media nie wiedzą o wielu rzeczach, które działy się w drużynie i miały wpływ na wynik tego meczu. Nie mogę się przejmować opiniami osób, które nie widziały, jak to wszystko wyglądało u nas w środku. Teraz już nie chcę roztrząsać tego tematu, ale mogę powiedzieć tylko tyle, że nie tylko ja występowałam na planszy. Tam była cała drużyna, która razem wygrywa i razem ponosi porażki.
O czym jednak możemy powiedzieć, to o tym, że Estonki później wywalczyły złoto. A wy dałyście z nimi najbardziej wyrównane starcie na turnieju.
O nas mówiło się, że jesteśmy faworytkami do medalu, ale Estonki to też medalistki mistrzostw świata i Europy. To naprawdę wspaniała drużyna i w środowisku szermierczym nikogo nie zdziwiło to, że one wygrały. Wprawdzie ledwo zakwalifikowały się na tamte igrzyska, ale to ze względu na to, że u nas kwalifikacje są bardzo ciężkie.
Po igrzyskach w Tokio zniknęłaś ze sportu na dwa lata za sprawą dziecka. To by moment, w którym chciałaś zacząć nowe życie bez sportu, czy od początku planowałaś powrót do szermierki?
Na początku w ogóle nie myślałam o sporcie. Od razu po igrzyskach zaczęłam aplikację adwokacką, więc nie wiedziałam, jak uda mi się wszystko połączyć. Zaszłam też w ciążę, więc nie zastanawiałam się nad tym, co będzie później. Nie wiedziałam też, czy kwalifikacja na igrzyska w ogóle będzie możliwa. Decyzję o powrocie podjęłam dopiero, kiedy dziewczyny wygrały w ubiegłym roku mistrzostwa świata i ta kwalifikacja już była bardzo bliska.
Co było w twoim powrocie najtrudniejsze, po tym, jak zostałaś mamą?
Najtrudniejsze było to, czy uda mi połączyć ze sobą pracę, aplikację adwokacką, szermierkę i przede wszystkim macierzyństwo. Wiedziałam, że jeśli wrócę do sportu, to na pewno nie w ten sposób, że zostawię małe dziecko w domu. Nie wiedziałam, jak mój syn się zachowa, jeśli nie będzie mnie w pobliżu. Finalnie okazało się, że jeździliśmy prawie wszędzie razem. Prawie, bo czasami były zawody, czy obóz za granicą, gdzie nie mogłam wziąć go ze sobą. Ale okazało się, że on dobrze to znosi.
Nie jest maminsynkiem.
Mam nadzieję, że trochę jest! (śmiech) Wiadomo, że dużo lepiej było na wyjazdach, kiedy byliśmy razem, bo bardzo go kocham i ciężko mi było go zostawić, ale on nie odczuwał bardzo mojego braku, bo wyjazdy które miałam, nie były długie. Maksymalnie trwały po pięć-sześć dni.
Był w Paryżu?
Tak, była tam cała moja rodzina: syn, mąż, byli też rodzice, moja siostra i kuzyn.
Wyświetl ten post na Instagramie
Czyli miałaś pod tym względem bardzo fajne warunki, wsparcie bliskich na miejscu.
Rodzice planowali pojechać już do Tokio, ale ze względu na COVID nie było to możliwe, musieli zwracać wszystkie bilety. Teraz odczuwali straszną radość i dumę, że jadę na igrzyska i bardzo chcieli mnie oglądać. Nawet nie było mowy o tym, żeby nie pojechali.
Mieszkaliście wszyscy razem?
Nie, ja mieszkałam w wiosce olimpijskiej, oni dojechali nieco później, nie byli na starcie indywidualnym dziewczyn, tylko pojawili się we Francji przed startem drużynowym. Ale mieliśmy dwa dni, kiedy mogłam z nimi chwilę pobyć, zaprosić do wioski. Taki czas spędzony razem odwrócił moją uwagę od zawodów, ale w pozytywnym sensie. W takich chwilach się nie stresuję i cieszę, że mogę spędzić parę wolnych chwil z najbliższymi. To też bardzo mi pomogło.
Jak z twojej perspektywy wyglądała atmosfera w Paryżu? W Tokio ze względu na pandemię, cała impreza chyba straciła na klimacie.
Szczerze mówiąc, nie odczuwam dużej różnicy, jeśli chodzi o pobyt w samej wiosce olimpijskiej. Było praktycznie tak samo, choć z tego co pamiętam, w Tokio po wiosce musieliśmy chodzić w maseczkach. Jednak na pewno doświadczenie z Japonii dużo mi dało, bo wiedziałam już jak to wszystko wygląda i czego mogę się spodziewać. Teraz widzę jak bardzo sportowcowi może pomóc to, że już wcześniej był na igrzyskach.
ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl
Jesteś mamą, sportowcem na olimpijskim poziomie, studiujesz, pracujesz. Czy twoja doba ma trzydzieści godzin? Jak jesteś w stanie to wszystko połączyć?
Na początku sama myślałam, że to jest niemożliwe. Po pierwsze, ważne było dla mnie to, żeby do pracy zawsze chodzić przygotowaną. Bo mam specyficzny rodzaj pracy, w którym nie mogę sobie pozwolić na błąd.
Robisz aplikację adwokacką i pracujesz już w zawodzie.
Tak, dlatego tak bardzo się przykładam do swojej pracy. Równocześnie zależało mi też na tym, by spędzać jak najwięcej czasu z moim synem, Maksem. Połączyliśmy to w taki sposób, że kiedy wracałam po pracy, to najpierw spędzaliśmy czas razem w domu, a później jeździliśmy wspólnie na trening z mężem czy z moją siostrą. Tak, żebyśmy pomimo treningu byli blisko siebie.
Czyli można powiedzieć, że siłą rzeczy w tak napiętym harmonogramie to sport jest twoją pasją.
Na pewno, bo gdyby szermierka kolidowała z macierzyństwem czy z pracą to już na tym etapie życia musiałabym zrezygnować z jej uprawiania.
Twój mąż też trenuje szermierkę amatorsko, więc rzeczywiście możecie razem spędzić czas. Ale w takim wypadku Maks jest chyba skazany na ten sport.
Już zaczyna chodzić w postawie szermierczej i walczy z nami plastikową szpadą. Jednak nie chciałabym, żeby trenował ten sport. Oczywiście zobaczę, jak w przyszłości on do tego podejdzie, lecz wolałabym, żeby trenował… hokej na lodzie. Obawiam się, że gdyby zajął się szermierką, to od razu miałby na sobie bagaż obciążeń w postaci ciągłych porównań do mamy. Wolałabym, żeby realizował się w pasji, która jest w stu procentach jego.
Skąd hokej przyszedł ci do głowy?
Pewnego razu pojechaliśmy we trójkę na Puchar Świata w szermierce, ale w międzyczasie w okolicy odbywały się też zawody w hokeju na lodzie. Kupiliśmy bilety na ten sport, który mi i mężowi bardzo się spodobał. Naszemu synowi w jakimś stopniu też, bo miał rok i trzy miesiące, więc dużo rzeczy było dla niego fascynujących. I dlatego tak trochę upatrzyliśmy sobie tę dyscyplinę.
Skoro już o sportowych początkach mowa, to porozmawiajmy o twoich. Skąd u ciebie w ogóle wzięła szermierka? Nie jest to jakiś bardzo popularny sport w Polsce.
Trafiłam do niego przez przypadek. Najpierw trenowałam balet, później chciałam jednak spróbować czegoś innego. Pewnego razu telewizji zobaczyłam zawody w skoku o tyczce i to mi się bardzo spodobało. Rodzice chcieli mnie zapisać na sekcję, ale powiedziano im, że już jestem za duża na to, żeby zacząć ten sport. Jednak pani, która rozmawiała z moją mamą poleciła jej, że mogę spróbować szermierki. W ten sposób trafiłam do Krakowskiego Klubu Szermierzy i od razu pokochałam ten sport.
A wgłębiając się bardziej w szczegóły, dlaczego szpada? Już nie będę pytał czym się różni od szabli i floretu, ale dlaczego właśnie akurat ta broń?
Odpowiedź jest prosta. Dlatego, że nie można było nic innego trenować w Krakowie. W KKS wtedy był tylko ten rodzaj broni i wyłącznie trenerzy od szpady. Aktualnie w Krakowie powstała również sekcja szabli. Floret, szabla i szpada to jest zupełnie coś innego. Dziś w szermierce trzeba być wyspecjalizowanym w jednym rodzaju broni.
Kiedy czeka cię egzamin adwokacki?
W kwietniu przyszłego roku.
Podejrzewam, że po nim więcej czasu będziesz musiała poświęcić pracy. Czy jednak będziesz starała się dalej jakoś pogodzić z zawód pani adwokat z karierą sportową?
Wydaje mi się, że będę. Na razie jeszcze nie wiem czy to się uda, bo to wszystko jest dla mnie nowe. Obecnie skupiam się na tym, żeby zdać egzamin. Później na bieżąco będę zastanawiała się nad kolejnym krokiem.
Co natomiast wiesz, to że zawód adwokata jest bardziej opłacalny od zawodu szermierza. Właśnie, jakie pieniądze są w szermierce uprawianej na takim poziomie, na jakim ty to robisz?
W szermierce bardzo rzadko jest tak, że pojawia się sponsor. Pamiętam, że nam rzeczywiście gdzieś przed igrzyskami w Tokio udało nam się takiego zdobyć, ale w naszym sporcie nie ma wielkich pieniędzy. Dla przykładu, dziewczyny są mistrzyniami świata w drużynie z ubiegłego roku i tego sponsora nie mają, gdyż nie mogły go znaleźć. Tak naprawdę, w szermierce jedyne zarobki są ze stypendium ministerialnych, które przyznawane są wtedy, gdy osiągnie się wynik na mistrzostwach Europy lub mistrzostwach świata. Im lepszy wynik tym wyższa kwota stypendium. Jeżeli jednak w szermierce nie ma wysokiego wyniku, to nie ma też pieniędzy.
Oczywiście, poza stypendiami ministerialnymi możemy otrzymać stypendia na przykład z miasta Krakowa, za co jesteśmy wdzięczne, lub z programów promocyjnych. Jednak gdy skończy się studia, chce założyć rodzinę, to nie są takie poważne pieniądze, by o tym myśleć.
Czyli wniosek jest taki, że już na studiach musisz być świetna. Bo jak nie jesteś, to szermierka może przerodzić się w zajęcie, do którego tylko się dokłada.
Tak, przy czym każdy ma inną sytuację finansową. Niektórzy mogą sobie pozwolić na to, żeby trenować i dostawać mniej, a inni nie mają takiego komfortu. Warto zauważyć, że cała nasza grupa szermiercza to są sami wykształceni ludzie.
Może zabrzmię jak osoba, która szuka pozytywu w źle skonstruowanym systemie finansowym tego sportu, ale przez to sami macie świadomość, że musicie zadbać o alternatywną ścieżkę kariery.
Tak, chociaż chciałabym zaznaczyć, że nieważne jaki sport bym trenowała, to i tak dążyłabym do tego, by jednak mieć stałą pracę, którą też traktuję poniekąd jak pasję. Dlatego nie jestem pewna czy zajmowałabym się tylko sportem, nawet mając z niego jakieś większe pieniądze.
Czyli dopiero zdobycie medalu olimpijskiego definiuje w twoim sporcie to, czy będziesz w stanie się z niego utrzymać?
Nie do końca. Oczywiście stypendium za medal jest większe i otrzymuje się je na dwa lata, nie na rok. Po zakończeniu kariery, będzie przyznana emerytura sportowa – po czterdziestym roku życia. W moim przypadku za jedenaście lat. Wydaje mi się, że w szermierce wciąż brakuje sponsorów.
Polska drużyna szpadzistek podczas ceremonii medalowej w Paryżu. Od lewej: Alicja Klasik, Martyna Swatowska-Wenglarczyk, Renata Knapik-Miazga i Aleksandra Jarecka. Fot. Newspix
Na naszą rozmowę przyszłaś prosto ze spotkania z władzami miasta. Po igrzyskach stałaś się rozpoznawalną osobą, twoje życie zmieniło się przez ten miesiąc?
Zupełnie nie, jestem taka sama, jak byłam wcześniej. Na pewno więcej osób zaczepia mnie na ulicy. Kiedy mnie rozpoznają, reagują miło, lecz spokojnie. Cieszę się, gdy mówią, że oglądali nasze mecze i bardzo im się podobały. Praktycznie wszyscy mówią, że płakali razem ze mną, a nawet bardziej niż ja.
Dochodzi do ciebie świadomość, że niewiele brakowało, a mogłaś w ogóle nie wystąpić w Paryżu?
Tak. Sytuacja wyglądała tak, że ja zajmowałam trzecie miejsce na liście rankingowej. Zawodniczka czwarta, Martyna Swatowska-Wenglarczyk miała jeden punkt mniej ode mnie. Kolejna na liście była Ewa Trzebińska, która miała tych punktów znacznie mniej, bo 131.
Rozstrzygnijmy, o co chodzi z rankingiem. Byłaś w nim trzecia za Renatą Knapik-Miazgą i Alicją Klasik. Na igrzyska jechały cztery szpadzistki. Trzy miały prawo startu indywidualnego. Czwarta mogła walczyć o miejsce w drużynie, ale mogła też pełnić funkcję rezerwowej. To skąd w ogóle wzięła się dyskusja, czy masz jechać? I dlaczego nie wystąpiłaś indywidualnie, skoro byłaś trzecia?
Polegało to na tym, że zgodnie z regulaminem na igrzyska pojadą dwie pierwsze dziewczyny z rankingu. Kolejne dwie były z doboru trenera, zatwierdzone przez dyrektora sportowego, a następnie przez zarząd Polskiego Związku Szermierczego. Rywalizowałyśmy na równych zasadach.
U ciebie doszło nawet do innej sytuacji. Rozstrzygano, czy w ogóle pojedziesz do Paryża – nawet jako zawodniczka rezerwowa.
Trener kadry Bartłomiej Język w swoim pierwszym wyborze wybrał zawodniczkę 1-2, ponieważ tak wynikało z listy rankingowej. Następnie zarekomendował mnie do turnieju indywidualnego i zarazem do drużynowego, bo pierwsza trójka musiała startować też w zawodach drużynowych. Jako zawodniczkę rezerwową wskazał właśnie Martynę Swatowską-Wenglarczyk, ale na jego decyzję nie wyraził zgody dyrektor sportowy Łukasz Mandes, a następnie tej zgody nie wyraził też zarząd związku. Po rozmowie z zarządem, trener zmienił zdanie i wskazał do turnieju indywidualnego Martynę.
Już to mogło zaboleć.
Nie mam pretensji do trenera. Następnie okazało się, że ja w ogóle nie jestem brana pod uwagę nawet jako zawodniczka rezerwowa. Nagle po zakończeniu naszych wewnętrznych kwalifikacji miałam rywalizować o miejsce w drużynie z Ewą Trzebińską: zawodniczką, która była piąta na liście i miała dużo mniej punktów ode mnie, a w tym sezonie osiągała znacznie gorsze wyniki.
Oczywiście, ona była w drużynie podczas mistrzostw świata, kiedy dziewczyny wygrały, ale proszę sobie wyobrazić sytuację, że ktoś w dużo lepszej formie, zajmując trzecie miejsce na liście z taką przewagą punktów nie jest brany pod uwagę przy wyjeździe igrzyska. To wydaje się nieprawdopodobne.
Wyglądało to trochę jakby chciano przyznać wyjazd za zasługi, nie aktualną formę.
Na mistrzostwa świata Ewa też nie jechała na zawody z wysokiego miejsca w rankingu. Wówczas na tak ważną imprezę nie pojechała Kamila Pytka, która w rankingu zajęła trzecią pozycję. Ciężko mi to sobie trochę wyobrazić. Pod uwagę powinna być brana obecna forma zawodników. Ja miałam świetny sezon, zajęłam wysokie miejsce na liście. Kilka razy weszłam do turnieju głównego na Pucharach Świata, a nawet byłam trzecia indywidualnie, co jest wielkim osiągnięciem. Niektórzy mogą tylko pomarzyć o tym, żeby wejść na podium tych zawodów i indywidualnie w swojej wieloletniej karierze nigdy na nim nie staną, bo jest to bardzo ciężki turniej.
Dyrektor sportowy, który poinformował nas o dogrywce między mną a piątą zawodniczką, powiedział, że o tym kto będzie w drużynie na igrzyskach, zadecyduje nasza postawa sportowa. Wobec tego dopytałam, co to znaczy: czy chodzi o to, kto lepiej zawalczy indywidualnie, czy kto będzie miał lepsze statystyki w drużynie. Dyrektor stwierdził, że nie chodzi o to, kto lepiej zawalczy, tylko o to, kto będzie miał lepszą postawę sportową.
Ale co to znaczy, mieć „lepszą postawę sportową”?
Nie wiem. Cała sytuacja była dla mnie bardzo ciężka. Pomimo moich świetnych walk i pokazania tego, że należy mi się miejsce w drużynie, to dalej musiałam coś udowodnić. Później w wywiadach doczytałam – a widziałam kilka takich rozmów – że raz związek mówił, że liczy się wynik z dwóch Pucharów Świata indywidualnie, innym razem, że liczy się jednak wynik z ostatniego Pucharu Świata. Więc nie były to spójne informacje. Oprócz tego, że zadecydować miała postawa sportowa, o której mówiłam, nie otrzymałyśmy żadnych kryteriów, w jaki sposób mamy o to miejsce rywalizować.
Czułaś wsparcie środowiska w trakcie przebiegu całego zamieszania?
Otrzymałam bardzo dużo wsparcia. Wiele osób odezwało się do mnie w tej ciężkiej sytuacji, bo ta dogrywka była niezgodna z regulaminem. W regulaminie nie było żadnej wzmianki o dogrywce. Skład miał być podany po indywidualnych mistrzostwach Polski. Później zostało to przedłużone jeszcze o dwa tygodnie. A następnie została zrobiona dodatkowa dogrywka.
Ostatecznie dogrywka doszła do skutku.
Tak. Mnie o tym, że jadę na igrzyska, poinformowano po dwóch Pucharach Świata, po zebraniu zarządu.
Która z was była lepsza podczas wspomnianych pucharów?
Osiągnęłyśmy takie same wyniki, z tym, że ja podczas ostatniego Pucharu Świata weszłam na 32. miejsce w światowym rankingu. W drużynie też miałyśmy taki sam bilans. Na ostatnim Pucharze Świata byłyśmy razem w zespole. Więc jako drużyna walczyłyśmy o zwycięstwo Pucharu Świata, ale między sobą o to, kto pojedzie na igrzyska.
Co cię czeka w przyszłości? Mówisz, że w kwietniu będziesz miała egzamin na aplikację adwokacką, a pod względem sportowym?
Na razie chwilę odpoczywam. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to będę chciała się zakwalifikować na kolejne igrzyska, ale zanim to zrobię i stanę na planszy, to na pewno poważnie się na tym zastanowię. Nie chciałabym, żeby drugi raz spotkała mnie taka sytuacja, jaka miała miejsce w tym roku. To było dla mnie ciężkie przeżycie. Kiedy dowiedziałam się, że jadę na igrzyska po całym miesiącu tego dodatkowego stresu, nie potrafiłam się z tego faktu ucieszyć. Nie wiem, czy jest jakiś inny zawodnik, który nie potrafił się cieszyć z tego, że jedzie na igrzyska. To mnie gdzieś…
…wyprało psychicznie?
Może nie aż tak, bo ja poradziłam sobie z tą sytuacją. Tylko odczuwam niesprawiedliwość. To wszystko, co się działo, jeszcze trwało tak długo, przez dodatkowy miesiąc kwalifikacji. Z wyjazdu na igrzyska chyba ucieszyłam się dopiero, jak weszłam do wioski olimpijskiej. Nie chciałabym, żeby mnie to w przyszłości jeszcze raz spotkało. Chciałabym trenować szermierkę, bo uwielbiam ten sport i uważam, że on jest wspaniały. Ale ze względu na tą sytuację nie wiem, czy zaryzykuję drugi raz. Na pewno bardzo chciałabym trenować.
Czyli bijesz się z myślami, czy wytrzymasz w tym sporcie kolejne 4 lata?
Kiedy już wrócę, to w sporcie na pewno wytrzymam. Nie chciałabym jednak sytuacji, kiedy zajmuję wysokie miejsce w rankingu, a mimo tego moje wyniki nie decydują o wyjeździe na zawody. Jakbym była na niższym miejscu na liście, to o igrzyskach mogłabym tylko marzyć. Wracając po ciąży wiedziałam, że muszę być wysoko w rankingu. Udało się, a mimo tego, mogłam nie pojechać na igrzyska.
Pół żartem, pół serio. Przyszła pani prawnik będzie bardziej zwracać uwagę na kruczki w regulaminie, żeby już nikt nie wywinął jej takich numerów?
Tutaj nie ma takiej możliwości, bo od tego regulaminu nie ma żadnego odwołania. Klub, w którym trenuję, napisał protest, gdzie wskazał, że dogrywka jest nieregulaminowa. Jednak od decyzji nie ma instancji odwoławczej, która taki protest by rozpatrzyła. W związku twierdzono, że wszystko przebiegło zgodnie z regulaminem i nie było możliwości, jak tego zanegować.
Jak długo teraz będzie trwała twoja przerwa?
Ciężko mi powiedzieć. Na pewno będę jeszcze chciała wystartować w Pucharze Polski, który odbędzie się się w grudniu w Warszawie, więc do treningów wrócę jeszcze w tym roku.
Będziesz tam miała coś już do udowodnienia na polskim podwórku?
Ja miałam coś do udowodnienia tylko jak wracałam po ciąży. Wtedy rzeczywiście czułam, że muszę udowodnić, że jestem najlepsza. Później nie musiałam nic udowadniać, bo już w pierwszym Pucharem Świata pokazałam, że mogę walczyć z najlepszymi. Wygrałam tam z dziewczynami, które są medalistkami igrzysk olimpijskich. Pokonałam wtedy między innymi ówczesną mistrzynię olimpijską [Yiwen Sun z Chin – dop. red.]. Dlatego nawet jak jechałam na igrzyska, to nie czułam, że cokolwiek muszę udowadniać, ale że wyjazd tam po prostu należał mi się za moje wysokie miejsce w rankingu.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj też: