Prosimy wszystkich o powstanie, bo napisała się dziś historia – Ali Gholizadeh zaliczył konkret w Lechu Poznań. Trzeba było czekać ponad rok, ale zgodnie z maksymą “śpiesz się powoli” mamy to, Irańczyk zaczyna spłacać swój transfer. Jeśli utrzyma to tempo, powinien rozliczyć się za 200 lat, ale najważniejsze to przecież zacząć.
A poważnie – po to został ściągnięty, by nakręcać takie akcje, jak ta bramkowa Lecha. Wyjście do grającego na ścianę Ishaka, a potem idealne obsłużenie Sousy. Zagłębie było w lesie i nie wiedziało, co się dzieje, bo każda drużyna może się pogubić, jeśli rywal tak przyspieszy grę, więc tym bardziej Miedziowi. Zresztą na tę akcję warto patrzeć, gdyż trudno sobie wyobrażać, że jeszcze pół rok temu taka kombinacja w ogóle byłaby możliwa – w tamtym czasie Kolejorz pewnie zagrałby do boku i wrzucił do nikogo, albo do tyłu i puścił lagę też na nikogo.
Natomiast by nie przesłodzić, należy też się zastanowić, dlaczego Lech za rzadko potrafi wyglądać równie efektownie. W tym meczu nie było bowiem tak, że Hładun przeżywał najtrudniejszy czas w karierze – choć goście wyglądali lepiej, to jednak nie stwarzali wielu sytuacji.
Odpowiedź pierwsza to pewnie czas – Frederiksen będzie potrzebował jeszcze trochę chwil, by ten zespół poukładać, tym bardziej że poza trenerem pozmieniali się też piłkarze.
No i właśnie, odpowiedź numer dwa – wykonawcy. Dotarliśmy do momentu w którym można stwierdzić, że wystawianie Ba Louy to krzyk rozpaczy szkoleniowca w kierunku rządzących. “Patrzcie, kim ja muszę grać, zróbcie transfery, rany boskie”. Iworyjczyk był dziś beznadziejny – nic nie dawał z przodu i właściwie pozorował grę. Jak wiadomo: to nie pierwszy raz i naprawdę trudno zrozumieć, co on dalej robi w klubie.
Jeśli koszulka Lecha coś znaczy dla Rząsy czy Rutkowskiego, to powinni zrozumieć, że zakładający ją Ba Loua te barwy ośmiesza.
Natomiast jeśli za Ba Louę wchodzi Hakans… Nie jest lekko kibicować temu zespołowi. Do przodu póki co nic nie zaproponował, a w tyłach dał się raz tak nawinąć w polu karnym, że nie mówimy już o wysłaniu kogoś po hot-doga, tylko po cały katering. No, ale to gość z drugiej ligi norweskiej, a nie nowy Neymar (albo chociaż nowy Grzegorz Piesio) i trudno być zaskoczonym.
I może gdyby Lech miał lepszych piłkarzy tu i tam, miałby też kontrolę nad wydarzeniami przez cały mecz. Zagłębie w pierwszej części nie istniało, oddawało tak żałosne strzały, że szkoda o nich pisać, ale już w drugiej – mogło mieć swoją bramkę. Najpierw jednak kapitalnie, na trzy razy, bronił Mrozek, a potem wychodzący sam na sam Wdowiak dał się dogonić przeciwnikowi i na końcu kopnął nad bramką.
Nie było więc daleko do remisu, co dla Lecha nie jest powodem do dumy – ten klub, ale chyba nie drużyna, to ważne rozróżnienie – ma potencjał, by takie Zagłębie rozbijać jak wcześniej Lechię. 3:0 do przerwy i cześć. A tutaj proszono się o kłopot.
Umówmy się – lubinianie to wciąż drużyna bezpłciowa, perspektyw na zmiany nie widać i takie spotkania Lech w większości przypadków będzie wygrywał, nawet jeśli eksperyment społeczny z Ba Louą zostanie przedłużony do 90 minut na boisku. Natomiast są w tej lidze jednak lepsze zespoły niż Miedziowi i Frederiksen potrzebuje wzmocnień. Po prostu.
I wtedy jeśli dodamy jakość do czasu dla trenera, w efekcie może wyjść mistrzostwo Polski. Łatwe równanie, ale nie na takich Rutkowski z ekipą się już wykładali.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Burackie zachowanie Goncalo Feio. Czy ktokolwiek jest zaskoczony?
- Mecz, w którym wydarzyło się WSZYSTKO
- Trylogia się nie dopełniła – Wisła przechodzi Spartak! I zamyka nam gęby!
Fot. Newspix