Reklama

Ostatni raz w takim składzie? Aniołki Matusińskiego pożegnają się z igrzyskami

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

09 sierpnia 2024, 09:12 • 13 min czytania 7 komentarzy

Sztafeta 4×400 metrów kobiet przez 12 lat cieszyła nas swoimi znakomitymi występami na lekkoatletycznych bieżniach. Dla prowadzącego tę grupę trenera Aleksandra Matusińskiego stała się ona bez wątpienia projektem życia. Do tego stopnia, że z czasem media zaczęły określać polskie czterystumetrówki mianem Aniołków Matusińskiego. Przez ponad dekadę Polki zdobywały mistrzostwa Europy, medale mistrzostw świata czy wreszcie – wicemistrzostwo olimpijskie w Tokio. Występ w Paryżu będzie zwieńczeniem tej znakomitej drużyny w składzie, który dobrze znamy. Ostatnim tańcem. Dlatego Biało-Czerwone mają motywację, by w stolicy Francji jeszcze raz pokazać moc.

Ostatni raz w takim składzie? Aniołki Matusińskiego pożegnają się z igrzyskami

NOWY TRENER

Posucha. To jedyne słowo, które w pełni oddawało stan sztafety 4×400 metrów kobiet przed nadejściem ery Aniołków. Owszem, polskie biegaczki w składzie  Zuzanna Radecka, Monika Bejnar, Małgorzata Pskit, Grażyna Prokopek potrafiły wystąpić w olimpijskim finale w Atenach. Na europejskiej scenie zdarzało im się nawet wywalczyć podium. Ogólnie jednak, polska sztafeta 4×400 metrów kobiet nie uchodziła za tą, która może namieszać na szczycie.

Wszystko zmieniło się w 2012 roku, kiedy trenerem grupy został Aleksander Matusiński. Wówczas 33-letni szkoleniowiec znajdował się na początku swojej trenerskiej drogi, którą zaczynał w Mysłowicach – swoim rodzinnym mieście. Rok przed objęciem stanowiska głównodowodzącego kadry, Matusiński zaczął pracować w AZS-AWF Katowice, zatem bardzo szybko przekonał do siebie środowisko.

– Na początku trener był sierżantem – mówi nam Małgorzata Hołub-Kowalik, zapytana o trenera Matusińskiego. – Po tylu latach wciąż nie mogę powiedzieć, żebyśmy mieli relacje stricte koleżeńskie. To wciąż nasz trener, do którego mamy ogromny szacunek. Natomiast przez wiele lat bardzo dobrze się poznaliśmy. Każdy wiedział, czego po sobie się spodziewać, dlatego od trenera zawsze czuliśmy wsparcie. Jasne, czasami bywały między nami dyskusje, ale one były merytoryczne, a Matusiński ostatecznie brał pod uwagę nasze zdanie, nigdy nie uważał się za alfę i omegę.

Reklama

Ponadto, jak w jednym z wywiadów mówiła nam Justyna Święty-Ersetic, pomimo lat pracy, metody Aleksandra Matusińskiego, choć nie doszło w nich może do rewolucji, to jednak stale były ulepszane. – Trening uległ zmianom, bo nie da się cały czas wykonywać tego samego i notować przy tym progresu. Ale nie zmienił się jakoś diametralnie. Zaczęliśmy zwracać uwagę na szczegóły i coraz drobniejsze elementy, które kiedyś – mówiąc kolokwialnie – olewaliśmy. Obecnie pracujemy nad moimi słabszymi stronami. Takimi jak szybkość. To wszystko idzie w dobrym kierunku i mam nadzieję, że zobaczymy tego efekty.

I NOWE POKOLENIE

Ale nawet najlepszy na świecie szkoleniowiec nie wskórałby nic, gdyby nie posiadał odpowiedniej jakości materiału ludzkiego. A tak się szczęśliwie złożyło, że w tym samym momencie w kraju pojawiło się kilka młodych, obiecujących biegaczek. Jak Justyna Święty-Ersetic*, która zresztą w 2011 roku także dołączyła do klubu z Katowic. Albo Iga Baumgart-Witan, która w tym samym roku na mistrzostwach Polski w rodzinnej Bydgoszczy wywalczyła srebrny medal wśród seniorek. Na horyzoncie pojawiły się też Małgorzata Hołub-Kowalik czy Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka.

Oczywiście nie stało się tak, że wraz z wymianą starego pokolenia biegaczek na nowe, sukcesy od razu przyszły. Potrzeba było czasu na to, by każda z nich doszła do odpowiedniego poziomu. Warto też podkreślić, że chociaż Matusiński jest trenerem kadry, to na co dzień zawodniczki pracowały ze swoimi szkoleniowcami klubowymi. Na przykład Hołub-Kowalik przez prawie całą karierę związana była z trenerem Zbigniewem Maksymiukiem, a za przygotowania Baumgart-Witan odpowiadała mama, Iwona. Z kolei trenerem Natalii Kaczmarek, najszybszej w historii Polki biegającej 400 metrów, jest Marek Rożej. Nie piszemy tego wszystkiego by umniejszać zasługi Aleksandrowi Matusińskiemu, ale raczej zwrócić uwagę na to, że za wybitną formą sztafety przez tyle lat stał więcej, niż jeden człowiek.

W 2012 roku Polki były jeszcze outsiderkami. Na igrzyskach olimpijskich w Londynie Baumgart-Witan, Święty-Ersetic, Wyciszkiewicz-Zawadzka oraz Anna Jesień – jedyna doświadczona biegaczka – nie przebrnęły eliminacji. Podobnie było rok później podczas mistrzostw świata. Ale już w roku 2014 podczas mistrzostw Europy były piąte. Aż w końcu w sezonie 2015 otrzymały pierwszy prawdziwie namacalny dowód swojej ciężkiej pracy w seniorskiej rywalizacji. Wtedy „Aniołki Matusińskiego”, jak powoli zaczęto określać tę grupę, wywalczyły pierwszy medal w seniorskiej rywalizacji.

Reklama

Ale czy wiedziały, że z grupy młodych, ambitnych dziewczyn przeistoczą się w sztafetę, która zdominuje bieganie w Europie i będzie uchodzić za jedną z najlepszych w Europie?

Hołub-Kowalik: – Totalnie nie spodziewałyśmy się, że będziemy osiągać aż takie sukcesy. Naszym marzeniem zawsze było to, by biegać w finałach największych imprez. Ale co tu dużo ukrywać – u sportowców apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kiedy byłyśmy w finale na igrzyskach w Rio de Janeiro to powiedziałyśmy, że za rok będziemy już walczyć o medale. Tak się rzeczywiście stało, ale po drodze było wiele innych fajnych momentów. Jednak kiedy ja zaczynałam biegać w tej sztafecie, to naszym marzeniem było tylko wejście do finału mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich.

ROZKWIT

Właśnie – Rio de Janeiro. To był jeden z pierwszych sygnałów, że Aleksander Matusiński stworzył sztafetę zdolną walczyć o najwyższe cele. Choć wszystko to rodziło się w bólach ciężkiego treningu i przebywania po kilkaset dni w roku na zgrupowaniach. Budowania wzajemnych relacji w grupie. Również rozwiązywania wzajemnych animozji, które musiały się pojawić na przestrzeni kolejnych miesięcy spędzonych razem. Wszystkie opanowały sztukę rozwiązywania problemów zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych.

– Najczęściej próbujemy rozmawiać. Nawet kiedy się pokłócimy, to potem siadamy do rozmów. W grupie nie każda się będzie uwielbiać, ale wiemy, po co to robimy. W sporcie jesteśmy tu i teraz, za parę lat nas nie będzie. Jeżeli nie będziemy ze sobą się dogadywać, to po prostu nie musimy się spotykać. Ale w tym momencie musimy się szanować i doceniać to, co robimy – mówiła nam w wywiadzie Iga Baumgart-Witan.

Hołub-Kowalik: – Klucz do sukcesu to zgranie w zespole. Dzięki temu, że my tak dobrze się dogadywałyśmy, wzajemnie wspierałyśmy i stworzyłyśmy bardzo fajną drużynę, udało nam się wytrzymać tak długo na tak wysokim poziomie. Mimo, że presja się pojawiała, to potrafiłyśmy sobie z nią radzić.

I tak, po latach morderczych treningów, po słynnym już podlewaniu drzewek (tak, takim samym jak u Franciszka Smudy), polska sztafeta doczekała się pierwszych naprawdę wielkich sukcesów. W 2017 roku zaczęło się od halowych mistrzostw Europy w Belgradzie. Tam Biało-Czerwone okazały się najlepsze w całej stawce i to p całe 1.11 sekundy przewagi nad rywalkami!

– Ja tam super pobiegłam na zmianie, trybuny niosły mnie tak, że aż się dziwiłam, czy tam było tylu Polaków, czy po prostu serbscy fani byli nam przychylni. Kiedy zaczęłam wyprzedzać Brytyjkę, wtedy cała hala zaczęła kibicować, więc czułam się jakbym biegła w Polsce – wspominała tamten finał Baumgart-Witan.

Ale Polki w tamtym sezonie dopiero się rozkręcały. Następnie zajęły drugie miejsce w World Relays. Uległy wyłącznie biegaczkom z USA, w składzie których występowały Phyllis Francis i Natasha Hastings, mistrzynie olimpijskie z Rio de Janeiro.

To jeszcze nie wszystko, bo w tym samym 2017 roku nadszedł czas na pierwszy wielki sukces na stadionie. Oto bowiem Aniołki Matusińskiego w składzie Małgorzata Hołub-Kowalik, Iga Baumgart-Witan, Aleksandra Gaworska, Justyna Święty-Ersetic (w eliminacjach pobiegły też Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka i Justyna Dąbrowska), zdobyły brązowy medal mistrzostw świata.

Małgorzata Hołub-Kowalik, Justyna Święty-Ersetic, Aleksandra Gaworska i Iwona Baumgart-Witan po finałowym biegu sztafety 4×400 metrów na mistrzostwach świata w Londynie.

SIEDEM LAT SZCZĘŚCIA

Od tego momentu, przez długich siedem sezonów zawodniczki zasuwające po bieżni z orzełkiem na piersi zaliczały się do czołowych sztafet świata. Samo to, że przez tyle lat potrafiły utrzymać się na tak wysokim poziomie, jest gigantycznym sukcesem. Niejedna ekipa na ich miejscu po prostu by się rozpadła.

Baumgart-Witan: – Mogę powiedzieć o sobie, Marice Popowicz-Drapale, Justynie Święty-Ersetic czy Ani Kiełbasińskiej, że jesteśmy wybitnymi jednostkami, które mają bardzo twarde charaktery. To są pojedyncze osoby, które tak długo wytrzymały w sporcie, więc to bardziej zasługa naszej psychiki. Miałyśmy rzucane wiele kłód pod nogi. Na nasze kariery złożyło się wiele lat niepowodzeń, powodzeń, różnych kontuzji, stresów. Myślę, że tutaj główną rolę odgrywają jednak nasze charaktery. Jesteśmy zadziornymi babami, które sobie ze wszystkim potrafią poradzić.

Tymczasem one biegały dalej. I co równie ważne, potrafiły przedłożyć dobro grupy ponad indywidualny start. A to już prawdziwy ewenement w lekkoatletyce, która – jak twierdzi Iga – w gruncie rzeczy jest bardzo indywidualnym i samolubnym sportem.

Praca na rzecz zespołu doprowadziła nasze biegaczki do największych sukcesów w historii polskiej sztafety 4×400 metrów pań. Biało-Czerwone zdobyły trzy mistrzostwa Europy (w tym jedno na stadionie), a także trzy razy stawały na podium mistrzostw świata. Do wspomnianego Londynu, dwa lata później dołożyły bowiem srebro w Dausze oraz brąz podczas halowej odmiany światowego czempionatu w Belgradzie.

Trudno zatem dziwić się, że kiedy pytamy je o to, który sukces smakował najlepiej, to Polkom ciężko wskazać jeden. Iga Baumgart-Witan opowiadała nam o pierwszym medalu HME w Belgradzie, a także o złocie mistrzostw Europy wywalczonym na stadionie w Berlinie. Ale nie zapomina również o tym najważniejszym osiągnięciu – srebrnym medalu igrzysk olimpijskich w Tokio. Sukcesie, który był zwieńczeniem wielu lat starań tej grupy. I który przyszedł w idealnym momencie, kiedy bardziej doświadczone zawodniczki wciąż znajdowały się na bardzo wysokim poziomie, a do ich grupy zdążyła wkomponować się piekielnie szybka i utalentowana Natalia Kaczmarek.

Małgorzata Hołub-Kowalik: – Wiadomo, że medal igrzysk olimpijskich smakował cudownie. Choć moje serce jest rozbite pomiędzy występem w Tokio, a mistrzostwami świata w Londynie w 2017 roku. Zdobyłyśmy wtedy brąz, ale to był bardzo niespodziewany medal – pierwszy z mistrzostw świata na stadionie. To był dla nas symboliczny początek wielkiej kariery.

PARYŻ MÓWI ADIEU

Po 2021 roku, kolejny sezon w wykonaniu Aniołków Matusińskiego był naprawdę niezły, bo nasze biegaczki przywiozły w nim kolejne dwa krążki – z halowych mistrzostw świata oraz mistrzostw Europy. Jednak zawody docelowe, czyli MŚ w Eugene, zakończyły się dla Polek niepowodzeniem. Na światło dzienne wyszły kłótnie wewnątrz kadry, dotyczące głównie postawy Anny Kiełbasińskiej, która zrezygnowała z biegania w sztafecie mieszanej na rzecz startu indywidualnego. Zawodniczka miała ku temu pełne prawo, lecz jak wspomnieliśmy, wcześniej taka postawa w grupie była niespotykana. Polka ostatecznie awansowała do finału indywidualnego biegu na 400 metrów, w którym z czasem 50,81 zajęła ostatnie miejsce. Sztafeta mieszana 4×400 metrów w Eugene była czwarta, ze stratą ponad dwóch sekund do kadry Stanów Zjednoczonych. Występ w rywalizacji pań Polki zakończyły jednak już w półfinale. Bardzo pechowo, kiedy na wirażu, w ścisku rywalizacji jedna z rywalek nastąpiła kolcami na buta Małgorzaty Hołub-Kowalik i rozcięła jej stopę.

Ubiegły sezon nie był już tak dobry jak poprzednie i pokazał, że sztafetę prędzej niż później czekają wielkie zmiany. Zaczęło się od informacji radosnej, ale równocześnie takiej, która w praktyce przekreślała szanse zawodniczki na dalsze starty. Hołub-Kowalik na początku roku ogłosiła, że oczekuje narodzin dziecka. Wieści związane z kolejnymi ważnymi dla sztafety biegaczkami były już wyłącznie negatywne. Iga Baumgart-Witan zmagała się z poważną kontuzją rozerwania rozcięgna podeszwowego, która wykluczyła ją ze startów na cały sezon. Urazy nie omijały też Justyny Święty-Ersetic. Zawodniczka, która wcześniej nie miała problemu z pokonaniem stadionowej pętli w czasie poniżej 51 sekund, wówczas nie mogła na stadionie pobiec złamać bariery 52 sekund. Ciągłe urazy doprowadziły do tego, że Justyna popadła w stan depresji, a trening przestał sprawiać jej jakąkolwiek radość.

Mało tego, od końca 2023 roku urazy nie omijały też Anny Kiełbasińskiej. Polka w tym sezonie wzięła udział tylko w jednym biegu na 400 metrów. Były to krajowe mistrzostwa, w których 34-latka nie ukończyła startu. Po tym zdarzeniu Kiełbasińska zalała się łzami. Wiedziała, że kolejna kontuzja oznacza dla niej koniec marzeń o igrzyskach, a także prawdopodobnie zakończenie kariery.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

– Ostatnie miesiące były dla mnie strasznie ciężkie. Miałam ochotę się poddać z tysiąc razy, ale zawsze pojawiało się jakieś światło w tunelu. Wtedy mówiłam sobie „Ania, spróbuj, żebyś potem nie żałowała”. To chyba taki mój statement o tym, jaki mam charakter – mówiła Kiełbasińska na antenie TVP Sport. – Czasami ciężko jest zaciskać dalej zęby. Zawsze starałam się być transparentna. Muszę być fair w stosunku do was i do siebie. To jest koniec. Oswajałam się z tym od jakiegoś czasu. Zawsze mówiłam, że chcę dociągnąć karierę do Paryża. Ale Paryża nie ma…

Tym oto sposobem polska sztafeta 4×400 metrów znalazła się w stolicy Francji. Bez dwóch biegaczek, które w Tokio były częścią zwycięskiego składu (Kiełbasińska wystąpiła w eliminacjach). Z Justyną oraz Igą, które nie są już tak szybkie, jak miało to miejsce trzy lata temu – choć w obu przypadkach należy im się ogromny szacunek za to, jak potrafiły się odbudować po poprzednim, katastrofalnym sezonie. Mało tego, w ostatniej chwili ze składu wypadła Marika Popowicz-Drapała. Doświadczona biegaczka, która świetnie odnalazła się na dystansie 400 metrów, już w Paryżu nabawiła się kontuzji ścięgna Achillesa. Poza nią, w skład Aniołków Matusińskiego weszły nowe twarze: Aleksandra Formella, Anastazja Kuś czy Alicja Wrona-Kutrzepa, która wcześniej nie otrzymywała wielu szans na występ na wielkich imprezach.

Małgorzata Hołub-Kowalik: – Obecnie sztafeta podzieliła się na zawodniczki bardzo młode, jak Anastazja Kuś, która jest jeszcze niepełnoletnia. Ale Natalia Kaczmarek wciąż jest młoda, Kinga Gacka tak samo. Z kolei druga połowa sztafety to starsze panie, jak Iga Baumgart-Witan, Marika Popowicz-Drapała czy Justyna Święty-Ersetic. To fantastycznie, że pierwsza grupa może łapać doświadczenie na wielkich imprezach, kiedy jest już ogromna presja i walka o medale. Dobrze, że mają się od kogo uczyć wielkiego biegania – w tej chwili głównie od Natalii Kaczmarek, ale też od Justyny Święty-Ersetic. Życzę sobie tego, by na kolejnych igrzyskach to już ta młoda ekipa walczyła o medale.

Iga Baumgart-Witan i Justyna Święty-Ersetic podczas ślubowania reprezentacji Polski

Nie ma co ukrywać – te igrzyska mogą być ostatnimi dla najbardziej rozpoznawalnych twarzy tej sztafety. W końcu Iga Baumgart-Witan w Los Angeles miałaby 39, a Justyna Święty-Ersetic 35 lat. Zatem to dla nich ostatni moment na to, by zdobyć medale w drużynie. Pomimo przejść w ostatnim roku, teraz obie są w dobrej formie. Justyna w indywidualnym starcie zdołała nawet ustanowić swój nowy rekord sezonu  (50.89 s). A Natalia Kaczmarek, obecna liderka kadry, znajduje się wręcz w życiowej dyspozycji. Czy więc możemy liczyć na to, że w ostatnim występie na najważniejszej imprezie czterolecia Aniołki Matusińskiego powalczą o medale?

Myślę, że dziewczyny zaskoczą kibiców i mnie również. Jeżeli chodzi o miejsca medalowe – będzie o nie ciężko, ale będą ich bardzo blisko. A że to jest sport, to wszystko może się zdarzyć i tego im życzę. Wiem, że ich forma rośnie, wszystkie czują się dobrze, więc liczę na najlepszy bieg w sezonie. Zobaczymy, co to da, bo to co pobiegną nasze reprezentantki to jedna rzecz, a co zrobią rywalki to inna kwestia. Jak wiemy, świat też idzie do przodu. Liczę na to, że będą w okolicy miejsc medalowych. A na ostatnich metrach wszystko może się wydarzyć – mówi nam Małgorzata Hołub-Kowalik.

SZYMON SZCZEPANIK

*Oczywiście wówczas Justyna nazywała się Święty. Małgorzata Hołub-Kowalik i Iga Baumgart-Witan także występowały z jednoczłonowym nazwiskiem. Jednak żeby nie wprowadzać zbędnego zamieszania, postanowiliśmy w całym tekście stosować formy nazwisk, których nasze biegaczki używają obecnie.

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Igrzyska

Komentarze

7 komentarzy

Loading...