Reklama

Problem Murraya. Czy kiedykolwiek istniała tenisowa Wielka Czwórka? [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

02 sierpnia 2024, 17:21 • 6 min czytania 2 komentarze

Nie jest łatwo żyć i startować w czasach największych legend swojego sportu. Jeszcze trudniej – cokolwiek wówczas ugrać. A Andy Murray tego dokonał. Wygrał trzy tytuły wielkoszlemowe, był światową jedynką. Czy to jednak wystarcza, by z Wielkiej Trójki – Rogera Federera, Novaka Djokovicia i Rafy Nadala – robić czwórkę, dołączając do tego grona właśnie Murraya? Czy Andy na to zasłużył? Zastanówmy się.

Problem Murraya. Czy kiedykolwiek istniała tenisowa Wielka Czwórka? [KOMENTARZ]

Wielu go nie lubiło. Na korcie zawsze był markotny, wyglądał, jakby miał wyzionąć ducha, albo położyć się na środku i stwierdzić, że już ma tego wszystkiego dość. Tuż po wczorajszym zakończeniu kariery napisał na Twitterze, że tak w sumie to nigdy tego sportu nawet nie lubił. Ale to raczej jego styl żartu. Bo Andy miał też drugą twarz. Wesołego gościa, opierającego się na typowo brytyjskim humorze. Przy tym lubianego i w pewnym sensie otwartego, dbającego o swoje zasady i wizję świata, choćby równość płci. Bo Brytyjczyk zawsze podkreślał, że mówiąc o najlepszych w historii, trzeba brać pod uwagę również osiągnięcia kobiet. Wielki fan WTA, w tym Igi Świątek. No i człowiek, który – powiedzmy to wprost – potrafił zapierniczać.

Bo na tym opierała się jego gra. Andy biegał. Potem biegał. I jeszcze trochę biegał. Aż zamęczył rywala albo siebie. Na pewno nie miał tyle talentu, co wielu innych zawodników. Pewnie bardziej utalentowani byli na przykład ludzie tacy jak Richard Gasquet, Fernando Verdasco czy grający obecnie Stefanos Tsitsipas. Grek jeszcze może jakiś dopisać, ale żaden z tej trójki – a to tylko kilka przykładów – nie ma na koncie tytułu wielkoszlemowego. Andy wywalczył trzy. Bo biegał.

Oczywiście, nie możemy mu przy tym odmawiać wysokich umiejętności. Te miał. Po prostu same w sobie pewnie nie dałyby mu takich sukcesów. Liczył się charakter, wola by wręcz umrzeć na korcie, jeśli będzie to konieczne. Tego Murray miał zawsze mnóstwo. I owszem, wyglądał przy tym właśnie tak, jakby powoli – przy najtrudniejszych spotkaniach – umierał. Jasne, jego styl gry ostatecznie odbił się na biodrach, które przecież wymieniono mu na metalowe modele. Te zabiegi wręcz zakończyły jego karierę. Bo po operacjach wrócił, pograł jeszcze kilka dobrych lat, ale nigdy nie na tym poziomie.

Choć jedno się nie zmieniło: dalej zapierniczał. Bo bez tego nie byłby Andym Murrayem.

Reklama

***

Czy jednak to usprawiedliwia dołączanie go Rogera Federera? Do Rafy Nadala? Do Novaka Djokovicia? Pierwszy ma o 17 tytułów wielkoszlemowych więcej. Drugi – o 19. A ostatni aż o 21. Więcej od Andy’ego w całej historii ery open mają też Pete Sampras, Bjoern Borg, Jimmy Connors, Ivan Lendl, Andre Agassi, John McEnroe, Mats Wilander, Stefan Edberg, Boris Becker, Rod Laver, John Newcombe, Ken Rosewall, Guillermo Vilas, Jim Courier, a nawet Carlos Alcaraz. Tyle samo – Jan Kodes, Gustavo Kuerten i Stan Wawrinka. To długa lista.

Pochylmy się nad ostatnim z wymienionych.

Bo Stan faktycznie wygrał trzy tytuły wielkoszlemowe. Ba, we wszystkich trzech przypadkach pokonywał Novaka Djokovicia, raz w ćwierćfinale, dwukrotnie w finałach. Zdarzyło się też, że na drodze do sukcesu wygrywał z Rogerem Federerem. W Australian Open 2014 w meczu o tytuł ograł Rafę Nadala. To wielkie rzeczy, szczególnie w takiej erze, w której dominator jest nie jeden, a trzech. Stan zresztą był w stanie wspiąć się na trzecie miejsce w rankingu ATP. Też dobrze. Co więc odróżnia Andy’ego Murraya od niego?

Regularność. Wawrinka nigdy nie był tenisistą, który wytrzymałby kilka miesięcy na topowym poziomie. W najwyższej formie był wybitny, ba, może nawet na poziomie tych największych. Jeśli backhand leżał mu danego dnia idealnie, to mało kto miał z nim szanse. Ale działo się to stosunkowo rzadko. Znacznie częściej Szwajcar męczył się z teoretycznie słabszymi rywalami. Nie potrafił prezentować swojej najlepszej gry w wielu kolejnych meczach. Potrafił się za to zmotywować na turnieje, na których szczególnie mu zależało. Czyli właśnie wielkoszlemowe. Gdy łapał luz, był nie do zatrzymania. A więc trzy tytuły wielkoszlemowe – to robi wrażenie. Ale poza tym statystyki Wawrinki wcale nie są przesadnie imponujące. 16 wygranych tytułów w karierze, 30 finałów. To poziom Tomasa Berdycha, który częściej (32 razy) gościł w finałach, ale wygrał nieco mniej, bo 13 z nich. I owszem, Berdych też był bardzo dobrym tenisistą.

Reklama

Ale nie ma co porównywać go do najlepszych.

***

Andy’ego można. Liczbą Szlemów, owszem, odstaje poważnie. I to najważniejsza statystyka. Ale nie tylko ona się liczy. Murray ma też dwa olimpijskie złota w singlu. Roger Federer, któremu na tym bardzo zależało, ma jeden złoty medal, ale z debla (zresztą z Wawrinką). W singlu tylko srebro, bo w finale w Londynie przegrał z… Murrayem. Novak Djoković ma tylko brąz z Pekinu. Jedynie Rafa Nadal – ze złotami z 2008 roku (w singlu) i 2016 (w deblu) – odniósł porównywalny sukces. Jednak w przypadku Andy’ego można napisać i takie zdanie: żaden inny tenisista lub tenisistka w grze pojedynczej nie ma na koncie dwóch złotych medali.

Idźmy dalej. 71 finałów imprez ATP. 46 z nich wygranych. 14 razy wygrywał turnieje rangi ATP 1000 (to piąty wynik w historii, poza oczywistą trójką, minimalnie więcej ma też Andre Agassi). Zaliczył 11 finałów wielkoszlemowych. Oczywiście, osiem przegrał, ale wyłącznie z Rogerem Federerem i Novakiem Djokoviciem.

Jego rywale mówili – również ci najwięksi – że jest jednym z najtrudniejszych graczy, przeciwko jakim można zagrać.

Wspaniała kariera. Osiągnąłeś mnóstwo. Wygrałeś Wimbledon, wygrałeś US Open, byłeś liderem rankingu, zostałeś szlachcicem. Wspaniały wysiłek, cudowna kariera. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Jesteś prawdziwą inspiracją dla mnie i wielu innych zawodników. Jestem szczęśliwy, że mimo problemów z biodrem mogłeś grać tak długo. Mam dla ciebie niesamowicie wiele szacunku, uwielbiałem grać przeciwko tobie. Przegrałem wiele razy, to było brutalne, ale gratuluję ci wszystkiego, co osiągnąłeś – mówił Roger Federer w nagranym dla Andy’ego pożegnaniu.

***

Federer rozegrał z Murrayem 25 spotkań. Przegrał 11 z nich. Tylko Nadal i Djoković pokonywali go więcej razy.

Nadal rozegrał z Murrayem 24 spotkania. Przegrał 7 z nich. Tylko Djoković i Federer pokonywali go więcej razy.

Djoković rozegrał z Murrayem 36 spotkań. Przegrał 11 z nich. Tylko Federer i Nadal pokonywali go więcej razy.

Oczywiście, że Andy wszędzie jest tu na minusie. Jego ogólny bilans spotkań z Wielką Trójką to 85 rozegranych meczów, 29 zwycięstw i 56 porażek. Innymi słowy wygrał 34,1% spotkań, które rozegrał z tymi trzema geniuszami. Minimalnie ponad jedną trzecią. Niby mało. Ale musimy pamiętać, że to ludzie, którzy potrafili przegrać po 4-5 meczów w sezonie, a odnieść ponad 80 zwycięstw. Nie było większych tenisistów. A Andy potrafił rywalizować z nimi jak równy z równymi przez kilka dobrych lat. Że przegrał więcej niż wygrał? No tak było. Ale czy to jakkolwiek niezwykłe? Nie, wręcz przeciwnie – patrząc na to, jak radzili sobie inni, to niezwykłe jest, że ugrał aż tyle.

To po prostu kwestia tego, że Andy żył i grał w czasach najwybitniejszej generacji tenisistów w dziejach. I w tych właśnie czasach wygrał więcej, niż ktokolwiek inny. Ba, został światową jedynką, wszedł na sam szczyt rankingu. Pokonywał największych w najważniejszych turniejach. A to dowody na to, że sam do wielkich należy. Wielka Czwórka? W pełni da się zrozumieć argumenty tych, którzy niekoniecznie go w niej nie widzą, Szlemy są tu jednak istotne.

Ale sami Novak, Roger i Rafa trzymają tam miejsce dla Andy’ego. Może na nieco odrapanym krześle i w kącie, gdzie nie ma specjalnie dużo przestrzeni. Ale miejsce jest. Wydaje się bowiem, że – nawet jeśli od tej trójki odstaje – to teraz, po zakończeniu kariery, powinien móc zasiąść z nimi przy jednym stole. Zapracował sobie na to.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Roger Federer (@rogerfederer)

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Ekstraklasa

Piast Gliwice bez licencji na grę w Ekstraklasie od 1 stycznia? Klub stoi pod ścianą

Arek Dobruchowski
37
Piast Gliwice bez licencji na grę w Ekstraklasie od 1 stycznia? Klub stoi pod ścianą

Komentarze

2 komentarze

Loading...