– Nie ma czegoś, co Iga może zrobić, kiedy plan A zawodzi. Bo planu B nie ma. Być może nigdy nie będzie mieć. Taki jest jej tenis. Ona 80, 90 procent meczów, wygrywa tym, co potrafi najlepiej. I może nigdy nie dołoży niczego innego – mówi nam Tomasz Wolfke. Komentator Eurosportu i jeden z ekspertów, których możecie oglądać w Stanie Igrzysk na Weszło TV, skomentował porażkę Igi Świątek w turnieju singla w Paryżu.
KACPER MARCINIAK: Jak doszło do tej sensacji?
TOMASZ WOLFKE: Przede wszystkim Iga popełniła znacznie więcej błędów własnych niż zwykle. Pod koniec meczu miała ich w okolicach czterdziestu. Tyle czasami popełnia w całym turnieju. Pewne niedoskonałości taktyczne miały też miejsce. Jakby szukać słabszych stron Zheng, to na pewno jest nim forehand. A Iga dość rzadko łamała schemat tych crossowych wymian backhendowych, szczególnie w pierwszym secie.
W drugim już było trochę lepiej. Zauważyła, że na forehandzie jest, może nie dziura, ale okazja do zaskoczenia Chinki. Mówimy o niestety bardzo trudnym zagraniu. Należy odwracać wymianę backhandową po linii i trzeba to wykonywać perfekcyjnie, żeby przynosiło skutki. Ale Iga rzadko w ogóle podejmowała ryzyko.
Zapomnieliśmy też chyba wszyscy przed tym meczem, że Chinka to jest jednak jedna z najlepiej serwujących tenisistek na świecie. I to dzisiaj pokazała. Uśpiło nas również 6-0 dla Polki w bilansie meczów bezpośrednich. Iga z nią przecież w tym roku dwukrotnie łatwo wygrała. Na dodatek Zheng wczoraj niemiłosiernie męczyła się z Angeliką Kerber przez trzy godziny. Ba, przez większość meczu była z tyłu i musiała gonić wynik. Wydawało się więc, że Chinka dzisiaj będzie na straconej pozycji w starciu z bardziej wypoczęta i bardziej doświadczoną rywalką.
Ale kluczowa zawsze jest dyspozycja dnia. Gdyby Iga zagrała na 80, 90 procent tego, do czego nas przyzwyczaiła, to by tej niespodzianki nie było. Wygrałaby w dwóch setach. Pewnie dzisiaj wkradło się spore obciążenie psychiczne – tenisiści to nie są ludzie z żelaza. A do tego pojawiła się świadomość, że wszyscy na nią liczą. Że jest stuprocentową faworytką.
Może tej presji jednak nie wytrzymała.
Porażka to dla Świątek na pewno olbrzymie rozczarowanie.
Tak, choć jej reakcja na porażkę wydawała się przynajmniej na korcie sensowna. Nie było żadnej histerii, ani łez, co się jej w przeszłości zdarzało. To na pewno dla niej ogromne rozczarowanie, zwłaszcza właśnie, że turniej się bardzo dobrze układał. Nie było rywalek, które dominowały w każdym meczu i których się baliśmy. Wiele najlepszych zawodniczek powystrzelało w pierwszych rundach, albo w ogóle do Paryża nie przyleciało.
Specyfika turnieju olimpijskiego po raz kolejny się jednak potwierdziła. Jest to turniej, który po stronie kobiet słynie z ogromnych niespodzianek. W Rio mieliśmy zwycięstwo Moniki Puig, w Tokio Belindy Bencic. I teraz wygra albo Zheng, albo Donna Vekic, albo Anna Karolina Schmiedlowa. Nikt by przed turniejem nie powiedział, że jedna z nich zostanie mistrzynią olimpijską.
Często obserwujemy takie obrazki, że Iga pierwszego seta przegrywa, ale potem ten drugi idzie jej jak po maśle. Dzisiaj też tak było, prowadziła 4:0. A potem? Straciła koncentrację?
Nie mogę tego wytłumaczyć. To jest jakaś mistyka. Moim zdaniem obraz meczu się zmienił pod tym jednym elementem. Iga zaczęła w drugim secie nieco częściej zmieniać kierunek, czyli łamała ten schemat backhandowych crossów. Dzięki temu zdobyła trochę punktów, dwukrotnie przełamała rywalkę i wyszła na prowadzenie 4:0 w gemach. Ale w tenisie czasem i 5:0 nie wystarcza.
Oczywiście wydawało się, że sytuacja jest opanowana. I nawet kiedy Iga nie wygra do zera, to przynajmniej 6:2 czy 6:3. Skończyło się inaczej. I powiem ponownie: nie potrafię tego wytłumaczyć racjonalnie.
Często mówimy, że tenis kobiecy i w ogóle sport kobiecy jest mniej przewidywalny niż męski, bo panie są bardziej emocjonalne niż panowie. W przypadku Igi mogę powiedzieć taką starą prawdę sportową: mistrza poznaje się po tym, że potrafi zagrać najlepiej jak umie, wtedy, kiedy to jest najbardziej potrzebne. Czyli zaserwować asa przy break poincie, wygrzebać się 0-40. No i to dzisiaj pokazała Chinka. Ale nie Polka.
To był najsłabszy mecz Igi w tym turnieju. I na pewno jej najsłabszy mecz na kortach Rolanda Garros od trzech lat. Wyraźnie najsłabszy. Zagrała zdecydowanie poniżej swoich możliwości. Większość tych umiejętności, jakie niewątpliwie ma opanowane – nie przełożyła tego na mecz. Takie występy zdarzają się Idze bardzo rzadko, raz na kilka miesięcy. Dyspozycja dnia była dzisiaj ewidentnie kluczowa. W dalszym ciągu Iga jest w końcu lepszą tenisistką niż Qinwen Zheng.
A Chinka zagrała dzisiaj wybitny mecz? Czy po prostu solidny?
Ja wczoraj komentowałem jej spotkanie z Angeliką Kerber. I powiem tak: jej dzisiaj na korcie mogło nie być. Mogła spokojnie przegrać z już kończącą karierę Kerber. Ale to był zupełnie inny mecz, bo rywalka Chinki grała bardzo dobrze taktycznie.
A taktyka Igi jest jedna. I doskonale ją znamy. To bardzo mocna gra z obu stron. Płaskie uderzenia backhandowe oraz potężne lifty z forehandu, w stylu Rafy Nadala. I każdy wie, że tak gra Polka. Zheng była na to dziś gotowa. A jak mówiłem: doszło do tego, że Świątek rzadko zmieniała zmieniała rytm uderzeń w sensie kątowości. Grała ten backhand cross, backhand cross, backhand cross na wyniszczenie. A Chinka to wytrzymywała. Iga się może trochę tym frustrowała. W drugim secie zaczęła więcej zmieniać, ale nie było to wystarczające.
W tenisie Igi Świątek nie ma planu B. To wiemy od kilku lat. Jej gra jest oparta na znakomitym przygotowaniu motorycznym. Na bardzo dobrych, mocnych penetrujących uderzeniach z głębi kortu z obu stron. Zarówno forehandu, jak i z backhandu. To wszystko jest doprawione bardzo solidnym serwisem, który poprawiła w ciągu ostatnich dwóch lat.
Oczywiście pamiętajmy, ona przegrywa około 10 meczów w roku. Czyli średnio jeden na miesiąc. Tylko czasami przegrać jednak musi. Stało się to dzisiaj, kiedy po pierwsze, przeciwniczka była bardzo dobrze dysponowana. Po drugie, wytrzymywała te mocne wymiany. A po trzecie, Iga grała słabiej i popełniała więcej błędów niż zwykle.
Nie ma czegoś, co Iga może zrobić, kiedy plan A zawodzi. Bo planu B nie ma. Być może nigdy nie będzie mieć. Taki jest jej tenis. Ona 80, 90 procent meczów, wygrywa tym, co potrafi najlepiej. I może nigdy nie dołoży niczego innego.
Ostatnie pytanie, które nasuwa się samo. Brązowy medal to będzie sukces czy rozczarowanie?
Dla polskiego tenisa na pewno sukces. Do tej pory nasi tenisiści wygrali łącznie osiem meczów na igrzyskach na trzydzieści osiem odbytych. To katastrofalny procent. A teraz możemy wreszcie mieć medal. Mam taką nadzieję, bo Iga niezależnie od rywalki znowu będzie wielką faworytką.
Natomiast dla niej brąz to na pewno lekkie rozczarowanie. Ze strony drabinki to był bardzo łatwy turniej. Nieporównywalny z jakimkolwiek Wielkim Szlemem, bo na starcie mieliśmy 15 tenisistek z pierwszej czterdziestki rankingu. To się nie zdarza na przykład w Roland Garros, gdzie czasem brakuje paru zawodniczek z topu. Więc na pewno zawody olimpijskie, w teorii, wygrywa się łatwiej niż Szlem. Ale są te wszystkie elementy mistyczne, których my do końca nie znamy. Czyli właśnie obciążenie psychiczne, dyspozycja dnia.
Także myślę, że z punktu widzenia Igi brąz to byłoby rozczarowanie. Z punktu widzenia, nas kibiców, każdy medal Polaka na igrzyskach to ogromny sukces w każdym sporcie. A w tenisie szczególności, bo nigdy nawet nie byliśmy blisko podium.
Teraz może być brąz, a w Los Angeles albo Brisbane złoto. Bo patrząc na karierę Igi, to ona jeszcze nieraz na igrzyskach wystąpi. Może za cztery lata zagra w dwóch konkurencjach, albo trzech. Myślę, że na pewno będzie jeszcze szansę na złoto mieć. I ten złoty medal będzie też na pewno jej celem. Tu nie ma żadnych wątpliwości.
Fot. Newspix.pl