Igrzyska kochają takie historie, a kibice kochają takich sportowców. Gdy zegar pokazywał ledwie cztery sekundy do końca walki z Chinkami i Aleksandra Jarecka musiała za wszelką cenę trafić rywalkę, najpewniej nic innego się już dla niej nie liczyło. Cały świat ograniczył się tylko do białych części ubioru przeciwniczki. No i wiecie co? Wiecie, trafiła i potem poprawiła w dogrywce. Jej wybuch radości obiega właśnie wszystkie portale sportowe w Polsce, a może i na świecie – tego nie da się udawać, z tym nie da się walczyć. Zawodniczka AZS AWF Kraków udowodniła, z nawiązką, że zasługuje na miejsce w gronie czterech najlepszych szpadzistek w Polsce. A jeszcze jakiś czas temu musiała ostro walczyć o swoje, bo Polski Związek Szermierczy nie chciał jej zabrać do Paryża.
Po kolei – w maju szermierczym światem w Polsce wstrząsnęła niezła afera. Związek ustalając listę zasługujących na walkę w igrzyskach szpadzistek musiał wskazać cztery nazwiska. Trzy z Polek, teoretycznie trzy najlepsze w rankingach i z minimum olimpijskim, powinny zostać zgłoszone do walk indywidualnych i rywalizacji drużynowej. Czwarta miała tylko uzupełnić zespół. W Krakowie byli przekonani, że Aleksandra Jarecka pojedzie do Paryża. Ba! Ona miała być tą trzecią, tuż za plecami najlepszych w kraju Renaty Knapik-Miazgi i Alicji Klasik. A tu nagle…
– To się nie mieści w głowie! – krytykował poczynania związku Radosław Zawrotniak w rozmowie z portalem WP SportoweFakty. Trener klubowy Jareckiej był wściekły na decyzję PZSzerm. – Przepisy, którymi kieruje się związek, są niepojęte – dodawał.
Jego podopieczna igrzyska w Paryżu miała móc sobie obejrzeć co najwyżej w telewizji, choć wszystkie rankingi wskazywały na to, że wyjazd na najważniejszą imprezę roku należy się jej jak psu buda. Na jaw wyszły kulisy kontrowersyjnej decyzji, o których informował wówczas portal internetowy polskiego Eurosportu – zawodniczki miał początkowo wskazać trener reprezentacji olimpijskiej Bartłomiej Język. Ten, zgodnie ze sztuką, zerknął w ranking i jego trzecim wyborem, po Knapik-Miazdze i Klasik, była właśnie Jarecka. Potem jednak spotkał się z zarządem i…wyszło inaczej. Polską “trójką” została Martyna Swatowska-Węglarczyk.
– Trzy zawodniczki do udziału w igrzyskach w Paryżu były niekwestionowane. Liczymy się z opinią trenera kadry, która jest bardzo ważna. Nie była ona jednak jednoznaczna. Pierwotnie jako trzecią zawodniczkę trener wskazał Olę Jarecką. Potem jednak była dyskusja – tak sytuację opisywał prezes PZSzerm, Tadeusz Tomaszewski, w rozmowie z Interią.
Powiecie: w porządku, pewnie wzięli Jarecka jako czwartą, ona teraz powalczyła, udowodniła, że umie, koniec afery, indywidualnie powalczy kiedy indziej. No nie do końca. PZSzerm zdecydował, że o czwarte miejsce w kadrze na igrzyska będzie się jeszcze trzeba bić. Nie dosłownie, aż tak to nie odlecieli. Jarecka miała rywalizować na bliżej nieokreślonych warunkach z Ewą Trzebińską – utytułowaną koleżanką po fachu, która jednak nie spełniła olimpijskiego minimum krajowego.
Tego było za wiele i dla Jareckiej, i dla jej klubu, i przede wszystkim dla trenera Zawrotniaka. AZS AWF Kraków postanowił zawalczyć o swoją zawodniczkę i jej olimpijskie marzenia, ciągnąc za rękaw starszego brata, by ten wlał łobuzom z PZSzerm.
ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl
Owym starszym bratem był Polski Komitet Olimpijski, który, jak możemy podejrzewać, nieco dopomógł sprawie. Działacze nagle się ugięli – usiedli i uchwalili, że Aleksandra Jarecka pojedzie do Paryża. Jako czwarta, na doczepkę, bez szans na walkę o indywidualny sukces.
– To było zupełnie niepotrzebne ze strony związku i wprowadziło chaos wśród samych zawodniczek. Muszę jednak powiedzieć, że środowisko zareagowało bardzo solidarnie i mocno nas wspierało, także zawodnicy z innych klubów i robili to w otwarty sposób – mówił portalowi WP SportoweFakty Zawrotniak, który nadal uważa, że jego podopieczna powinna mieć prawo do wystąpienia w turnieju indywidualnym. Utrzymuje, że związek skrzywdził swoją decyzją zawodniczkę klubu z Krakowa.
Dziś może choć na chwilę o tym zapomniał, bo pewnie nadal nie może się otrząsnąć po brawurowym występie szpadzistki. Rozpromienione oblicze Aleksandry Jareckiej i pełna ekspresji mowa ciała zdradziły więcej niż tysiąc słów. Związki, działacze, dziwne reguły, wewnętrzne gierki, rankingi, srankingi… wszystko to schodzi na dalszy plan, gdy zdobywasz medal olimpijski. Polka w dwa miesiące przeszła drogę od wzgardzonej i wypychanej z reprezentacji do tego wielkiego wybuchu radości w Grand Palais.
I iście bohaterskiej postawy w meczu o brąz, który wymknąłby nam się z rąk, gdyby nie Jarecka, jej szalony wypad w końcówce i skuteczna akcja w dogrywce. Dobrze, że tam jednak pojechała, co nie?
Czytaj więcej po naszym drugim medalu na igrzyskach w Paryżu:
- Polska w „Klubie 300”. Tyle krążków wywalczyliśmy w historii letnich igrzysk
- Kim są brązowe medalistki olimpijskie? Poznajcie je bliżej!
- Renata Knapik Miazga: Za mistrzostwo Europy dostałyśmy medal i po musztardzie [WYWIAD]
- Reprezentacja zrodzona w bólach. Jak tworzyła się brązowa kadra szpadzistek?
Fot. Newspix