Reklama

Ludzie Grbicia bez tajemnic [REPORTAŻ]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

26 lipca 2024, 10:23 • 25 min czytania 4 komentarze

Niezwykłe sukcesy reprezentacji siatkarzy, prowadzonej przez Nikoli Grbicia, to zasługa Serba, ale też specjalistów, których ma u swojego boku. Jeden z nich pochodzi z domu przesiąkniętego historią, ale dziś jest mistrzem analizy i można z nim długo rozmawiać o rozszyfrowywaniu przeciwnika. Drugi wychowywał się w rodzinie górniczej, ale nikt nie kazał mu w domu też pracować na kopalni, zamiast zajmować się sportem. Trzeci w ubiegłym sezonie stanął przed wielkim wyzwaniem, bo jako pierwszy trener objął ZAKS-ę Kędzierzyn-Koźle, przetrzebioną kontuzjami i różnymi innymi problemami, która nie potrafiła grać swojej siatkówki. Czwarty ledwo przeżył dramatyczny wypadek samochodowy, który w zasadzie zakończył jego karierę zawodnika. Dziś mówi, że dostał w życiu drugie rozdanie. Poznajcie historie i siatkarską drogę czterech zaufanych ludzi Nikoli Grbicia.

Ludzie Grbicia bez tajemnic [REPORTAŻ]

Marcin Nowakowski, trener – statystyk, 29 lat

„Zawsze analizowałem wszystko, co robię”

O Marcinie, zanim się spotkaliśmy, słyszę kilka opinii.

Pierwsza: – Tytan pracy. Nie rozstaje się z laptopem.

Druga – “Totalny pasjonat, świetnie znający się na swojej pracy”

Trzecia – “Otwarty człowiek, który potrafi bardzo ciekawie opowiadać o swojej pracy”

Reklama

Wszystkie się potwierdzają.

Gdy byłem na turnieju Ligi Narodów w tureckiej Antalyi i wracałem tym samym samolotem, co kadra siatkarzy, Marcin podczas oddawania bagażu, w kolejce, nie rozstawał się z komputerem. Analizował dane. Niektórym może się wydawać, że tego typu praca wymaga olbrzymich umiejętności matematycznych, ale to nie do końca prawda. – Wychowywałem się w domu przesiąkniętym historią. Mama – historyczka, a tata historyk-hobbysta. Dzieciństwo kojarzy mi się z wieloma rozmowami o wydarzeniach z przeszłości. Maturę zdawałem z geografii i fizyki, wcześniej chodziłem do klasy matematyczno-fizycznej, ale nie potrzebuję dzisiaj najlepszej możliwej znajomości liczb. Bardziej przydaje się posiadanie wszechstronnie analitycznego umysłu. Zawsze miałem tendencję do dogłębnego myślenia i analizowania wszystkiego, co robię. To mi pomaga – tłumaczy Marcin.

Marcin Nowakowski (z lewej) podczas meczu 

Mówi, że nie grał w młodości w siatkówkę, a jedynie odbijał. – Sorry, ale grał to Nikola Grbić albo Paweł Rusek. Ja nigdy nie doszedłem do poziomu grania – tłumaczy. Marcin miał 19 lat, skończył rozgrywki juniorskie. Mógł kontynuować przygodę z siatkówką, ale raczej na poziomie II ligi. Szybko zorientował się, że rzeczywistość dość mocno rozmija się z jego marzeniami. Jeszcze gdy był juniorem, ciągnęło go w stronę analiz. Występował w Wawelu Kraków, ale znał się z Przemysławem Płaczkiem, który był analitykiem w tamtejszym AGH. Kolega podsyłał mu arkusze, Marcin zaczął się tego uczyć, a jednocześnie rozpoczął pracę z młodzieżą w Wawelu. Gdy Płaczek odchodził z AGH, polecił Nowakowskiego w swoje miejsce. Marcin już wtedy wiedział dużo więcej o analizie gry.

Inwestycja rodziców

Pamiętam, że rodzice zafundowali mi roczną licencję programu Data Volley. To była uboższa wersja, ale kosztowała 200 euro. Jak na tamte czasy, to był spory wydatek. Mama i tata zainwestowali we mnie. Dziś, jak widać, opłaciło się. Przez rok, jednocześnie ucząc młodych ludzi siatkówki, uczyłem się pracy w programie. Zadawałem Przemkowi tysiące pytań. Miałem 20 lat, gdy zostałem analitykiem w AGH u trenera Andrzeja Kubackiego. Tak się wszystko zaczęło – wspomina Nowakowski.

Reklama

W 2017 roku Artur Bogacki na łamach „Dziennika Polskiego” opublikował tekst, który zatytułował: „Krakowski statystyk. Ciekawa praca Marcina Nowakowskiego, który na siatkówkę patrzy przez liczby”. Opowiadał w nim o 22-letnim człowieku, przed którym spora przyszłość. Autor nie pomylił się, choć miał ku temu przesłanki, bo Marcin był już wtedy po pierwszym kontakcie z dorosłą reprezentacją Polski. Jako młody człowiek trafił tam na staż. Oskar Kaczmarczyk, wówczas statystyk reprezentacji, wyznaczył mu zadanie, wymagające wiedzy, ale też żmudnej i monotonnej pracy technicznej.

Marcin: – Byłem w Spale i siedziałem po wiele godzin dziennie przy komputerze. Myślę, że poradziłem sobie z tym naprawdę dobrze. Do dziś pamiętam, jak Oskar zadzwonił do mnie. Grałem wtedy w plażówkę, byłem w Krakowie. Powiedział: „Marcin, to naprawdę super robota. Od dziś traktuję cię jako swojego człowieka i chciałbym ci kiedyś pomóc”.

Kaczmarczyk w prywatnych rozmowach mówił znajomym, że Marcin to pierwszy gość z naszego kraju, który za kilka lat może być lepszy od niego.

Już wtedy, w 2017 roku, Marcin mówił w „Dzienniku Polskim”, że jego wielkim marzeniem jest praca na stałe w dorosłej reprezentacji. Spełnił je, a droga do kadry wiodła przez pracę w ZAKS-ie Kędzierzyn-Koźle, gdzie jego umiejętności, jeszcze przed objęciem Polaków, doceniał Grbić.

To był klucz w meczu z Argentyną

Pytam Marcina o szczegóły jego pracy i o to, jak wiele może dać analiza przeciwnika. – Wiele osób skupia się na analizie gry rozgrywającego rywali. O tym najwięcej się mówi w kontekście taktyki, a to wcale nie jest najistotniejsze. Wiesz, co daje więcej? Bardzo dokładne opracowanie kierunków ataku przeciwnika i jego zagrywki, bo to jest rzecz, która najbardziej się sprawdza. To kwestia pewnych nawyków graczy, ale też ich możliwości technicznych oraz fizycznych. Z piłki, jaką dostają od danego rozgrywającego, ciężko jest to nagle zmienić. Taka wiedza pomaga właściwie ustawić blok oraz obronę. Załóżmy, że w drużynie przeciwnej jest gość, który na 120 zagrywek tylko 10 wykonuje do pierwszej strefy (w lewą stronę, patrząc z jego perspektywy – przyp. red.), a pozostałe do „piątki” albo „szóstki” (czyli po prostej albo w środek – przyp. red.). I ten gość w swoje ulubione strefy wali z prędkością 115 km/h, a kiedy na „jedynce” ma u nas gracza w teorii gorzej przyjmującego, np. takiego Wilfredo Leona, to gra w niego, ale lżej, czyli np. 95 km/h. Są w innych reprezentacjach serwujący, których można w ten sposób rozpisać. Taka charakterystyka raczej się nie zmienia, bo wynika z ograniczeń, przyzwyczajeń i schematów. A wiedza na ten temat pomaga ułożyć na podstawie tego swoją grę – opisuje Nowakowski.

Marcin tłumaczy, że najlepsi rozgrywający świata, a przeciwko takim graczom Polacy będą się mierzyć w Paryżu, dostosowują swoje wystawy do tego, przeciwko komu grają i kto po drugiej stronie siatki akurat jest na bloku. – Na najwyższym poziomie ciężko jest jednoznacznie stwierdzić, że np. Włoch Simone Giannelli w konkretnym ustawieniu będzie grał zawsze przez środek. Warto patrzeć na rozgrywających przez pryzmat tego, co robią w kluczowych momentach, bo są tacy, którzy lubią coś wymyślać i łamać schemat, ale też zawodnicy wystawiający do gościa, w przypadku którego cała hala wie, że zaraz dostanie piłkę. Czasami próbujemy wejść w umysł najlepszych rozgrywających świata, ale nie jest to łatwe, bo oni potrafią zmienić taktykę z meczu na mecz – opowiada Marcin. Chwilę później dodaje, że geniusz Grbicia polega m.in. na tym, że sam był wybitnym rozgrywającym, dlatego podczas spotkania ma wybitne czucie, co zaraz może zrobić rozgrywający przeciwnika.

W tym sezonie reprezentacyjnym Polacy w Lidze Narodów dość łatwo ograli 3:0 Turcję. Akurat w tym spotkaniu ich rozgrywający, Murat Yenipazar, przez cały czas robił dokładnie to, co przewidzieli Polacy, i niczego nie zmieniał. Inne spotkanie Ligi Narodów, wygrane 3:1 z Bułgarią. Na rozegraniu u przeciwników Simeon Nikołow. Rocznik 2006. 17-latek, jeden z największych talentów w światowej siatkówce. Pierwszy set dla Bułgarii, kolejne dwa dla Polaków. Przed czwartym setem trener rywali zmienił środkowego, a w trzeciej partii Nikołow praktycznie nie grał tą strefą. Nowakowski siedzi na ławce i rozmawia o tym z asystentem Grbicia, Pawłem Ruskiem. Dosiada się Jakub Kochanowski i sam z siebie też zwraca na to uwagę. Dochodzą do wniosku, że na początku czwartego seta Nikołow musi szybko zagrać do nowego środkowego. Pierwsze dobre przyjęcie Bułgarów, Nikołow na środek, wyblok, kontra i punkt dla Polski. – Tego typu rzeczy nie znajdziesz w liczbach – podsumowuje Marcin.

Gdy pytam go o rozgrywającego, w którego umysł jest bardzo ciężko wejść, wymienia dwóch. Jednego bardzo znanego, drugiego niekoniecznie. Ten drugi to Belg Stijn D’Hulst. – Zarówno w meczach kadry, jak i ZAKS-y przeciwko Roeselare, były momenty, kiedy czuliśmy, że jest cały czas krok przed nami – mówi Nowakowski. Drugi przykład to Luciano De Cecco – Argentyńczyk, zdaniem wielu najlepszy obecnie rozgrywający świata. Ubiegły rok, mecz Polska – Argentyna w kwalifikacjach do igrzysk. De Cecco łamie schematy, Polacy nie mogą go rozgryźć. Kluczowe okazuje się zamęczenie i doprowadzenie do błędów Facundo Conte. Z tym przyjmującym na boisku De Cecco grał zaskakująco i różnorodnie, ale kiedy zastąpił go znany z Trefla Gdańsk Jan Martinez, niższy zawodnik, argentyński geniusz musiał uprościć swoją grę, z uwagi na to, że nowy przyjmujący miał problemy nawet na pojedynczym bloku. Biało-Czerwoni wygrali spotkanie.

Nieprzewidywalny jak Jan Firlej

Polski rozgrywający, do którego najbardziej pasuje epitet „nieprzewidywalny”? Jan Firlej. Marcin świetnie pamięta sezon 2022/2023 PlusLigi i ćwierćfinałową rywalizację jego ZAKS-y z Projektem Warszawa. Niesamowicie wyrównana i stojąca na wysokim poziomie. Trzy pierwsze spotkania kończyły się tie-breakami. ZAKSA awansowała do półfinału ligi, gdy w czwartym meczu zwyciężyła 3:1. Przed trzecim spotkaniem, na Torwarze, które Projekt wygrał 3:2, Firlej, rozgrywający tej drużyny, podszedł do Marcina.

Znowu będziecie coś zmieniać, prawda? – spytał z uśmiechem.

Marcin odpowiedział pytaniem: – A ty będziesz zmieniał?

Mecze jego klubu przeciwko Firlejowi zawsze przypominały rywalizację, opartą na szczegółach, na zasadzie „kto jeszcze bardziej przechytrzy rywala”. Trochę jak w piłce nożnej i rzutach karnych, gry bramkarz wie, jak uderza strzelec, ale jednocześnie strzelec wie, że bramkarz to wie.

Marcin mówi, że w zasadzie każdy zawodnik, z którym pracował w ZAKS-ie czy teraz pracuje w reprezentacji Polski, rozumie grę na takim poziomie, że praca z nim to przyjemność. Ale gdyby miał wskazać dwóch, którzy są w tym najlepsi, wymienia Kochanowskiego i Aleksandra Śliwkę. – Kubie ta umiejętność daje niesamowitą przewagę na środku, bo przy teoretycznie nieco gorszych parametrach jest świetnie blokującym graczem – tłumaczy Nowakowski.

Nowy format igrzysk, w którym gra się, w drodze po ewentualny medal, sześć spotkań, a nie osiem, sprzyja pracy statystyka. Gdy na poprzednich turniejach najważniejsze mecze rozgrywało się dzień po dniu, czymś normalnym było zarywanie nocy. W Paryżu będzie inaczej. W grupie – mecze co kilka dni. Między ćwierćfinałem a półfinałem – dzień wolny. Spotkanie o brąz zostanie rozegrane dwa dni po półfinałach, a mecz o złoto – trzy dni. – Z naszego punktu widzenia to duży komfort. Będziemy świetnie przygotowani – zapewnia Marcin, któremu w kadrze pomaga Kamil Nalepka, ale obaj współpracują też z wąską grupą młodych statystyków, których chcą wyszkolić i dać im szansę, tak jak parę lat temu ktoś dał szansę im.

Zmiana w życiu

Ze statystykami w siatkówce jest tak, że często idą wyżej i zostają asystentami, a nawet pierwszymi trenerami. Taką ścieżkę w przeszłości obrał Kaczmarczyk, podobnie było z Michałem Mieszko-Gogolem. Marcin zdecydował się na podobny krok, bo właśnie opuścił ZAKS-ę, a kolejny sezon klubowy spędzi jako asystent we wspominanym już belgijskim Roeselare. Spore znaczenie, jeśli chodzi o ten ruch, miał fakt, że siatkarką siostrzanej drużyny, Bevo Roeselare, została jego żona Klaudia. – Już półtora roku temu podjąłem decyzję, że będę chciał odejść z ZAKS-y. Wszystko było zaplanowane, zacząłem rozglądać się za nowym klubem. Szukaliśmy drużyny, która choć w odpowiednim stopniu spełniłaby wymagania zawodowe moje i Klaudii. Wiedziałem, że chcę być asystentem, a oboje wiedzieliśmy, że chcemy przebywać razem, w jednym miejscu, bo w Polsce odległość stawała się za dużym wyzwaniem. Myślę, że wyjazd z Polski może nam bardzo dobrze zrobić. Przewietrzymy głowy, ruszymy się z naszego środowiska, poznamy inną perspektywę. Jestem przekonany, że rozwiniemy się jako ludzie i jako małżeństwo – kończy Nowakowski.

Paweł Rusek, asystent Grbicia, 41 lat

Wychowany w rodzinie górniczej

Jego tata był górnikiem. Z kopalnią związana była praktycznie cała rodzina. Z domu pamięta, że życie w zasadzie toczyło się wkoło górnictwa. – Z perspektywy czasu nie wyobrażam sobie, żebym miał wejść w skórę moich rodziców – mówi w rozmowie z Weszło Paweł Rusek, dziś asystent Nikoli Grbicia w reprezentacji siatkarzy. Dodaje, że w rodzinnym domu nauczył się przede wszystkim pracowitości. – Kiedy widzę efekt tego, co robię, czuję satysfakcję – tłumaczy.

Paweł jako dziecko grał godzinami z kolegami w piłkę, z przerwą na obiad w domu. – Jadłem na stojąco, bo chciałem jak najszybciej wrócić do kumpli. Wychowywałem się, będąc w ciągłym ruchu. Bramki były różne – czasami za słupek robiło drzewo, innym razem kamyk. Miałem też komputer, Atari. Dzisiaj to okaz muzealny, ale lubiłem na nim grać. Wszystko zmieniło się w piątej klasie podstawówki. Do mojej szkoły trafił trener siatkówki, który zaczął z nami pracować i zaraził nas tym sportem. Przez pewien czas uprawiałem dwie dyscypliny, ale ostatecznie wybrałem siatkówkę. Nigdy nie żałowałem – opisuje.

Jako piłkarz miał świadomość, że dużo widzi na boisku, dlatego najlepiej czuł się w roli pomocnika. Jest lewonożny, lubił odbierać piłkę, prowadzić ją chwilę i podawać kolegom. Później, po transferze do Jastrzębskiego Węgla, gdy grali w piłkę w ramach rekreacji, powtarzał się pewien schemat: Jakub Bednaruk biegł z piłką, męczył się, wykonywał czarną robotę, a bułgarski przyjmujący Płamen Konstantinow tylko czekał przy bramce, by wbić piłkę do siatki i zebrać oklaski. – Jako piłkarz bardziej przypominałem Kubę, niż Płamena – śmieje się Rusek.

Paweł Rusek (z prawej) 

Miał 21 lat i kiedy pierwszy raz wszedł do szatni klubu z Jastrzębia, świeżo upieczonego mistrza Polski, powiedział: „Dzień dobry”. Wszyscy zaczęli się śmiać. – Chciałem być grzeczny, kulturalny, ale wiadomo, jak jest w takiej grupie. Najpierw był śmiech, ale dzięki niemu atmosfera szybko się oczyściła – opowiada Rusek. Sytuacja miała miejsce w 2004 roku, gdy był 21-letnim libero, który przyszedł do Jastrzębia z Górnika Radlin. Spory przeskok, ale poradził sobie.

Najlepsi, z którymi grał

Mimo że występował przez lata w polskiej lidze i zdobył pięć medali tych rozgrywek, nigdy nie było mu dane zostać mistrzem Polski. Trzy razy sięgał po srebro (2006, 2007, 2010), a dwukrotnie po brąz (2009, 2019). – W 2007 roku rywalizacja w finale trwała pięć spotkań, ale lepsza okazała się Skra. W 2010 roku znowu z nimi przegraliśmy, tym razem po czterech meczach (grało się do trzech wygranych spotkań – przyp. red.), choć byliśmy blisko. Mieliśmy wtedy bardzo mocną ekipę, z liderem w postaci Rosjanina Pawła Abramowa. Wszyscy pracowali wokół niego i czuło się z boiska, że idziemy we właściwym kierunku. Abramow był niesamowicie pracowity. Działał w pełnym skupieniu, z niezwykłym zaangażowaniem. Ze wszystkich zawodników, z którymi przez lata grałem w Jastrzębiu, największy talent miał natomiast Francuz Julien Lyneel. Jemu wszystko przychodziło bardzo łatwo. No i wyjątkowym zawodnikiem, jeśli chodzi o charakter, na pewno był Michał Kubiak, który miał w sobie takie coś, że nawet gdy mu nie szło, nie okazywał tego i wiele nadrabiał pewnością siebie – wspomina Rusek.

Widzisz kogoś choć trochę podobnego do Kubiaka w dzisiejszej reprezentacji Polski? – pytam.

Rusek: – Myślę, że mamy w drużynie trochę inny typy liderów. Nie widzę kogoś przypominającego Kubiaka. Weźmy Olka Śliwkę. To zawodnik, który niezwykle szybko dostrzega wszystko, co się dzieje dookoła. Często widzi to przed trenerami. Jest wybitnym obserwatorem, a kiedy coś zauważa, często pyta albo prosi o jakąś radę. Jest też Bartek Kurek. To kolejny lider, bo ma silny charakter. 

2020 rok – specyficzny, covidowy. Paweł jest zawodnikiem Jastrzębskiego Węgla, do którego wrócił po latach. Rozmawia z prezesem Cuprum Lubin, gdzie działacze widzą go w roli asystenta brazylijskiego trenera, Marcelo Fronckowiaka. – Miałem 36 lat, myślałem o rodzinie oraz o tym, że zawsze chciałem być trenerem i już jakiś czas przygotowywałem się do tej roli. Niby miałem ochotę jeszcze pograć, ale zaczęła się epidemia i przyszłość nie była do końca znana. Dlatego zdecydowałem się na ten krok. Cuprum to dobry klub na początek pracy trenerskiej. W latach 2021-2024 byłem już pierwszym trenerem w Lubinie, ale to nie był łatwy czas. Jeżeli nawet mieliśmy plan zbudowania ciekawej drużyny, często nie byliśmy w stanie go zrealizować. Zawodnik, który się wybił, uciekał od nas po sezonie. Sam chciał iść do lepszego klubu, poza tym dostawał sporo lepszą ofertę. Oprócz tego miałem wrażenie, że nasz zespół mniej interesuje ludzi i że nie wszyscy w Lubinie tak naprawdę chcą tej siatkówki. Ze względu na silną konkurencję w postaci piłki nożnej oraz ręcznej odbijaliśmy się trochę od ściany. To była walka, czasami nawet o przetrwanie. Fakt, że zawsze jakoś składaliśmy zespół i utrzymywaliśmy się w PlusLidze, uważam za sukces. Oczywiście chciałem walki o play-offy, ale rzeczywistość nas trochę zweryfikowała – wspomina Rusek.

Na początku było podanie

Do kadry Grbicia trafił, bo napisał podanie i wysłał do związku. – Nie wierzyłem na początku, że się uda, ale mówię: „A co mi tam, spróbuję” – mówi Paweł. Miał jechać na uniwersjadę, być członkiem sztabu Dariusza Luksa, ale kiedy zadzwonił prezes związku, Sebastian Świderski, z konkretną propozycją, Paweł przekazał Luksowi: „Trenerze, nie mogę. Taka sytuacja”. Wtedy po raz pierwszy spotkał się i porozmawiał z Grbiciem. – Gdy Nikola jeszcze był zawodnikiem, przyjechałem kiedyś, by obejrzeć trening jego zespołu. Wystawiał kolejne piłki i nie uśmiechał się. Był totalnie skupiony na zadaniu. Postrzegałem go wtedy jako chłodnego gościa. Kiedy porozmawialiśmy o wspólnej pracy, też był niesamowicie skupiony, ale sprawiał też wrażenie człowieka, który dokładnie wie, czego potrzebuje i jak chce dążyć do celu. Grbić nie otwiera się na początku, ale kiedy już trochę go poznasz, widzisz, że jest człowiekiem, który też potrafi śmiać się i żartować – opisuje Paweł.

Gdy pytam go o najciekawsze doświadczenie związane z pracą z kadrą, mówi, że ma w głowie zwycięstwa po trudnych meczach. Przykład? Ćwierćfinał Ligi Narodów z tego roku przeciwko Brazylii. Polacy przegrali pierwszego seta, w drugim również to rywale prezentowali się lepiej. – Na początku drugiego seta siedzimy z Adasiem Swaczyną (o nim więcej poniżej – przyp. red.) i mówimy do siebie: „Kurde, nie mamy jak ugryźć tych Brazylijczyków”. Czuliśmy z boiska, że jest bardzo ciężko i trzeba koniecznie znaleźć jakieś rozwiązanie. Ostatecznie się udało, zmieniliśmy pewne detale i wygraliśmy mecz 3:1. Wiesz, co jest najlepsze w kadrze Nikoli? Siła grupy. To mnie wręcz urzekło. Spotkanie z Brazylią, ale też inne mecze, wygrane w trudnych okolicznościach, pokazało, że ta grupa tworzy jedność i dzięki temu potrafi sobie poradzić z każdym problemem na boisku. Na treningach zdarzało się, że chłopaków trzeba było wyganiać z zajęć. Chcieli ćwiczyć dalej, mimo dużego zmęczenia – opowiada Paweł, który w nowym sezonie PlusLigi będzie asystentem Michała Winiarskiego w Aluronie CMC Warcie Zawiercie.

Przez trzy lata pierwszy trener w Lubinie, a teraz asystent? Czy to mimo wszystko nie jest jednak regres? Rusek: – Przyznaję, że miałem takie myśli, ale uporałem się z nimi. Postanowiłem, że pójdę w pewnym sensie pod prąd. Michał przedstawił mi swój plan, który jest bardzo ciekawy. Poza tym, Zawiercie to bardzo silny klub, który ciągle idzie do przodu i ma w składzie topowych zawodników. To nie jest regres, tylko świetna szansa, by dużo się nauczyć, pracując na bardzo wysokim szczeblu i walcząc o najwyższe cele.

A gdy pytam, co czuje, będąc ważną częścią kadry Grbicia, odpowiada krótko: – Czuję, że funkcjonuję w pewnej bańce. Ale to fajna bańka. To nasz świat, do którego nie jest się łatwo dostać, ale gdy już to osiągnąłeś, widzisz wokół siebie ludzi, podążających w tym samym kierunku.

Adam Swaczyna, asystent Grbicia, 35 lat

Mecze przez trzepak i zakłady o colę

Podobnie jak Kamil Semeniuk i Korneliusz Banach (wieloletni zawodnik ZAKS-y), pochodzi z Kędzierzyna-Koźla. Tu się wychowywał i tutaj przez lata grał w siatkówkę. Dlatego czasami wrzuca na Instagrama zdjęcia, na których są we trzech. Podpisuje je np. tak: „Tradycyjne z chłopakami z osiedla”. Podobnie jak Rusek, występował jako libero. Adam używał techniki, którą sam sobie wymyślił, i dziś ocenia, że gdyby zmienił w niej parę rzeczy, być może osiągnąłby więcej jako zawodnik. Jego karierę zakończyła jednak kontuzja: konflikt udowo-panewkowy z uszkodzeniem obrąbka panewki stawu biodrowego. On się w zasadzie urwał, z kawałkiem kości, przez co Swaczyna nie mógł dłużej grać. Potrzebował operacji, a później długiej rehabilitacji.

Jego kariera zapowiadała się nieźle: z klubem z Kędzierzyna był wicemistrzem Polski juniorów. – Graliśmy u siebie, okazaliśmy się lepsi w dramatycznym półfinale. W finale czekała na nas Skra Bełchatów. To był okres, gdy pierwsza drużyna ZAKS-y od kilku sezonów nie była mistrzem Polski. Kibicom brakowało emocji, gry o najwyższe cele, dlatego nasz finał odbył się na dużej hali, a oni ją zapełnili w całości. Wyjątkowa chwila. Przegraliśmy, zabrakło tylko tej wygranej, ale to był nasz świetny czas – wspomina Swaczyna.

Nie miał swojej piłki

Kiedyś kolega zaprosił go na mecz zespołu, który jeszcze wtedy nazywał się Mostostal. Rywalem była Częstochowa, to były wtedy spotkania na śmierć i życie. – Nie miałem pojęcia, czego oczekiwać, ale gdy zobaczyłem, jak to wygląda na profesjonalnym poziomie i poczułem tę niezwykłą atmosferę na hali, jeszcze bardziej zapragnąłem grać w siatkówkę. Gdy byłem mały, wychodziłem po szkole na dwór. Nie miałem jeszcze swojej piłki do siatkówki, pożyczałem ją od kolegów. Później czekałem przy płocie lub trzepaku, aż któryś ze znajomych będzie przechodził, i zapraszałem tę osobę do gry. Bywało, że na różnych osiedlach graliśmy przez trzepak. Zakładaliśmy się. Stawką najczęściej była butelka coli – wspomina Adam. Błyskawicznie pokochał siatkówkę, a wzorcem stał się dla niego Sergio – genialny libero reprezentacji Brazylii, która w tamtych czasach wygrywała prawie wszystko.

Adam Swaczyna 

Swaczyna jako zawodnik grał w Farcie Kielce oraz BBTS-ie Bielsko-Biała. Klub z Kielc, występujący w późniejszym czasie pod nazwą Effector, był specyficznym miejscem. Mały budżet, niskie pensje, ściągano zawodników ambitnych, nie mających też wielkich wymagań. Swaczyna był jego zawodnikiem, a kiedy przestał grać w siatkówkę, zaproponowano mu w Kielcach prowadzenie drużyny młodzieżowej i posadę asystenta w PlusLidze. Miał ledwie 25 lat, więc to była świetna okazja. – Skład nie pozwalał nam na jakieś większe ambicje. Graliśmy wtedy o życie, to była walka o pozostanie w lidze. Nauczyłem się w Kielcach, jak wykrzesać maksa z grupy zawodników, jaką się posiada – wspomina.

Szukał ciekawych zawodników

Adam w Kielcach zajmował się również skautingiem. Przeglądał różne europejskie ligi, próbując wyszukać ciekawych graczy. Dziś ma satysfakcję, że próbowali ściągnąć do Kielc siatkarzy, którzy później trafiali do dużo większych klubów. Rozmawiali lata temu z Kamilem Rychlickim, który od 2019 roku występuje w najlepszych włoskich zespołach. Podobnie było z Ukraińcem Ołehem Płotnyckim. Swaczyna uświadomił sobie, że, działając w ten sposób, potrafili zauważać coś, na co nie wpadł jeszcze nikt, mający większe możliwości. A zmysł obserwacji i ocenienia jakości gracza ma duże znaczenie w siatkówce.

Od 2019 roku był asystentem w ZAKS-ie. Doświadczył wspaniałych chwil – trzy razy z rzędu wygrywał z zespołem Ligą Mistrzów. Nie spodziewał się, że nagle obejmie drużynę jako pierwszy szkoleniowiec i stanie się to w środku sezonu, w dodatku w bardzo trudnych okolicznościach.

Było tak – przetrzebiona kontuzjami ZAKSA bardzo źle prezentowała się w ubiegłym sezonie. W styczniu tego roku, mimo że zespół wygrał dwa spotkania z rzędu i prezentował się nieco lepiej, zarząd postanowił odsunąć od prowadzenia zespołu fińskiego szkoleniowca, Tuomasa Sammelvuo.

Usłyszałem, że decyzja ta została już podjęta, ktoś musiał przejąć zespół, a głosy wewnątrz klubu wskazywały na mnie. Nie była to łatwa sytuacja, pod każdym względem. Miałem zostać do końca sezonu. Plan był taki, żeby próbować walczyć o awans do play-off i wygrywać w Lidze Mistrzów. Niestety, kłopoty zdrowotne i inne problemy w zespole sprawiły, że obu tych celów nie udało się zrealizować. Szkoda było tej ligi, bo mieliśmy spotkania, w których wygrywaliśmy pierwszego seta, w kolejnym prowadziliśmy, a nie udało się doprowadzić tego do końca. Tak było w spotkaniu z Projektem w Warszawie, w którym prowadziliśmy 2:0, a przegraliśmy w tie-breaku, mimo że zespół dał z siebie totalnie wszystko. Decydowały dwie piłki. Byliśmy wtedy w takiej sytuacji, że zawodnicy wracający po kontuzjach, jak Olek Śliwka czy Łukasz Kaczmarek, nie mieli szansy do końca się odbudować, bo w pierwszym możliwym momencie, gdy byli dostępni do gry, musieli wejść na boisko i grać. Liga pędziła, a my pragnęliśmy awansu do najlepszej ósemki, co i tak się nie udało – opisuje Swaczyna, który nie ukrywa, że tych parę miesięcy, choć były trudne, nauczyło go wiele. Zobaczył, jak inna jest praca głównego trenera w tak wielkim klubie. Mówi, że może to i dobrze, że rozpoczął ją w tak wymagających okolicznościach.

Swaczyna z Nikolą Grbiciem 

Po ubiegłym sezonie Adam zdecydował się odejść z ZAKS-y i wrócić do Friedrichshafen, lecz tym razem już jako pierwszy szkoleniowiec. Miał jeszcze jedną ofertę, z Polski, ale postawił na Niemcy, gdzie w tym samym klubie był wcześniej asystentem byłego selekcjonera Polaków, Vitala Heynena. – Kiedy w styczniu objąłem ZAKS-ę, poczułem, że chcę kontynuować pracę jako główny trener. Że wolę podejmować ważne decyzje, wybierać wyjściową szóstkę, a nie głównie podpowiadać. Stwierdziłem, że chcę czuć większą odpowiedzialność. Wybrałem Friedrichshafen, bo to bardzo dobry klub, mający w Europie swoją markę. Wcześniej spędziłem w nim dobry czas, a teraz mi zaufano, oferując posadę. Poza tym to świetne miejsce do życia – tłumaczy.

Gdy Grbić, z którym wcześniej pracowali w ZAKS-ie, zadzwonił do niego i zaproponował posadę asystenta w kadrze, Adam nie wahał się ani chwili. W zasadzie nie zadał żadnych pytań. Poczuł się wyróżniony. W sztabie kadry dzieli się często pracą z Ruskiem, Kamilem Nalepką (drugim statystykiem) i głównym statystykiem Marcinem Nowakowskim. Załóżmy, że Polska rozgrywa trzy mecze w cztery dni, jak miało to miejsce w turnieju finałowym Ligi Narodów, w tym roku w Łodzi. Pracy jest wiele. Wtedy najczęściej Nalepka i Nowakowski poprawiają analizy spotkań wszystkich zespołów oraz zajmują się analizą gry rozgrywających przeciwnika, Rusek zajmuje się zagrywką i blokiem, a Swaczyna bierze na siebie kierunki ataków i również analizuje blok rywali. Sztab wypracował sobie pewien schemat pracy, ale i tak wszystkie rzeczy konsultuje z pierwszym trenerem i to on ostatecznie podejmuje decyzje. Wszyscy wzajemnie dobrze się uzupełniają.

A jak praca z Grbiciem różni się od współpracy z Heynenem?

Swaczyna: – Zacznę od podobieństw. Obaj chcą wygrywać i wyciągnąć maksa z każdego treningu. Zwracają uwagę na przygotowanie mentalne. U Vitala treningi są jednak krótsze i bardziej urozmaicone. Koncentrowały się mocno na technice. Nikola zwraca wielką uwagę na szczegóły. Chce, żeby trening w dużym stopniu odzwierciedlał mecz, bo wtedy podczas spotkania zawodnicy lepiej zachowają się w trudnych momentach. Będą je mieć po prostu przepracowane. Muszę przyznać, że to podejście procentowało.

Bartosz Wojtal, trener przygotowania motorycznego, 29 lat

„Dostałem drugie rozdanie”

Nikolę Grbicia i Marka Papszuna sporo łączy. Obaj mają swoje zasady, których się trzymają i które trzeba koniecznie respektować. Obaj też zwracają uwagę na detale. Nikola przede wszystkim na treningach, a Marek potrafił robić różnego rodzaju odprawy, koncentrujące się na małych rzeczach. U Papszuna był mimo wszystko trochę większy rygor, jeśli chodzi o zarządzanie drużyną. Po meczach obowiązkiem zawodników było wypełnienie ankiety, w której odpowiadali na pytania, dotyczące ostatniego mikrocyklu i meczu. A Nikola? Określiłbym go jako charyzmatycznego lidera, z wizją tego, gdzie jesteśmy oraz gdzie mamy być i co mamy osiągnąć – mówi Bartek Wojtal. Może porównać obu trenerów, bo w Rakowie Częstochowa pracował przez około osiem miesięcy, w sezonie 2020/21, a teraz razem z Piotrem Pietrzakiem są trenerami przygotowania motorycznego w reprezentacji siatkarzy.

Oferta z kadry Grbicia nastąpiła w momencie, gdy pracował w piłce nożnej. Po Rakowie był jeszcze w sztabie Zagłębia Lubin. Pytam go o piłkarzy, ale też siatkarzy, którzy mają ponadprzeciętny potencjał motoryczny. – W Rakowie za moich czasów było dwóch graczy, mających wyjątkowo wysoką świadomość tego, jak ważne jest przygotowanie fizyczne. To Tomas Petrasek i Andrzej Niewulis. Zwłaszcza ten drugi to ciekawy przykład, bo Andrzej miał różnego rodzaju perturbacje z urazami i chyba one spowodowały, że jego wiedza na ten temat tak bardzo wzrosła. A kadra siatkarzy? Tutaj takimi, jak ja to mówię, X-Menami są Kuba Kochanowski i Tomasz Fornal. U Tomka niesamowite jest to, jak szybko regeneruje się po wysiłku – odpowiada.

Piotr Pietrzak i Bartosz Wojtal odpowiadają w kadrze siatkarzy za przygotowanie motoryczne 

Pietrzak i Wojtal wprowadzili w reprezentacji siatkarzy pewne nowe rozwiązania. Jednym z nich jest analiza subiektywnych odczuć zawodników. – To trwa już trzeci rok. W poprzednich dwóch sezonach wykorzystywaliśmy specjalną aplikację: zawodnicy, w skali 1-10, oceniali, jak się czują po wstaniu, ale też oceniali swoje zmęczenie po treningach oraz meczach. Odpowiadali również na szczegółowe pytania, dotyczące np. jakości snu. W tym sezonie trochę to zmodyfikowaliśmy. Rozmawiamy z siatkarzami, żeby nie tylko zbierać oceny, ale też móc ich dopytać, jaki mają problem i czego oczekiwaliby z naszej strony. Może odnowy biologicznej? A może jakiejś rehabilitacji? – tłumaczy nam Wojtal.

Ojciec grał z Krzynówkiem

Jako młody chłopak zaczynał od piłki nożnej, z którą związany był jego tata. Ojciec Wojtala grał w jednym zespole z Jackiem Krzynówkiem. W gimnazjum Bartek poznał siatkówkę i został już przy niej. Szczególnie podziwiał byłego kapitana reprezentacji, Michała Kubiaka. Mówi, że ze względu na mocny charakter i na to, że nie bał się odpowiedzialności. Bartek był przyjmującym, ale często występował też na pozycji libero, bo brakowało mu warunków fizycznych. Dziś, z perspektywy czasu, stwierdza, że ciężko byłoby mu dojść na samą górę, czyli do poziomu PlusLigi, choć jako nastolatek o tym marzył. Ale nie było mu dane przekonać się o tym, bo jego drogę jako siatkarza przekreślił wypadek.

Był luty 2015 roku, około 21.30. Siatkarze Karpat Krosno, w tym Bartek, a także zawodniczka, Joanna Prokop, która prowadziła pojazd, wracali do swoich domów. Wszystko wydarzyło się na autostradzie A4, niedaleko Brzeska. Poruszali się z dozwoloną prędkością. Auto nagle wpadło w poślizg, uderzyło w barierki i zaczęło koziołkować. – Pamiętam, że wracaliśmy z treningu. Pamiętam moment, w którym wpadliśmy w poślizg. I tyle. Później większa świadomość wraca mi w momencie, gdy budzę się w szpitalu – mówi dziś Bartek.

Śmierć kolegów

Jego dwaj koledzy – Dariusz Zborowski i Kamil Maj – zginęli na miejscu. Krystian Lisowski, Prokop i Wojtal przeżyli, ale on był najciężej ranny. Miał bardzo poważny problem z lewym kolanem (prawe też było w złym stanie), strzaskane przedramię, ranę głowy. Groziła mu amputacja nogi, ale udało jej się zapobiec dzięki operacji podudzia. Dopiero dwa dni po wypadku dowiedział się o śmierci kolegów. Był w szoku, ciągle regularnie odwiedza ich groby. Częściej grób Kamila, bo byli przyjaciółmi – wcześniej razem grali w Częstochowie, mieszkali też w jednym pokoju w internacie.

Bartosz Wojtal 

Miesiąc po wypadku stanął na nogi, ale nie mógł jeszcze chodzić. Lewe kolano wyglądało fatalnie, musiał przejść kolejny zabieg. Docierało do niego, że nigdy nie będzie mógł już grać w siatkówkę na poziomie, jakiego by oczekiwał. Próbował wrócić, w 2016 roku zagrał nawet w barażach o II ligę, ale zrozumiał, że wiąże się z tym za duże ryzyko. – To był krótki epizod powrotu do grania. Uważam się za człowieka odpornego psychicznie, ale pierwsze pół roku po wypadku było trudne, bo musiałem zrozumieć, że coś się prawdopodobnie kończy. Dolegliwości bólowe były po prostu za duże – stwierdza Bartek.

Zaczął dużo czytać 

Jeszcze przed wypadkiem interesowały go kwestie, związane z przygotowaniem fizycznym. – Byłem niższy i musiałem nadrabiać pewne kwestie, być w czymś lepszy od pozostałych chłopaków. Dlatego zacząłem o tym czytać i wydawało mi się to bardzo ciekawe – tłumaczy. Studiował fizjoterapię, poświęcając jej także dużą część wolnego czasu. Już rok po wypadku zaczął pracować jako trener przygotowania fizycznego, najpierw w młodzieżowych grupach AZS-u Częstochowa. Z Pietrzakiem poznał się w ZAKS-ie Kędzierzyn-Koźle. Gdy zaproszono go do współpracy w kadrze Grbicia, Wojtal miał doświadczenia piłkarskie, ale też siatkarskie. Współtworzy projekt Volleyball Motor Skills, w ramach którego od trzech lat pracuje indywidualnie z siatkarzami i siatkarkami. Przez ostatnie dwa sezony pracował natomiast w Skrze Bełchatów.

Możesz powiedzieć o sobie, że zacząłeś drugie życie? – pytam na koniec Bartka.

Tak, choć ja bym to raczej nazwał drugim rozdaniem – odpowiada.

***

Czterej bohaterowie tego tekstu pełnią ważne role w sztabie Grbicia, ale to tylko część osób, która ma duży wpływ na kolejne sukcesy reprezentacji. Pełny sztab polskiej kadry na sezon 2024 prezentuje się tak:

Nikola GRBIĆ – trener
Adam SWACZYNA – asystent trenera
Paweł RUSEK – asystent trenera
Kamil NALEPKA – trener-statystyk
Marcin NOWAKOWSKI – trener-statystyk
Piotr PIETRZAK – trener przygotowania motorycznego
Bartosz WOJTAL – trener przygotowania motorycznego
Jan SOKAL – lekarz prowadzący
Sebastian ŻABIEREK – lekarz
Jakub ŻABIEREK – lekarz
Tomasz PIECZKO – fizjoterapeuta
Mateusz KOWALIK – fizjoterapeuta
Rafał MAJCHRZAK – fizjoterapeuta
Klaudia PIWOWARCZYK – fizjoterapeutka współpracująca
Olaf GOŁĄBEK – fizjoterapeuta współpracujący
Róża WACHOWSKA – kierownik kadry
Hubert TOMASZEWSKI – dyrektor zespołu ds. seniorskich kadr narodowych
Mariusz SZYSZKO – oficer prasowy /rzecznik PZPS
Martyna SZYDŁOWSKA – oficer prasowy
Daniel GÓRSKI – wideo
Dariusz CIESZKOWSKI – montażysta

Fot. Piotr Sumara / PZPS oraz Newspix.pl

WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO: 

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Komentarze

4 komentarze

Loading...