Na stadionie Fortuny Dusseldorf szczęście bardziej sprzyjało Anglikom. Wyśmiewana od tygodni ekipa Garetha Southgate’a melduje się w półfinale. Szwajcarom przypomniał się koszmar z Petersburga, gdzie przed trzema laty marzenia o historycznym półfinale również prysły w rzutach karnych.
Było pewną nowością, że przed spotkaniem Anglików ze Szwajcarami za faworytów spore grono uważało tych drugich. Mit o szwajcarskim kopciuszku upadał na naszych oczach. Helweci kroczyli po niemieckich stadionach z kosą, a za cel postawili sobie wyeliminowanie finalistów poprzednich mistrzostw Europy. Przed tygodniem przebiegli po broniących tytułu Włochach, dziś zamierzali posłać do domu Anglików.
W Duesseldorfie doszło do spotkania pozytywnego zaskoczenia z rozczarowaniem turnieju. Na boisku okazało się jednak, że ani ci pierwsi nie są nieskazitelnie piękni, ani drudzy aż tak beznadziejnie brzydcy.
Szwajcarzy w żadnym elemencie nie przypominali drużyny z poprzednich meczów. W Niemczech zasłynęli wysokim pressingiem i odważną grą, a dziś cofnęli się we własne pole karne. Jakby podopiecznych Murata Yakina zżarła presja i świadomość historycznej stawki. Szwajcarzy walczyli bowiem o pierwszy w historii kraju półfinał dużego turnieju.
Z kolei Anglicy grali ciut lepiej niż dotychczas. A rywal był przecież teoretycznie mocniejszy. Przed meczem 1/8 finału ze Słowacją Southgate motywował swoich zawodników wspominkami z 1966 roku, gdy Anglicy sięgnęli po mistrzostwo świata. Selekcjoner próbował tłumaczyć, że ówczesna drużyna wcale nie zachwycała w początkowej fazie turnieju, ale krok po kroku wdrapywała się po turniejowej drabinie aż na sam szczyt. – Chcieliśmy pokazać chłopakom, że droga nie zawsze jest łatwa, ale liczy się to, co na jej końcu – wyjaśniał Southgate.
Nie wiemy jeszcze, na jaką formę motywacji zdecydował się angielski selekcjoner przed ćwierćfinałowym starciem ze Szwajcarią, ale znów – jakby nie patrzeć – zadziałało.
Pierwsza połowa była dramatyczna. Anglicy i Szwajcarzy rzucili wyzwanie całej turniejowej gromadzie nudziarzy z Francuzami i Portugalczykami na czele. Ziew. Idealnym tłem muzycznym byłby smutny Ed Sheeran z gitarą, którego Southgate zaprosił w tygodniu na zgrupowanie. Najlepiej z utworem „Take it back”. Bardzo chcieliśmy, żeby ktoś zabrał od nas ten mecz.
Oczywiście osiemnaście razy usłyszeliśmy dziś lotne porównanie drużyny Yakina do szwajcarskiego zegarka, ale jego jedną interesującą funkcją byłby budzik. Pierwsza połowa była idealna pod popołudniową drzemkę. Szkoda, że nikt nie uprzedził.
Premierowego celnego strzału doczekaliśmy się w 51. minucie meczu. Choć właściwie było to po prostu podanie Breela Embolo w ręce stojącego w świetle bramki Jordana Pickforda. Jednak to niepozorne zdarzenie zadziałało na Szwajcarów pobudzająco. Wreszcie opuścili własną połowę i postanowili pokręcić się pod polem karnym Anglików. I to przyniosło efekt. Fabian Schar znakomicie dostrzegł w polu karnym Dana Ndoye’a i jednym podaniem minął trzech Anglików. Ndoye zagrał wzdłuż bramki, w piłkę nie trafił John Stones, a beznadziejny Kyle Walker fatalnie pokrył Embolo, który wślizgiem, z odległości metra, skierował futbolówkę do siatki. To był drugi celny strzał w meczu.
Na gola Szwajcarów najpierw odpowiedział Southgate, wprowadzając na boisko trzech zawodników, a chwilę później najlepszy na placu Bukayo Saka. Prawoskrzydłowy Arsenalu machnął ręką na kolegów marnujących jego wysiłki i tym razem postanowił sam wykończyć akcję. Strzelił mocno zza pola karnego i sprawił, że obecny na meczu książę William wreszcie mógł podnieść się z krzesełka, by nagrodzić swoich rodaków oklaskami.
Szwajcarzy cieszyli się z prowadzenia przez pięć minut. Więcej celnych strzałów nie mieliśmy. Trzeci ćwierćfinał, trzecia dogrywka. I kolejny argument dla obozu zwolenników rozwiązania wprowadzonego na Copa America, czyli konkursu rzutów karnych jako bezpośredniego następstwa nierozstrzygniętego starcia fazy play-off.
W końcu doczekaliśmy się jednak konkursu „jedenastek”. To właśnie w rzutach karnych Szwajcarzy odpadali z dwóch poprzednich turniejów mistrzostw Europy. We Francji z Polską, a w 2021 roku w ćwierćfinale z Hiszpanią. Do trzech razy sztuka? Niestety nie dla Helwetów. Podobnie jak w Petersburgu „jedenastkę” zmarnował Manuel Akanji, już w pierwszej serii. Anglicy trafiali bezbłędnie i tym samym nie tylko zatrzymali czyhających z kosą Szwajcarów, ale też odgonili demony z Wembley, gdzie finałowe starcie z Włochami przegrali w rzutach karnych. Gareth Southgate wreszcie mógł się uśmiechnąć.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Od zera do bohatera. Wielka przemiana Granita Xhaki
- Ruben Vargas. Włosi długo będą pamiętać jego nazwisko, ukarze i Anglików?
- Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Piłkarskie podróże Roya Hodgsona
Fot. Newspix