Reklama

Przepis na sukces? Wesprzeć Natalię. Aniołki powalczą dziś o medal

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

12 czerwca 2024, 10:24 • 9 min czytania 5 komentarzy

W ostatnich latach polskie sztafety 4 x 400 metrów dostarczyły nam wielu powodów do radości. Panowie zostawali halowymi mistrzami świata, czy występowali w finale igrzysk w Tokio. Panie z Japonii wróciły jako wicemistrzynie olimpijskie i od lat są czołową sztafetą globu. W Rzymie szansę na medal będą miały tylko podopieczne Aleksandra Matusińskiego, na czele z Natalią Kaczmarek, które pewnie awansowały do finałowego biegu. Jaka jest ich recepta na medal, być może nawet złoty? – Natalia to jest klasa sama dla siebie, ale oczywiście nie możemy mówić, że sama pobiegnie sztafetę. My też musimy zrobić swoje, a później wejdzie nasza królowa czterystu metrów i na pewno powalczy – powiedziała Justyna Święty-Ersetic.

Przepis na sukces? Wesprzeć Natalię. Aniołki powalczą dziś o medal

400 M MĘŻCZYZN, CZYLI NIESZCZĘSNY BŁĄD

Nie ma co ukrywać – naszym panom na 400 metrów do tej pory w Rzymie po prostu nie szło. Nie chcę specjalnie pastwić się tu nad biegiem w sztafecie mieszanej 4 x 400 metrów. Zdecydowano się tam na wystawienie rezerwowego składu, stąd trudno dziwić się, że nasi sportowcy przekroczyli metę jako ostatni, a koniec końców zajęli siódme miejsce przez dyskwalifikację Francuzów. Męską część sztafety reprezentowali Karol Zalewski, który pobiegł fatalnie (czas 46.54), a także Maksymilian Szwed. Drugi z wymienionych pobiegł szybciej od bardziej doświadczonego kolegi, ale za to totalnie pogubił się przy zmianie z Aleksandrą Formellą. I tak pozostawało nam pocieszać się, że jedno i drugie wyciągnie z tego startu lekcje na przyszłość.

Następnie Zalewski jako jedyny polski czterystumetrowiec wystartował w indywidualnych zmaganiach. I chociaż czas 45.80 pozwolił mu wejść do półfinału, to sprinter ostatecznie postanowił odpuścić dalszą solową rywalizację. Chciał w ten sposób odpocząć na męskie zmagania sztafet. Bo chociaż Biało-Czerwoni indywidualnie odstają od najlepszych czterystumetrowców na świecie, to w drużynie potrafią pobiec naprawdę dobrze. Braki czysto szybkościowe nadrabiają dobrymi zmianami i mądrą taktyką biegu.

Polacy do biegu eliminacyjnego wystawili najmocniejszy skład, na który składali się kolejno Maksymilian Szwed, Karol Zalewski, Igor Bogaczyński i Kajetan Duszyński. I pobiegli naprawdę znakomicie. Młody Maks dobiegł na pierwszej zmianie jako lider stawki. Karol wprawdzie spadł o trzy pozycje, lecz miał dobry międzyczas 45.14. Igor nie dał się sprowokować Yannowi Spillmannowi. Szalony Francuz wypruł bowiem w takim tempie, jakby biegł na 100, nie 400 metrów. Ale w drugiej połowie dystansu okupił swój atak brakiem sił. Na końcu swoją robotę wykonał “Kajetano Kapitano”, który z czasem 3.01:31 uplasował Polaków na trzeciej pozycji, zapewniając drużynie bezpośredni awans do dzisiejszego finału.

Reklama

4x400-Kajetan-Duszynski-Igor-Bogaczynski-Rzym-ME-2024

A później nastąpił dramat. Okazało się bowiem, że biegnący po dziewiątym torze na pierwszej zmianie Szwed, przekroczył linię swojej trasy. Niezawodny Filip Moterski, który z ramienia polskiej kadry odpowiada za składanie protestów wobec decyzji krzywdzących naszych zawodników, i tym razem zainterweniował. Ale powtórki pokazały, że wina 19-latka była ewidentna i nie wybroniłby go nawet Saul Goodman wspomagany całą ekipą z serialu w „W garniturach”. Tak oto w Rzymie nastąpił smutny koniec polskich czterystumetrowców.

– Wiadomo, że na kilkadziesiąt biegów może się zdarzyć błąd, natomiast trzeba takich rzeczy unikać. To nie jest kwestia losu, to jest kwestia odpowiedniego biegania wiraży. Będąc w formie, mając mocny skład, takich błędów nie można popełniać. Co z tego, że przywieźliśmy tu formę i się szykowaliśmy? Coś podobnego może się zdarzyć na igrzyskach, na innych ważnych zawodach. To są bardzo głupie błędy, których nigdy w sztafetach nie robimy. Unikanie ich pozwala nam wygrywać te najważniejsze biegi. Jeżeli sobie będziemy dokładać takich przeszkód, to z naszych startów nie będzie wychodzić nic dobrego – powiedział po biegu rozczarowany Kajetan Duszyński.

Karol Zalewski: – To był bardzo dobry bieg, dużo szybszy niż na kwalifikacjach olimpijskich na Bahamach. Tutaj nastąpiły małe zmiany w składzie, myślę, że trener postawił na ten moment najmocniejszy możliwy skład. Maksiu dał z siebie wszystko, jakiś mały błąd niestety się wkradł, ale bieg wyglądał bardzo dobrze. Szkoda, że tej dyskwalifikacji nie da się obronić, bo mieliśmy chrapkę na więcej w finale.

– Bieg był super, nasz czas też jest mega zadowalający. Przynajmniej wiemy na ile nas stać, chociaż ja wiem, że indywidualnie stać mnie na więcej i można by skończyć jeszcze lepiej. Ale nie możemy mieć za złe Maksiowi. Stało się, no trudno, no co mamy zrobić? – dodał Igor Bogaczyński.

Głos zabrał również sprawca całego zamieszania, Maks Szwed: – Nie wiem, co mogę powiedzieć. Trudno, niestety, ale nie zamierzałem tego robić. Wydaje mi się, że to był i tak chyba najlepszy bieg w moim życiu. Nie wiem, czy po mnie widać, ale jeszcze dochodzę do siebie. Czas był bardzo satysfakcjonujący, no ale jestem załamany, że niestety się nie dostaliśmy. […] Jest mi po prostu przykro.

Reklama

400 KOBIET, CZYLI PRZEPYCHANKA Z NIEMKAMI

Naszą największą sztafetową bronią była oczywiście drużyna kobiet. Jasne, podopieczne Aleksandra Matusińskiego nie przyjechały do Rzymu w najsilniejszym składzie, bo zabrakło Anny Kiełbasińskiej. I tak, część z nich miała problemy zarówno w tym sezonie, jak i w samej stolicy Włoch. Justyna Święty-Ersetic długo dochodziła do w miarę dobrej formy. Z kolei Iga Baumgart-Witan podczas mistrzostw zmagała się z atakami migreny, wywoływanymi przez wysokie temperatury i ogólny gorąc. Jednak w sztafecie obie nasze biegaczki, wspomagane przez Kingę Gacką oraz Marikę Popowicz-Drapałę, poradziły sobie znakomicie. Do finału awansowały z pierwszego miejsca, wykręcając czas 3:25.59.

Jako pierwsza ruszyła Gacka, która na swojej zmianie dała się wyprzedzić zaledwie Norweżce. To był dobry prognostyk rywalizacji. – Pierwsza zmiana jest odpowiedzialna, ale w Monachium już ją biegałam. Dużo z siebie dałam i pobiegłam szybciej, niż wynosi mój rekord życiowy z bloków, tak że jestem zadowolona – powiedziała Gacka.

Kinga przekazała pałeczkę Marice Popowicz-Drapale, która swoje okrążenie zakończyła na trzecim miejscu. – Chyba się za bardzo rozluźniłam, chociaż tak naprawdę to trener wszystko mi opowie. Ja zawsze trochę się śmieję, że mam takie zaćmienia. Staram się realizować taktykę i biec ile mam sił, i chyba po prostu nie mogę się tak bardzo rozluźniać, tylko muszę do końca biegać swoje.

Kolejna była Iga Baumgart-Witan. Zawodniczka z Bydgoszczy wykręciła świetny międzyczas 50.73. Polka przez pierwszą część dystansu postanowiła trzymać się za szybką Niemką, którą wręcz połknęła na ostatniej prostej. Odpuszczenie przez Igę indywidualnego biegu w półfinale na 400 metrów było więc dobrą decyzją.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

– W dniu półfinału miałam parę kłopotów zdrowotnych. Rozmawiałam z trenerem i sztabem medycznym co zrobić i od co tak naprawdę walczymy. Doszłam do wniosku, że ja już w finałach mistrzostw Europy i świata indywidualnie byłam. Wiem, że wiele bym tym występem tu nie zyskała, bo o medal bym nie walczyła. Dlatego uznaliśmy, że moje zdrowie jest ważniejsze, żeby w sztafecie być sprawnym na 100%. Myślę, że bardzo dobrze wyszło. Będziemy teraz odpoczywać i będziemy decydować, kto biegnie w jutrzejszym finale – stwierdziła Baumgart-Witan. Polka zauważyła też, że podobnie jak Popowicz-Drapała, w biegu drużynowym jest w stanie wykrzesać z siebie jeszcze więcej sił.

– My z Mariką jesteśmy sztafetowe. Mamy ducha walki, potrafimy biegać w drużynie, my się napędzamy od początku do końca. Jak jesteśmy teamem, to potrafimy wiele zdziałać – powiedziała 35-latka.

Przy okazji Iga poruszyła temat… charakterystycznego grymasu, który pojawia się na jej twarzy na ostatniej prostej wielu biegów: – Kiedyś się śmiali, że kiedy ja już wiem, że wygrywam, to w sten sposób się cieszę na ostatniej prostej, bo mam tak od startów juniorskich. Nie, to jest po prostu mój styl, więc jak kiedyś zobaczycie, że taki grymas mam na twarzy na ostatniej prostej to nie znaczy, że ja mam mega bombę. Ja tak po prostu mam. Ale ten bieg kosztował mnie tyle sił, ile powinien.

Całość – jak za starych, dobrych czasów – zakończyła Justyna Święty-Ersetic, która na wirażu musiała powalczyć o pierwsze miejsce z rywalką z Niemiec: – Przyznam się szczerze, że myślałam, że któraś się podejmie wyprzedzenia mnie na tej pierwszej prostej. Ale nie było chętnych, więc biegłam sobie spokojnie swoim rytmem. Patrzyłam nawet w połowie dystansu w telebim jak sytuacja wygląda i widziałam, że dziewczyny są za mną jeszcze dwa kroki. Wiedziałam, że wszystko będzie rozgrywało przy wyjściu z wirażu. Zresztą tam ruszyła Niemka mocno i miałam z nią taką walkę. W pewnym momencie myślałam, że pałeczka mi wypadnie, bo tak się zaczęłyśmy łokciować.

Sztafera-4x400kobiet-Rzym-ME-2024-Justyna-Święty-Ersetic

PRZEPIS NA ZŁOTO? WSPOMÓC NATALIĘ

Pomimo wygranego biegu, reprezentantki Polski w finale pobiegną z toru ósmego, co nie jest najsprawiedliwszym rozwiązaniem na świecie. W końcu Biało-Czerwone pokonały w bezpośrednim starciu reprezentantki Niemiec. Ale to biegaczki naszych zachodnich sąsiadów wystartują ze środkowego, piątego toru, uznawanego za korzystniejszy.

Co jest tego powodem? Podopieczne trenera Aleksandra Matusińskiego uzyskały dopiero szósty czas kwalifikacji. Drugi półfinał był bowiem znacznie szybszy. Bezpośredni awans w tym biegu wywalczyła Irlandia przed Francją oraz Belgią. Dodatkowo dzięki dobrym wynikom do dzisiejszego biegu weszły Hiszpanki i Włoszki.

Inna sprawa, że do rezultatów czasowych z eliminacji nie należy przywiązywać szczególnej wagi. Bieg biegowi jest bowiem nierówny. Poza tym, czołowe reprezentacje w pierwszym etapie zawodów nie posyłają największych gwiazd. Zrobiła tak Holandia, która oszczędziła Lieke Klaver (a Femke Bol w ogóle zrezygnowała z płaskiej czterysetki). Podobnie uczyniła Irlandia z Rhasidat Adeleke. Wreszcie, taką samą taktykę u Polek zastosował Aleksander Matusiński. Polski szkoleniowiec oszczędził siły Natalii Kaczmarek. I właśnie powodu tej trójki, która podzieliła pomiędzy sobą indywidualne medale w biegu na 400 metrów, faworytów do złota należało upatrywać w reprezentacjach Holandii, Irlandii oraz Polski.

Każda z tych sztafet na ostatniej zmianie dysponowała ogromną prędkością. Jednak wczoraj Natalia udowodniła, że to ona jest najlepsza spośród wymienionych biegaczek (nie licząc ewentualnie Femke Bol, która startowała tylko na 400 m ppł). W końcu została mistrzynią Europy. Zdobyła ten tytuł z wynikiem 48.98, dzięki którym poprawiła liczący sobie 48 lat rekord kraju Ireny Szewińskiej aż o trzy dziesiąte sekundy.

– Przewidywałam, że Natalia wygra i jej czas będzie z kosmosu. Nie pomyliłam się i to jest fajne, ale przyznam szczerze, że o tej porze z dziewczynami powoli się kładłyśmy, próbowaliśmy się wyciszyć, a tu za chwilę otrzymałyśmy takie emocje. I jak teraz zasnąć? Ale to też zmotywowało nas do tego, by Natalka mogła dziś spokojnie odpoczywać, a my – wywalczyć ten finał, żeby ona jutro mogła znowu odpalić swoje wrotki – powiedziała Święty-Ersetic. – Ja się śmieję, że z jednej strony Natalia nas super podbudowała, ale z drugiej strony – ja tyle nie pobiegnę na lotnej zmianie, choćby nie wiadomo, co się działo! – żartowała 31-latka.

Posiadanie tak wybitnej zawodniczki nie znaczy jednak, że pozostałe reprezentantki Polski nie będą musiały wznieść się na wyżyny. Konkurentki – zwłaszcza z Irlandii – będą szalenie mocne. Z tego względu Polki postarają się o to, by wypracować swojej liderce jak najlepsze warunki do walki o złoto na ostatnim okrążeniu.

Popowicz-Drapała: – Dysponujemy torpedą na ostatniej zmianie, ale to nie znaczy, że mamy być pewne siebie. Mamy być pewne swojej pracy. I tak naprawdę mamy tak pobiec, żeby zapewnić Natalia ten komfort i po prostu użyć jej w postaci mocnego działa. Więc tutaj głównie wszystko będzie zależało od nas i od naszej roboty na tych zmianach. A Natalia ma postawić troskę nad „i”.

– Jutro nie będzie chwili na ziewanie. Będzie trzeba pobiegać, żeby wypracować Natalce jak najlepszą sytuację. Bo Natalia to jest klasa sama dla siebie, ale oczywiście nie możemy mówić, że sama pobiegnie sztafetę. My też musimy zrobić swoje, a później wejdzie nasza królowa czterystu metrów i na pewno powalczy – dodała Justyna Święty-Ersetic.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletycznych mistrzostwach Europy w Rzymie:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Lekkoatletyka

Anglia

W drużynie Guardioli wciąż nie jest kolorowo. Haaland marnuje karnego, City remisuje

Arek Dobruchowski
12
W drużynie Guardioli wciąż nie jest kolorowo. Haaland marnuje karnego, City remisuje

Komentarze

5 komentarzy

Loading...