Reklama

Stare niesnaski, wielkie gwiazdy i biurowe sukcesy, czyli Mavericks vs Celtics w finałach NBA

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

06 czerwca 2024, 08:38 • 10 min czytania 13 komentarzy

Boston Celtics czekają już długo. Czołową drużyną NBA są praktycznie od dekady. Ba, od czasu, gdy wybrali w drafcie Jaysona Tatuma, wygrali łącznie 64 mecze w fazie play-off. Ale z obecnym trzonem zespołu wciąż nie zdobyli ani jednego mistrzostwa. Teraz klocki wreszcie składają się w całość – Celtowie mają wszystko, by sięgnąć po tytuł. Jedyny problem to fakt, że w finałach czekają na nich mocni jak nigdy Luka Doncić i jego Dallas Mavericks.

Stare niesnaski, wielkie gwiazdy i biurowe sukcesy, czyli Mavericks vs Celtics w finałach NBA

Choć przed decydującymi meczami w sezonie 2023/2024 najlepszej ligi świata najwięcej mówiło się o gwiazdach: Donciciu, Tatumie, Kyriem Irvingu, i Jaylenie Brownie, to cichych bohaterów obu finalistów znajdziemy… w klubowych biurach. Mavericks i Celtics swoich głównych liderów mieli od dawna. To jednak agresywne ruchy na rynku transferowym i otoczenie ich właściwym personelem, sprawiły, że oba zespoły są obecnie o krok od upragnionego mistrzostwa.

Brad Stevens, czyli dobry trener, który stał się kapitalnym menadżerem

Żeby zrozumieć, kto w dużej mierze stoi za sukcesami Boston Celtics, trzeba zapoznać się z sylwetką Brada Stevensa.

47-letni Amerykanin w środowisku NBA znajduje się od dobrej dekady, ale krajową sławę zyskał jeszcze jako trener uczelniany. W 2010 roku poprowadził nisko notowany zespół Butler Bulldogs do finału rozgrywek NCAA – a w kolejnym sezonie ten sukces powtórzył. Był uważany za złote dziecko, olbrzymi talent w swoim zawodzie. Wydawało się pewne, że wkrótce parol zagnie na niego połowa NBA.

Reklama

I faktycznie – jeszcze przed czterdziestką, co zdarza się dość rzadko, Stevens otrzymał posadę pierwszego trenera w najlepszej lidze świata. W 2013 roku Boston Celtics uwierzyli, że właściwie poprowadzi ich zespół przez zmianę pokoleniową. Ekipa, która przez lata była oparta na Paulu Piersie, Kevinie Garnecie, Rayu Allenie i Rajonie Rondo, miała zyskać nowe oblicze.

Pierwszy sezon Stevensa w NBA musiał być bolesny, skoro ekipa z Bostonu była świeżo po odejściu wspomnianych weteranów (nie licząc Rondo, który w Celtics pozostał rok dłużej). W trakcie rozgrywek 2013/2014 Celtowie wygrali tylko 25 meczów. Mieli jednak w zanadrzu cenne wybory w drafcie – zyskane w wymianie z Brooklyn Nets, którym Boston „opchnął” wspomnianych Pierce’a i Garnetta.

Z roku na rok Celtics rośli w siłę, a kluczowe wydarzenia miały miejsce w czerwcu 2016 oraz rok później, też w czerwcu. Najpierw Boston wybrał w drafcie Jaylena Browna, a następnie Jaysona Tatuma. To na tych dwóch supergwiazdach oparci są obecni Celtics.

Stevens natomiast… postanowił odsunąć się w cień. Choć pod jego wodzą ekipa z Bostonu wygrywała mnóstwo meczów, a on był kilka razy blisko zdobycia nagrody dla trenera roku, w pewnym momencie poczuł zmęczenie materiału. I w 2021 roku funkcję głównego trenera Celtics zamienił na rolę generalnego menadżera oraz prezydenta ds. koszykarskich w klubie. Jak się później okazało – był to właściwy ruch.

Brad Stevens

Reklama

Stevens w ciągu ostatnich lat trafił niemal ze wszystkim. Zarówno z wyborem trenerów (Ime Udoka oraz Joe Mazzulla), jak i z transferami. Sprowadził do Bostonu rewelacyjnego Derricka White’a, za absolutnie promocyjną cenę. Był też odpowiedzialny za pozyskanie Malcolma Brogdona, który w 2023 roku jako gracz Celtics otrzymał nagrodę dla rezerwowego roku.

Z kolei kiedy Celtics w poprzednim sezonie niespodziewanie przegrali w finałach konferencji z Miami Heat, Stevens poszedł o krok dalej, jeszcze bardziej wzmacniając drużynę. W telegraficznym skrócie: zamienił wspomnianego Brogdona, a także m.in. Marcusa Smarta i Roberta Williamsa na Kristapsa Porzingisa i Jrue Holidaya, a więc dwóch byłych uczestników Meczu Gwiazd.

Tym samym Celtics stali się zespołem, który na każdej (!) pozycji w pierwszej piątce ma gracza aspirującego do indywidualnych wyróżnień. Nic więc dziwnego, że byli zdecydowanie najlepszą drużyną sezonu regularnego (64 zwycięstwa i 18 porażek), a przez dotychczasową fazę play-off na kulejącym Wschodzie przeszli jak burza (tylko dwie porażki).

Klub wreszcie pomógł Luce

W Luce Donciciu łatwo, właściwie tuż po jego zobaczeniu, można było dostrzec olbrzymi talent. – Jest urodzonym zwycięzcą. Uwierz mi, będzie jednym z najlepszych na świecie – mówił o nim w 2017 roku jego rodak Goran Dragić, po tym, jak Słoweńcy zdobyli mistrzostwo Europy.

Od tamtego czasu Doncić zdominował klubową koszykówkę na Starym Kontynencie i przed draftem NBA miał CV, którego pozazdrościć mogliby mu nawet o kilkanaście lat starsi zawodnicy. Z jakiegoś jednak powodu, a być może przez ksenofobię czy zwykłą głupotę, na Luce nie poznali się ani Phoenix Suns ani Sacramento Kings. Większego nosa mieli dopiero Dallas Mavericks, którzy wspięli się o dwa numery w drafcie, aby przechwycić Słoweńca. Jako zespół, którego liderem przez lata był Dirk Nowitzki, wiedzieli, że historycznie utalentowany zawodnik może pochodzić z każdego kraju świata. W kolejnych latach zaczął się jednak pewien rollercoaster – bo władze klubu za żadne skarby nie były w stanie otoczyć Doncicia odpowiednim zapleczem.

Nie wypaliła współpraca Słoweńca z innym rozgrywającym, Dennisem Smithem Juniorem. Nie wypaliło pozyskanie przez Mavericks Kristapsa Porzingisa, który nigdy nie złapał chemii z Donciciem. Nie wypaliła wizja, w której pomagać liderowi Dallas będą tacy gracze jak Josh Richardson czy Christian Wood. Wreszcie – Dallas popełnili też olbrzymi błąd, pozwalając odejść Jalenowi Brunsonowi, przyszłej gwieździe New York Knicks.

Osoby decyzyjne w Mavericks w latach 2018-2022 podjęły po prostu masę nietrafionych decyzji. A pozyskanie Kyriego Irvinga z Brooklyn Nets… miało być kolejną. Eksperci w Stanach Zjednoczonych jakby stracili wiarę, że raz, kontrowersyjny „Kai” jest w stanie być częścią dobrze funkcjonującego zespołu. A dwa, że zrozumie się na boisku oraz poza nim z Donciciem.

Teraz jednak Nico Harrison, generalny menadżer Mavericks, może śmiać się z niedowiarków. Doncić oraz Irving nieźle komponowali się już w drugiej połowie sezonu 2022/2023 (kiedy miał miejsce transfer), ale w trwających rozgrywkach ich współpraca naprawdę „zażarła”. Stan Van Gundy oraz Reggie Miller, komentujący mecze NBA w TNT, doszli nawet do wniosku, że Doncić i Irving są nawet najbardziej utalentowanym duetem obwodowych w historii NBA.

Nico Harrison (po prawej)

Gdyby o sile Mavericks stanowili jednak wyłącznie Doncić i Irving, to ekipa z Dallas nie czekałaby teraz na występ w finałach NBA. Tak się bowiem składa, że Harrison wykonał jeszcze inne znakomite ruchy. W lutym postanowił pozbyć się swoich asów w rękawie (to znaczy wyborów w drafcie), a także paru niespisujących się graczy, aby ściągnąć do Dallas PJ-a Washingtona oraz Daniela Gafforda.

Dwójka wyskakanych i potężnych fizycznie zadaniowców była dokładnie tym, czego Mavericks potrzebowali. Już w końcówce sezonu regularnego wyglądali jak jedna z najlepszych ekip w lidze (21 zwycięstw oraz 9 porażek od czasu wspomnianych transferów). A w fazie play-off jeszcze podkręcili tempo. I choć wierzyło w nich nadal niewielu (nie byli faworytami ani przed serią z Oklahoma City Thunder, ani przed rywalizacją z Minnesota Timberwolves), ostatecznie to właśnie oni dołączyli do Celtics w finałach NBA.

Spacerek Celtics, a droga przez mękę Mavericks?

Sukcesy Mavericks i Celtics to zatem w dużej mierze pokłosie znakomitej pracy na górnych szczeblach klubów. Jak wspomnieliśmy: zarówno pierwsza, jak i druga drużyna miała swoje gwiazdy. Ale ci we właściwym momencie, dzięki majstersztykom na rynku transferowym, dostali graczy, którzy idealnie ich uzupełniają. Nico Harrison oraz Brad Stevens mogą być z siebie dumni.

Na tym podobieństwa między tegorocznymi finalistami NBA się jednak kończą. Boston to ekipa, która na mistrzostwo poluje się już od dobrych kilku lat. Mavericks natomiast może i w sezonie 2021/2022 grali w finałach konferencji, ale i tak nikt (do niedawna) nie traktował ich naprawdę poważnie.

Nie sposób też nie wspomnieć o tym, jakie dysproporcje występują między konferencjami. Gdy popatrzymy na składy All-NBA (złożone z piętnastu najlepszych graczy sezonu 2023/2024), to znajdziemy w nich tylko… czterech graczy ze Wschodu. To Giannis Antetokoumpo (Milwaukee Bucks), Tyrese Haliburton (Indiana Pacers), Jalen Brunson (New York Knicks) oraz Jayson Tatum (Celtics). Nie ma co ukrywać, że konferencja wschodnia jest znacznie uboższa w czysty koszykarski talent. Co też tłumaczy łatwość, z jaką Celtics dostali się do finałów.

Od lewej: Derrick White, Payton Pritchard, Jaylen Brown i Jrue Holiday

Na dodatek – przeciwnicy Bostonu jakby nie mieli szczęścia. Kontuzji w ostatnich tygodniach doznawali Jimmy Butler, Donovan Mitchell, Jarrett Allen oraz Haliburton – nie mówiąc nawet o zawodnikach, z którymi Celtics nie mieli okazji się spotkać. Inna sprawa, że w barwach Bostonu tylko cztery mecze zdążył rozegrać Porzingis, zanim dopadł go uraz kostki.

Jeśli chodzi o Mavericks: oni przez długi czas musieli radzić sobie bez ważnego rezerwowego Maxiego Klebera, ale na finały NBA trener Kidd będzie miał do dyspozycji swój najmocniejszy skład. To samo może zresztą powiedzieć o Joe Mazzulli, bo Porzingis jest już gotowy do gry. Osobną sprawą jestjednak to, czy wysiłek Dallas, którzy rozegrali trzy wymagające serie (łącznie pięć porażek z Los Angeles Clippers, Oklahoma City Thunder i Minnesota Timberwolves), nie odbije im się czkwawką. W porównaniu do Celtics ekipa Dallas będzie zdecydowanie bardziej poobijana, choć też – co może okazać się istotne – „sprawdzona w boju”.

Trudno nie mieć w głowie słów Luki Doncicia, który pytany, czy bóle kostki oraz kolana (towarzyszące mu w play-offach) mu już nie doskwierają, powiedział: – Jest podobnie. Nic się nie polepszyło. Zobaczę przed pierwszym meczem Finałów, jak będę się czuł. Ale na pewno świetnie było mieć kilka dni na odpoczynek.

Zła krew, podobieństwa i różnice

Nadchodzące finały NBA będą miały parę dodatkowych smaczków i historii. Przede wszystkim: Boston Celtics to były zespół Kyriego Irvinga, z którym ten nie żegnał się w najlepszych relacjach. O co poszło? W październiku 2018 roku Amerykanin wyszedł z mikrofonem na środek boiska i powiedział, że planuje przedłużenie kontraktu z klubem. Po czym w lipcu wymusił transfer do Brooklyn Nets.

Jak opisywał Steve Bickley z The Athletic: Irving w mgnieniu oka stał się najbardziej nielubianym byłym graczem Celtics w historii. Niedawno natomiast NBC Sports Boston stworzyło ranking „największych sportowych wrogów Bostonu”, w którym urodzony w Australii koszykarz trafił na pierwsze miejsce.

Kibice Celtics zatem bez wątpienia zgotują Kyriemu właściwe „powitanie”. Podobnie może być jednak w przypadku Kristapsa Porzingisa, który przeszedł odwrotną drogę: kiedyś grał w Mavericks, a obecnie w Celtics. – Nie lubią go w Dallas. Luka też nie lubił z nim grać. Tu naprawdę jest zła krew. Za każdym razem kiedy dotknie piłki, będzie wygwizdywany – powiedział Chandler Parsons, były gracz NBA, a obecnie ekspert telewizyjny.

Amerykańskie media od lat lubują się też w porównywaniu Jaysona Tatuma z Luką Donciciem. Jest to być może trochę naciągane, bo pod kątem indywidualnym Słoweniec od zawsze przewyższał starszego o rok gracza Celtics, ale z drugiej strony: ten w swojej karierze wygrał znacznie więcej meczów w fazie play-off. Obaj są też najlepszymi graczami NBA urodzonymi w drugiej połowie lat 90., obok Shaia Gilgeousa-Alexandra z Thunder.

Kto natomiast będzie faworytem finałowej rywalizacji? Nieco wyżej oceniane są szanse Boston Celtics i trudno się temu dziwić. Oczywiście, wysyp kontuzji w ekipach rywali pomógł drużynie Joe Mazzulli, ale warto spojrzeć też na liczby z sezonu regularnego. W nim Celtics wygrali… 23 z 30 meczów z zespołami z mocniejszej konferencji zachodniej.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Tak jak też wspomnieliśmy: Boston jest napakowany gwiazdami. A na dodatek ma bardzo solidną ławkę rezerwowych, z Alem Horfordem i Paytonem Pritchardem na czele. Gdzie zatem szukać jego słabych stron? Na pewno Celtics są ekipą bardzo opartą i zależną od rzutów za trzy – oddawali ich zdecydowanie najwięcej w NBA (42.5 na mecz). Jeśli zatem ich strzelcy będą mieli gorszy okres albo nawet dzień, cały zespół mocno na tym ucierpi.

Inna sprawa, że Mavs też kochają trójki (39.5 mecz). Druga statystyka, w której dominują, to natomiast alley-oppy (podania lobem na wsad). W fazie play-off zaliczyli ich 54 (!), o 48 więcej od Celtics. To efekt przeglądu pola Doncicia i Irvinga, a także zasięgu i skoczności Gafforda, rewelacyjnego debiutanta Derecka Lively’ego i superatlety Derricka Jonesa Jr.

Kyrie Irving w akcji

Dallas będą zatem liczyć na indywidualne popisy swoich liderów – w postaci albo serii punktów, albo rozmontowywania przez nich obrony i dogrywania piłki nad kosz. Celtics natomiast będą polować na Irvinga i Doncicia… tylko, że w trakcie swoich ataków, aby zmusić ich do wysiłku po obu stronach parkietu i możliwie jak najbardziej wyeksploatować.

Kluczowym atutem Bostonu mogą być też rzuty zza łuku Porzingisa, które zmuszą środkowych Dallas do wyjścia na obwód. To osłabi obronę strefy podkoszowej w ekipie Mavericks. Z drugiej strony: trener Kidd na pewno ufa, że jego pozostali zawodnicy poradzą sobie z Tatumem i Brownem i nie pozwolą im łatwo zdobywać punktów przy obręczy.

Niuansów jest więc mnóstwo. Celtics są najmocniejsi od kilkunastu lat, wypoczęci, doświadczeni. I przede wszystkim głodni historycznego, osiemnastego tytułu w swojej historii. Mavericks z kolei już przekroczyli oczekiwania, ale nie brakuje im pewności siebie. – Nie uważam, żeby ktokokolwiek był w stanie wygrać z nami cztery mecze w serii – mówił przed finałami Jones Jr.

Na koniec to też Dallas będą mieli w składzie zawodnika, który aspiruje do miana najlepszego na świecie. – Luka to gangster. I mówię to z pełnym szacunkiem. Im większa presja, im większa stawka, tym lepszy się staje – to natomiast słowa Jamala Crawforda, byłego gracza NBA.

Finały najlepszej ligi świata wystartują w nocy z czwartku na piątek, a więc 7 czerwca, o 2:30 czasu polskiego. Zakończą się najpóźniej 23 czerwca.

KACPER MARCINIAK

Czytaj więcej o NBA:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Obraniak o Polakach: Byłem zawiedzony. Z Austrią za szybko się poddaliśmy

Kamil Warzocha
0
Obraniak o Polakach: Byłem zawiedzony. Z Austrią za szybko się poddaliśmy

Koszykówka

EURO 2024

Dubler, który przetrwał grę najlepszych. Skorupski i pochwała cierpliwości

Kamil Warzocha
5
Dubler, który przetrwał grę najlepszych. Skorupski i pochwała cierpliwości
EURO 2024

Szkolnikowski: Trudno nazwać hakerami Polaków, którzy chcą obejrzeć reprezentację Polski

Damian Popilowski
28
Szkolnikowski: Trudno nazwać hakerami Polaków, którzy chcą obejrzeć reprezentację Polski

Komentarze

13 komentarzy

Loading...