Kiedy reprezentacja Węgier pod wodzą Marco Rossiego rozbiła na wyjeździe Anglię 4:0 w Lidze Narodów 2022/23, nawiązania do wielkich triumfów kultowej “Złotej Jedenastki” tworzyły się same. Oczywiście mocno na wyrost, bo węgierska kadra jest obecnie po prostu europejskim średniakiem i, niezależnie od olbrzymich ambicji, wcale nie będzie faworytem do wyjścia z grupy na nadchodzących mistrzostwach Europy, gdzie los skojarzył ją z Niemcami, Szwajcarami i Szkotami. Ale selekcjoner Rossi nie kryje dumy z faktu, że o tej drużynie znów mówi się z olbrzymim respektem. – Dokonaliśmy czegoś niesamowitego. Kiedy odwiedzam inne kraje, dostrzegam to, że postrzeganie węgierskiego futbolu zupełnie się zmieniło. Teraz musimy to wykorzystać i położyć fundamenty pod dalszy rozwój – stwierdził Włoch, który nad Dunajem pojawił się przeszło dziesięć lat temu i dzisiaj Madziarzy traktują go już właściwie jak rodaka, a nie obcokrajowca.
– Gdy rozbiliśmy Anglików, na Węgrzech zapanowało przekonanie, że wszystko jest możliwe – wspominał Rossi w rozmowie z “Nemzeti Sport”. – Udowodniliśmy, że można przezwyciężyć nawet największe trudności. Myślę, że jest to inspirujący przykład w dzisiejszych czasach, gdy ludzie muszą się mierzyć z tak wieloma problemami właściwie w każdym aspekcie życia.
Jak to się jednak w ogóle stało, że pochodzący z Piemontu szkoleniowiec rozkochał w sobie węgierską publiczność?
Robota załatwiona po znajomości
Żeby to zrozumieć, musimy się cofnąć aż do 2012 roku, gdy Marco Rossi, po latach pracy w niższych ligach we Włoszech, wylądował na ławce trenerskiej budapesztańskiego Honvedu. Była to dla niego o tyle ciekawa i poruszająca przygoda, że wychowywał się on na opowieściach o latach świetności węgierskiego futbolu. Jego dziadek był bowiem wielkim pasjonatem calcio, który w długich rozmowach z wnukiem ze szczególnym upodobaniem wracał wspomnieniami do dwóch zespołów – legendarnego “Grande Torino”, którego przedstawiciele zginęli w katastrofie lotniczej, a także Honvedu, na którego piłkarzach opierała się słynna “Złota Jedenastka”. Nafaszerowany tego rodzaju historiami Rossi zadecydował, że sam również chce zostać piłkarzem, idąc w ślady największych idoli swego dziadka: Valentino Mazzoli oraz Ferenca Puskasa, którzy zarazem stali się również idolami chłopca, mimo że żadnego z nich nie widział on przecież nigdy w akcji.
Rossi zrobił później solidną karierę jako piłkarz, a następnie zanotował kilka przyzwoitych epizodów trenerskich, ale żaden z nich nie zwiastował, byśmy mieli do czynienia ze szkoleniowcem, którego nazwisko zostanie zapisane złotymi zgłoskami na kartach historii europejskiego futbolu. Sam Rossi twierdzi, że gdyby nie wyjazd z ojczyzny, to dziś z pewnością nie działałby już w futbolu, tylko pracowałby w firmie konsultingowej swojego brata. Włoch długo zmagał się zresztą z kompleksami dotyczącymi rodzeństwa. Jeden z jego braci jest cenionym lekarzem, drugi sprawnym przedsiębiorcą. Rossiego dręczyło zaś poczucie, że na swoim poletku osiągnął znacznie mniej, że jest – by tak rzec – najsłabszym punktem tej rodzinnej układanki. Marzył o wielkim sukcesie, lecz ten nie nadchodził.
Zresztą przeprowadzka do Budapesztu w 2012 roku również go nie zapowiadała. Rossi schował wówczas dumę do kieszeni i zadzwonił do swojego kolegi, Fabio Cordelli, który piastował stanowisko dyrektora sportowego Honvedu. Nie ma co owijać w bawełnę – po prostu załatwił sobie robotę w Budapeszcie po znajomości.
– Ówczesny właściciel klubu, George F. Hemingway, poprosił mnie o znalezienie trenera o międzynarodowym doświadczeniu, władającego kilkoma językami obcymi. Problemy w tym, że wymagania były spore, ale na fachowca z górnej półki brakowało funduszy. Wtedy przypomniałem sobie o Marco Rossim, którego poznałem kiedyś w restauracji. Zjedliśmy pyszną kolację, ale przede wszystkim Rossi zaimponował mi swoim spojrzeniem na futbol – wspominał Cordella na łamach portalu “CalcioMercato”. – Hemingway nie był jednak zachwycony moim wyborem, gdy zdał sobie sprawę, że Rossi pracował wcześniej wyłącznie w Serie C2 i Serie D. Dał się przekonać jedynie dzięki Roberto Manciniemu, który był wówczas managerem Manchesteru City. Poprosiłem Manciniego, żeby “w tajemnicy” przyznał się Hemingwayowi, że Manchester od trzech lat nieoficjalnie współpracował z Rossim. Na szczęście Roberto wyświadczył mi tę przysługę.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że gdyby cały ten spisek wziął w łeb, to historia węgierskiego futbolu potoczyłaby się inaczej.
Nowa osobowość
Rossi szybko udowodnił, że warto było dokonać tych wszystkich niecnych kombinacji, by zatrudnić go w Honvedzie. W sezonie 2012/13 poprowadził klub do trzeciego miejsca w węgierskiej ekstraklasie, co zostało uznane za sporego kalibru wyczyn. Tylko że w kolejnej kampanii było już znacznie gorzej. Ekipa z Budapesztu spuściła z tonu do tego stopnia, że wiosną 2014 roku zanotowała passę pięciu ligowych porażek z rzędu. Po tej koszmarnej serii Włoch podał się do dymisji. Prędko się za nim jednak stęskniono, bo już w trakcie kolejnej kampanii powrócił na ławkę trenerską Honvedu. Zresztą, z jeszcze lepszym efektem, niż za premierowym podejściem.
W 2017 roku powiódł bowiem swój zespół do mistrzostwa kraju. – Moim celem było pozostawienie tu po sobie śladu. Chciałem, by znalazło się dla mnie miejsce na kartach niezwykłej historii Honvedu. I myślę, że nie tylko się do niej dostałem, ale zapisaliśmy w niej wspólnie duży, piękny rozdział – mówił Włoch.
Wspomniany George F. Hemingway po latach nie ma zatem żalu, że Rossi trochę sobie z niego zakpił do spółki z Cordellą oraz Mancinim. – Ja sam byłem przekonany do zatrudnienia Rossiego! – zarzeka się były właściciel Honvedu w rozmowie z portalem “Index”. – Wyglądał mi na ambitnego profesjonalistę i miał ogromne doświadczenie w zespołach z niższych lig, gdzie nigdy nie pracuje się łatwo. […] Jeśli chodzi o mistrzostwo, to byłem przekonany, że w końcu je zdobędziemy. Już wtedy, gdy kupowałem klub w 2006 roku, a po stadionie ganiały szczury. Ale to trochę jak z kobietą: zawsze ci się wydaje, że możesz zdobyć tę najpiękniejszą, ale dopóki tego rzeczywiście nie zrobisz, pozostają ci tylko marzenia. To samo miałem z Honvedem. Oczywiście drużynę na miarę mistrzostwa można sobie również kupić. Tak robi Ferencvaros. Jednak budowanie zespołu przez lata i zdobycie tytułu w momencie, gdy rywale są od ciebie bogatsi, to większe wyzwanie. Żeby dokonać czegoś takiego, trzeba się otoczyć właściwymi ludźmi. Marco Rossi był bez wątpienia właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
– Dla mnie najważniejszą cechą u trenera jest inteligencja. Na drugim miejscu stawiam to, jakim dany szkoleniowiec jest człowiekiem. Wiedzę na temat futbolu rozpatruję w dalszej kolejności. Poznałem zbyt wielu uzdolnionych trenerów, którzy byli kanaliami. I nigdy ich nie lubiłem. W życiu pragnę być otoczony przez przyzwoitych ludzi, dlatego ściągnąłem Rossiego do Budapesztu – dodał Hemingway. – Także dlatego chciałem jego powrotu do naszego klubu. To była zresztą najlepsza z moich decyzji. Zatrudniłem Rossiego ponownie, a po dwóch latach zostaliśmy mistrzami Węgier.
“To mój największy powód do dumy, że odegrałem kluczową rolę w sprowadzeniu Marco Rossiego na Węgry”
George F. Hemingway, amerykański biznesmen węgierskiego pochodzenia
W podobnym tonie na temat Rossiego wypowiadali się jego podopieczni, doceniając twardy charakter, ale i w gruncie rzeczy dobroduszne podejście Włocha do prowadzenia drużyny. Z kolei sam Rossi twierdzi, że pobyt w Budapeszcie mocno go odmienił. Zarówno jako szkoleniowca, jak i – po prostu – jako człowieka.
– Wszystkich nas zmieniają kolejne doświadczenia – mówił trener w wywiadzie dla pisma “Mandiner”. – Mam wrażenie, że gdy trafiałem do Honevedu, to byłem dość impulsywną osobą. Od Węgrów nauczyłem się spokoju. Praca w Budapeszcie sprawiła, że złapałem dystans do wielu spraw. […] Choć uważam, że Włosi i Węgrzy są do siebie pod wieloma względami podobni. Łączy nas silne poczucie patriotyzmu, przywiązania do kraju, narodu i Boga. Ja modlę się każdej nocy.
Minuta ciszy pewna jak w banku
Mistrzostwo kraju było zarazem największym, jak i ostatnim sukcesem Rossiego w węgierskiej ekstraklasie. Po sezonie Włoch opuścił Honved, ponieważ nie chciał kontynuować pracy w klubie, który nie mógł mu obiecać znaczących wzmocnień. Czuł, że w tym środowisku dotarł już do ściany. Wówczas zgłosiła się po niego DAC Dunajska Streda, czyli “węgierska” drużyna w lidze słowackiej. Ale tam Rossi nie zabawił już zbyt długo. W czerwcu 2018 roku odezwali się bowiem do niego przedstawiciele węgierskiej federacji, pilnie poszukujący następcy Georgesa Leekensa, który nie sprawdził się na stanowisku selekcjonera Madziarów.
Była to propozycja z gatunku tych nie do odrzucenia.
Rossi chwycił więc za ster w węgierskiej kadrze i nie wypuścił go z rąk do dziś. Zaczął przeciętnie, ale ambitna postawa zespołu na EURO 2020 i późniejsze sukcesy w Lidze Narodów, na czele ze zmiażdżeniem Anglików na wyjeździe 4:0, zapewniły mu pełne zaufanie przełożonych oraz opinii publicznej. W 2022 i 2023 roku Rossi został nawet wybrany Trenerem Roku na Węgrzech. Przyjął również węgierskie obywatelstwo, co było szeroko komentowanym gestem.
– Rossi wykonuje dużo prostych gestów – opowiadał nam Maurycy Mietelski z portalu “Węgierski Futbol”. – Mówi we wszystkich wywiadach, czy to dla węgierskich czy zagranicznych mediów, że gdyby nie Węgry, to skończyłby z trenerką i mieszkał pod mostem. Nauczył się hymnu. Takimi gestami jeszcze bardziej rozkochuje w sobie kibiców. A na Węgrzech to nie takie łatwe. […] Rossi wie, że kibice podchodzą do sprawy emocjonalnie i sam potrafi na tych emocjach grać. Kiedy go krytykują, czasem powie, że on wcale nie musi być selekcjonerem i nie robi tego dla pieniędzy, więc może w każdej chwili odejść, nie biorąc odprawy za rozwiązanie kontraktu. Z drugiej strony rozumie, że trzeba te oczekiwania trochę przygaszać. Gdy zapunktuje z potęgami, to natychmiast podkreśla: „spokojnie, jeszcze nie jesteśmy >>Złotą Jedenastką<<, to nie tak, że zaraz będziemy w ćwierćfinale dużego turnieju”. Radzi sobie z tym.
– Moim zdaniem jest szczery w deklaracjach miłości dla Węgier, ale jednocześnie wie, że musi grać na tych emocjach, bo inaczej by się długo nie utrzymał. Nie wygląda mi to na sztuczny teatrzyk. Musi to tyle razy podkreślać, bo jak powiedziałem – taka jest węgierska mentalność. Jeśli chce jeszcze zrobić coś dobrego z kadrą, to jak są w jakimś dołku, musi pewne rzeczy powtarzać pod publiczkę. Ale jednocześnie jest w tym uczciwy – dodał ekspert.
“Tym zwycięstwem zapewniłem sobie to, że na węgierskich stadionach uhonorują moją śmierć minutą ciszy”
Marco Rossi po triumfie 4:0 nad Anglią
Oczywiście Rossi musi się też mierzyć z zarzutami wykraczającymi poza płaszczyznę sportową. Niekiedy dziennikarze podszczypują go w temacie jego relacji z premierem Viktorem Orbanem. Pytają, czy czuje się marionetką w propagandowym teatrzyku szefa partii Fidesz, który z futbolu uczynił polityczne narzędzie. Włoch oczywiście unika rozmów na podobne tematy.
– Premier Orban świetnie się zna na piłce nożnej, znacznie lepiej niż ja na polityce – twierdzi selekcjoner. – Wielokrotnie miałem okazję, by z nim porozmawiać, ale nigdy nie udzielał mi żadnych rad czy wskazówek. W naszej szatni pojawił się tylko raz – po zwycięstwie nad Anglią. Ale nawet wtedy stało się to dlatego, że zaprosił go kapitany drużyny, Adam Szalai. To był wyjątkowy dzień dla nas wszystkich.
Zarządzanie emocjami
Przed mistrzostwami Europy w Niemczech węgierscy fani wierzą zarówno w zespół, jak i w selekcjonera. Rossi tymczasem próbuje – w swoim stylu – zarządzać tymi gorącymi emocjami. Zdaje sobie sprawę, że nie może sprzedać ludziom pesymistycznej narracji, bo słupki poparcia dla jego pracy natychmiast się skurczą. Z drugiej jednak strony, przesadna przedturniejowa pompka może Madziarom wyłącznie zaszkodzić. Ostatecznie Włoch dysponuje niezłym zespołem, ale… no właśnie – tylko niezłym. Wśród jego podopiecznych nie znajdziemy wielu gwiazd światowego formatu. Choć akurat Rossi nigdy na to nie narzekał. Wręcz przeciwnie, dał się poznać jako selekcjoner, u którego nie ma świętych krów. Potrafi stawiać na graczy ze słabszych klubów, o ile pasują do jego systemu taktycznego.
– Rossi sugerował, że on potrzebuje zawodników, którzy nie tylko będą twardo realizować jego taktyczne założenia. Potrzebuje też odpowiednich osobowości, które, oględnie mówiąc, będą się go słuchać, walczyć do końca, trzymać dyscyplinę na boisku – wskazuje Maurycy Mietelski.
Podczas niedawnej konferencji prasowej Rossi zapowiedział więc jasno – grupa na EURO 2024 jest trudna, lecz Węgrzy nie jadą do Niemiec na wycieczkę. – Wiemy, co czują nasi fani. Wiemy, jak bardzo są podekscytowani, jak wysokie są ich oczekiwania. Jesteśmy dumni z udziału w mistrzostwach, ale nie udajemy się do Niemiec po to, by po prostu wziąć udział w turnieju. Naszym celem jest zapewnienie sobie i kibicom niezapomnianych przeżyć.
***
Najgłupsza historia wokół kadry
Stadion w ogródku premiera
Futbolowa obsesja Viktora Orbana, premiera Węgier i enfant terrible europejskiej polityki, jest powszechnie znana. Przed dekadą lider partii Fidesz przeszedł jednak samego siebie, doprowadzając swoimi wpływami do powstania efektownego stadionu w swojej rodzinnej wiosce Felcsut, położonej 40 kilometrów na zachód od Budapesztu. Pancho Arena to naprawdę ładny obiekt, a swoje domowe mecze rozgrywa na nim Puskás Akademia FC – ekipa, która w ostatnich latach dołączyła do grona najmocniejszych klubów na węgierskiej scenie piłkarskiej i ma stanowić jedną z głównych fabryk, produkujących przyszłych reprezentantów kraju.
Ulokowanie całego tego ośrodka szkoleniowego akurat w Felcsut było jednak pomysłem cokolwiek zdumiewającym. Wystarczy powiedzieć, że trybuny Pancho Areny mogą pomieścić 3,5 tysiąca widzów, a to dwa razy więcej, niż wynosi… cała populacja miasteczka, w którym Orban spędził część dzieciństwa. Zresztą dom premiera od stadionowych bram dzieli zaledwie kilka metrów. – Moja żona nienawidzi tego stadionu. Twierdzi, że zrujnowałem widok z kuchennego okna – przyznał Orban.
No cóż. Kto bogatemu… znaczy się, wpływowemu zabroni?
Puskas Akademia. Czy Orban spełnił marzenia legendy Realu?
Potencjał na ulubieńca kibiców
Milos Kerkez
Niespełna 21 lat na karku, a w CV już sezon rozegrany od deski do deski w holenderskiej ekstraklasie w barwach AZ Alkmaar, a na dokładkę 28 występów w Premier League w rozgrywkach 2023/24 w barwach Bournemouth. Milos Kerkez nie zrobił może w minionej kampanii furory na angielskich boiskach, lecz udało mu się zapracować na całkiem solidną markę, a to sprawia, że Węgrzy pokładają w młodym lewym defensorze/wahadłowym naprawdę duże nadzieje.
Jego historia świadczy zresztą o tym, jak atrakcyjni dla młodych zawodników stali się Madziarzy. Kerkez przyszedł bowiem na świat w Serbii, a pierwsze piłkarskie kroki stawiał w juniorskich drużynach Rapidu Wiedeń, ale w 2019 roku uzdolnionego piłkarza przechwycili przedstawiciele węgierskiego ETO FC Győr. To właśnie wtedy Kerkez postanowił, że zwiąże się również z węgierską młodzieżówką. – Nikt z serbskiej federacji nigdy do mnie nawet nie zadzwonił, podczas gdy Węgrzy wierzyli we mnie już wtedy, gdy miałem 15 lat – przyznał piłkarz, cytowany przez oficjalny portal AZ Alkmaar. – Serbia się mną nie interesowała, a jeśli już otrzymywałem jakieś sygnały, to nigdy bezpośrednio. Natomiast Węgrzy okazali mi wielki szacunek i to mi się podobało. Od początku z szacunkiem traktowali też moją rodzinę, czego nigdy nie zapomnę. Chcę się za to odwdzięczyć. Taki był mój plan od początku – jeśli okaże się, że jestem wystarczająco dobry, by wskoczyć na ten poziom, to chciałem reprezentować Węgry. To dla mnie wielka szansa. Taką podjąłem decyzję i jestem z tego dumny.
W 2021 roku Kerkez trafił do Milanu, ale tam nie przebił się do pierwszej drużyny, choć zdarzało mu się uczestniczyć w jej treningach. To mu jednak nie wystarczało. Stąd decyzja o przeprowadzce do Holandii, gdzie reprezentant Węgier zademonstrował na tyle duży potencjał, by otrzymać szansę w Premier League. Od blisko dwóch lat Kerkez jest również podstawowym lewym wahadłowym w taktycznej układance Marco Rossiego w drużynie narodowej.
Kryć na plaster
Dominik Szoboszlai
W tej kategorii nie mógł się pojawić nikt inny.
23-letni Dominik Szoboszlai rozegrał w minionym sezonie 33 mecze w Premier League, notując trzy gole i dwie asysty w barwach Liverpoolu. Nie jest to rzecz jasna piorunujący bilans, jak na standardy ofensywnych zawodników “The Reds”, ale w węgierskiej kadrze Szoboszlai niewątpliwie uchodzi za gwiazdę numer jeden. W listopadzie 2022 roku po raz pierwszy wybiegł na boisko w narodowych barwach z opaską kapitańską na ramieniu i od tego czasu już się z nią nie rozstaje.
Jego dotychczasowy, krótki pobyt w Liverpoolu nie jest oceniany jednoznacznie pozytywnie. Węgier zanotował kapitalny start na angielskich boiskach po transferze z RB Lipsk, ale potem zaczęły się dla niego trudności. Mniej lub bardziej groźnie urazy, wahania formy, przeciętne występy. Koniec końców “The Reds” nie zdołali spuentować ostatniego sezonu w erze Juergena Kloppa mistrzostwem Anglii. – Wydaje się, że największy wpływ na regres Szoboszlaia na przestrzeni sezonu miało zmęczenie. Węgier zaczął rozgrywki jak lokomotywa i od początku wydawało się mało prawdopodobne, by miał podtrzymać taki poziom intensywności przez całą kampanię. Liverpool wciąż uczy się swojego nowego piłkarza. Poznaje szczegółowo jego motoryczne możliwości. A jednocześnie Szoboszlai zapoznaje się z intensywnością, jaka wiąże się z rywalizacją w Anglii – analizował Andy Jones na łamach “The Athletic”.
Pytanie zatem brzmi: w jakiej formie Szoboszlai zamelduje się na mistrzostwach Europy? W ostatnich meczach sezonu ligowego wspomniany Juergen Klopp wykorzystywał Węgra już tylko w roli zmiennika i to w bardzo ograniczonym wymiarze czasowym. Paradoksalnie, reprezentacja może na tym jednak skorzystać. Być może Dominik na zgrupowaniu drużyny narodowej pojawił się po prostu świeższy, z większym zapasem energii. Ale to tylko spekulacje.
Dominik Szoboszlai – człowiek, który wysłał Węgrów na Euro
Leśny dziadek
Viktor Orban
Futbol centralnie sterowany – tak mówi się o węgierskiej piłce w erze rządów Viktora Orbana. Nie jest bowiem wielką tajemnicą, że Węgrzy od paru ładnych lat ładują w piłkę ogromne – jak na możliwości tego kraju – pieniądze. Mowa oczywiście przede wszystkim o środkach państwowych. Nawet kiedy na arenę piłkarską wkraczają z przytupem prywatne przedsiębiorstwa, to na ogół zaraz się okazuje, że ich właściciele są w taki czy inny sposób powiązani z partią Fidesz. Tak czy owak, ta futbolowa ofensywa przełożyła się na całą serię spektakularnych przedsięwzięć. Akademię Ferenca Puskasa, ligę sponsorowaną przez bankowego potentata, strumień dotacji od firmy MOL (paliwowego giganta), reformę systemu szkolenia, ulgi podatkowe dla klubów i sponsorów, no i całą masę nowych stadionów oraz obiektów treningowych.
Mało tego, węgierscy inwestorzy rozpychają się też łokciami na terenach, które historycznie przynależą do tak zwanych Krajów Korony Świętego Stefana. Stąd “węgierskie” kluby na Słowacji, Ukrainie, w Rumunii, Serbii, Słowenii czy Chorwacji. – Orban jak wirtuoz gra na uczuciach Węgrów, którzy czują się ofiarami wszystkich: mocarstw zachodnich, Hitlera, Sowietów, a ostatnio Unii Europejskiej – pisał Jacek Pawlicki w artykule “Archipelag Gulasz”.
Orbana wielokrotnie fotografowano w kibicowskim szaliku odwołującym się do symboliki “Wielkich Węgier”. Spotykało się to z ogromnym oburzeniem sąsiadów i oficjalnymi protestami między innymi ze strony rumuńskiego MSZ. Konflikty na tym tle były na tyle poważne, że interweniować musiała UEFA.
Właśnie z inicjatywy szefa Fideszu w kraju ponownie narodził się kult “Złotej Jedenastki” – legendarnej węgierskiej drużyny z lat 50. minionego stulecia, która przez lata rozstawiała po kątach wszystkich przeciwników na Starym Kontynencie, by ostatecznie przegrać sensacyjnie finał mistrzostw świata w 1954 roku. Długo można zresztą wyliczać rozmaite polityczne inicjatywy, które miały za zadanie na nowo rozkochać węgierskie społeczeństwo futbolu. Jedno jest pewne – udało się. Madziarzy ponownie stanowią liczącą się siłę na europejskiej arenie piłkarskiej, doczekali się wielkiej gwiazdy w osobie Dominika Szoboszlaia, a zbliżające się mistrzostwa Europy będą już trzecimi z rzędu, podczas których zobaczymy węgierską kadrę. Trwająca kilka dekad posucha w węgierskim futbolu definitywnie dobiegła końca.
Naród ma swoje igrzyska. A politycy doskonałe narzędzie, pozwalające konsolidować społeczeństwo i filtrować jego emocje. A to przecież jeszcze nie koniec procesu. — Jesteśmy na dobrej drodze do tego, aby do 2030 roku węgierski futbol mógł zabłysnąć dawną świetnością – zapowiada odważnie Orban.
Węgierski futbol wstaje z kolan. Miliardy od rządu zaczynają przynosić efekty
Zazdrościmy im…
… skuteczności w starciach z gigantami.
Niewiele zespołów spoza ścisłej europejskiej czołówki potrafi z równą skutecznością stawiać się gigantom Starego Kontynentu. Węgrzy pokazali w tym względzie klasę już podczas mistrzostw Europy w 2021 roku, gdy porządnie napsuli krwi znacznie wyżej notowanym oponentom w “grupie śmierci” – zremisowali wtedy z Niemcami i Francją, a sposób na nich znalazła jedynie Portugalia. A potem było jeszcze lepiej. W Lidze Narodów podopieczni Marco Rossiego dwa razy powalili na łopatki Anglików i wywalczyli cztery punkty w dwumeczu z Niemcami. Zresztą w eliminacjach do mistrzostw świata w Katarze nam też się wydawało, że przystępujemy do rywalizacji z Madziarami z pozycji faworytów. I co? I na wyjeździe z trudem wyszarpaliśmy remis, a przed własną publicznością przegraliśmy 1:2.
Oczywiście ten medal ma także drugą stronę – Węgrzy świetnie się czują w głębokiej defensywie i grze z kontrataku, ale mają kłopoty, gdy to im przychodzi przejąć na murawie inicjatywę. Stąd sporo potknięć w konfrontacjach z, teoretycznie, słabszymi przeciwnikami. No ale nie można mieć wszystkiego.
Więcej niż tysiąc słów
“Węgrzy mają krytyczne podejście do wszystkich cywilizacji. Uważamy, że współczesne społeczeństwo jest bardzo groźne dla dzieci. Sport to dobra odpowiedź na niebezpieczeństwa związane z nowoczesną cywilizacją”
Viktor Orban w reportażu “The Guardian” z 2019 roku
Więcej niż haratanie w gałę. Piłka nożna według Viktora Orbana
Co trzeba wiedzieć?
5 najważniejszych faktów z ostatnich dwóch lat
- Węgrzy bez większych trudności przebrnęli przez kwalifikacje do EURO 2024. Wygrali pięć spotkań, zremisowali trzy, ani razu nie przegrali. Za plecami pozostawili Serbów, Czarnogórców, Litwinów oraz Bułgarów.
- Generalnie Madziarzy na przestrzeni ostatnich miesięcy stali się niezwykle trudni do przełamania. Ostatnią porażkę zanotowali we wrześniu 2022 roku. Od tego momentu ich bilans to dziewięć zwycięstw i pięć remisów w czternastu spotkaniach.
- 14 czerwca 2022 roku Węgrzy odnieśli bodaj największy triumf w swej najnowszej historii – pokonali 4:0 Anglików na wyjeździe w Lidze Narodów. Zaraz potem ograli również na wyjeździe reprezentację Niemiec. Byli naprawdę blisko awansu do Final Four, lecz ostatecznie w grupie wyprzedzili ich Włosi.
- Pomału wykrusza się ekipa, która przywróciła Węgrów na salony w 2016 roku. Przed dwoma laty karierę w drużynie narodowej zakończył na przykład Adam Szalai, autor 26 trafień w 86 występach w drużynie narodowej.
- Węgrzy doczekali się swojego Matty’ego Casha. W 2022 roku udało im się bowiem namówić Calluma Stylesa z Barnsley do występów w węgierskiej drużynie narodowej. Babcia urodzonego w Anglii pomocnika pochodziła z Węgier i działacze MLSZ wykorzystali ten fakt.
„Autobus i polowanie na kontry”. Jak Węgrzy znaleźli się o krok od Final Four?
Wyjściowa jedenastka
SKARB EURO 2024:
- NIEMCY (grupa A): Odwrócone role receptą na sukces Niemiec?
- SZKOCJA (grupa A): Witamy w Szkocji! Kolebce piłki nożnej
- SZWAJCARIA (grupa A): Skąd wzięła się solidność i powtarzalność osiąganych wyników u Szwajcarów?
fot. NewsPix.pl / FotoPyk