Kilka tygodni temu mogło się wydawać, że będzie to spotkanie dwóch ekip walczących o miejsce w europejskich pucharach, ba, może nawet mających szanse – choćby czysto matematyczne – na tytuł mistrzowski. Wyroki Ekstraklasy są jednak niezbadane i tak Pogoń z Górnikiem spotkały się w Szczecinie tylko po to, by powalczyć o wyższe miejsce i w miarę dobry humor na koniec sezonu. Na murawie ewidentnie zresztą było widać, że to mecz bez większej stawki. Sytuacje niby były, oglądało się to momentami nieźle, ale brakowało w tym wszystkim emocji. Ostatecznie wygrali gospodarze, oni skończą sezon wyżej w tabeli. I to tyle, za tydzień nikt o tym meczu nie będzie pamiętać.
Wygrana w meczu ostatniej kolejki to dla Pogoni marne pocieszenie po katastrofie z ostatnich tygodni. Ekipa ze Szczecina przegrała bowiem w tym sezonie wszystko, co tylko miała do przegrania. Najpierw – walkę o mistrzostwo, w której długo się liczyła. Tak naprawdę jeszcze po 28. kolejkach – gdy do prowadzącej Jagiellonii Portowcy tracili pięć punktów – tamtejsi fani mogli mieć swoje nadzieje. A potem wszystko pierdyknęło w koncertowym stylu. Porażka u siebie z Piastem (0:2), poparta remisem w meczu ostatniej szansy z Jagą sprawiły, że o tytule nie było co marzyć. Ale zostawały przecież puchary, prawda?
Nie no, gdzie tam. Pogoń po remisie z liderem najpierw w wybitnie frajerskim stylu przegrała finał Pucharu Polski z Wisłą Kraków, a potem zaliczyła cztery punkty w trzech kolejnych meczach (z Puszczą u siebie, Rakowem na wyjeździe i Stalą w Mielcu). Finisz sezonu mocną stroną Portowców na pewno więc nie był. Zresztą podobnie było w przypadku Górnika. Ferajna Jana Urbana w pewnym momencie nakręciła się fenomenalnie. Od marca zabrzanie wygrali z Jagiellonią, zremisowali z Lechem, a potem w kolejnych sześciu meczach wygrali pięciokrotnie.
A że wszyscy z czołówki zgodnie się potykali, to Górnik ze środka tabeli nagle wskoczył na czwarte miejsce i miał tyle punktów co Śląsk, o jeden mniej od Lecha, a do liderującej Jagielloni tracił pięć oczek. Pięć dostał też jednak bramek w następnym meczu – od Cracovii, która na ogół jest zespołem antyoglądalnym, a wtedy na tle zabrzan wyglądała jak mistrz kraju. Potem były jeszcze dwa remisy z ekipami z dołu tabeli – Puszczą i Stalą – no i tak się plan Górnika na puchary rozsypał.
Dziś więc grały dwie drużyny, które w pewnym momencie sezonu – i to nie tak dawno temu – miały nadzieję na to, że osiągną o wiele więcej. A potem same sobie sytuację spieprzyły.
I wiecie co? Na boisku to wszystko było doskonale widać. Nie to, że ten mecz się źle oglądało. Od początku było kilka niezłych akcji, dużo do roboty miał szczególnie Daniel Bielica w bramce Górnika, któremu czasem pomagali też obrońcy. Goście próbowali się też od czasu do czasu odgryźć, niemniej robili to niemrawo, podawali niecelnie, a strzelali podobnie. Jeśli już ktoś tu jechał na ambicji, to gospodarze, pewnie głównie za sprawą kibiców. Ci ostatni zresztą byli dobrym wskaźnikiem piłkarskiej jakości spotkania – ich doping zamieniał się w gwizdy, gdy obie ekipy od dłuższego czasu nie potrafiły skonstruować składnej akcji.
Do przerwy było 0:0, choć Pogoń wpakowała nawet raz piłkę do siatki, ale po interwencji VAR-u gola odwołano, uznając, że Kouluris zagrał ręką. Potem na Greku nie podyktowano też karnego, bo… przed faulem znów przyjmował piłkę ręką. Obie sytuacje były na styku, obie nieco rozsierdziły piłkarzy Pogoni, ale nie na tyle, by ci przyspieszyli i zagrali agresywniej. Stąd na tablicy wyników długo było bez bramek. Aż wreszcie na boisku pojawił się Marcel Wędrychowski.
To on ostatecznie wpakował piłkę do siatki. Nie był to gol najładniejszy, ba, gdyby nie to, że piłka ostatecznie przekroczyła (minimalnie, bramkę uznano dopiero po interwencji VAR-u) linię bramkową, to mógłby trafić na twitterowe konta o nazwach w stylu “Piłkarskie Jaja”. Z lewej strony boiska dośrodkował bowiem Kamil Grosicki, piłkę w górę podbił Kuluris, ta wylądowała pod nogami Wędrychowskiego, który… w nią nie trafił, musnął jedynie delikatnie butem. W taki jednak sposób, że mógł chwilę później dobić głową, a Bielica – reagujący instynktownie na pierwszą próbę strzału – jeszcze nie zdążył wstać z murawy. Piłka przeleciała więc przed nim, obrońcy nie zdążyli jej wybić i było 1:0.
Marcel Wędrychowski strzela na raty i Pogoń prowadzi z Górnikiem!💥⚽
📺 Multiligę+ możecie oglądać w CANAL+ SPORT3 i CANAL+ online: https://t.co/Dacm2GZGSl pic.twitter.com/AdT0kkzeNS
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) May 25, 2024
Wtedy mecz nam się trochę ożywił. Że są w nim jednak jakieś emocje, pokazał choćby Lukas Podolski, który starł się z kilkoma zawodnikami Pogoni. Swoje sytuacje mieli też czy to Kuluris (bardzo aktywny, ale na gola tej aktywności nie zamienił), czy Ennali, czy Kapralik, czy też ponownie Wędrychowski. Kolejnego gola jednak nie było.
Pogoń wygrała więc ostatni mecz sezonu, tym samym skończy sezon przed Górnikiem. A zabrzanie – o których fantastycznej serii z marca i kwietnia już nikt nie będzie pamiętać – zostali ostatecznie dobici. Nawet jeśli przed sezonem za 6. miejsce w tabeli wiele by oddali.
Czytaj więcej na Weszło:
- Wielki przegląd zmarnowanych szans. Kto zaliczył największe pudła w Ekstraklasie?
- Siedem wypowiedzi przedstawicieli Lecha Poznań, które fatalnie się zestarzały
- Wyboista droga na ligowy szczyt. Jak odradzały się Jagiellonia i Śląsk?
Fot. Newspix