Reklama

Mistrzostwo Jagi to triumf normalności w chorej lidze

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

25 maja 2024, 22:30 • 6 min czytania 72 komentarzy

Adrian Siemieniec nie jest Tedem Lasso. Jego metody trenerskie nie sprowadzają się do przybijania piątek, zarażania uśmiechem i wywieszania napisu „believe” w szatni Jagiellonii. Nie jest też jedynym architektem tego mistrzostwa Polski. Łatwo sprowadzić ten triumf do takiej narracji, ale ukłon w równym stopniu należy się dyrektorowi Masłowskiemu, prezesowi Pertkiewiczowi, Tarasowi Romanczukowi, Jesusowi Imazowi, Nene, Dominikowi Marczukowi i innym ludziom Jagi. Właściwie to zwycięstwo normalności w chorującej Ekstraklasie.

Mistrzostwo Jagi to triumf normalności w chorej lidze

Po Multilidze odpaliliśmy podsumowujący finisz ekstraklasowych zmagań program. Na WeszłoTV połączyliśmy się z Łukaszem Jabłońskim, prezesem Korony Kielce, która pokonała 2:1 beznadziejny Lech Poznań i nie spadła do I ligi. Włodarz „Scyzorów” przyznał, że w ostatnich tygodniach klub borykał się z na tyle poważnymi problemami finansowymi, że pierwszy raz za swoich rządów musiał wejść do szatni i poinformować piłkarzy o opóźnieniach w wypłatach. Dla drużyny Kamila Kuzery mógł być to jasny sygnał: jest katastrofalnie, a będzie tylko gorzej. Ostatecznie pokazali charakter, zagrali bardzo dobrze, pyknęli skompromitowanego po całości „Kolejorza”.

I to też pewien symbol.

Większość klubów Ekstraklasy objęta jest nadzorem finansowym. Excel świeci się na czerwono, ciążą długi, trupy wypadają z szafy, w najgorszych przypadkach wynagrodzenia dochodzą na konta pracowników później niż powinny. Gdyby polską ligę pozbawić środków miejskich i pieniędzy pochodzących ze spółek skarbu państwa, zostałyby z niej zgliszcza. Jagiellonia też nie jest w tym względzie święta. Wystarczy spojrzeć na jej strukturę właścicielską czy perypetie ze stadionem. I oczywiście cykliczne dotacje, które trzymają ją na nogach. Prawda jest jednak taka, że mistrz Polski wyprzedził resztę stawki, bo przez ostatnie dwa lata był mądrze zarządzany.

Lech nie potrafił skonsumować mistrzostwa Polski 2022 i ćwierćfinału Ligi Konferencji 2023. Władze „Kolejorza” trąbiły latem o najdroższej i najsilniejszej kadrze w historii, co miało przełożyć się na historyczne sukcesy, a wciąż jedynym obowiązującym hasłem o rządach Rutkowskich, Klimczaka i Rząsy są słowa Bogusława Leśnodorskiego ze starego Stanu Futbolu: „Ci goście są tam od piętnastu lat i dalej uczą się na błędach. Problem w tym, że ciągle na tych samych”. Mało tego, z II ligą żegnają się rezerwy Lecha, a ich odchodzący trener Artur Węska dopiero na konferencji prasowej sugerował, że atmosfera w klubie zrobiła się nieznośna.

Reklama

Legia jeszcze niedawno miała monopol na wygrywanie. W ciągu dziesięciu lat zdobyła siedem mistrzostw Polski. W ostatnich trzech sezonach zaś musiała z boku przyglądać się jak koronowani byli inni: Lech, Raków i teraz Jagiellonia. Gdy już wydawało się, że Dariusz Mioduski odsunął się w cień, a sprawy codziennie skutecznie ogarnia tercet Kosta Runjaić-Jacek Zieliński-Marcin Herra, wszystko się posypało. Runjaić pogorszenie wyników przypłacił posadą. Zieliński kręci przy każdym wystąpienia i nie potrafi wziąć odpowiedzialności za nieznalezienie następców dla Bartosza Slisza i Ernesta Muciego. Herra w takim układzie ma niewiele do powiedzenia. Na domiar złego za burtę wypchnięty został Josue, ulubieniec kibiców i największy gwiazdor, którego gniew ma podobny wydźwięk do tego prezentowanego na poznańskiej ziemi przez Węskę: w stolicy dzieją się cyrki.

Pogoń wystawiała najstarsze jedenastki w rozgrywkach, w których brała udział, żeby w końcu odczarować klątwę „zero tituli”, a skończyła poza podium w Ekstraklasie. I z przerżniętym finałem Pucharu Polski. Najgorzej, bo z pierwszoligową Wisłą Kraków. Prezes Jarosław Mroczek mówi, że nie ma już zamiaru inwestować swoich pieniędzy w ekipę „Portowców”, a Kamil Grosicki się starzeje i już na Stadionie Narodowym z oczu ciekły mu łzy, bo doskonale znał bolesną prawdę: „zero tituli” będzie trwa i trwa mać, jak mawia klasyk.

Górnik Zabrze, szósty w stawce, przez większość sezonu funkcjonował bez prezesa, dyrektora sportowego i jakichkolwiek poważnych struktur poza jednoosobową orkiestrą Lukasa Podolskiego. Sezon Rakowa najlepiej podsumował jego właściciel Michał Świerczewski, który po kolejnej porażce napisał na Twitterze: „Staliśmy się średniakiem”. Ani powierzenie Dawidowi Szwardze schedy po Marku Papszunie, ani wydanie rekordowych sześciu milionów na transfery nie przyniosło pożądanego skutku.

W Śląsku, wicemistrzu, jest o niebo lepiej niż było. Sprawy poukładał mądry Jacek Magiera, w menadżerskiej roli poradził sobie Patryk Załęczny, a kontrowersyjnego Davida Baldę obroniły rynkowe posunięcia, ale też przecież nie można powiedzieć, że piłkarski klimat we Wrocławiu jest zdrowy. I tak już będzie, dopóki miastem rządzić będzie prezydent miasta Jacek Sutryk. Albo ktokolwiek inny z ratusza.

W tym układzie Jagiellonia wybija się jako pacjent nieskażony ekstraklasową toksycznością. Wojciech Pertkiewicz perfekcyjnie poukładał sprawy gabinetowe, a żeby poradzić sobie w lokalnym ekosystemie wcale nie musiał sięgać po twarde, wschodnie metody, z których słynął przez lata Cezary Kulesza. Łukasz Masłowski w kilka okienek z zespołu sytych kotów stworzył perspektywiczną, ambitną, głodną sukcesów drużynę o silnym kręgosłupie. W końcu Adrian Siemieniec osiągnął coś absolutnie niesamowitego. Jako 32-letni, początkujący w samodzielnej pracy trener zbudował swoją legendę. Legendę gościa, którego nieprzypadkowo porównuje się serialowego Teda Lasso.

Przed startem sezonu Siemieniec cytował drużynie bajkę: „Wszystko, co w życiu dobre, zaczyna się od marzenia”. Potem słowa te trafiały na oprawę kibiców Jagi. I nie tylko te, to jego „Believe” przygrywało drużynie przez wszystkie kolejki. Skończyło się siedemdziesięcioma siedmioma strzelonymi golami, a to aż o osiemnaście trafień więcej niż zanotowała druga w klasyfikacji najlepszych ligowych ofensyw Pogoń. Jagiellonię pod jego wodzą ogląda się z przyjemnością.

Reklama

Jej liderem jest na pewno Taras Romanczuk. Człowiek, który w kraju nad Wisłą przeszedł drogę od zera do lokalnego bohatera. W Legionowie mieszkał w klitce z biurkiem, szafą i łóżkiem, a Marek Papszun uczył go, że lepiej mądrze stać niż głupio biegać. Nowy-stary trener Rakowa opowiadał po latach, że Romanczuk zrobił tak złe pierwsze wrażenie, że gdyby Legionovia nie była biedna jak mysz kościelna, to nigdy by się tam na niego nie zdecydowano. W 2014 roku pomocnika ściągała do siebie Jagiellonia, w której 32-letni dziś piłkarz zapracował sobie na miano legendy. I to niezależnie od tego mistrzostwa Polski. Ono jest tylko dopełnieniem pięknej historii.

Za legendę klubu uważać może się również Jesus Imaz. Gdy spotkaliśmy się miesiąc temu, taki bowiem właśnie stawiał warunek, żeby móc zapracować sobie na tytuł: wygranie Ekstraklasy. To jeden z dziesięciu, może piętnastu najlepszych obcokrajowców, jacy występowali w piłkarskiej Polsce. I dobry duch Jagi. Nene spokojnie może walczyć z Adrianem Dieguezem o miano najlepszego piłkarza sezonu 2023/24. Dziejową niesprawiedliwością byłoby sprowadzanie Dominika Marczuka do pudła w meczu z Pogonią Szczecin, więc na szczęście nikt już o tym nie pamięta, bo ten młody chłopak ma za sobą fenomenalny i potwierdzony wyśmienitymi liczbami rok.

Są bohaterzy drugiego planu, którzy u Siemieńca wielokrotnie stawali się postaciami pierwszoplanowymi: na wskroś pozytywny Zlatan Alomerović, obdarzony wyjątkowo ułożoną lewą nogą Bartłomiej Wdowik, z korzyścią dla wszystkich przesunięty ze środka pola na bok obrony Michal Sacek, dojrzewający Mateusz Skrzypczak, bardzo solidny Jarosław Kubicki, cholernie ważny Kristoffer Hansen, silny jak czołg Afimico Pululu, potrafiący dać dobrą zmianę Aurelien Nguiamba czy nawet mający momenty Jose Naranjo.

Dużo ich.

Sukces tej Jagiellonii pewny był już jesienią, gdy grali ofensywnie, z polotem, zachwycali wysokimi wynikami. Wiosną drużyna Adriana Siemieńca tylko potwierdziła, że warto marzyć. Nawet jeśli reszta Ekstraklasy choruje.

Czytaj więcej o Jagiellonii Białystok:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Grosicki apeluje do kibiców: „Wspierajcie naszą kadrę, ma przed sobą świetlaną przyszłość”

Michał Kołkowski
8
Grosicki apeluje do kibiców: „Wspierajcie naszą kadrę, ma przed sobą świetlaną przyszłość”

Ekstraklasa

EURO 2024

Grosicki apeluje do kibiców: „Wspierajcie naszą kadrę, ma przed sobą świetlaną przyszłość”

Michał Kołkowski
8
Grosicki apeluje do kibiców: „Wspierajcie naszą kadrę, ma przed sobą świetlaną przyszłość”

Komentarze

72 komentarzy

Loading...