Reklama

JAGA MISTRZ! Pokaz siły na koniec sezonu!

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

25 maja 2024, 19:26 • 5 min czytania 65 komentarzy

Gęsia skórka. Przez pełne dziewięćdziesiąt minut ręce kibiców pokrywały charakterystyczne grudki, ale nie dlatego, że piłkarze zafundowali nam na boisku dreszczowiec. Nawet nie dlatego, że ktoś tu się bał, że Jaga dostanie z Wartą w ucho i z mistrzostwa ucieszy się ktoś inny. Powietrzem wypełniającym dziś trybuny stadionu w Białymstoku można by naładować kilkaset elektrycznych samochodów, więc nic dziwnego, że podopieczni Adriana Siemieńca śmigali jak nowiuteńkie Tesle. Ta paka luksusowych fur, nazwana dla niepoznaki Jagiellonią, dojechała do celu – Białystok dziś nie zaśnie i z dumą nosi na szyi medal za pierwszy mistrzowski tytuł w historii klubu. Dumy Podlasia.

JAGA MISTRZ! Pokaz siły na koniec sezonu!

To ostatni krok do nieśmiertelności – wykrzyczał tuż przed meczem stadionowy spiker, który najbliższe dni spędzi najprawdopodobniej na odchorowywaniu szalonej, ostatniej kolejki tego sezonu Ekstraklasy. Niektórzy zwątpili w ostatnich tygodniach, że Jagiellonia zdoła ów krok postawić i ostatecznie przypieczętuje mistrzostwo Polski. Coś się zacięło, coś nie grało do końca tak, jak powinno, a Śląsk gonił i gonił.

Ale nie dogonił.

Czy było jakieś ryzyko, że piłkarze Siemieńca zgubią punkty? Jasne, że było. Niby można wyobrazić sobie mecz, w którym presja mogłaby być większa, niż dziś, ale po co? Kiedy wychodzisz z tunelu na murawę i widzisz stadion wypchany po brzegi łaknącymi sukcesu kibicami, to musiałbyś być niezłym psycholem, żeby nogi się pod tobą nie ugięły. Piłkarze Jagi wyszli więc na plac nieco stremowani i wydawało się, że nie są w stanie zagrać tego, co zawsze. Że nie zagrają tak, jak chciałby ich trener. I tak aż do… piątej minuty.

Przez twe bramki, brameczki strzelone…

Ryk, który wydobył się z gardła Dominika Marczuka, było słychać daleko poza stadionem. Spłoszył pewnie pingwiny na Antarktydzie i obudził jakiegoś tajwańskiego handlarza. Młody skrzydłowy nie ukrywał, że i jemu wraz z pierwszym tego popołudnia golem spadł z serca ciężki kamień. Kamień, który ważył dobre kilka ton i wraz z tym okrzykiem bojowym stał się tylko historią.

Reklama

Skrzydłowy sam przysporzył sobie i kolegom powodów do radości. Chwilę wcześniej ruszył prawą stroną boiska, minął rywala, dograł w pole karne. Potem piłkę trącił jeszcze Afimico Pululu, a formalności dopełnił nabiegający na nią Nene.

Nie ryknął tylko Marczuk. Wraz z nim wniebogłosy wydarły się tysiące gardeł, gotowych już do świętowania wielkiego sukcesu równie wielkiej w tym sezonie Jagiellonii.

…oszalałem!

I po chwili wszyscy znowu oszaleli. Inaczej nie da się opisać radości na trybunach po golu Tarasa Romanczuka. Z rzutu rożnego na głowę kapitana celnie dograł Bartłomiej Wdowik, a legenda, teraz już na pewno legend Jagi podwyższyła prowadzenie gospodarzy. Dzięki temu trafieniu kibice przyglądali się kolejnym poczynaniom piłkarzy z dużym spokojem. Świętowanie mistrzostwa Polski można było rozpocząć o wiele wcześniej niż zakładano.

Zamiast nerwów, oklaski po niemal każdym zagraniu gospodarzy. Zamiast niepokoju – sielanka. W dodatku walcząca z własną słabością Warta i kolejne groźne kontry Jagiellonii. Gole wiszące w tym przepełnionym elektrycznością powietrzu.

Święto i pokaz siły.

Kto tak gra, kto tak gra, jak my gramy!

Wobec biernej i broniącej się bardzo głęboko we własnym polu karnym Warty, ostateczny wynik należy uznać za najniższy wymiar kary. Akt łaski, wydany jako pierwszy dekret nowo koronowanego króla polskiej piłki ligowej.

Reklama

Swoje dorzucić musiał Jesus Imaz, którego popisu domagało się kilka tysięcy dzieci zgromadzonych w pierwszej połowie za bramką Adriana Lisa. Hiszpan wykorzystał statyczność obrońców i spokojnie trafił do siatki po kolejnej dobrej akcji Marczuka.

Po wszystkim wsłuchiwał się tylko w będące miodem na jego uszy radosne śpiewy kibiców. Pięknych momentów dla najważniejszych w tym sezonie piłkarzy Jagi nie brakowało, a i na ich nadmiar nikt nie miał zamiaru narzekać. Tak samo, jak nikt nie narzekał na hulający po stadionie wiatr.

Armia zdartych cerat

Pierwszą połowę spora część kibiców Jagi dokończyła topless. Drugą już tylko kilku najbardziej rozgrzanych fanów rozpoczęło bez koszulek, ale wkrótce znów miało się zrobić bardzo ciepło. Tym razem pod bramką Zlatana Alomerovicia. Jaga po przerwie postanowiła chyba zaprezentować się kibicom w pełnej krasie – najpierw na czoło wysunęła swoich świetnych piłkarzy ofensywnych, aby potem dać pokaz doskonałej gry bramkarza i stworzyć kilka okazji do pokazania się w meczu obrońcom w żółto-czerwonych strojach.

Warta nie była jednak w stanie znaleźć drogi do bramki i mimo kilku naprawdę niezłych okazji, ostatecznie w wielkim bólu żegna się z Ekstraklasą. Alomerović zrobił wszystko, żeby na wizerunku potężnej Jagiellonii nikt nie dostrzegł choćby jednej maluteńkiej rysy. A każdą udaną interwencję głośno oklaskiwali wspierani przez orkiestrę dętą kibice za jego bramką. Czego w tym meczu nie było, cholera jasna, orkiestra dęta! Potem jeszcze meksykańska fala! Szmery, bajery i godni tego tytułu mistrzowie Polski w akcji.

Nawet jeśli drugą połowę przetruchtali, trochę przepchnęli kolanem i pozwolili sobie na kilka chwil dekoncentracji, dziś ostatecznie potwierdzili, że są najlepsi. Nawet jeśli nie zamkną ust tym, którzy powiedzą, że wygrali wyścig żółwi i wśród ślepców każdy jednooki byłby królem. Że sezon do dupy, że trafili na słabą Legię, słabego Lecha, beznadziejny Raków i w ogóle to, co to za mistrz, który zdobył tak mało punktów.

W Białymstoku, to wiemy na pewno, gówno kogokolwiek interesuje takie gadanie. Jagiellonia jest mistrzem, jej piłkarze i trener przeszli do historii. Reszta to nieistotne didaskalia, którymi nikt dziś się nie zajmuje.

Dziś liczy się upragniony puchar i wszechobecne łzy szczęścia. Jago, świętuj do białego rana, bo odwaliłaś w tym sezonie kawał dobrej roboty! A potem zabierz się za budowę kilku pomników.

ANTONI FIGLEWICZ Z BIAŁEGOSTOKU

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

65 komentarzy

Loading...