Za nami 32. edycja rozgrywek Premier League. Była ona niezwykle emocjonująca, choć w zasadzie zakończyła się zgodnie z przewidywaniami. Po czwarty tytuł mistrzowski z rzędu sięgnął Manchester City, znów wyprzedzając na ostatniej prostej Arsenal, z ligi spadła cała trójka beniaminków, a koronę króla strzelców wywalczył Erling Haaland. Tak więc trudno spodziewać się większych zaskoczeń w jedenastce sezonu. Zdominowana została ona przez dwa najlepsze kluby w końcowej tabeli, które mają w niej po czterech przedstawicieli. Niespodzianek trudno się doszukiwać.
Jedenastka sezonu Premier League 2023/2024
Jordan Pickford (Everton)
Trudno tutaj mówić o jakimś ogromnym zaskoczeniu. Największe może być ono w zasadzie tylko w momencie, w którym spojrzymy, jaką drużynę reprezentuje Jordan Pickford, a jest to drużyna, która po raz kolejny była zmuszona walczyć o utrzymanie. Faktem jest jednak, że Everton swoją postawą boiskową nie zasłużył na to, aby drżeć o pozostanie w Premier League aż tak długo. Główną przyczyną takiego stanu rzeczy były oczywiście punkty odjęte klubowi za nieprawidłowości finansowe sprzed lat, które ostatecznie nie doprowadziły jednak do spadku ekipy Seana Dyche’a. Skończyło się na 15. pozycji, ale gdyby dodać te osiem “oczek”, to skończyliby na 12.
Jest w tym ogromna zasługa Pickforda, żeby nie powiedzieć, że to przede wszystkim dzięki niemu “The Toffees” uniknęli degradacji. Anglik od lat jest czołowym golkiperem w lidze, nieprzypadkowo rządzi między słupkami bramki reprezentacji Anglii. Pomimo to, że gra raczej w przeciętnej drużynie i miewa sporo słabszych momentów, to koniec końców zawsze robi wrażenie swoją postawą, szczególnie w tych najważniejszych momentach. Można go krytykować za nieumiejętne rozgrywanie piłki, ale w końcu bramkarzy rozlicza się przede wszystkim za to, co na linii i na przedpolu. A w tych elementach 30-latek radzi sobie świetnie.
W przypadku tej pozycji rozważaliśmy jeszcze Guglielmo Vicario czy Emiliano Martineza, ale ostatecznie wybór nie mógł być inny. Pickford wystąpił w tym sezonie we wszystkich 38 ligowych spotkaniach i w aż 13 z nich zachował czyste konto. Jest to drugi najlepszy wynik w lidze za Davidem Rayą. Nie ma jednak co porównywać warunków, w jakich musiała radzić sobie ta dwójka, z tymi, w których musiał sobie radzić Anglik.
Choć bez wątpienia należy docenić całą defensywę Evertonu, bo tylko 51 straconych bramek (najlepszy wynik po Arsenalu, City i Liverpoolu) w tym sezonie, to oczywiście nie tylko zasługa Pickforda.
William Saliba (Arsenal)
Tutaj z kolei nie można mówić o jakimkolwiek zaskoczeniu. William Saliba to od poprzedniego sezonu zdecydowanie najlepszy obrońca w Premier League, nic się w tej kwestii nie zmieniło. W minionej edycji rozgrywek znów był niekwestionowanym liderem formacji defensywnej Arsenalu, która znów była najlepsza w całej lidze. To, że “Kanonierzy” stracili w tym sezonie zaledwie 29 bramek i mieli najwięcej czystych kont, jest w głównej mierze zasługą właśnie Francuza.
Saliba zachwyca jednak nie tylko swoją postawą w destrukcji, ale być może przede wszystkim w rozegraniu, gdzie ma sporo do zaoferowania. Jego forma nie ma żadnych wahań, na przestrzeni wszystkich 38 ligowych spotkań, w których nie opuścił ani jednej minuty, prezentował ten sam, wysoki poziom. W zasadzie nie ma chwili słabości, Mikel Arteta może na niego liczyć i być pewnym, że nie przytrafi mu się żaden błąd. A właśnie takich defensorów najbardziej cenią sobie trenerzy.
Pamiętajmy też, że Saliba ma dopiero 23 lata, jego kariera dopiero zaczyna się na poważnie rozpędzać, a już w zasadzie zdążył otrzeć się o szczyt. Wciąż się rozwija i trudno mieć jakiekolwiek wątpliwości, że ten niezwykle utalentowany zawodnik zajdzie bardzo daleko. Pytanie, czy w barwach Arsenalu, bo kolejka po niego ponoć jest już bardzo długa.
Gabriel (Arsenal)
Skoro defensywa Arsenalu nie miała sobie równych w minionym sezonie, to nic dziwnego, że w naszej jedenastce znalazło się dwóch jej przedstawicieli. Tym drugim jest Gabriel, który tworzy z Salibą duet niemal perfekcyjny, w którym zadania są doskonale porozdzielane na podstawie umiejętności obu zawodników w poszczególnych elementach gry. Brazylijczyk w tym przypadku odpowiada przede wszystkim za destrukcję i ubezpieczanie swoich partnerów z obrony. To właśnie on jest tym centralnie ostawionym zawodnikiem w linii, tuż przed bramkarzem. I trzeba przyznać, że ze swojej roli wywiązuje się świetnie.
Jeszcze w poprzednim sezonie pojawiało się co do niego sporo wątpliwości, często postrzegano go jako to najsłabsze ogniwo w defensywie Arsenalu i w zasadzie nie bez przyczyny, bo Brazylijczyk faktycznie bywał elektryczny i przydarzały mu się głupie błędy. Mało kto już pamięta, jak postrzegano go zresztą także na początku tego sezonu. W pierwszych trzech kolejkach Premier League Gabriel rozegrał zaledwie 24 minuty, przebąkiwano o tym, że może jeszcze zostać sprzedany przed zakończeniem okienka. Wydawało się, że w hierarchii wyżej od niego jest nawet Jakub Kiwior, ale to wszystko szybko się wyjaśniło.
Od czwartej kolejki Gabriel wskoczył do podstawowego składu “Kanonierów” i miejsca nie oddał. Wystąpił łącznie w 36 spotkaniach, w których zaliczył cztery trafienia, bo stwarzał ogromne zagrożenie przy stałych fragmentach gry. Bez wątpienia jeden z bohaterów Arsenalu w tym sezonie, choć trochę niespodziewany.
Josko Gvardiol (Manchester City)
Kolejny obrońca sprowadzony przez Pepa Guardiolę do Manchesteru City za gigantyczne pieniądze i kolejny, który całkowicie spełnił oczekiwania. W zasadzie od samego początku sezonu wskoczył do składu i rzadko to miejsce oddawał, zdarzało się to tylko wówczas, gdy zmagał się z urazami.
Guardiola wymyślił dla niego pozycję po lewej stronie defensywy, którą w poprzednim sezonie najczęściej zajmował Nathan Ake. Wywiązywał się ze swojej roli perfekcyjnie, zupełnie nie było widać, że Chorwat jest nominalnym środkowym obrońcą. Radził sobie doskonale, a przy okazji udało się odkryć jego potencjał ofensywny. Jego odważne wejścia w okolice pola karnego, strzały z dystansu, naprawdę robiły wrażenie. Dzięki temu udało mu się zaliczyć cztery trafienia w Premier League. Ogromny talent i klasa, bez wątpienia najlepsze jeszcze przed nim.
Rodri (Manchester City)
Niewątpliwie jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy zawodnik w całej Premier League i znów, podobnie jak w przypadku Saliby, nic się nie zmieniło od poprzednich rozgrywek. Niesprawiedliwością dziejową jest to, że ani w zeszłym, ani w tym właśnie minionym sezonie, nie otrzymał nagrody dla najlepszego zawodnika. O ile rok temu trudno było odebrać ten tytuł fenomenalnemu Erlingowi Haalandowi, to tym razem wręczenie statuetki Hiszpanowi, a nie innemu jego koledze z drużyny, Philowi Fodenowi, nie byłoby żadną kontrowersją.
Rodri to klasa sama w sobie, mózg i serce ekipy Pepa Guardioli. Zawodnik, od którego w Manchesterze City zależy w zasadzie wszystko. Niemal każdy atak przechodzi przez niego, on jest jednym z głównych zawodników odpowiedzialnych za rozegranie piłki, ale też oczywiście destrukcję w środku pola. Kiedy zabrakło go na krótko na początku grudnia przez kartki, to “The Citizens” potknęli się w wyjazdowym starciu z Aston Villą (0:1). Hiszpan wrócił już w następnym meczu i od tamtej pory jego drużyna w lidze… nie poniosła ani jednej porażki.
Człowiek nie do zastąpienia, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Nieprzypadkowo Guardiola nazywa go najlepszym pomocnikiem świata, a kto, jak kto, ale akurat Katalończyk doskonale wie, o czym mówi.
Declan Rice (Arsenal)
Jeden z najlepszych transferów w historii Arsenalu. Wielu postronnych kibiców, niekoniecznie śledzących na co dzień Premier League, pukało się w głowę, kiedy “Kanonierzy” płacili za Declana Rice’a grubo ponad 100 milionów euro. Ale właśnie, mogły to robić tylko osoby, które mecze Anglika oglądały od święta. Nie było absolutnie prawdą, że jest to zawodnik, za którego płaci się aż tyle tylko dlatego, że jest Anglikiem. Był on wart swojej ceny i byłby nawet w momencie, jeżeli byłaby ona jeszcze wyższa.
Błyskawicznie to też udowodnił. Rice był marzeniem Mikela Artety, brakującym elementem układanki i było to widać od samego początku. Dzięki niemu Arsenal wskoczył na jeszcze wyższy poziom i pomimo tego, że “Kanonierom” nie udało się jeszcze sięgnąć po tytuł, to trudno sobie wyobrazić, żeby w końcu do tego nie doszło. Nie z takim zawodnikiem na kierownicy.
Rice to podobny przypadek, co Rodri. Od niego w Arsenalu zależy niemal wszystko. Jest nieoceniony w destrukcji, ale przede wszystkim potrafi sporo zrobić sporo dobrego w ofensywie, w czym niewątpliwie ma pewną przewagę nad swoim odpowiednikiem z ekipy “The Citizens”. Nieprzypadkowo zakończył sezon z siedmioma bramkami i dziewięcioma asystami na koncie, w czym oczywiście pomogły świetnie wykonywane rzuty rożne i skuteczność przy nich jego kolegów z drużyny. Zawodnik absolutnie niezbędny do tego, żeby “Kanonierzy” robili konsekwentnie kolejne kroki do przodu.
Cole Palmer (Chelsea)
Kolejny zawodnik, który spokojnie mógłby rościć sobie prawa do tytułu najlepszego zawodnika Premier League minionego sezonu. Można powiedzieć, że to jeden z niewielu piłkarzy, którzy zrobili krok do przodu, dzięki odejściu, a nie przyjściu do Manchesteru City. Cole Palmer był jednym z największych talentów akademii “The Citizens”, więc Guardiola dawał mu szanse, ale w jego opinii niewystarczjąco często. 22-latek, zdające sobie sprawę ze swoich możliwości, postanowił nie silić się na cierpliwość i podjął się trudnego wyzwania, jakim niewątpliwie jest gra dla Chelsea w obecnym kształcie.
“The Blues” zapłacili za Palmera zaledwie 40 milionów funtów i można już spokojnie powiedzieć, że był to być może najlepszy interes, jaki zrobili w swojej historii. Takie drobne za takiego zawodnika w dzieiejszych czasach, to coś więcej, niż tylko okazja. Szybko się o tym wszyscy przekonali, bo młody Anglik wszedł do drużyny Mauricio Pochettino z drzwiami i futryną. Nie musiał sobie wywalczyć miejsca, po prostu z marszu wszedł i stał się najważniejszym zawodnikiem na Stamford Bridge. Nie bez powodu Chelsea nazywano przez cały sezon “Cole Palmer FC”.
Wszystko w Chelsea zależy bowiem od niego. Bez Palmera ta drużyna w zasadzie nie istnieje. Kiedy 22-latek jest na boisku, “The Blues” radzą sobie co najmniej solidnie. Kiedy go nie ma, nie ma też czego zbierać. 22 bramki i 11 asyst w 34 spotkaniach, to wynik, którego nie powstydziliby się zawodnicy od lat stanowiący o sile tej ligi, tacy jak chociażby Kevin De Bruyne, uznawany za jednego z najlepszych zawodników w jej historii.
Ten piłkarz zdaje się mieć w zasadzie nieograniczone możliwości. Powiedzieć, że przed nim świetlana przyszłość, to jakby nie powiedzieć nic. Prawdziwa perełka.
Martin Odegaard (Arsenal)
Ostatni i być może najważniejszy element trzonu tworzącego Arsenal Mikela Artety. Jeszcze kilka lat temu można było podejrzewać, że Martin Odegaard nigdy nie spełni pokładanych w nim nadziei, z którymi musiał się mierzyć od czasu transferu do Realu Madryt. Wówczas wokół Norwega narodził się jakiś wielki mit o zawodniku posiadającym nieprawdopodobne umiejętności, który w niedługim czasie podbije świat wielkiej piłki.
Trochę mu to zajęło, ale chyba można już spokojnie powiedzieć, że powoli zaczyna się to dziać. Odegaard jest dzisiaj jednym z najlepszych zawodników Premier League, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Podobnie jak Palmer, swoją kreatywnością przewyższa czasami samego mistrza, Kevina De Bruyne. Niektóre zagrania Norwega sprawiają, że jedyne, co można zrobić widząc je, to tylko złapać się za głowę i podziwiać. Jego boiskowa inteligencja jest nie do przecenienia, podobnie jak zaangażowanie i nieustępliwość, czym zasłużył sobie zdecydowanie na noszenie opaski kapitańskiej. Prawdziwy przywódca i lider “Kanonierów” potrafiący ich pociągnąć na swoich plechach w trudniejszych momentach.
Phil Foden (Manchester City)
Najlepszy zawodnik Premier League minionego sezonu i nie ma w tym chyba większych kontrowersji. Można oczywiście gdybać, czy na ten tytuł nie zasłużył chociażby Rodri, ale takie dyskusje raczej nie mają sensu. W przypadku Fodena wszystko się bowiem zgadza. Jego statystyki robią ogromne wrażenie (35 meczów, 19 bramek, osiem asyst), ale to, co chyba imponuje najbardziej, to jego równa forma. Anglik w zasadzie nie miał w tym sezonie słabszych momentów, cały czas prezentował ten sam, znakomity poziom, a w drugiej części sezonu jeszcze podkręcił tempo.
To przede wszystkim on ciągnął drużynę, kiedy brakowało kontuzjowanego Kevina De Bruyne. Okazywał się kluczowy w tych najważniejszych momentach. Udowodnił to najlepiej w ostatnim meczu sezonu, kiedy to już w drugiej minucie starcia z West Hamem oddał fenomenalny strzał sprzed pola karnego i momentalnie zdjął presję ze swoich kolegów. Kolejny wybitny talent z akademii Manchesteru City, który również zdaje się mieć niczym nieograniczone możliwości. I w jego przypadku to również jest dopiero początek pięknej przygody.
Ollie Watkins (Aston Villa)
To chyba drugi zawodnik obok Pickforda, którego obecność w tym zestawieniu może kogoś zaskakiwać. Ale znów, może zaskakiwać tylko kogoś, kto nie śledzi Premier League. Ollie Watkins to bez wątpienia jeden z najlepszych zawodników w lidze, a z sezonu na sezon staje się jeszcze lepszy. Swoje ogromne możliwości pokazuje już od kilku sezonów, ale dopiero ten miniony był takim naprawdę robiącym wrażenie w jego wykonaniu.
Watkins dopiero teraz wszedł na ten naprawdę wysoki poziom, w czym pomogli mu jego koledzy i trener Unai Emery. Anglik nieprzypadkowo triumfował w klasyfikacji asystentów Premier League z 13 ostatnimi podaniami na koncie, ale też dość długo liczył się w wyścigu o koronę króla strzelców. Ostatecznie jego licznik zatrzymał się na 19 trafieniach, więc do Erlinga Haalanda trochę zabrakło. Wciąż jest to jednak wynik, którego nie powstydziłby się niejeden napastnik.
28-latek jest największą gwiazdą Aston Villi, która była rewelacją tego sezonu Premier League i wywalczyła awans do Ligi Mistrzów. To właśnie w kolejnym sezonie nastąpi więc w końcu weryfikacja Watkinsa na tym najwyższym światowym poziomie. Trudno jednak podejrzewać, że sobie nie poradzi.
Erling Haaland (Manchester City)
To pewnie jedna z najmniej zaskakujących postaci w tym zestawieniu, ponieważ obecność Erlinga Haalanda można było obstawiać w ciemno jeszcze przed rozpoczęciem sezonu. Wiadomo było, że raczej nie powtórzy wyczynu z poprzedniego sezonu, w którym pobił wieloletni rekord Alana Shearera, strzelając aż 36 bramek w samej Premier League, ale chyba nikt nie miał wątpliwości co do tego, że przynajmniej sięgnie on po raz kolejny po koronę króla strzelców.
Haaland, w przeciwieństwie choćby do Fodena, miewał ewidentnie słabsze momenty w tym sezonie. Zdarzały mu się spektakularne pudła, które mogły doprowadzić do tragedii, jak choćby to w zremisowanym 0:0 ostatnim starciu z Arsenalem, ale ostatecznie nie ma to większego znaczenia. Jeśli chodzi o napastników, to Norweg wciąż jest niekwestionowanym mistrzem niczym Ołeksandr Usyk w wadze ciężkiej. Nie ma sobie absolutnie równych i to nie tylko w Anglii, ale w ogóle na świecie.
Do pewnego momentu czuł na swoich plecach oddech Watkinsa, a ostatnio przede wszystkim Palmera, ale w samej końcówce sezonu zrobił to, co do niego należało. Kwestię korony króla strzelców rozstrzygnął w końcu w zasadzie jednym meczem z Wolverhampton, w którym zdobył cztery bramki. Wtedy było już wiadomo, że nikt go nie doścignie. Ostatecznie skończył z 28 trafieniami na koncie, co i tak jest fenomenalnym wynikiem. Szczególnie zważywszy na to, że opuścił siedem spotkań z powodu urazów.
A oto nasza jedenastka sezonu w całej okazałości:
Czytaj więcej o angielskiej piłce:
- Szczęśliwa sztuczna szczęka z Walsall
- Premier League sprawdza VAR. Czy Anglicy wyrzucą technologię ze swojej ligi?
- Publiczne przeprosiny „cudotwórcy” ze Sportingu. Ruben Amorim tym razem przeszarżował
- Quo Vadis Newcastle?
- Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship
Fot. Newspix