Reklama

Quo Vadis Newcastle?

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

20 kwietnia 2024, 11:41 • 17 min czytania 5 komentarzy

Miało być drugie PSG lub Manchester City. Jest ledwie pierwsza ósemka Premier League. Miały być rekordy transferowe, a w ostatnim okienku w rubryce „przyszli” nie widniał nikt. Wreszcie miały być największe gwiazdy na boisku i przy linii bocznej, a są Joelinton, Sven Botman i Eddie Howe na ławce trenerskiej. Czy projekt „Wielkie Newcastle” rozwija się czy zwija? Gdzie jest i dokąd zmierza statek płynący rzeką Tyne, a napędzany arabskimi pieniędzmi? O sportswashingu w wykonaniu naftowych potentatów z Półwyspu Arabskiego napisano już chyba wszystko, ale jak przedsięwzięcie w północnej Anglii ma się pod względem sportowym?

Quo Vadis Newcastle?

Po przejęciu klubu przez Saudyjczyków przez całą piłkarską Europę przeszedł pomruk zazdrości pomieszanej z oburzeniem. Kilkakrotnie już przerabialiśmy ten scenariusz. To Roman Abramowicz w Chelsea przecierał szlaki dla katarskiego kapitału w PSG i inwestorów z Emiratów Arabskich w Manchesterze City. Wszyscy oni mieli zniszczyć futbol i uniemożliwić rywalizację na normalnych warunkach. I chociaż na pewno zachwiali równowagą na krajowych podwórkach, to wciąż w kontynentalnej rywalizacji hegemonami ich nazwać nie sposób.

Jednak saudyjskie inwestycje w zasłużony, choć lata świetności mający dawno za sobą, klub, miały przebić tamte kilkakrotnie, ustawiając sufit na poziomie dotychczas nieznanym. Nowi właściciele Newcastle w postaci Public Investment Fund (PIF) ze swoim majątkiem mieli prześcignąć rywali o lata świetlne. Tymczasem dwa i pół roku po przejęciu drużyny, Sroki rozpaczliwie walczą o lokatę gwarantującą udział choćby w tym najmniej prestiżowym z europejskich pucharów.

Mohammed bin Salman – najbogatszy właściciel. Ale czy najbardziej właściwy?

Plan zakładał ciągły rozwój i tak do pewnego momentu było. Pierwszy „saudyjski” sezon, choć jeszcze niepełny, skończył się spokojnym utrzymaniem, mimo że Newcastle zaczęło fatalnie. Dopiero w piętnastej kolejce odniosło pierwsze zwycięstwo, a na wygrzebanie się ze strefy spadkowej musiało czekać aż do 26. serii spotkań. Jednak transfery w oknie zimowym, zaraz po pojawieniu się nowych właścicieli, na czele z Bruno Guimaraesem z Lyonu, na którego grzało się pół Europy i reprezentantem Anglii, Kieranem Trippierem, pomogły uratować miejsce w Premier League.

Reklama

Pierwszy pełny sezon pod egidą PIF też zakończył się planowo. Były poważne zakupy, choć mniej spektakularne niż się spodziewano, był też poważny progres i awans w ligowej hierarchii na miejsce czwarte. Znowu początek był niemrawy, ale kiedy zawodnicy Newcastle po dwunastu kolejkach znaleźli się w pierwszej czwórce, nie opuścili jej już do końca, kwalifikując się do wymarzonych rozgrywek Champions League po raz pierwszy od 21 lat.

Jednak dopiero w bieżącej kampanii wielki piłkarski świat miał poznać siłę tego projektu, który już odpowiednio rozpędzony, miał spróbować przełamać monopol manchestersko-liverpoolski rządzący w Premier League w ostatnich kilku latach. No i namieszać w Lidze Mistrzów, w której obecność była szczególnie istotna z punktu widzenia Saudyjczyków. Żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła, a powodów jest oczywiście wiele i warto je przeanalizować.

SEZON PRAWDY

Newcastle, odwrotnie niż w poprzednich dwóch sezonach z nowym inwestorem, zaczęło dobrze kampanię 2023/24. Drużyna Eddiego Howe’a była jedną z tych, na które warto było zwracać uwagę. Poza dwoma porażkami wliczonymi w bilans ligowy, z Liverpoolem i City na samym starcie, do początku grudnia przegrała tylko dwa razy, będąc w top5 z widokiem na więcej. W pewnym momencie miała passę dziewięciu meczów bez porażki i znajdowała się na szczycie swojej niezwykle konkurencyjnej grupy Ligi Mistrzów. Wciąż była też w grze w obu angielskich pucharach. W tym okresie zaliczyła zwycięstwa z bezpośrednimi rywalami do miejsca w Europie w kolejnym sezonie, czyli Arsenalem, Chelsea i Manchesterem United, oraz rozegrała epickie mecze jak 5:1 z Aston Villą, 8:0 z Sheffield United, czy 4:1 w Lidze Mistrzów z PSG. W tym ostatnim spotkaniu dodatkowym smaczkiem było nieformalne starcie saudyjskich inwestorów z Katarczykami.

Jednak na początku grudnia karta się odwróciła, a Newcastle nawiedził kryzys, którego po zmianach właścicielskich jeszcze nie było. Także Eddie Howe w tym klubie i przy tych oczekiwaniach takich pożarów jeszcze gasić nie miał okazji. Do połowy stycznia Sroki przegrały sześć z siedmiu kolejnych meczów w Champions League oraz pożegnały się z Ligą Mistrzów i Pucharem Ligi. W pierwszych jedenastu ligowych spotkaniach Newcastle zajmowało drugie lub trzecie miejsce w najważniejszych ofensywnych statystykach, jak strzelone gole, strzały na bramkę czy xG. Miało też świetną skuteczność w ataku. Zajmowało jedenaste miejsce pod względem strzałów, ale pierwsze pod względem procentu celnych strzałów, trafiając w bramkę 44% z tych prób. Tymczasem w kolejnych starciach spadło w każdej z tych kategorii.

Reklama

W 2024 rok wchodziło już na miejscu dziewiątym w tabeli. Dopiero luty przyniósł przełamanie i od tamtego czasu Newcastle wygląda dużo lepiej, a w ostatnich czterech ligowych spotkaniach zdobyło dziesięć punktów, co znów pozwala myśleć poważnie o grze w Europie w kolejnym sezonie. Czy ta grudniowo-styczniowa zapaść była jednak tylko wypadkiem przy pracy, czy symptomem pewnych błędów popełnionych na różnych etapach budowy tego zespołu?

PLAGA KONTUZJI

– Wiesz ile mamy kontuzji? – wykrzyczał Kieran Trippier do niezadowolonych kibiców po jednej ze styczniowych porażek. We współczesnym futbolu na najwyższym poziomie ciężko zrzucać niepowodzenia na karb kontuzji, przy tak rozbudowanych kadrach zespołów, wspieranych dodatkowo najlepszymi na świecie klubowymi akademiami, zrzeszającymi najlepszych juniorów z całego świata. Świadczą o tym choćby przypadki Realu Madryt czy Liverpoolu, także ciężko doświadczonych przez urazy, a jednak będących w zupełnie innymi miejscu niż Sroki. Prawda jest jednak taka, że we wszystkich zestawieniach graczy przebywających poza składem swoich drużyn z powodów zdrowotnych w różnym momencie sezonu, aż do kwietnia, to Newcastle wciąż zajmowało najwyższe miejsce. W pewnym momencie na liście kontuzjowanych miało trzynastu zawodników – i to tych kandydujących do miejsca w pierwszej jedenastce.

Nawet bardzo cenieni fizjoterapeuci, których zatrudniono przed sezonem, nie byli w stanie zapobiec litanii urazów mięśniowych, które dotknęły drużynę Newcastle, wyraźnie wyczerpaną jesiennym wysiłkiem związanym z dodatkowymi meczami w Champions League, połączonym z ich wysokoenergetyczną grą.

Problemy jednych z początku stały się radością innych, którzy będąc do tej pory daleko od gry, nagle stali się nieodzowni. To jednak oznaczało, że zawodnicy, którzy są dostępni, musieli grać niezwykle często podczas intensywnego okresu listopadowo-grudniowego, co generowało kolejne urazy. Nie tylko luki w składzie zaszkodziły Srokom, ale także brak możliwości rotacji lub odpoczynku dla tych, którzy grali, ponieważ skład został nagle tak bardzo uszczuplony.

Najpoważniejszym wyzwaniem dla szkoleniowca Srok były pozycje skrzydłowego, środkowego pomocnika i golkipera. Nick Pope, do tej pory absolutny suweren w bramce Newcastle, musiał pauzować po kontuzji barku. Sam jego sposób komunikacji z obroną i jego gra poza szesnastką, determinowały styl w jakim grała drużyna. Jego zastępca, Słowak Martin Dubravka, najlepiej czujący się we własnym polu bramkowym, choć nie popełniał kuriozalnych błędów, nie dawał tyle pewności linii defensywnej i nie był z nią tak zgrany jak Anglik. Podobna sytuacja miała miejsce w Barcelonie. Choć Inaki Pena niczego wprost nie zawalił, z nim w składzie obrona Blaugrany prezentowała się o wiele gorzej niż z Ter Stegenem.

Także środek pola z zawieszonym Sandro Tonalim i kontuzjowanymi Joelintonem, Joe Willockiem, Seanem Longstaffem i Elliotem Andersonem, pozostawał niekompletny. Bardzo obiecujący i niesamowicie dojrzały Lewis Miley, mimo siedemnastu lat, musiał być wystawiany przez Howe’a tydzień w tydzień. Szkoleniowiec Srok nie mając odpowiednich alternatyw, dał młodzianowi szansę, którą ten wykorzystał, choć jego serię siedemnastu meczów ligowych z rzędu też w końcu przerwała kontuzja pleców.

– Naprawdę nie chcę być w sytuacji, w której muszę wybierać Leweya w każdym meczu. Biorąc pod uwagę jego wiek, muszę uważać na to, jak bardzo go obciążam. Zawsze o tym myślę – powiedział kilka tygodni przed odniesieniem przez niego urazu, manager Newcastle.

Kiedy dodamy do tego nawracające urazy graczy pierwszej linii, czyli Wilsona, Isaka, Murphy’ego czy Barnesa, widok Kierana Trippiera kłócącego się z kibicem po porażce Newcastle, odzwierciedlający rosnącą frustrację w klubie, szkoleniowiec staje się coraz bardziej zrozumiały

Do tych personalnych wakatów, aby mieć kompletny obraz, trzeba dodać jednak historię pewnego Włocha…

AFERA TONALEGO

To był na pewno ogromny cios dla całego klubu. 23-letni pomocnik Sandro Tonali, największy letni transfer, na którego wyłożono aż 64 miliony euro, nadzieja włoskiej piłki, wcześniej podpora Milanu, teraz dający dodatkowe pole manewru w środku pola trenerowi Eddiemu Howe, został zawieszony na dziesięć miesięcy przez włoski sąd sportowy (FIGC) za obstawianie nielegalnych zakładów bukmacherskich podczas gdy był zawodnikiem mediolańskiego klubu. Tonali nie będzie mógł grać w piłkę aż do sierpnia tego roku, do tego musiał poddać się terapii, która ma pomóc mu wyjść z nałogu hazardowego.

Ta afera bukmacherska położyła się cieniem także na klubie, który zamiast chwalić się efektowną passą ośmiu spotkań z rzędu bez porażki jaką wtedy notował, musiał mnożyć oświadczenia i komunikaty. Tonali miał być sygnałem do innych zawodników z południa Europy, że Newcastle może być świetnym miejscem, aby jednocześnie rozwijać się piłkarsko i zdobywać trofea. Stał się jednak synonimem upadku, a klub, choć nie miał na to żadnego wpływu, we wszelkich doniesieniach w sprawie uzależnionego od hazardu Włocha był wymieniany przez wszystkie przypadki, co nie przysparzało mu dobrej prasy. Do tego, w perspektywie wspomnianej plagi kontuzji, nieobecność włoskiego pomocnika i jej kulisy tylko pogarszały morale w drużynie.

Co gorsza, jak się okazuje, sprawa wcale w sierpniu nie musi być zamknięta, bo angielska federacja prowadzi osobne dochodzenie w sprawie obstawiania meczów przez Tonalego już po przyjeździe do Anglii. Śledztwo jest w toku i choć oskarżenia zostały podane opinii publicznej przez Football Association, to nadal nie ma wyroku, który może jeszcze wydłużyć absencję Włocha.

TRANSFERY, A RACZEJ ICH BRAK

Ostatnie zimowe okno transferowe – zero wzmocnień, choć potrzeby ogromne i luk w składzie również ogrom. Władze klubu nie chcąc pozbywać się żadnego z obecnych graczy, nie mogły jednak pozwolić sobie na transfery. Przez dłuższy czas pojawiały się doniesienia o poważnym zainteresowaniu Bayernu Monachium Kieranem Trippierem, ale weto postawił trener Eddie Howe, który nie pozwolił puścić jednego ze swoich najważniejszych zawodników i to nie tylko na boisku ale, może przede wszystkim, w szatni. To ostatecznie pogrzebało szanse na świeżą krew w drużynie i załatanie najpotrzebniejszych dziur w składzie.

Wcześniejsze, letnie okno transferowe to transakcje gotówkowe tylko wspomnianego Tonalego, skrzydłowego Harveya Barnesa i prawego obrońcy z Southampton, Tino Livramento. Odejścia Allana Saint-Maximina i Chrisa Wooda, i tak wcześniej wypożyczonego, miały nie boleć, ale w świetle urazowego kryzysu na pewno były nie raz wspomniane. Tu jednak pojawiło się już widmo kar za transferowe rozpasanie, którymi straszyła już wtedy Premier League, a po drugie projekt Newcastle wciąż jeszcze nie budził jeszcze w gwiazdach europejskiego topu miękkich nóg, zarówno punktem w którym się znajdował, ale też lokalizacją na mapie, bo północ Anglii może i ma swoich wielbicieli, ale na liście najbardziej pożądanych miejsc do życia raczej jej nie uświadczymy.

To lato 2024 ma być tym momentem, kiedy obecna drużyna ma zostać radykalnie odświeżona. Ten sezon miał być testem dla wielu graczy, a także próbą ich ostatecznych możliwości jako drużyny i w takim kształcie zostanie ona prawdopodobnie tego lata w dużej mierze rozwiązana. Tacy Alexander Isak i Callum Wilson, dwaj środkowi napastnicy Newcastle, obaj podatni na kontuzje w stopniu uniemożliwiającym im granie co trzy dni na najwyższym poziomie, a w taki celują władze klubu, są praktycznie na wylocie. Darren Eales, dyrektor generalny Newcastle, dał nawet do zrozumienia, że wymiana zawodników będzie konieczna, jeśli klub ma wzmocnić skład, unikając jednocześnie naruszenia ligowych regulacji finansowych.

Może to też nie powstrzymać Newcastle przed sprzedażą Bruno Guimaraesa w tym okienku. Brazylijczyk ma klauzulę wykupu w wysokości 100 milionów funtów i jeśli Real Madryt, Barcelona lub PSG ją uruchomią, nagle może nastąpić zmiana warty na St James’ Park. Tym bardziej, że trener Howe musi być też przygotowany na odejście Joelintona, Miguela Almirona, czy Jamaala Lascellesa.

W przeciwnym razie niemożliwe będzie sfinansowanie potencjalnych zakupów nowych zawodników, o których się mówi, takich jak Rafael Leao z Milanu, Ederson z Atalanty, Dominic Solanke z Bournemouth, czy Amadou Onana z Evertonu.

Howe nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko rozpocząć przebudowę tego lata.

EDDIE HOWE – OFIARA WŁASNEGO SUKCESU

Ale czy to będzie w ogóle Eddie Howe? Burza wokół trenera jest ogromna. Eksperci i kibice podzieleni na entuzjastów jego pozostania i odejścia przerzucają się argumentami. Bezsprzecznie w tym sezonie w lidze ma najsłabszą średnią punktów ze wszystkich kampanii, w jakich prowadził klub z St James’ Park (1,56 vs 1,87 rok temu i 1,63 w pierwszym sezonie w Newcastle). Widać że zespół pod jego wodzą złapał zadyszkę po imponującym progresie w pierwszych kilkunastu miesiącach. Z drugiej strony ten „kryzys” może być uznany za zażegnany i tu zasług trenerowi nie można odmówić. Zapaść z przełomu roku wydaje się być przeszłością, choć z drugiej strony nawet jeśli uznamy zespół Srok za drużynę wciąż na dorobku, to wywalczone w bólach szóste miejsce, a takie w najlepszym przypadku jest realne, nie będzie spełnieniem marzeń ani właścicieli, ani kibiców Newcastle.

Wielu przeciwników 46-letniego Howe’a zarzuca mu przywiązanie do ofensywnego stylu i brak elastyczności w rotowaniu zarówno składem, jak i systemem gry 4-3-3, którego szkoleniowiec sztywno trzymał się przez całe swoje panowanie na St James’ Park. W ostatnich miesiącach miał w dużej mierze związane ręce (kontuzje, brak transferów), ale nadal zdarzały się sytuacje, w których  mógł postąpić inaczej. Być może był zbyt lojalny wobec graczy, którzy w przeszłości zwykle znajdowali się u niego w pierwszym składzie. A przy tak niewielu opcjach w środku pola i na skrzydłach, mógł spróbować gry na dwóch napastników, a nawet poeksperymentować z trzema środkowymi obrońcami i wahadłowymi.

Mimo to pozycja Howe’a nad rzeką Tyne pozostaje niezachwiana. Dokonał cudów w zeszłym sezonie doprowadzając Newcastle do miejsca w pierwszej czwórce, co było wielkim osiągnięciem. Nikt nie spodziewał się, że klub będzie w tym roku w Lidze Mistrzów. Większość kibiców i obserwatorów była pewna, że w tak konkurencyjnym środowisku jak Premier League, dopchanie się do najważniejszych europejskich rozgrywek zajmie im więcej czasu.

Apetyt jednak rośnie w miarę jedzenia. Nawet jeśli Newcastle dostanie się do pucharów (choć już nie ma szans na Champions League), to wciąż będzie tylko nagroda pocieszenia. Po zakwalifikowaniu się do Ligi Mistrzów w poprzednim sezonie, trudno będzie cieszyć się z występów w rozgrywkach o niższym prestiżu i poziomie sportowym. Jeśli jednak Howe będzie miał trudności z osiągnięciem tego rezerwowego celu, klub może dokonać zmiany na tym stanowisku, a szkoleniowiec może stać się ofiarą własnego sukcesu, co jeszcze dodatkowo zwiększa presję na nim spoczywającą.

Wielkie kluby mają wielkich managerów, a Howe nie ma takiego autorytetu jak niektórzy z jego kolegów po fachu z Premier League. Nie jest wykluczone, że Newcastle, ze swoim nowym statusem, może wejść na rynek trenerski, aby znaleźć kogoś, kto może zrealizować ich wielkie ambicje jako klubu.

Pojawiły się już nawet spekulacje na temat ewentualnych nastepców Howe’a. Choć nic nie zostało potwierdzone, w angielskiej prasie giełda nazwisk jest coraz dłuższa. Władze Newcastle nie dokonały roszady w trakcie sezonu i już na pewno tego nie zrobią, ale jeśli na fali niezadowalającej końcówki obecnej kampanii, na St James’ Park zawieje wiatr zmian, może wywiać i szkoleniowca, mimo jego bezsprzecznych zasług.

DAN ASHWORTH – ZA DOBRY NA NEWCASTLE?

Zasług dla „dobrej zmiany” w Newcastle nie można też odmówić dyrektorowi sportowemu, Danowi Ashworthowi. Jak doskonale wiemy, zatrudnienie właściwego dyrektora sportowego w klubie z najwyższej półki jest bardzo trudnym zadaniem. Dodatkowo komplikuje je taka sytuacja jak obecnie, kiedy kluby zbliżonej rangi i o podobnych preferencjach szukają go w tym samym momencie. A taką zagwozdkę mają w tej chwili władze Manchesteru United, Liverpoolu czy Newcastle. To właśnie sternicy klubu z Old Trafford starali się zwerbować Ashwortha, pracującego w klubie z północy Anglii od 2022 roku, czym doprowadzili do zamieszania na rynku.

Ashworth znany był przede wszystkim z pracy w angielskiej federacji. To on jako dyrektor ds. rozwoju zatrudniał Garetha Southgate’a, wzmocnił znaczenie kadr juniorskich i położył podwaliny pod funkcjonowanie na najwyższym poziomie organizacyjnym i sportowym wszystkich reprezentacji, także kobiecych. Za jego kadencji młodzi Synowie Albionu wygrywali mundiale U-17 i U-20. Potem był działaczem w Brighton, a od lutego 2022 dołączył do Newcastle jako dyrektor sportowy. I to on był mózgiem operacji wznoszenia klubu na wyższy poziom w każdym aspekcie. Transfery Isaka, Botmana, czy Pope’a to jedno, ale znowu, tak jak w angielskiej federacji, zwracał uwagę na zmiany w funkcjonowaniu akademii, drużyn kobiecych i całego zaplecza treningowego.

Jednak kiedy w lutym tego roku sam poprosił o odejście do innego nowego projektu, tworzonego w czerwonej części Manchesteru, spotkał się z odmową. Zaskoczone i zbulwersowane władze Srok odsunęły go od wykonywania obowiązków, jednocześnie pozostawiając go na kontrakcie i żądając od Czerwonych Diabłów ekwiwalentu za wybitnego fachowca, a do tego posiadacza ekskluzywnej wiedzy o bezpośrednim ligowym rywalu, aspirujących do tych samych trofeów co klub z Manchesteru.

Sprawa utknęła na razie w martwym punkcie, sprawy pewnie nabiorą tempa po sezonie, ale efekt jest taki, że wybitny fachowiec mający duży i pozytywny wpływ na drużynę nie pracuje już dla niej, a na jego miejsce wciąż władze klubu szukają kandydata o odpowiednich kwalifikacjach i doświadczeniu, wiedząc doskonale, że takich specjalistów na rynku jest nadal zbyt mało.

FINANSOWE FAIR PLAY

No i na koniec, a jakby to powiedzieli Anglicy – last, but not least – finansowe ograniczenia, które już się w tym tekście kilkakrotnie przewinęły, ale potrzebują dodatkowego rozwinięcia, bo nic tak nie martwi obecnie właścicieli najbogatszej ligi w Europie, jak owe regulacje.

Czasy kiedy Roman Abramowicz wchodził do Premier League razem z drzwiami i futryną już się skończyły. Każdy futbolowy potentat finansowy musi teraz bilansować swoje wydatki. Rosjanin potrafił wydać w swoim pierwszym sezonie w roli właściciela Chelsea więcej niż wszystkie pozostałe kluby na najwyższym angielskim poziomie rozgrywek razem wzięte. Ale to se ne vrati. Jeszcze Manchester City potrafił kupować każdego na kogo miał ochotę, ale pech Saudyjczyków polega na tym, że kiedy oni weszli do Premier League, jej władze akurat postanowiły, że Finansowe Fair Play i zasady zrównoważonego rozwoju wreszcie nie będą pustymi sloganami i zaczęły surowiej egzekwować własne przepisy.

Zgodnie z nimi klubom przysługuje prawo do ujemnego bilansu 105 milionów funtów w trzyletnim  cyklu rozliczeniowym, co oznacza średnio 35 milionów na sezon. Do tego weszła w życie poprawka, anulująca możliwość stosowania tzw. „luki prawnej Chelsea”. Klub z Londynu podpisywał bowiem z nowymi zawodnikami absurdalnie długie kontrakty, rozdzielając płacone za nich kwoty na mniejsze raty, które w sprawozdaniach finansowych wyglądały na mało obciążające wydatki. Taki był casus choćby Enzo Fernandeza, ściągniętego za 108 milionów, ale prawie dziewięcioletnia umowa sprawiła, że The Blues oficjalnie kosztuje jedynie 13 milionów.

No i wreszcie Premier League zaczęła też karać kluby. W tym sezonie szczególnie boleśnie dotknęło to Everton, który przez odjęcie punktów zamiast spokojnie mościć się w środkowej części tabeli, desperacko broni się przed spadkiem. Podobny los dotknął Nottingham Forest, choć tu kara minusowych oczek jest dużo mniejsza. Nieprzypadkowo podniosły się przy tej okazji głosy krytyków o stosowaniu przez władze ligi  podwójnych standardów. O karaniu maluczkich, a oszczędzaniu wielkich. Oskarżenie takiego Manchesteru City o 115-krotne złamanie zasad rentowności i zrównoważonego rozwoju, z takim smaczkami jak niedostarczanie sprawozdań finansowych, czy kreatywna księgowość, dziwnym trafem strasznie się ślimaczy, a jeden z przedstawicieli ligowych władz w wywiadzie potrafi przyznać, że sprawa jest zbyt rozbudowana i skomplikowana, więc wymaga czasu.

Wciąż nie wiadomo do której grupy zaliczyć możemy Newcastle, ale sternicy klubu wolą tego nie sprawdzać i zawczasu zaciskają pasa, żeby nie podpaść władzom ligi. Stąd te ograniczenia transferowe i planowanie strategii na kolejne okienko, nie tylko zakładającej poważne zakupy, ale też sprzedaże liczone w kwotach kilkudziesięciomilionowych. Na St James’ Park nie kryją się za to z krytyką obowiązującego systemu, nie mogąc w pełni korzystać z zastrzyków pieniężnych z Arabii Saudyjskiej.

Jedno jest pewne, lato w Newcastle na pewno będzie ciekawe, a wiele ruchów będzie determinowanych miejscem, jakie zajmie drużyna na koniec sezonu. Jeśli dostanie się choćby do Ligi Konferencji Europy, będzie spokojniej, choć progres w kolejnej kampanii będzie jednak oczekiwany i pożądany. Jeśli jednak puchary przejdą Srokom koło nosa, to można się na północy Anglii spodziewać prawdziwej rewolucji. Do tego wciąż niepewny status trenera i dyrektora sportowego i nieustanne piętno finansowych ograniczeń, powodują że najbliższe wakacje nie będą na St James’ Park spokojne. Chociaż kibice Srok wciąż czekają na powrót do świetności, choćby z czasów Alana Shearera w latach 90., to za nic nie zamieniliby tego co mają w tym sezonie, na upokorzenia jakie przeżywali przed pojawieniem się w klubie Saudyjczyków.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

5 komentarzy

Loading...