Reklama

Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

redakcja

Autor:redakcja

01 maja 2024, 23:21 • 4 min czytania 3 komentarze

Wspaniały był to pojedynek dwóch równorzędnych zespołów. Szkoda tylko, że bez szczęśliwego zakończenia dla polskiej drużyny. SC Magdeburg pokonał Industrię Kielce 23:22 czym wyrównał stan dwumeczu. O losach awansu do Final Four zdecydowały rzuty karne, które lepiej wykonywali piłkarze ręczni niemieckiej ekipy.

Thriller w Lidze Mistrzów! Kielczanie odpadają po rzutach karnych

Kielczanie wygrywając przed tygodniem w pierwszym meczu ćwierćfinałowym Ligi Mistrzów przełamali imponującą serię Magdebura, który zwyciężył w 14 kolejnych spotkaniach w tych rozgrywkach, a ogólnie ostatni raz schodził pokonanym z parkietu w lutym. Zespół Benneta Wiegerta jest liderem Bundesligi i walczy o obronę tytułu w najważniejszych klubowych rozgrywkach w Europie. Tytułu, który został wywalczony po dramatycznym boju z kielecką ekipą w ubiegłym roku.

Pierwszy mecz ¼ finału był zacięty aż do bólu. Choć wydawało się, że szczypiorniści Industrii mogą wywalczyć pokaźniejszą zaliczkę, to w Hali Legionów nie rozstrzygnęło się nic w kontekście walki o Final Four. Zwycięstwo różnicą jednego gola naturalnie przeniosło cały ciężar dwumeczu do Niemiec.

Dlaczego nie?

– Zadanie przed nami bardzo trudne, ale nie jest niemożliwe. Skoro wygraliśmy w domu, to czemu nie zrobić tego na wyjeździe? Myślę, że drużyna z Magdeburga będzie lepiej przygotowana w ofensywie. Są mądrzejsi o pierwszych 60 minut. Musimy się skupić na sobie, musimy poprawić atak pozycyjny, grać szybciej i bardziej ryzykownie w kontrataku. Były w tym pierwszym meczu takie momenty, gdzie można było podjąć ryzyko, pobiec szybciej do przodu, ale woleliśmy uspokoić grę i przejść do pozycyjnego ataku. To też zrozumiałe, bo graliśmy ustawieniem 5-1 w obronie, które jest bardzo wyczerpujące fizycznie. Teraz nie może być kalkulacji, musimy rzucić wszystko najlepsze, co mamy – mówił przed meczem Krzysztof Lijewski, asystent trenera kieleckiej ekipy, cytowany przez oficjalną stronę Industrii Kielce.

Co gorsze, potwierdziły się pesymistyczne diagnozy i z udziału w rewanżowej potyczce został wykluczony przez kontuzję Michał Olejniczak. Bez przeszkód mógł wystąpić za to Dylan Nahi, który już w pierwszych minutach meczu w Kielcach wyleciał z boiska za czerwoną kartkę.

Reklama

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Jeżeli wyświechtane stwierdzenie „przedwczesny finał” może oddawać klimat jakiejkolwiek rywalizacji, to na pewno może dotyczyć starcia „Gladiatorów” z Industrią. Nawet, gdy Arciom Karalek wyprowadzał polską ekipę na trzybramkową przewagę w 11. minucie potyczki w Getec Arena, czuło się podskórnie, że za chwilę będzie po równo, że w podświadomości tego dwumeczu po prostu czai się zacięta końcówka. I nic nie jest wstanie jej wyplenić.

Obrona, jeszcze raz obrona

Mimo tego, co sugerował Lijewski to nie był pojedynek rozhuśtanych ofensyw, pokazów strzeleckich i rekordów bramkowych. Harówka w obronie wyreżyserowała spotkanie w Magdeburgu i dopełniła całą rywalizację. Wielkie emocje, wielki wysiłek obu drużyn i wiadomo było, że przedwcześnie pożegnamy ekipę, która na pewno zasługiwała na udział w Final Four.

Obie drużyny mogły pluć sobie w brodę, że nie wykorzystywały swoich szans w ataku. Magdeburg na potęgę marnował rzuty karne (te kapitalnie bronił Andreas Wolff), a Industria zaprzepaszczała kolejne okazje podczas gry w przewadze. Nie pomagało zaklinanie rzeczywistości, nie pomagało siadanie (?) na parkiecie przez coacha kielczan, Talanta Dujszebajewa.

Po trafieniu Igora Karacicia w 59. minucie rywalizacji na tablicy wyników migotał wynik 23:22 dla gospodarzy. Industria jeśli chciała doprowadzić do rzutów karnych, musiała wybronić akcję „Gladiatorów”. Akcję, która wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Przerywana po wielokroć, z interwencjami sędziowskimi, zakończyła się w najlepszy możliwy sposób dla kieleckiej drużyny – obroną Wolffa. Polski zespół miał do dyspozycji 12 sekund, które mogły zagwarantować udział w kolejnym Final Four najbardziej prestiżowych rozgrywek w piłce ręcznej klubowej.

Akcja była chaotyczna, ale ostatecznie piłka trafiła do Karaleka, który wybił się szykując do rzutu nieatakowany przez nikogo, ale nagle zastygnął i zaprzestał rzutu. Gdzieś w tle ogromnych emocji zabrzmiał gwizdek przerywający akcję i skierował wszystkich do jedynie rzutu wolnego. Czy sędziowie słusznie przerwali akcję? Można mieć spore wątpliwości, a w social mediach z miejsca mówiło się o skandalu. Tym bardziej, że międzyczasie wybrzmiała końcowa syrena i ostatni rzut w regulaminowym czasie gry zderzył się ze ścianą ustawioną przez szczypiornistów Magdeburga. O awansie miały zadecydować karne!

Reklama

W nich teoretycznie w lepszej sytuacji mogliśmy postawić golkipera Industrii, Andreasa Wolffa, który bronił rzuty z siódmego metra w trakcie spotkania jak najęty. Omar Magnusson, gnębiony świetnymi interwencjami niemieckiego bramkarza w trakcie sześćdziesięciu minut spotkania, mógł mieć dość rzucania „siódemek” naprzeciw Wolffa, ale w trakcie decydującej partii nie pomylił się ani w pierwszej serii, ani w drugiej. Drugiej – decydującej. Po pomyłce Nahiego i trafieniu Islandczyka zespół z Bundesligi mógł świętować awans do Final Four Ligi Mistrzów.

Kielczanie mimo gigantycznej pracy i kapitalnych emocji odpadają z walki o trofeum, które w ubiegłym sezonie mieli na wyciągnięcie ręki. Ponownie na ich drodze stanęła ekipa „Gladiatorów”.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o piłce ręcznej:

Najnowsze

Piłka ręczna

Komentarze

3 komentarze

Loading...