Reklama

Matysiak: Nie tylko piłkarze mogą być dziećmi akademii, trenerzy również [WYWIAD]

Piotr Rzepecki

Autor:Piotr Rzepecki

18 kwietnia 2024, 15:57 • 11 min czytania 3 komentarze

Marcin Matysiak nazywa siebie trenerskim dzieckiem akademii ŁKS-u. W Ekstraklasie radzi sobie o wiele lepiej niż Kazimierz Moskal, który wywalczył z klubem awans czy Piotr Stokowiec, który zawiódł jako strażak. W ostatnim meczu “Rycerze Wiosny” pod wodzą tego szkoleniowca wygrali z Radomiakiem Radom i awansowali na 17. lokatę. Tym samym pierwszy raz od końcówki września (9. kolejka) nie zajmują ostatniego miejsca w tabeli. Rozmawiamy o pomyśle na piłkę i trenerskich inspiracjach. O odejściu z drużyny rezerw na rzecz bycia asystentem Stokowca. O uporządkowanym życiu i o zarządzaniu grupą zawodników. Zapraszamy na rozmowę z trenerem beniaminka.

Matysiak: Nie tylko piłkarze mogą być dziećmi akademii, trenerzy również [WYWIAD]

Jak można się podnieść po takim meczu, jak ten w Białymstoku, gdzie przegraliście 0:6?

Zdawałem sobie sprawę, że po takim spotkaniu kluczowe będzie mentalne podniesienie piłkarzy. Takie mecze zostają na długo w głowie, nie tylko zawodników, ale też sztabu. Przeanalizowaliśmy to spotkanie – zwróciliśmy uwagę na nasze błędy, wyciągnęliśmy wnioski – i je zamknęliśmy.

Przed spotkaniem z Cracovią zależało mi na podbudowaniu zawodników. Podczas treningów w dużej mierze skupialiśmy się na pozytywach. Mecz z Cracovią był dla nas bardzo istotny, nie tylko pod kątem samego wyniku. Chcieliśmy w Krakowie pokazać, że nie jesteśmy tak słabi, jak przeciwko Jagiellonii.

W szatni po meczu z Jagiellonią panowała głucha cisza? Trzeba w ogóle coś mówić wtedy do piłkarzy?

Reklama

Grobowa cisza. Każdy z zawodników zdawał sobie sprawę, jak to spotkanie wyglądało. Moje słowa były tak naprawdę zbędne. Podziękowałem wszystkim za mecz, za walkę, za grę do końca, bo pewnie mogło skończyć się jeszcze wyższą porażką. Ale zaraz po meczu nie trzeba było nic mówić. W tygodniu skupiliśmy się na pracy.

Ostatni mecz z Radomiakiem, który wygraliście 3:2, był najlepszy w waszym wykonaniu, od kiedy jest pan trenerem?

Był dobry. Czy najlepszy, to nie wiem.

Analizując mecze, w każdym znajdzie się lepsze i słabsze momenty. Patrząc na naszą grę i kreowanie sytuacji, można powiedzieć, że była widoczna cząstka tego, nad czym pracowaliśmy ostatnio. Fajnie, że to się udało połączyć i zakończyć mecz dobrym wynikiem. Zdarzały się spotkania, gdzie wynik był dobry, a nasza gra wyglądała gorzej, albo kiedy prezentowaliśmy się nieźle, ale z kolei brakowało tej kropki nad i w postaci udanego rezultatu.

Warto pochwalić przede wszystkim Kaya Tejana, autora dwóch goli. W rozmowie z nami kilka miesięcy temu powiedział, że ma na tyle umiejętności, że mógłby zagrać w każdym klubie Ekstraklasy. Podziela pan tę opinię?

Ja wielokrotnie powtarzam piłkarzom, że jeśli w coś się wierzy, to można to osiągnąć. Jeśli Kay ma taką motywację i tak czuje, to pewnie by sobie poradził. Pewność siebie jest w piłce bardzo ważna. On ma duże umiejętności, ale wszystko zależy od potrzeb i modelu gry danego klubu.

Reklama

Uciekał przed ojcem, rozwoził paczki i stracił włosy. Historia Kaya Tejana [WYWIAD]

Od dziecka chciał pan zostać trenerem?

Od małego uprawiałem sport. Jako dziecko interesowałem się sportem, nie tylko piłką, ale futbol to był mój konik. Trenowałem od małego. To jeszcze były takie czasy, że do klubu można było się zapisać dopiero w wieku dwunastu, trzynastu lat. Wcześniej nie było takiej możliwości. Dużo czasu spędzało się na dworze, pod blokiem.

Pamiętam jak kiedyś w podstawówce mieliśmy godzinę wychowawczą. To była chyba szósta klasa. Mieliśmy opowiedzieć, jak widzimy swoją przyszłość. Ja miałem zaplanowane krok po kroku, co chce robić w życiu. Oczywiście w pierwszej kolejności chciałem zostać piłkarzem. Nie udało się na wysokim poziomie, grałem najwyżej w trzeciej lidze. Kolejne punkty w moim planie to było pójście na studia, zostanie nauczycielem wychowania fizycznego, a później trenerem. W wieku trzynastu lat tak naprawdę wiedziałem, co chce w życiu robić. Piłka nożna zawsze mnie fascynowała. Przede wszystkim praca na boisku. Uważam, że to jest dla trenera najważniejsze. Rzeczy organizacyjne, to wszystko dookoła – one mnie troszkę męczą. Najważniejsze jest to, co się wypracowuje na boisku. Krok po kroku dążyłem do realizacji swoich celów. Uczyłem się, studiowałem, pobierałem praktyki. Tak wyszło, że na ten moment pracuje na poziomie Ekstraklasy.

Lubi pan mieć w życiu wszystko poukładane?

Zdecydowanie. Mój sztab to potwierdzi (trener Matysiak rozgląda się po pomieszczeniu, asystenci się uśmiechają). Przede wszystkim muszę mieć plan. Nie lubię chaosu. I co najważniejsze – staram się być konsekwentny w dążeniu i realizacji założeń. Lubię mieć wszystko uporządkowane, lubię mieć też kontrolę nad wszystkim. Nie lubię sytuacji, które mnie zaskakują.

To łączy się też z pana pomysłem na piłkę – wszystko ma być od początku do końca takie, jak pan sobie założył?

Opieramy się na określonym modelu gry. Zarówno na boisku, jak i poza. Organizacja na boisku oczywiście jest ważna, ale jeśli wszystko będzie zorganizowane poza, to uważam, że to będzie miało przełożenie na naszą grę.

Mamy pewne modelowe zachowania, ale jestem otwartym człowiekiem. Słucham zawodników, reaguję. Daję im wybór, bo uważam, że wszystkiego nie da się zaplanować. Przede wszystkim chcę dać narzędzia zawodnikowi, a on na boisku musi zdecydować, co w danym momencie będzie najlepsze, przede wszystkim dla zespołu, ale i dla niego.

Która przestrzeń pracy jest pana ulubioną? Rozmowa z piłkarzami, koordynowanie, trening, czy wszystko po trochu i bycie menadżerem w angielskim stylu?

Myślę, że w dzisiejszych czasach menadżerowie to w zasadzie normalność. Piłka poszła w takim kierunku, że musisz w odpowiedni sposób zarządzać i mieć odpowiednie kompetencje miękkie. To jest kluczowe.

Jeśli miałbym wybrać jeden aspekt, to bardzo dobrze się czuję na boisku, gdy prowadzę jednostkę treningową. Ale oczywiście w tym wszystkim staram się znaleźć balans. Ale wiem, że są przestrzenie, które muszę oddać sztabowi, który robi to naprawdę bardzo dobrze. Podobnie jest z analizą naszej gry czy przeciwnika. Nie mogę wszystkiego robić samodzielnie, dlatego otaczam się kompetentnymi ludźmi, którym ufam i którzy robią to bardzo dobrze.

Szatnia ŁKS-u jest trudna?

Nie ma łatwych, ani trudnych szatni. Każda jest inna. Uważam, że kompetencje miękkie powodują, że można z każdym znaleźć wspólny język. Niejednokrotnie swoje ego trzeba schować do kieszeni i w odpowiedni sposób zarządzać grupą.

Takie zresztą mamy podejście w sztabie: zawodnik to przede wszystkim człowiek. Patrzymy właśnie w sposób. Na drugim planie to piłkarz, ale przede wszystkim człowiek, z którym trzeba rozmawiać i którego warto wysłuchać.

Odnalezienie się w nowej roli było dla pana trudne? Był pan w szatni, ale w roli asystenta Piotra Stokowca. Teraz pan jest szefem.

To nie był dla mnie problem. Jak pracowałem w niższych ligach, czy jak prowadziłem rezerwy i zawodnicy schodzili do drugiej drużyny z pierwszej, to zawsze starałem się być wiarygodny, uczciwy i sprawiedliwy. Ani wtedy, ani teraz nie zakładam maski. Jestem sobą. Uważam, że tylko bycie sobą i oddanie to najlepsza droga, by złapać odpowiednie relacje z zawodnikami.

Teraz jest znacznie więcej obowiązków, spraw organizacyjnych. Ostatnia decyzja należy do mnie. Jeśli chodzi o podejście do zawodników, to starałem się nic nie zmieniać.

Podobno ofert z Ekstraklasy się nie odrzuca. Jak przejście z bycia szkoleniowcem rezerw do asystenta, a później zostanie pierwszym trenerem, wyglądało z pana perspektywy?

Przez wiele lat byłem pierwszym trenerem, więc tamten moment był dla mnie trudny, potrzebowałem trochę czasu, żeby w tej roli się odnaleźć.

Kiedy otrzymałem propozycję pracy przy pierwszym zespole, potrzebowałem dwóch dni do namysłu. Wiedziałem, że to trudna decyzja. Odczuwałem dużą więź z drugim zespołem, przeszliśmy z chłopakami wiele etapów. Analizowałem wiele rzeczy, rezerwy występowały w drugiej lidze, to niezły poziom.

Oczywiście planując swój rozwój, wiedziałem, że to będzie dla mnie krok do przodu. Chciałem pracować na poziomie Ekstraklasy. Chciałem też zobaczyć jak ja będę się odnajdywał jako asystent, bo do tej pory nigdy nie pełniłem takiej roli. Dla mnie to była nowość. Wiedziałem, że to też przyda mi się w rozwoju.

I oczywiście sama współpraca z trenerem Piotrem Stokowcem była dla mnie cenną lekcją. Prowadził niezłe zespoły, grał w pucharach. Dla mnie to była możliwość podejrzenia doświadczonego szkoleniowca.

Co pan podpatrzył u trenera Stokowca?

Przede wszystkim zobaczyłem jak organizuje się pracę i życie zespołu z Ekstraklasy. Wcześniej nie funkcjonowałem na tym poziomie. Mogłem podejrzeć jak prowadził jednostki treningowe, patrzyłem jak skupia się na działaniach defensywnych. Ja patrzę trochę inaczej – najbardziej znacząca jest dla mnie faza atakowania, tworzenia sytuacji. A wiedziałem, że od trenera Stokowca mogę wiele szczegółów podejrzeć, jeśli chodzi właśnie o grę w obronie.

Jaką przewagę ma trener ze struktur? Widzimy po przykładach Adriana Siemieńca z Jagiellonii czy Kamila Kuzery z Korony, że postawienie na trenerów nieoczywistych to dobry wybór.

Należy zaznaczyć, że każda sytuacja jest inna. Trener Siemieniec wcześniej pracował jako asystent, był trenerem drugiej drużyny, od razu został przesunięty na pierwszego. Inna była też droga trenera Kuzery. Trudno to porównywać.

Przewagą takiego trenera ze struktur jest fakt, że jest się na miejscu. Zna się otoczenie, historię klubu, oczekiwania kibiców. Zna się piłkarzy. Będąc w drugim zespole miałem kontakt z niektórymi zawodnikami, mogłem budować relacje, co ułatwiło mi wejście do pierwszego zespołu.

Jestem pewien, że nie miałbym takiego zakresu wiedzy, gdyby nie praca w akademii. Pracując przez sześć lat z fantastycznymi ludźmi wiele się od nich nauczyłem. Nie tylko zawodnicy są dziećmi akademii, ale trenerzy również. Śmiało mogę tak siebie nazwać.

Po meczu z Rakowem (1:1) powiedział pan, że dopiero buduje fundamenty w swojej drużynie. Kiedy na dobre zostaną one wylane?

O wylanych fundamentach może mówić trener, który pracuje dwa lata. Zdaję sobie sprawę, w jakiej jesteśmy sytuacji.

Czuję to i widzę, jaki drużyna robi postęp. Stosujemy taktykę małych kroków. Coraz lepiej to wygląda. Praca trenera to wzloty i upadki.

O fundamentach można jednak dopiero mówić po dwóch latach. Wtedy widać piętno trenera, określony model gry. Zdajemy sobie sprawę że sytuacja nie jest łatwa, nasze miejsce w tabeli, brak czasu, duży nakład meczów – zwyczajnie nie możemy pracować tak, jakbyśmy chcieli. Z każdym treningiem czy meczem widzimy jednak pewien progres. On nie zawsze jest widoczny dla kibiców, ale my jako sztab to dostrzegamy.

Jakie są pana trenerskie inspiracje? W Polsce albo za granicą?

Najmocniej obserwuje trzech trenerów. Staram się wyciągać to, co najlepsze. Na pewno nie naśladować, ale uczyć się od nich i starać się pewne rzeczy przełożyć na własny model pracy. U Pepa Guardioli podoba mi się filozofia, sposób grania. Od Juergena Kloppa wziąłbym umiejętność relacji, bycia z drużyną, to jak potrafi przekonać piłkarzy do ciężkiej pracy to imponujące. Trzecim trenerem, którego obserwuję jest Carlo Ancelotti. Mistrzowskie zarządzanie, kompetencje miękkie, coś kapitalnego.

Można grę któregoś zespołu w Ekstraklasie naśladować albo określić mianem wzoru?

Dwa pierwsze zespoły, które mi przychodzą na myśl to Pogoń i Jagiellonia. Nieźle też wygląda Lech Poznań. Te drużyny grają w sposób, który jest najbliższy mojemu pomysłowi.

Piłka nożna to momenty, każdy z zespołów je ma. Każdy trener ma swoją filozofię, model pracy i pewnie w każdym zespole można znaleźć coś, co chciałoby się przenieść do swojej drużyny.

Po treningach zapomina pan o piłce czy w domu non stop leci na wszystkich telewizorach futbol?

Trzeba do żony zadzwonić (śmiech). Tak naprawdę ciężko mi się odciąć od piłki. Pracując w drugim zespole, żyłem tą piłką dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale teraz jest inaczej. Przyszedł taki moment, że wiedziałem, że muszę poszukać balansu. Są takie momenty, że potrafię się wyłączyć. Przyjechać do domu, wyłączyć telefon i obejrzeć film, niekoniecznie mecz. Ale to są tylko momenty.

Zdarza się panu oglądać mecze dla przyjemności czy od razu włącza się analiza?

Są takie mecze, które oglądam jako neutralny widz. Kibicuję i w pewnym momencie włącza się u mnie tryb trenera. Mówię „oho – ta akcja była fajna. To możemy zapisać, przeanalizować”. I znów kilka minut oglądam w trybie kibica, a później znów tryb trenera.

Mówił pan, że zdajecie sobie sprawę, że sytuacja w tabeli jest trudna. Mam wrażenie, że paradoksalnie drużyna skazywana już na spadek ma trochę większy luz. Większość postawiła na was kreskę. Zauważył pan u piłkarzy rozluźnienie, ale w pozytywnym sensie?

Wchodząc do szatni powiedziałem chłopakom, żeby nie patrzyli w kalendarz i nie myśleli zbytnio o przyszłości. Kolejny mecz – to jest dla nas kluczowe. Wiedzieliśmy, że błędy będą się zdarzały. I my te błędy jako sztab bierzemy na siebie. Piłkarze mają przede wszystkim ciężko pracować. Jeśli będą, to zostanie to docenione, ale i efekty przyjdą.

Kluczowe na pewno też było zwycięstwo z Puszczą Niepołomice. Ta drużyna potrzebowała wygranej. Pewne rzeczy się odblokowały. Remis z Rakowem to nie efekt rozluźnienia, tylko dobrego przygotowania. Mentalnego, ale i realizacji naszych założeń.

Zaglądam w terminarz – Lech Poznań, Górnik Zabrze, Śląsk Wrocław – nie wygląda to specjalnie obiecująco…

…nie zaglądamy aż tak daleko. Powiem to, co powtarzają sami piłkarze. Zostało nam sześć finałów. Skupiamy się na tym najbliższym. Wiemy jaki mamy terminarz, wiemy też jaka jest nasza sytuacja. Musimy też patrzeć na naszych rywali. Już nie wszystko zależy od nas.

Paradoksalnie w tym meczu z Lechem można was nazwać minimalnym faworytem?

W żadnym wypadku!

W życiu nie pozwolę, żebyśmy się stawiali w roli faworytów. Musimy ciężko pracować, wiedzieć co chcemy i jak chcemy to zrobić. Pomimo ostatniego meczu, podchodzimy cały czas z dużą pokorą do każdego przeciwnika. Ani ja tak nie pomyślałem, ani nikt ze sztabu, ani nikt z zawodników.

Oczywiście wiem, że Lech ma swoje problemy, ale my skupiamy się nad swoich. Takie podejście byłoby nie na miejscu. Lech jest w czubie tabeli, ma szanse na mistrzostwo Polski. To świetna drużyna, ma dużo jakości.

Dystans ośmiu punktów do bezpiecznej strefy. To jest strata do odrobienia?

To jest i dużo, i mało. Zostało sześć spotkań, osiemnaście punktów do zdobycia. Matematyczne szanse jeszcze są, cały czas wierzymy.

Chcemy być w grze, łatwo skóry nie sprzedamy. Gramy dla klubu, dla kibiców, dla siebie i mamy nadzieję, że ta misja ratowania Ekstraklasy zakończy się sukcesem.

rozmawiał PIOTR RZEPECKI

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. Newspix

 

Urodził się dzień po Kylianie Mbappe. W futbolu zakochał się od czasów polskiego trio w Borussi Dortmund. Sezon 2012/13 to najlepsze rozgrywki ever, przynajmniej od kiedy świadomie śledzi piłkarskie wydarzenia. Zabawy z kotem Maurycym, Ekstraklasa, powieści Stephena Kinga.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
8
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Ekstraklasa

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
8
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

3 komentarze

Loading...