Reklama

Sobczak: Nie wyobrażam sobie finału Pucharu Polski bez kibiców Wisły

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

10 kwietnia 2024, 08:51 • 14 min czytania 29 komentarzy

Patrząc z boku, transfer Szymona Sobczaka do Wisły Kraków nie był oczywisty. 31-letni napastnik przez większość sezonu pozostawał w cieniu Angela Rodado, ale w ostatnim czasie rozwiewa wątpliwości sceptyków. Jego gole z Widzewem Łódź i Piastem Gliwice okazały się kluczowe w drodze do finału Pucharu Polski, a ofensywne konkrety daje także w I lidze. Rozmawiamy z nim o wydarzeniach z ostatnich tygodni i nie tylko.

Sobczak: Nie wyobrażam sobie finału Pucharu Polski bez kibiców Wisły

Czego Wiśle brakuje, żeby wywalczyć awans do Ekstraklasy? Czy na najwyższym szczeblu grałoby się jej łatwiej? Jak komentuje zamieszanie z kibicami „Białej Gwiazdy”? Czy wyobraża sobie oddanie finału PP walkowerem? Czy rozumiał protesty Widzewa?  Czy czuł, że musi coś udowadniać po transferze? Czy jest zaskoczony wydarzeniami w Zagłębiu Sosnowiec? Zapraszamy.

*

Jeżeli komuś w Wiśle Kraków groził lekki odlot po awansie do finału Pucharu Polski, to Motor Lublin błyskawicznie sprowadził go na ziemię. Szybko wróciliście do brutalnej rzeczywistości.

Mecz ewidentnie nie ułożył się po naszej myśli i jego wynik mocno rozczarowuje. Na pewno to po nas nie spłynie, bo jak wspomniałeś, dopiero co awansowaliśmy do finału PP, a wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Każdy spodziewał się, że wygramy z Motorem. Sytuacja z 6. minuty zdecydowanie nie ułatwiła nam zadania. Patrząc z boiska, w tym sezonie takich sytuacji mieliśmy mnóstwo i nasi rywale nie byli wtedy wyrzucani do szatni. Dla mnie to niezrozumiałe. Jeżeli chcemy być konsekwentni, to bądźmy tacy na każdej płaszczyźnie. Tutaj mamy zawodnika trafiającego w piłkę, który potem nie mógł nic zrobić z nogą. Nie ma mowy o premedytacji i nie ma też impetu, który mógł wyrządzić przeciwnikowi większą krzywdę.

Reklama

Wiem, że wielu ekspertów interpretowało to zajście na naszą korzyść. Później była podobna sytuacja, rywal po stykowym starciu trafił mnie tak samo na tej samej wysokości i sędzia nawet nie odgwizdał faulu.

Nie pomógł wam też Alvaro Raton, który popełnił fatalny błąd przy trzecim straconym golu. W jego przypadku nie mówimy o incydencie. W szatni bardziej go pocieszaliście czy jednak dawaliście do zrozumienia, że musi się wziąć w garść?

Nie będę wypowiadać się o kolegach, to nie moja rola. Wisła musi okazywać wsparcie swoim zawodnikom. Wchodzimy w decydującą fazę sezonu, walka będzie do samego końca. Spodziewałem się tego już przed sezonem. Jeśli ktoś myślał inaczej, to pewnie teraz czuje się zawiedziony, ale taka jest specyfika I ligi. W każdym meczu trzeba grać na absolutne sto procent. Walka na dwóch frontach nie ułatwia zadania, szczególnie przy liczbie naszych problemów kadrowych.

Wracając do Ratona, musimy się wzajemnie wspierać. Grunt, żeby wyciągać wnioski, a chwilami jako zespół mamy z tym problem. Powielamy proste błędy, które kosztują nas punkty. Dopiero co po świątecznym prezencie prowadziliśmy w Głogowie, wyszliśmy na drugą połowę i cały wcześniejszy wysiłek roztrwoniliśmy w 10 minut. Chwilami bardzo brakuje mi boiskowej mądrości w naszych poczynaniach.

Wiem, że trzeba walczyć do końca w każdym kolejnym meczu, ale chyba powoli musicie się godzić ze scenariuszem, w którym Wisła nie wywalczy bezpośredniego awansu.

Dopóki piłka w grze, naprawdę wszystko jest możliwe. Wiemy, jakie serie zwycięstw jeden czy drugi zespół potrafił łapać w poprzednich latach, czasami nawet kończyło się to awansem. Ktoś skontruje, że Wiśle na razie żadna dłuższa passa się nie przytrafiła i będzie miał rację, ale stać nas na jej rozpoczęcie. Innego wyjścia nie ma, zwłaszcza w tak wyrównanej lidze. Sprawy zdrowotne nas nie rozpieszczają, ale nie możemy tego w nieskończoność rozpamiętywać, bo ten zespół nadal jest w stanie punktować tydzień w tydzień. Na papierze dużo słabsze ekipy regularnie zdobywają punkty, tylko tu właśnie potrzeba tej boiskowej mądrości. Nie zawsze trzeba grać pięknie, nieraz wystarczy grać skutecznie, a tego nam brakuje.

Reklama

Po Chrobrym wszyscy w waszych szeregach przyznawali, że wygrała drużyna lepsza, która bardziej chciała i była bardziej zmotywowana. Jak to wyjaśnić, że nie dojeżdżacie pod tym kątem? Gdybyście mieli na koncie pięć zwycięstw z rzędu, lekkie rozprężenie jeszcze dałoby się wyjaśnić, ale to nie ten przypadek.

Ja pod tym, co powiedziałeś, się nie podpisuję. Nie wygrała wtedy drużyna lepsza, tylko drużyna bardziej zdeterminowana.

Ale to właśnie trener Rude i prezes Królewski w takim tonie się wypowiadali: Chrobry był zdecydowanie lepszy.

Każdy może mieć swoje spojrzenie. Uważam, że pod względem piłkarskim nie ma w tej lidze drużyny lepszej od nas, tyle że gramy w lidze walki, zaangażowania i determinacji, w której sama jakość nie wystarczy. Jeżeli mówimy w kontekście wolicjonalnym, to tak, Chrobry nas wtedy przewyższał i pod tym podpiszę się obiema rękami.

A z czego się to wzięło? Każdy z piłkarzy musi sobie odpowiedzieć samemu. Analizowanie tego nie należy do mnie, bo musiałbym oceniać poszczególne jednostki. Walczyć też potrafimy, co pokazywały mecze w Pucharze Polski z rywalami na papierze piłkarsko od nas lepszymi. W I lidze wszyscy podchodzą do Wisły Kraków jak do Realu Madryt, dodatkowo się na nią mobilizują, zwłaszcza gdy grają przy Reymonta przed liczną publicznością. Musimy z tym sobie radzić każdego tygodnia, w szczególności w meczach u siebie, nie tylko w pucharze.

Zgadzasz się z tezą, że tej Wiśle w Ekstraklasie grałoby się łatwiej?

Po meczu pucharowym też mnie o to pytano. Jedno spotkanie niczego nie przesądza, musielibyśmy oceniać w przekroju całego sezonu, co byłoby najbardziej racjonalne, ale skłaniałbym się ku odpowiedzi, że patrząc na to, jak zbudowana jest nasza kadra i jaki jest profil wielu zawodników, to faktycznie w Ekstraklasie mogłoby się nam grać łatwiej. W I lidze cechy wolicjonalne często są najistotniejsze, mało kto pójdzie z nami na piłkarską wymianę ciosów.

To dopiero początek współpracy, ale gdybyś dziś miał wskazać najważniejszą rzecz, która zmieniła się od chwili przyjścia Alberta Rude, to co by to było?

Staram się nie wypowiadać na temat trenerów, ale jeśli chodzi o zarządzanie samym meczem przez drużynę, chyba widać różnicę. Nawet z Motorem, mimo osłabienia, szukaliśmy kolejnych goli i zwycięstwa po bramce na 1:1. W Pucharze Polski potrafiliśmy na koniec grać dwoma lub trzema napastnikami. Wcześniej raczej byśmy czegoś takiego nie oglądali, tutaj widzę zmiany. Wiadomo też, że spojrzenie na niektórych zawodników stało się inne i gdyby nie kontuzje, na każdej pozycji mielibyśmy zaciętą rywalizację.

Wszystkie niepowodzenia w I lidze rozmiękcza postawa w Pucharze Polski. W środę weszliście do finału po zwycięstwie nad Piastem Gliwice. To był najważniejszy dzień w twojej dotychczasowej karierze?

Przychodząc do Wisły miałem swoje cele do zrealizowania. Jednym z nich było zajście jak najdalej w pucharze, bo dlaczego miałoby do tego nie dojść? Mieliśmy taki potencjał i dość szeroką kadrę, której liczebność została jednak potem pokiereszowana. Granie co trzy dni na pewno nie pomagało w lidze, ale trzeba w polskiej piłce zmierzać w kierunku normalizowania takiego rytmu, bo żaden trening nie da ci tyle, ile mecz. Z tej perspektywy wejście do finału jest dla mnie czymś naprawdę dużym i pewnie też dla całej Wisły. Kibice 12 lat czekali, żeby powalczyć o jakieś trofeum, byli głodni gry o coś. Nic dziwnego, że bilety na Piasta wyprzedały się w ciągu kilkudziesięciu godzin.

Nie zmienia to faktu, że nie możemy zaniedbywać ligi. Jeżeli ktoś w Głogowie myślał już o półfinale, to nie tędy droga. Musimy iść z meczu na mecz i nie wybiegać za bardzo do przodu. Finał dopiero 2 maja, zanim do niego dojdzie rozegramy jeszcze cztery kolejki i teraz na tym należy się skupić.

Po Piaście, jako przedstawicielu Ekstraklasy, spodziewałeś się trochę więcej?

Nie. Piast nie zagrał źle, tylko po prostu my zaprezentowaliśmy się bardzo dobrze. Akurat w tym meczu determinacja była po naszej stronie. Idealnie nam się wszystko ułożyło, a jeśli tracisz gola w 1. minucie, jaki by nie był twój plan, musisz go skorygować. Przed przerwą jeszcze podwyższyliśmy i zyskaliśmy dodatkową pewność siebie. Piast próbował się odgryzać, stwarzał zagrożenie po stałych fragmentach i zdołał złapać kontakt, ale wykazaliśmy się mądrością, o której wcześniej mówiłem. Graliśmy wysokim pressingiem, utrudnialiśmy gościom podejście pod nasze pole karne i zasłużenie wygraliśmy.

Teraz na pierwszym planie jest sprawa z kibicami i ich wejściem na finał. Traktujesz serio deklaracje Jarosława Królewskiego, że jeśli nie zostaną oni wpuszczeni, to Wisła odda mecz walkowerem?

Wiemy, jak ważną częścią tego klubu są kibice i ile dla niego zrobili w ciężkich momentach. Jako zawodnicy gramy także o indywidualne osiągnięcia, chcemy zdobywać trofea i na tym powinniśmy się skupiać, ale uważam, że jako Wisła wszyscy tworzymy całość. Prezes Królewski mocno uwypuklił ten temat w mediach i również nie wyobrażam sobie sytuacji, w której nasi kibice nie zostają wpuszczeni. Gramy na stadionie neutralnym, nikt nie będzie prawdziwym gospodarzem. Czeka nas piłkarskie święto, nie tylko dla społeczności Wisły i Pogoni. Powtórzę: nie dopuszczam do siebie myśli, że nasze trybuny byłyby puste. Przyjadą też fani z zagranicy, z bardzo dalekich stron i na jakiej podstawie ktoś miałby im ograniczać możliwość wspierania swojego klubu? Wychowałem się w Wiśle i czuję się mocno związany z tą społecznością. W tej sprawie jestem otwarty na dyskusje z wieloma osobami, ale szybko mogłoby się okazać, że po drugiej stronie brakuje argumentów.

Jako piłkarzowi trudno mi sobie wyobrazić, że nie zagrałbym w finale, jednak póki co interesuje mnie przede wszystkim liga. Ostatnie dwie porażki bardzo zabolały i trzeba się odkuć. Wierzę, że wygra rozsądek, a na przyszłość ktoś pójdzie po rozum do głowy. Sytuacja z kibicami Wisły od początku sezonu to nie jest porażka naszego klubu, tylko porażka całej polskiej piłki. Dla mnie jest nie do przyjęcia.

Liczę, że właściwe osoby decyzyjne w PZPN, a także osoby decyzyjne organizatora ligi podejmą odpowiednie decyzje pod kątem naprawy tej sytuacji. Rozgrywamy mecze dla kibiców! Chcemy tworzyć niezapomniane widowiska, czego dowodem był komplet widzów w półfinale Pucharu Polski. W meczu z Motorem Lublin na trybunach zasiadło ponad 20 tys. widzów. Z całym szacunkiem, ale u nas w Krakowie, na naszym stadionie to prawdziwe święto i chcemy, żeby ta atmosfera i to wsparcie przeniosły się na mecze wyjazdowe.

Z drugiej strony, kibicom Wisły wyraźnie brakuje instynktu samozachowawczego, skoro w przededniu ogłoszeniu decyzji ws. finału prezentują taką oprawę jak z Motorem.

Nie skupiałbym się na oprawach, bo chyba nie o to chodzi, żeby wrzucać wszystkich do jednego worka. A jeśli już mamy rozmawiać na ten temat, to wydaje mi się, że na innych stadionach nieraz zobaczymy podobne transparenty i nikt się nad nimi specjalnie nie rozwodzi. Nie słyszałem, żeby przez coś takiego kibice dostawali zakaz wyjazdowy. Mówimy o ludziach, którzy jeżdżą po Polsce i chcą wspierać swoją drużynę.

Do finału podejdziecie na zasadzie „możemy wszystko, nic nie musimy”, czy jednak presja będzie trochę większa?

Żadna drużyna, która doszła do finału, nie wyjdzie na boisko z myślą, że niczego nie musi. Fajnie zagrać na Stadionie Narodowym, ale nie pojadę tam, żeby go podziwiać, tylko będę chciał wygrać. Celem jest trofeum.

Wcześniej cała piłkarska Polska dyskutowała o waszym golu, który w doliczonym czasie dał dogrywkę w ćwierćfinale z Widzewem. Miałeś poczucie, że gdybyś znajdował się po drugiej stronie, protestowałbyś równie głośno jak łódzki klub?

Nie. Widzew czuł się pokrzywdzony, bo sędzia ostatecznie nie dopatrzył się przewinienia i uznał nam bramkę. Okej, ale wcześniej sędzia nie dopatrzył się dwóch przewinień na Szymonie Sobczaku w polu karnym, co mogłoby znacznie szybciej rozstrzygnąć losy meczu. O tym już mało kto mówił, graliśmy dalej i robiliśmy swoją robotę.

Sędziowie popełniają błędy i będą je popełniać, my jako Wisła co chwila się o tym przekonujemy – myślę, że częściej niż inni. Po Motorze czujemy się pokrzywdzeni, nie powinniśmy grać od 6. minuty w dziesiątkę, ale czy chcemy powtarzać mecz? Nie. Jasne, Puchar Polski to jedno spotkanie, ale Widzew miał możliwość wygrania go bez względu na okoliczności, tyle że był zespołem słabszym i zwyczajnie przegrał. Nie zgadzam się z narracją, że jeden moment wypaczył cały wynik.

Gdy Widzew zażądał powtórzenia spotkania, miałeś choćby cień obawy, że może do tego dojść?

Nawiązując do deklaracji prezesa Królewskiego o oddaniu finału walkowerem przy braku naszych kibiców, po proteście Widzewa mówiłem osobom mi bliskim, że jeśli mecz miałby zostać powtórzony, to ja niekoniecznie muszę w nim grać, bo nie muszę brać udziału w „przedstawieniu”. Wielokrotnie byłem „poszkodowany” przez sędziów i nie rozczulałem się nad tym. Pewnie, że na gorąco każdy pokrzywdzony ma prawo czuć się rozgoryczony, ale są jakieś granice w okazywaniu niezadowolenia.

Wszyscy byśmy chcieli, żeby każda decyzja arbitrów była słuszna. Dostali VAR do pomocy, a chwilami odnoszę wrażenie, że liczba spornych sytuacji wcale się nie zmniejszyła. Czasami na boisku wydaje ci się, że więcej jest analizy i nasłuchiwania niż gry w piłkę. VAR miał rozstrzygać sytuacje czarno-białe. Nie zawsze to robi, za to wnika w sprawy niejednoznaczne. Mój gol z Miedzią Legnica nie został zaliczony, bo nie można było poprawnie narysować linii ostatniego zawodnika do oceny spalonego, a jestem przekonany, że byłem dobrze ustawiony. Najważniejsze, żeby uczyć się na błędach.

Drużynowo jest różnie, ale dla ciebie ostatnie tygodnie są bardzo udane: kluczowe gole z Widzewem i Piastem w Pucharze Polski, bramki w I lidze również po kontuzji Rodado. Jeżeli ktoś na początku kwestionował zasadność twojego transferu, chyba rozwiałeś jego wątpliwości. Czujesz podwójną satysfakcję?

Przede wszystkim czuję wielką radość. Wisła Kraków naprawdę długo czekała na finał Pucharu Polski, bez względu na to, jacy zawodnicy akurat w niej grali. Na pewno ten fakt mocno podbudowuje nas i cały klub. Nie weszliśmy do finału przez przypadek, po drodze wyeliminowaliśmy mocnych przeciwników i zasłużyliśmy na decydujący mecz.

Indywidualnie znam swoją wartość i chcę po prostu wykonywać swoją robotę. Cel związany z bezpośrednim awansem nie tyle trochę się oddalił – bo nigdy nie był wystarczająco blisko, żebyśmy mogli stwierdzić, że zadanie wykonane i gramy tę piłkę, którą chcieliśmy grać – co nadal jest pod znakiem zapytania. Również ja biorę za to odpowiedzialność. Ostatnie dwie kolejki wyraźnie pokazują, że musimy jeszcze porządnie popracować nad aspektami wolicjonalnymi. A co z tego wyjdzie, ocenimy na mecie sezonu i wtedy dokonamy podsumowania. Teraz jest czas zaciskania zębów i maksymalnej mobilizacji.

Ale miałeś w pewnym momencie poczucie, że musisz coś udowodnić? Twój transfer po sezonie z dziewięcioma golami w I lidze, z czego sześcioma z rzutów karnych, nie był oczywisty. Gdybyś trafił do Wisły rok wcześniej, gdy zdobyłeś 17 bramek, ten ruch wydawałby się naturalniejszy.

Jeśli już zagłębiamy się w tę sprawę, warto wspomnieć, że Wisła właśnie po sezonie z siedemnastoma golami składała za mnie dwie oferty, ale niestety Zagłębie postawiło zaporowe warunki i kluby się nie porozumiały. Ja już wtedy byłem gotowy na dołączenie do Wisły. Osobiście prosiłem obecnego prezesa Zagłębia, żeby do tego transferu doszło, bo chciałem grać o wyższe cele w zespole, którego jestem wychowankiem i z którym czuję emocjonalną więź. Nie pomogło, musiałem poczekać.

A czy musiałem coś udowadniać? W takim klubie jak Wisła trzeba to robić cały czas, w każdym meczu, presja jest tu codziennością. Mnie to zupełnie nie przeszkadza. Wiadomo, że na mojej pozycji najbardziej patrzy się na konkrety, ale warto też doceniać, jaką kto wykonuje pracę dla drużyny.

Ile jest prawdy w tezie, że duży wpływ na twój transfer mieli kibice „Białej Gwiazdy”?

Teorii pojawia się wiele… Kiedyś będzie czas, żeby usiąść i szczegółowo opowiedzieć o tym transferze, bo byłby to temat może nawet na dobrą książkę. Co do pytania, finalnie zawsze decyzja należy do zarządu klubu i właścicieli. Na pewno jest to ciekawy wątek, ale nie do rozwinięcia w tej chwili. Teraz liczy się boisko.

Odchodząc z Zagłębia Sosnowiec wiedziałeś, że opuszczasz tonący okręt czy jesteś zaskoczony skalą degrengolady w tym klubie?

Niezręczny wątek, ale nawiążę tutaj do twojego stwierdzenia o większości goli z rzutów karnych w poprzednim sezonie. Zadajmy sobie pytanie, ile dziś Zagłębie oddałoby za takie bramki, często dające mu trzy punkty? Większość tych jedenastek sam sobie wywalczyłem, gdy dochodziłem do czystych sytuacji i nieprzepisowo mnie zatrzymywano. Na pewne rzeczy warto spojrzeć z dystansu, z szerszej perspektywy. Rok wcześniej zdobyłem 17 bramek, co stanowiło blisko połowę dorobku całej drużyny. Nie grałem w ekipie, która strzelała 60 goli w sezonie. Już wtedy ciężko było z kreowaniem sytuacji, ale jakoś wyrywaliśmy punkty, które ostatecznie dały utrzymanie. Cele klubu były zupełnie inne, głośno o nich mówiono, a skoro nawet nie zbliżano się do ich realizacji, należało wyciągać wnioski. Nie zrobiono tego, dlatego konsekwencje są takie, że Zagłębie w praktyce jest dziś w II lidze, a wiele rzeczy ujrzało światło dzienne. Nie chcę jednak rozwijać tematu.

Rozmawialiśmy dwa lata temu, mówiłeś wtedy, że Ekstraklasa nadal jest twoim celem i nie zostałeś w niej rzetelnie zweryfikowany. Rozumiem, że to uczucie jeszcze się spotęgowało?

Niech przemówi boisko. Uważam, że ostatnie dwa występy w Pucharze Polski z zespołami z elity sporo pokazały. To samo dotyczy potencjału Wisły. Cieszę się, że moje cele mogą pokrywać się z celami klubu. Nie ukrywam, że Ekstraklasa jest u mnie na liście celów, ale na razie skupiam się na wyciśnięciu jak najwięcej z końcówki sezonu. Na Stadionie Narodowym możemy spełnić swoje marzenia, a w lidze jeszcze nie stawiałbym na nas krzyżyka. Zrobię wszystko, żeby Wisła wywalczyła awans.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

29 komentarzy

Loading...