Rekordowe zwycięstwo po koncertowym występie, ale też częste tracenie punktów, mimo niezłej gry, nieskuteczność, długie serie bez wygranej, słabe wyniki na wyjazdach, mnóstwo remisów i wrażenie, że kadra jest zbyt dobra, by pałętać się w dole tabeli. Cracovia już to wszystko przeżyła. W ostatnim sezonie pierwszego pobytu Jacka Zielińskiego w tym klubie.
Jeśli w końcówce sezonu sytuacja nie zacznie się robić niebezpiecznie gorąca, Jackowi Zielińskiemu może się udać trudna i rzadka w polskich warunkach sztuka: dwa razy z rzędu odejść z tego samego klubu po wygaśnięciu kontraktu. Choć za pierwszym razem trener miał trochę żalu do Janusza Filipiaka, że nie mógł kontynuować pracy w Cracovii, po ponad dwóch latach pobytu nie został wówczas zwolniony. Nie przedłużono jego umowy, choć długo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że do tego dojdzie.
Teraz na niespełna dwa miesiące przed końcem sezonu wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że trener nie dostanie propozycji nowego kontraktu. Ale do rozstania może znów dojść w cywilizowany sposób. Po sezonie, po wygaśnięciu umowy, bez urządzania scen. Tym razem aż po dwóch i pół roku pracy. Choć doświadczony trener prowadził w życiu wiele klubów z różnych części kraju, tylko w Alicie Ożarów, w którym rozpoczynał karierę trzy dekady temu, udało się mu przekroczyć dwa lata pracy. A w Cracovii dokonał tego dwukrotnie. Jako trener, który prowadził ten zespół w Ekstraklasie już 163 razy, jest absolutnym rekordzistą w jego historii. Nie sposób więc do obu okresów jego pracy przy Kałuży podchodzić bez należytego szacunku.
Zwraca jednak uwagę, że zarówno pierwszy, jak i drugi pobyt przebiegają według bardzo zbliżonego scenariusza. W obu przypadkach Zieliński zastępował niecieszącego się sympatią kibiców poprzednika, którym środowisko wokół klubu było już zmęczone. Za każdym razem nowemu trenerowi udawało się trafnie zdiagnozować największe bolączki i z nimi się uporać. W przypadku Roberta Podolińskiego był to niezwykle siermiężny sposób gry, który kompletnie nie wykorzystywał ofensywnych możliwości ówczesnej kadry. W przypadku Michała Probierza Pasom bardziej ciążyło kompletne zaburzenie proporcji między zawodnikami krajowymi a zagranicznymi.
STOPNIOWE SPOLSZCZENIE SKŁADU
Za pierwszym razem Zieliński poradził sobie niemal natychmiast, przestawiając zespół na efektowne ofensywne granie. Przebudowa kadry siłą rzeczy szła wolniej, ale z czasem coraz więcej zaczynali w Cracovii znaczyć Michał Rakoczy, Jakub Myszor, Karol Niemczycki, Kamil Pestka, Karol Knap, a później także Patryk Makuch. W ostatnim pełnym sezonie Probierza obcokrajowcy rozegrali w Cracovii 77% minut. W tym, w którym został zwolniony, 73%. Natomiast w pierwszym pełnym Zielińskiego 66, a w obecnym 58%. Zmiany, choć nie odbywają się w zawrotnym tempie, są zauważalne.
Słowa Zielińskiego, które zmęczeni poprzednikami kibice chcieli słyszeć, a co najważniejsze, czyny, które za nimi szły, sprawiały, że w obu podejściach do Cracovii trener szybko wypracowywał kredyt zaufania. W pierwszym pełnym sezonie przy Kałuży awansował do europejskich pucharów, co na zawsze zapewniło mu miejsce w historii klubu. Za drugim razem uczynił z niego solidnego średniaka, który najpierw zajął dziewiąte, a potem siódme miejsce w lidze. Probierz, choć robił wokół swojej pracy znacznie więcej szumu, tylko jeden z czterech sezonów zdołał zakończyć wyżej. Rozwijali się poszczególni zawodnicy, zdarzały się efektowne mecze i urywanie punktów faworytom. Nie było poważniejszych podstaw, by spekulować na temat zmiany trenera. Oaza spokoju na tle wzburzonego ligowego morza. Jeśli ktoś narzekał, że klub nie robi postępów szybciej, zwykle to nie szkoleniowiec był na pierwszej linii strzału. Choć nie odbierał statuetek dla Trenera Miesiąca, nikt raczej go się nie czepiał.
TRUDNY SEZON 2016/17
Problem w tym, że w obu przypadkach dobre pierwsze wrażenie, wspomnienie udanych meczów i ogólna sympatia, jaką cieszy się ten trener, zaczynały przyćmiewać, że z drużyną dzieje się coś niedobrego. Zieliński przetrwał na stanowisku cały sezon 2016/17, mimo że zespół z pułapu czwartego miejsca i gry w eliminacjach Ligi Europy, obsunął się na czternaste, ostatnie bezpieczne. W 37-kolejkowym sezonie zdołał wyprzedzić tylko rozlatujące się wówczas Ruch Chorzów i Górnik Łęczna. Jego zespół wygrał najmniej meczów, za to bardzo często remisował – aż 15 razy, najczęściej w lidze. Zadziwiająco często tracił punkty w spotkaniach, w których prowadził – aż siedmiokrotnie, za to kompletnie nie potrafił odrabiać strat – nie wygrał przez cały sezon ani jednego starcia, w którym rywal wyszedł na prowadzenie. Fatalnie grał na wyjazdach, gdzie wygrał tylko raz. I wpadał w długie serie bez zwycięstwa: najdłuższa trwała osiem kolejek, ale były też dwie passy sześciu meczów bez wygranej. Najdłuższa seria triumfów kończyła się natomiast na ledwie dwóch.
Jednocześnie jednak zawsze znajdowały się jakieś powody, by trenera bronić. To właśnie w tamtym sezonie przytrafiło się Cracovii najwyższe zwycięstwo w Ekstraklasie od 58 lat. Koronie Kielce Pasy wrzuciły sześć goli, grając tak koncertowo, jak w najlepszych momentach udanych wcześniejszych rozgrywek. Notorycznie krakowianie pozostawiali wrażenie, że stać ich było na więcej, niż faktycznie zgarnęli. Według EkstraStats.pl w tamtym sezonie strzelili prawie siedem goli mniej, niż wskazywały ich statystyki goli oczekiwanych, za to stracili o pięć więcej. Cały czas można więc było mieć poczucie, że choć zespół nie wygrywa, jest naprawdę o krok od powrotu na dobre tory, na jakich był z tym trenerem rok wcześniej. I że kadra jest zdecydowanie lepsza, niż wskazywało miejsce w lidze. Mimo osłabień w zespole wciąż znajdowali się Miroslav Covilo, Damian Dąbrowski, Mateusz Cetnarski czy Erik Jendrisek, bohaterowie udanej kampanii sprzed roku. Przyjście Krzysztofa Piątka, Jaroslava Mihalika, Piotra Malarczyka, czy Mateusza Szczepaniaka, cenionych na ligowym rynku, zdawało się zapewniać niezbędny zastrzyk świeżej krwi. Mijały tygodnie, miesiące, cały sezon, a Cracovia wciąż punktowała poniżej możliwości. Narzekań na trenera było jednak niewiele.
OKOLICZNOŚCI ŁAGODZĄCE
Istniały bowiem okoliczności łagodzące. Konieczność zaczęcia sezonu już w czerwcu w eliminacjach europejskich pucharów, co zaburza przygotowania i nie daje możliwości odpowiednio wypocząć po wcześniejszych rozgrywkach. Utrata tak kluczowych postaci, jak Bartosz Kapustka, a pół roku wcześniej Deniss Rakels miała prawo nie pozostać bez echa. Transfery nie okazały się, przynajmniej wtedy, zupełnie trafione. Piątek wprawdzie w debiutanckim sezonie przekroczył barierę 10 goli, ale w 37 kolejkach było to dla napastnika raczej minimum przyzwoitości, a nie wynik wywołujący zachwyty. Nie sprawdził się kompletnie słowacki zaciąg, bo ani Mihalik, ani Tomas Vestenicky, Milan Dimun czy Jakub Cunta nie uzasadnili wówczas obecności w klubie. Liderzy sprzed roku obniżyli formę. A nikt nie mógł przewidzieć, że uraz głowy wyeliminuje Covilo z większości rundy wiosennej, Paweł Jaroszyński zaś, z powodu złamania nogi, straci większość jesieni. Naprawdę, nie brakowało wówczas argumentów, by wytłumaczyć trenera. Ba, gdyby Probierz nagle i niespodziewanie nie pojawił się na rynku, Filipiak pewnie, mimo fatalnego sezonu, przedłużyłby z Zielińskim umowę.
Wiele z tych wspomnień sprzed siedmiu lat brzmi dziś bardzo aktualnie. Cracovia niedawno, po raz pierwszy od tamtego sezonu, znów wygrała 6:0, grając koncertowo. Notowała już jednak regularnie długie serie bez zwycięstwa – dziewięć, sześć i pięć takich spotkań. W najlepszej fazie sezonu wygrała dwa kolejne spotkania. Sześć razy traciła punkty w meczach, w których prowadziła, za to nie wygrała żadnego z czternastu, w których to rywal na którymś etapie obejmował prowadzenie. Słabo gra na wyjazdach – dwie wygrane w trzynastu potyczkach – i bardzo często remisuje. Przy tym sprawia wrażenie, że notorycznie ma pecha, co da się jakoś zmierzyć. Według Ekstrastats.pl ma o sześć punktów mniej, niż wynikałoby z jej gry. „Powinna” być gdzieś nad Radomiakiem, w ogóle nie przejmując się tym, co z tyłu. Wprawdzie musi to robić, ale ma skład powszechnie uznawany za zbyt dobry, by spaść. Z zawodnikami, którzy już w Ekstraklasie pokazywali, że potrafią grać.
TRUDNY SEZON, BY BYĆ TRENEREM CRACOVII
Okoliczności łagodzące też istnieją. Gdy prezes Filipiak jeszcze żył, bardzo drastycznie przyciął wydatki na pierwszą drużynę. Do sezonu Pasy przystępowały bez żadnych transferów, dwa ratunkowe ruchy przeprowadziły dopiero w końcówce okna letniego. W wielu meczach trener praktycznie nie miał kogo wpuścić, a skład wybierał zwykle spośród 13-14 zawodników. Musiał wymyślać im inne pozycje, jak choćby jesienią, przerabiając Andreasa Skovgaarda, typowego stopera, na lewego obrońcę. Później doszedł do tego wypadek wieloletniego mecenasa Pasów, powodujący częściowy paraliż organizacji, potem jego śmierć, będąca emocjonalnym ciosem dla całego środowiska i wywołująca niepewność jutra, wątpliwości, jak zachowa się firma Comarch, tymczasowe rządy Elżbiety Filipiak, pojawienie się w klubie nowego prezesa, zwolnienie dyrektora sportowego. Do tego kontuzje – nieobecność przez cały sezon Davida Jablonsky’ego i Mathiasa Hebo Rasmussena, przez jego większość Jakuba Jugasa i Kamila Glika, na wcześniejszym etapie Otara Kakabadzego, a na późniejszym Kacpra Śmiglewskiego. To wszystko dodatkowo wiązało Zielińskiemu ręce. To na pewno nie był łatwy czas, by być trenerem Cracovii. Być może w ogóle był najtrudniejszy w ostatnich latach.
Nie można jednak chyba stwierdzić, że pewne prawidłowości w karierze Zielińskiego są całkowicie niezależne od niego. Za pierwszym razem prowadził Cracovię w 83 meczach, notując średnią 1,45 punktu na mecz i szóste miejsce w tabeli Ekstraklasy za ten okres, co należy uznać za dobry wynik. Po pierwszej połowie tego czasu Pasy były jednak trzecią drużyną ligi, jedynie za Legią i Piastem Gliwice, ze średnią punktów 1,71. W kolejnych 41 meczach zajmowały już jedenaste miejsce na trzynaście drużyn, które cały ten okres spędziły w Ekstraklasie. Średnia punktów zjechała do 1,17, czyli była o ponad 1/3 gorsza niż w pierwszej połowie pracy Zielińskiego.
LEPSI TYLKO OD WIDZEWA
Za drugim razem prowadził ją dotąd w 80 meczach, notując średnią 1,29. W tabeli Ekstraklasy daje to dziewiąte miejsce na trzynaście zespołów, przed Radomiakiem, Zagłębiem, Śląskiem i Stalą. Bez rewelacji, ale dorzucając do tej czwórki co roku jeszcze trzech beniaminków, zostawia się za sobą siedem drużyn i ma miejsce w środku tabeli. Pierwsze czterdzieści meczów przyniosło jednak siódme miejsce i średnią 1,45, a drugie czterdzieści tylko 1,12 punktu na mecz (spadek o niemal ¼) i czternaste miejsce w lidze na piętnaście klubów, które mają identyczną liczbę meczów w Ekstraklasie (tylko przed Widzewem). Spośród 25 zwycięstw, jakie Zieliński odniósł w Ekstraklasie po powrocie do Cracovii, aż szesnaście miało miejsce w pierwszej połowie jego pracy, a tylko dziewięć w drugiej.
Nie ma w karierze Zielińskiego innych klubów, na których bazie można by przeprowadzić podobne porównanie i przeanalizować, czy problem powtarza się także w innych miejscach. Być może nie ma ich, bo przy pierwszych oznakach obniżki formy tego trenera zwalniano, nie czekając, jak sytuacja się rozwinie. W Cracovii dwukrotnie, przez wzgląd na dobre wrażenie z pierwszego roku jego pracy, wypatrywano przełamania, które w drugim roku jednak nie następowało.
Zarzuca się często polskim ekipom, że pochopnie zmieniają trenerów. O Pasach absolutnie nie można tego powiedzieć, wszak od 2015 roku prowadzili je tylko Zieliński i Probierz. Nie każdy trener musi być jednak długodystansowcem i nie każdy, im dłużej pracuje z zespołem, tym lepsze osiąga wyniki. Przez wzgląd na szacunek, na jaki Zieliński zapracował w Krakowie, szkoda by było, gdyby dla ratowania sezonu klub musiał go zwolnić na trzy miesiące przed końcem kontraktu. Jeśli jednak w czerwcu akcja #CracoviaOdNowa, jak określa się działania Pasów z ostatnich miesięcy, dosięgnie także ławkę trenerską, trudno będzie mieć poczucie niesprawiedliwości. Zieliński nie jest jedynym, może nawet nie jest głównym winowajcą tego, że obecny sezon jest dla Cracovii aż tak rozczarowujący. Nie dał jednak wystarczająco wielu powodów, by wierzyć, że drużyna pod jego wodzą może ponownie zacząć iść do przodu.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Trela: Wyborczy krajobraz polskiej piłki. Ekstraklasowe kluby zależne od samorządów
- Nene – bohater Jagiellonii z drugiego szeregu [KOZACY I BADZIEWIACY]
- Ennali: Kiedy doświadczyłem rasizmu, jeszcze na boisku zacząłem płakać [WYWIAD]
Fot. Newspix