Reklama

Zniszczoł: Nie widzę swojego limitu, chcę być najlepszy na świecie [WYWIAD]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

05 kwietnia 2024, 07:57 • 13 min czytania 9 komentarzy

Aleksander Zniszczoł długo mógł uchodzić za kolejnego przedstawiciela pokolenia skoczków, którzy mieli być następcami Kamila Stocha, Piotra Żyły i Dawida Kubackiego, ale z różnych względów nie spełnili oczekiwań. 30-latek w ubiegłym sezonie wreszcie się jednak przełamał. Był liderem polskiej kadry skoczków i dwa razy zakończył konkursy na podium. W rozmowie z Weszło Zniszczoł zapewnia, że może być jeszcze lepszy i walczyć o najwyższe cele: – Zdałem sobie sprawę, że to nie jest nic, czego miałbym się obawiać. Konkurowałem wcześniej z tymi zawodnikami, a teraz mogę to robić będąc w światowej czołówce.

Zniszczoł: Nie widzę swojego limitu, chcę być najlepszy na świecie [WYWIAD]

Dlaczego jego wielka forma przyszła tak późno i czy wcześniej chciał rzucić skoki? Z jakich powodów wielu skoczków z jego pokolenia nie spełniło pokładanych w nich nadziei? Czego pomiędzy seriami szuka na… Twitterze? Jak ocenia pracę Thomasa Thurnbichlera i co sądzi o słowach Kazimierza Długopolskiego, który powiedział, że jeśli Zniszczoł jest liderem kadry, to źle o niej świadczy? Zapraszamy do rozmowy.

SZYMON SZCZEPANIK: Na twoich mediach społecznościowych widziałem, że zająłeś się układaniem Lego. Co takiego stworzyłeś?

ALEKSANDER ZNISZCZOŁ: Dostałem prezent na urodziny. Pierwszy raz w życiu składałem takie „dorosłe” Lego. To był statek z serii Star Wars. Bardzo fajna sprawa, na pewno w przyszłości kupię sobie coś innego.

Chwilowe hobby może przerodzić się w dłuższą pasję.

Reklama

Tak. Tych klocków jest masa i bardzo ładnie wyglądają. Ja od dziecka bardzo lubiłem Lego, ale w dorosłym życiu zapomniałem o tej zajawce. Jednak odkąd mam córkę, to kiedy ona dostaje jakiś prezent, ja się nim bawię. (śmiech)

Klasyka. Tylko przy Lego uwaga na stopy.

W domu rodzinnym bywały takie sytuacje, że kiedy bawiłem się sam, to wszystko musiałem dokładnie pozbierać, bo później w nocy na podłodze mogło zrobić się niebezpiecznie.

Ostatnio znalazłeś też czas na objadanie się stekami. Po sezonie możesz sobie odpuścić trzymanie wagi, czy w trakcie zimy też jest miejsce na takie dania?

W sezonie czasami wręcz trzeba posilić się solidnym stekiem. Jakbyśmy jedli same kurczaki, to byśmy zwariowali. A ja uwielbiam steki i przede wszystkim bardzo lubię grillować, to moje hobby. Lubię na świeżym powietrzu przygotować coś dla rodziny czy znajomych. Biorę też udział w wydarzeniach związanych ze wspólnym grillowaniem, 11 maja taka impreza odbędzie się w Wodzisławiu. Będę tam gościem, ale zawsze mnie to jara, że mogę coś przygotować, ludzie stają w kolejce żebym coś im przyrządził. Ale oczywiście jest tam też czas na to, żebym podpisał autografy, porozmawiał i fajnie spędził czas na świeżym powietrzu.

Reklama

Jakie jest twoje popisowe danie z grilla?

Stek. Ale lubię też dania z którymi trzeba dłużej się pobawić, jak szarpaną wieprzowinę, żeberka, czy mięso wędzone.

Ósmego marca ukończyłeś trzydzieści lat, ale twoja forma wyraźnie wzrosła przed dwoma laty. Dlaczego jej szczyt przyszedł tak późno?

To była składowa wielu rzeczy. Forma mogłaby wystrzelić wcześniej, ale moja kariera tak się rozwijała, że może dopiero dorosłem do tego, by skakać na najwyższym poziomie. Zdałem sobie sprawę, że to nie jest nic, czego miałbym się obawiać. Konkurowałem wcześniej z tymi zawodnikami, a teraz mogę to robić będąc w światowej czołówce.

Miałeś jakieś momenty zawahania kiedy myślałeś, że skoki może nie są dla ciebie? Przypomnę ci pozycje, które zajmowałeś w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata przed sezonem 2022/2023. Kolejno były to miejsca: 62., 51., 40., 66.

Były momenty zwątpienia w to, czy skoki są sportem dla mnie. Sezony układały się tak, że skakałem w Pucharze Kontynentalnym i osiągałem tam jakieś wyniki, bo cały czas byłem w czubie tych rozgrywek. Ale kiedy raz na sezon otrzymywałem szansę na to, by skoczyć w Pucharze Świata, to było za mało i nie umiałem się tam przełamać. Wiedziałem, że potrafię skakać, bo rywalizowałem z kolegami, którzy byli w czubie tych rozgrywek i potrafiłem skakać lepiej od nich. Bez wsparcia rodziny, żony i przyjaciół mógłbym się poddać.

Na czym to wsparcie polegało?

To były teksty w stylu „Olek, skacz jak chcesz, ale nie musisz tego robić”. Wtedy mówiłem sobie, że dam radę. To było dla mnie duże wsparcie, ponieważ sporo czasu spędzam poza domem, mam sześcioletnią córkę, która za mną tęskni. Wyjazdy są dużym obciążeniem dla mojej żony czy rodziców, bo wszystkie obowiązki spadają na nich. Zawsze śmieję się, że akurat kiedy wyjeżdżam, coś musi się zepsuć w domu. Wtedy żona kontaktuje się ze mną i mówi gdzie mam zadzwonić. Taka to złośliwość rzeczy martwych.

Czy przez te lata, w których czasami chciałeś rzucić sport, pracowałeś z psychologiem? A może nadal pracujesz?

Tak, kładę bardzo duży nacisk na rozwój psychiczny. Jak widzimy, skoki nie są sportem siłowym czy wytrzymałościowym. Oczywiście, wymagają odpowiedniej siły czy dynamiki, ale wszystko musi iść w parze z techniką. Tutaj głowa jest bardzo ważna. Długo przyjaźnię się i współpracuję z Kubą Bączkiem, który bardzo mi pomógł, dał cały warsztat, jaki posiadam w głowie. Mogę go wykorzystać w życiu prywatnym i zawodowym.

Zostańmy przy głowie, która jest może nawet najważniejsza… a właściwie, to jej ochronie na skoczni. Na swoim kasku miałeś namalowany motyw widocznego mózgu. Skąd wziąłeś taki pomysł?

To dzięki Kubie. Logo jego firmy – Mental Power – to właśnie mózg. Pomyślałem, że fajnie będzie mieć takie coś na kasku, bo jak już powiedzieliśmy, głowa jest bardzo ważna.

Dotychczasowi liderzy kadry, Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła, trochę zapewnili wam parasol ochronny, długo odciągając gorsze wyniki pozostałych polskich skoczków od opinii publicznej?

Przez to, że dobrze skakali, ludzie mogli cieszyć się z ich sukcesów tak, jak teraz cieszyli się z moich osiągnięć. Ale czy ich wyniki były dla innych skoczków parasolem ochronnym? Nie, bo było nam ciężko doskoczyć do tych trzech zawodników. Jednak teraz myślę, że wszystko się zmienia, idzie do przodu.

Zmierzam do tego, że długo panowała narracja, że twoje pokolenie skoczków, do którego należą też Andrzej Stękała, Klemens Murańka czy Jakub Wolny, to ci „młodzi, zdolni, którzy jeszcze mają czas”.

Sami się śmialiśmy, że jesteśmy młodymi, zdolnymi trzydziestolatkami. W sumie, trzydzieści lat to niedużo, co? (śmiech)

Jak widać, w dzisiejszych skokach można w takim wieku wskoczyć na szczyt formy. Pół żartem, pół serio, może w twoim przypadku to też kwestia zdrabniania imienia? Częściej mówią ci per Olek, niż Aleksander.

Dokładnie. Kiedy ktoś mówi mi Olo, to czuję się młodo.

A tak poważnie, masz refleksję, co takiego robiłeś, albo czego nie robiłeś, że wcześniej nie skakałeś na takim poziomie?

Nie mam refleksji, co to dokładnie było, bo cały czas ciężko pracowałem. Ale odkąd w zeszłym roku załapałem formę, to sumiennie kontynuuję tę pracę. Jestem bardzo konsekwentny w tym, co robię pod względem technicznym, jak skaczę na skoczni. Oczywiście tam patrzymy na detale i to, co można poprawić, bo zawsze jest coś do poprawy. Ale praca na skoczni jest taka sama.

To był twój świetny rok, choć jak reszta naszej kadry, ty też nie rozpocząłeś go wybitnie. Co podziało się na początku, że wejście w sezon Polaków tak źle wyglądało?

Cała kadra miała trudne wejście w sezon, mieliśmy już na ten temat podsumowania. Jako zawodnicy jednogłośnie stwierdziliśmy, że na początku Pucharu Świata byliśmy zmęczeni. Nie chciało się nam skakać w takim sensie, że nie mieliśmy żądzy skoków. Nie jesteśmy na przykład biegaczami, którzy potrafią na miesiąc wyjechać na obóz i być poza domem. Tymczasem podczas przygotowań do tej zimy spędziliśmy na wyjazdach sześć tygodni w ciągu, potem wyjechaliśmy do Kuusamo, a następnie do Lillehammer. Tam nastąpiła kumulacja złego stanu. To też był okres jesienny, który nie napawa do dobrego humoru. To, czego potrzebujemy przed następną zimą, to nieco zelżeć z pracą, mieć więcej wolnego, pobyć trochę w domu z rodziną. Bo później sezon jest ciężki.

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Czyli także odpoczynek dla głowy. Domyślam się, że pewnie wolałbyś trenować na miejscu, by móc pobyć trochę z córką, bo w zimie nie będziesz miał ku temu okazji.

Dokładnie. W tym kierunku odbyły się rozmowy ze sztabem szkoleniowym, że szczególnie przed sezonem potrzebujemy zmniejszyć liczbę wyjazdów. Jak najbardziej możemy trenować w domu, ale jak powiedziałem, głowa w skokach jest bardzo ważna. Żeby wytrzymać sezon, trzeba się na niego dobrze nastawić.

W jaki sposób zdołałeś po takim początku wznieść się na poziom czołowej dziesiątki Pucharu Świata, a nawet zaliczyć dwa konkursy na podium?

Początek był ciężki, a później pojechałem na Puchar Kontynentalny, gdzie w spokoju porozmawiałem sam ze sobą. Powiedziałem sobie „potrafisz skakać, nic więcej nie trzeba”, ruszyłem z belki po swojemu, na czucie, i wszystko psychicznie puściło. Przebywając tam wziąłem też głęboki oddech, bo sytuacja w pierwszej kadrze była ciężka. Tam miałem luz, którego nam wszystkim brakowało, żeby ruszyć. Z biegiem sezonu zyskiwałem większą pewność siebie, ale nie chciałem nic przyspieszać, tylko konsekwentnie robiłem swoje. Przez to potrafiłem wskakiwać w konkursach wyżej i wyżej, aż wskoczyłem na podium w Lahti. I to nie tak, że zaliczyłem pudło w loteryjnym konkursie: to były solidne zawody w moim wykonaniu. W Planicy powtórzyłem ten wynik, co było pięknym zakończeniem sezonu.

Jak po dwóch latach oceniasz pracę Thomasa Thurnbichlera?

Bardzo dobrze. Thomas jest młodym trenerem i na pewno wyciągnął dużo wniosków w czasie pracy z nami. Otwarcie rozmawiamy, staramy się mieć dobry kontakt, bo to bardzo ważne w grupie. Oczywiście nikt nie jest robotem i każdy popełnia błędy, ale ważne jest to, że człowiek potrafi się do nich przyznać. Podziwiam to, że Thomas potrafił to zrobić w naszej grupie. Przez to możemy dalej pracować razem i cisnąć do przodu.

Ty też nie bałeś się krytykować Austriaka publicznie. Pamiętam twoje niezadowolenie choćby w ubiegłym sezonie, kiedy nie załapałeś się do drużynówki w Zakopanem.

Tak, ale publicznie możemy sobie porozmawiać o mnie, ale na forum nie lubię się wypowiadać o kimś i oceniać kogoś przed kamerą. Nie tędy droga. Jak jest problem, to trzeba usiąść i szczerze porozmawiać albo wykonać telefon. To jest rozwiązanie. Krytykowanie na emocjach, szczególnie zaraz po zawodach, nie służy niczemu dobremu.

Co sądzisz o słowach Kazimierza Długopolskiego, który na łamach Sportowych Faktów powiedział o tobie: „Fakt, że on jest liderem naszej kadry, źle o niej świadczy.”?

Niech popatrzy na siebie. Czytałem ten wywiad, szkoda że akurat nie miałem jego numeru pod ręką. Ale czytam komentarze, siedzę na Twitterze nawet pomiędzy seriami, czytam też inne wywiady, jednak zostawiam to dla siebie. Ktoś inny z mojej rodziny wykonał do niego telefon. Nie mam pojęcia, jak potoczyła się tamta rozmowa, chociaż mi po jego wywiadzie zrobiło się nieprzyjemnie. Tyle.

Wspomniałeś, że nawet pomiędzy seriami czytasz Twittera. Macie wtedy na to czas?

Tak, pomiędzy seriami spoglądasz w telefon. Ja często zerkam na Twittera, bo lubię jak ludzie piszą różne statystyki. Tego nauczył mnie mój psycholog, że kiedy jest pozytywnie, to warto zajrzeć na social media, poczytać, podbudować się i zapamiętać dobre uczucia, które nam towarzyszą. Ale kiedy znajdzie się tam jakiś niepotrzebny komentarz czy artykuł, to nie można się nad nim skupiać.

Jak reagujesz na przytaczane statystyki? Wyciągasz coś z nich czy jednak myślisz „ludzie, to w tym momencie nie ma żadnego znaczenia”?

Patrzę na to, co mnie interesuje, ale są też dane z tak zwanych czterech liter. Czasem jednak sam się dowiem czegoś nowego o tym sporcie.

Powiedziałeś już nieco o przygotowaniach do minionego sezonu. W takim razie co już wiesz, że zrobisz inaczej w trakcie przygotowań do następnej zimy?

Musimy usiąść razem, wyznaczyć sobie cele i pogadać o tym, jak pracujemy. Przed sezonem zimowym chciałbym nie tyle odpocząć, co być bardziej w domu i na nic się nie napalać. Bo w naszych przygotowaniach też był moment w którym za bardzo przycisnęliśmy. Włączył nam się tryb bulteriera, który jest w tym sporcie zupełnie niepotrzebny. Tu wymagana jest konsekwencja i spokój.

Widzisz w swoich skokach jeszcze jakiś element do poprawy?

Oczywiście, takich punktów jest dużo. Zaczynając od stabilizacji postawy ciała, która pomoże mi zwiększyć prędkość na rozbiegu i utrzymać pozycję najazdową. Wiem, że z takiej pozycji potrafię się bardzo dobrze odbić. Trochę porównując, kiedy coś mi nie zagra w pozycji to tak, jakbym nie mógł trafić kluczem do dziurki i te skoki już nie wychodzą. To bardzo ważny element w moich skokach, na który chciałbym położyć nacisk. Do tego chcę poprawić się też w treningu siłowym.

Jak wspomnieliśmy, jesteś z pokolenia skoczków Klemensa Murańki, Andrzeja Stękały, Jakuba Wolnego…

To oni są z mojego, bo ja jestem najstarszy! (śmiech)

Ale też Jana Ziobry czy Krzysztofa Bieguna. Funkcjonowałeś z nimi w skokach przez wiele lat, więc może masz swoją opinię, co się stało, że nie wszyscy z wymienionych skoczków rozwinęli się tak, jak my, kibice, tego oczekiwaliśmy?

Ja wytrzymałem ten ciężki moment poukładanych kadr i walki o Puchar Świata. Jak wspomniałem, miałem w tych momentach odpowiednie wsparcie. Nie twierdzę, że wymienieni przez ciebie zawodnicy go nie mieli, ale mi chodzi też o sponsorów. W końcu dochodzisz do wieku, gdzie musisz zdecydować czy jesteś z tego sportu w stanie utrzymać siebie i rodzinę. Miałem to szczęście, że sponsor cały czas był przy mnie, a kiedy umowa się kończyła, miałem wsparcie w rodzeństwie, które pomagało mi szukać nowych partnerów reklamowych. To był wiek, w którym Jan Ziobro czy Krzysztof Biegun rozstawali się ze sportem. Każdy z nas musiał w pewnym momencie podjąć decyzję, czy zostaje i szuka indywidualnego sponsora, albo prosi o pomoc rodzinę, a nie wszystkich stać na takie utrzymanie.

Klemens był najbardziej medialną postacią przez swój słynny skok w wieku 13 lat. Jan i Krzysiek wygrywali konkursy PŚ w tym samym sezonie – 2013/2014 . Andrzej i Kuba też znacznie wcześniej od ciebie mieli dobre sezony. Z ręką na sercu: gdyby ktoś dziesięć lat temu powiedział ci, że będziesz najlepszy z tej grupy, uwierzyłbyś w to?

Oczywiście, ja o tym wiedziałem.

Okej, podziwiam pewność siebie.

Naprawdę, jakby ktoś się mnie wtedy zapytał, czy dam radę stanąć na podium Pucharu Świata, to bym powiedział, że tak. Po to trenuję, żeby być najlepszym.

Widzisz gdzieś swój limit?

Aktualnie nie widzę swojego limitu, chcę być najlepszy na świecie.

Czyli następny sezon Pucharu Świata to walka o czołową dziesiątkę – albo nawet więcej?

Tak, trzeba mieć wysokie cele i marzenia. One są po to, żeby je spełniać.

W swoich dobrych konkursach miałeś takie, w których skok w drugiej serii był gorszy, niż w pierwszej. To był przypadek, że te zawody tak przebiegały czy jednak kwestia nastawienia, niepotrzebne nakładanie na siebie presji?

Na początku były takie sytuacje. W Willingen po pierwszej serii byłem trzeci, a następnego dnia po pierwszym skoku nawet prowadziłem. Tam pojawiał się stres. To była jedna z pierwszych sytuacji, że znalazłem się w takim miejscu zawodów Pucharu Świata. Musiałem się z tym oswoić i już podczas weekendu w Lahti, gdzie stanąłem na podium, było mi dużo prościej podejść do drugiej serii. Wcześniej dochodziło do takiej sytuacji, że kiedy zajmowałem wysokie miejsca, to nie tyle, że nakładałem na siebie za dużą presję, co wręcz za bardzo się wyciszałem.

Ostatecznie zakończyłeś sezon trzecim miejscem w Planicy. Wcześniej w Vikersund ustanowiłeś życiówkę w długości skoku – 243 metry. Jakie to uczucie, znajdować się w powietrzu przez blisko 10 sekund i lecieć ponad 240 metrów?

Uwielbiam mamuty, uwielbiam latać, to jest coś pięknego,kiedy zyskujesz prędkość, wysokość i widzisz, jak spad pod tobą ucieka. W Norwegii też jeszcze musiałem oswoić się z tym, że byłem w czołówce po pierwszej serii. Tak samo skacząc rekord życiowy od razu wiedziałem, że ląduję na dwie nogi, bo wcześniej tak daleko nie leciałem. Teraz, gdybym skoczył tak drugi raz, wylądowałbym telemarkiem.

Masz podczas lotu takie uczucie, że po minięciu 220 metrów, później 230, zapala ci się lampka, że trzeba bezpiecznie wylądować ten skok?

Nie myślę wtedy nad bezpiecznym lądowaniem, tylko żeby skoczyć jak najdalej. Myślenie o lądowaniu następuje chwilę przed kontaktem z podłożem. Tak samo w Planicy, kiedy w ostatni dzień skoczyłem 242 metry podczas treningu, to wylądowałem na dwie nogi, bo nikt przede mną nie przeskoczył rozmiaru obiektu. Po tym skoku wiedziałem jednak, że się da to zrobić. W zawodach skoczyłem 237 i 237,5 metra, ale już z pewnymi telemarkami.

Olek Zniszczoł będzie liderem polskiej kadry także w następnym sezonie?

Jak najbardziej.

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

W Pucharze Anglii napisze się historia? Ojciec i syn mogą zagrać przeciwko sobie

Aleksander Rachwał
0
W Pucharze Anglii napisze się historia? Ojciec i syn mogą zagrać przeciwko sobie

Polecane

Komentarze

9 komentarzy

Loading...