„Trochę techniki i człowiek się gubi”, mawia słynne powiedzenie. Doskonale wie o tym Daniel Stefański, którego po raz kolejny przerosło sprawne skorzystanie z dobrodziejstwa, jakie niesie za sobą wóz VAR. Niby technologia miała pomagać arbitrom, ale temu konkretnemu zdaje się akurat zawadzać. Powiedzieć, że Stefański nie jest obecnie wśród topowych arbitrów, to nic nie powiedzieć. Dzisiaj dał kolejny popis.
Najpierw zobaczcie, z jaką sytuacją mamy do czynienia. Jest końcówka meczu w Mielcu, na tablicy świetlnej 0:0, Lech wyprowadza atak, Velde traci równowagę…
Długo trwała analiza tej sytuacji przez sędziego Stefańskiego, ale ostatecznie za ten faul Bert Esselink otrzymał żółtą kartkę! 🟨
Nadal czekamy na gole w Mielcu!
📺 Transmisja meczu w CANAL+ SPORT i CANAL+ online: https://t.co/Dacm2GZGSl pic.twitter.com/wo7sTPCAqU
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) April 1, 2024
Co zaszło? Esselink ewidentnie depcze skrzydłowego „Kolejorza”, klasyczny stempelek, wszystko się dzieje przed polem karnym (co widać jeśli nie na pierwszy, to z pewnością na drugi rzut oka).
Decyzja z boiska? Żadna. Stefański po prostu puścił grę. I to jest już pierwszym poważnym błędem arbitra, który postanowił nie podejmować żadnej decyzji i poczekał, aż w tej sytuacji wesprze go VAR.
No i tenże VAR zawołał go do monitora – i tutaj mamy prawdopodobnie drugi błąd (albo siedzącego na wozie Wojciecha Mycia, albo Stefańskiego, zależy od interpretacji). Musicie bowiem wiedzieć, że jeśli arbiter wideo woła głównego, by ten na własne oczy ocenił sytuację, to w świetle przepisów uznaje, że sędzia główny się myli. To nie jest wezwanie na zasadzie „Daniel, zobacz sobie”, komunikat brzmi raczej „Daniel, zawaliłeś, powinieneś to odkręcić”.
Stefański rzeczywiście zawalił, jak już wspomnieliśmy, ale co on tak właściwie oglądał na VAR? Potencjalnego karnego? No nie, to niemożliwe, przecież do przewinienia dochodzi ewidentnie poza szesnastką. Czerwoną kartkę? To musiało być więc weryfikowanie czerwonej kartki. I to już sprawa dyskusyjna, czy mówimy o klasycznym DOGSO, czy jednak Velde nie znalazłby się w stuprocentowej okazji strzeleckiej, gdyby nie nieprzepisowa interwencja Stali Mielec. Stefański uznał, że wzywający go do monitora Myć nie ma racji i… No właśnie, chciałoby się napisać, że „pozostał przy swojej decyzji”, ale on przecież swoją decyzję zmienił – podyktował rzut wolny i przyznał żółtą kartkę!
Jak w czeskim filmie.
Na konto Stefańskiego oraz Mycia idzie jeszcze jedna rzecz – weryfikacja tej akcji trwała absurdalnie długo. Od momentu faulu Esselinka do ogłoszenia werdyktu minęło równo pięć i pół minuty. Pięć i pół minuty! A przecież nie mówimy o jakiejś ekstremalnie trudnej do oceny sytuacji, a raczej takiej, jakich wiele. Wydaje się, że finalnie nikt nie został skrzywdzony, natomiast cała ta akcja to rażący popis niekompetencji sztabu sędziowskiego.
Swoimi kompetencjami nieszczególnie przekonywali nas dzisiaj także piłkarze. Lech jak zwykle nie wywozi z Mielca kompletu punktów. Od kiedy mielczanie pojawili się ponownie w Ekstraklasie, czyli od sezonu 20/21, zespół z Poznania jeszcze ani razu nie wracał z tego terenu z trzema punktami w bagażniku. Za każdym razem notuje remis – tak było również dziś.
Zasłużenie? Zasłużenie. W pierwszej połowie – no, może poza końcówką, gdy doszło do nagłego przebudzenia – Lech prezentował formę duetu Stefański – Myć. Obejrzeliśmy parę obrazków z potencjałem na prześmiewcze virale w internecie – Ba Loua, który nie potrafi dogonić piłki, Wlazło wygrywający pojedynek szybkościowy z Gholizadehem, choć zaczyna na straconej pozycji czy siatka, jaką otrzymał Marchwiński. Przez cały początek spotkania oglądaliśmy starcie drużyny, która jest pewna siebie i ma konkretny pomysł na ten mecz (mowa o Stali) z drużyną, która została wyrwana ze świątecznego stołu i gra według strategii „jakoś to będzie”.
No i finalnie jakoś to było, Lech nie przegrał, nie skompromitował się. Ale czy mógł się podobać? No nie. Trochę zagroził we wspomnianej przez nas końcówce pierwszej połowy – Getinger musiał wybijać piłkę prawie z linii bramkowej, sytuacyjną okazję miał Szymczak (został zablokowany), dwa razy z odległości próbował Marchwiński. Nie funkcjonowali dziś w „Kolejorzu” zwłaszcza pomocnicy – Gholizadeh niby kręcił kółeczka i próbował trudnych rozwiązań, ale niewiele mu wychodziło, a jak już dostał w drugiej połowie idealną piłkę z głębi pola, to nie potrafił umiejętnie przedłużyć jej lotu, by zaskoczyć bramkarza. Najaktywniejszy z ofensywnego towarzystwa Lecha był Szymczak, ale niewiele potrafił samemu zrobić.
Stal pewnie może żałować, bo dało się z tego meczu wycisnąć więcej niż jeden punkt. To nie mielczanie potrzebują jednak punktów jak tlenu, bo akurat oni mają już spokój, jeśli chodzi o ligowe zmagania. Spadek im nie grozi. Puchary też nie.
WIĘCEJ O ŚWIĘTACH Z EKSTRAKLASĄ:
- Koniec okresu ochronnego. Dwa miesiące prawdy przed Gholizadehem
- Oliwier Zych – człowiek, który zrobił Kuszczaka. Gol bramkarza ratuje Radomiaka!
Fot. newspix.pl