Reklama

Niedoszły żużlowiec, kibic Chelsea, ministrant. „Dla Piotrowskiego nie ma szczytu nie do zdobycia”

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

26 marca 2024, 09:00 • 13 min czytania 14 komentarzy

Gdyby nie wypadek ojca, być może byłby żużlowcem. Uwielbiał Franka Lamparda i płakał przed telewizorem, gdy Chelsea odpadała z Barceloną. Zdobył brąz mistrzostw Polski ministrantów, grał w turniejach strażaków. Poprowadził kolegów do finału mistrzostw Polski w futsalu. Dziś Jakub Piotrowski, bohater meczu z Estonią, ma coraz lepszą pozycję w reprezentacji Polski. Postanowiliśmy opisać jego początki, kulisy kolejnych transferów i górską pasję, której chce oddać się po zakończeniu kariery. – Kuba poradziłby sobie już teraz w każdej z pięciu najlepszych europejskich lig – mówi nam trener, który dziewięć lat temu ściągał go do Pogoni Szczecin.

Niedoszły żużlowiec, kibic Chelsea, ministrant. „Dla Piotrowskiego nie ma szczytu nie do zdobycia”

Państwo Piotrowscy jechali samochodem do Warszawy. Gdy wysiadali, zadzwonił telefon Bartka. Dzwonił Kuba.

Gram z Czechami od pierwszej minuty – powiedział podekscytowany pomocnik.
Jak to grasz? – zapytał jego starszy o rok brat.
– „Zielu” jest chory. Trener przekazał mi, że wskakuję w jego miejsce.

Pamiętam jak rodzice wybuchli z radości, gdy im to przekazałem. Później kolejna piękna chwila, gdy Kuba wyszedł w pierwszej jedenastce na murawę i śpiewał hymn. A kiedy strzelił gola Czechom, wszyscy się popłakaliśmy – wspomina dziś Bartek w rozmowie z Weszło.

Jakub Piotrowski, jego młodszy brat, jest dziś na ustach wszystkich. Rozgrywany 17 listopada mecz eliminacyjny z Czechami (1:1) był jego drugim w kadrze, ale premierowym od pierwszej minuty. Przeciwko Estonii (5:1) grał czwarty raz w biało-czerwonych barwach. Miał piękną asystę przy golu Przemysława Frankowskiego na 1:0, a później precyzyjnym strzałem zza pola karnego zdobył trzecią bramkę dla Polaków. Dziś nikt nie wyobraża sobie, by pomocnika Łudogorca Razgrad zabrakło w pierwszym składzie we wtorkowym finale barażów z Walią.

Reklama

Jakub Piotrowski z Robertem Lewandowskim

Wypadek ojca

Gdyby nie pewna niezbyt przyjemna historia, Jakub Piotrowski być może nie zostałby piłkarzem. Pan Kazimierz, tata Kuby i Bartka, był zdolnym żużlowcem, któremu wróżono sporą przyszłość. Przed egzaminem na licencję miał jednak wypadek. Zderzył się z Wiesławem Jagusiem, który później osiągał spore sukcesy na torze. – Nie było wtedy jeszcze dmuchanych band, które łagodzą skutki upadku. Ojciec złamał nogę. Długo był w szpitalu, do dziś ma w nodze blachę. Tamto zdarzenie mocno na niego wpłynęło. Pamiętam, że mieliśmy w domu motorynkę i tata powiedział, że złoży ją mi i Kubie. Ale ostatecznie stwierdził, że nie chciałby, żeby kiedykolwiek stało się nam to, co jemu i może lepiej wybrać jakiś inny sport. Tak nie zostaliśmy żużlowcami, choć do dzisiaj śledzimy z bratem, co dzieje się w tym sporcie – opowiada nam Bartek.

Wszystko zaczęło się w Grzybnie, wsi w gminie Unisław, którą zamieszkuje około 700 osób. Rodzice prowadzili gospodarstwo rolne i Kuba oraz Bartek często im pomagali. Zbierali plony, zajmowali się zwierzętami, jeździli ciągnikiem. Dorastali, widząc z bliska, na czym polega ciężka praca. Bracia Piotrowscy od dziecka byli też zafascynowani futbolem. Kolejna opowieść Bartka: – Kuba uwielbiał Chelsea, a jego największym idolem był Frank Lampard. Ale on się na nim wzorował, strasznie. Pamiętam mecz jego ukochanej drużyny z Barceloną, której z kolei ja kibicowałem. To było to spotkanie w półfinale Ligi Mistrzów, pełne kontrowersji, w którym Chelsea należały się dwa rzuty karne, ale nie było jeszcze VAR-u, a sędzia Tom Ovrebo ich nie podyktował. Mecz skończył się remisem 1:1 i Chelsea odpadła. Kuba się wtedy strasznie popłakał.

Kuba (z lewej) z bratem Bartkiem, jako dzieci 

Reklama

Rzeczywiście, gdy wchodziło się do pokoju Kuby, były w nim plakaty i koszulki Chelsea – wspomina Szymon Kocieniewski, od dawna jeden z najlepszych kolegów Jakuba Piotrowskiego. Znają się od 11. roku życia. – To był czas, gdy po szkole szło się na zewnątrz. Ganialiśmy za piłką, ale uprawialiśmy też inne sporty. Miał na to trochę wpływ fakt, że chyba do drugiej klasy liceum nie mieliśmy w domu komputera – dodaje Bartek.

W turnieju Deichmanna, który odbył się w Unisławiu, Kuba, Bartek, Szymon i spółka nieoczekiwanie zajęli trzecie miejsce. Byli grupą kolegów ze szkoły, do zawodów zgłosił ich wuefista. Dwa pierwsze miejsca zajęły drużyny Zawiszy Bydgoszcz, a później już oni. Grali razem w Unislavii Unisław, najpierw w piłce pięcio, sześcioosobowej, a później już po jedenastu, gdy zgłoszono ich do wojewódzkich rozgrywek młodzików. Bartek stał na bramce, Szymon był środkowym obrońcą, a Jakub Piotrowski już wtedy zajął środek pola. – Nigdy nie grałem w polu, bo zawsze byłem gruby. Kuba już wtedy był najbardziej wybiegany z nas wszystkich. Wszędzie było go pełno – komentuje Bartek.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Jakub Piotrowski (@kasztiii)

Dał awans do finału

Oprócz rozgrywek na stadionach, grali też w hali, jako Unisław Team. – Kuba był od nas o rok młodszy i różnicę fizyczną było trochę widać, ale miał w sobie dużo odwagi. Wchodził w pojedynki, miał dobry drybling. Pamiętam, jak nasza Unislavia występowała w młodzieżowych mistrzostwach Polski w futsalu. Półfinał turnieju, mało kto dawał nam szansę z Rekordem Bielsko-Biała, mającym świetne futsalowe tradycje i akademię. Przegrywaliśmy 0:2, a Kuba w końcówce strzelił nagle dwa gole z niczego. Tu kogoś nawinął, tam kiwnął i uderzył. Był remis, po chwili inny kolega strzelił zwycięskiego gola. Doszliśmy do finału i dopiero w nim przegraliśmy z Wisłą Kraków – opisuje Szymon.

Jakub Piotrowski pochodzi z katolickiej, religijnej rodziny. Z bratem mieli wpojone od dziecka, że co tydzień idzie się całą rodziną do kościoła. Podobała im się rola ministrantów i sami zaczęli służyć do mszy. Kuba grał też w piłkę w drużynie ministrantów, która na jednych mistrzostwach Polski wywalczyła nawet brązowe medale. Co ciekawe, z tamtych czasów pamięta go człowiek, który osiągnął najwyższy światowy poziom w innej dyscyplinie sportu.
Mieliśmy drużynę piłkarską, z którą jeździliśmy na mistrzostwa Polski ministrantów i w 2013 roku zajęliśmy nawet drugie miejsce w całym kraju. Mecze odbywały się na hali, w polu grało czterech chłopaków, do tego bramkarz. Pamiętam też turniej, który odbył się rok wcześniej. Szybko z niego odpadliśmy, ale musiałem bronić strzały Jakuba Piotrowskiego, który później jako pomocnik świetnie spisywał się w Pogoni Szczecin i przeszedł do belgijskiego Genku – mówił mi w 2019 roku w wywiadzie Norbert Huber, dziś gwiazda PlusLigi, reprezentant Polski w siatkówce, dla wielu najlepszy obecnie środkowy świata. Wtedy – bramkarz drużyny ministrantów z rodzinnych Humnisk koło Brzozowa.

Zrezygnowaliśmy z bycia ministrantami i grania w tych turniejach, kiedy poszliśmy do gimnazjum, a mama nie chciała nas wysłać do internatu. Wstawało się rano, jeździło do szkoły, wracało wieczorem. Nie było na to czasu. Wcześniej z Kubą byliśmy też strażakami i jeździliśmy na turnieje strażackie – wspomina ze śmiechem Bartek.

Skorża wiedział, że go chce

Zanim Piotrowski podpisał na początku 2015 roku umowę z Pogonią, został ściągnięty z Unisławia do Chemika Bydgoszcz przez Tadeusza Kobusińskiego. Zasłużony trener, przez lata działający w klubie z Bydgoszczy, zauważył go podczas jednego z meczów. W Chemiku Piotrowski zadebiutował w piłce seniorskiej, na poziomie piątej ligi. Później przeniósł się do Wdy Świecie, gdzie regularnie grał w III lidze. I wtedy znów ktoś zwrócił na niego uwagę. – Wysłano mnie jako skauta na spotkanie Wdy z Chełminianką Chełmno. Miałem obserwować innego zawodnika, ale od razu wpadł mi w oko Kuba. Imponował odwagą w grze, sposobem poruszania się i wizją grania. Miał wtedy 17 lat. Zaprosiliśmy go do nas, na mecz sparingowy, w którym udowodnił swoją jakość – opowiada w rozmowie z Weszło Patryk Dąbrowski, dziś szef skautów Akademii Pogoni Szczecin.

Piotrowski potrzebował trochę czasu, by przebić się w Pogoni. Najpierw występował w Centralnej Lidze Juniorów i w grających w III lidze rezerwach. W sezonie 2016/2017 zaliczył cztery spotkania w Ekstraklasie i odszedł na wypożyczenie do pierwszoligowego Stomilu Olsztyn. – To był dla niego kluczowy moment, bo Kuba w Olsztynie nabrał ogłady, takiego ogrania seniorskiego. Kiedy wrócił do Szczecina, nowym trenerem Pogoni był Maciej Skorża, który od razu powiedział, że Kuba będzie u niego grał i żeby go nigdzie nie puszczać. Dotrzymał słowa – analizuje Bartek.

W sezonie 2017/2018 Jakub Piotrowski stał się ważnym punktem Pogoni. Rozegrał 29 spotkań w Ekstraklasie, strzelił trzy gole, miał dwie asysty. – Pogoń walczyła wtedy o utrzymanie w lidze. Myślę, że pewnym przełomem był dla Kuby wyjazdowy mecz z Lechią w Gdańsku. Najpierw idealnie wyłożył piłkę Adamowi Frączczakowi, a później sam strzelił gola na 2:0. Pokazał wtedy pełnię swoich możliwości. Wygraliśmy 3:1, co dało trochę spokoju – wspomina Dąbrowski.

Po tamtym sezonie po Piotrowskiego zgłosił się silny belgijski Genk.

Jakub Piotrowski w barwach Pogoni Szczecin 

Kuba i Bartek podpisywali kontrakty z Pogonią w jednym momencie. W serwisie 90minut.pl można znaleźć informujący o tym tekst z 12 czerwca 2015 roku. Dziś jeden z nich jest reprezentantem Polski, którego pozycja w kadrze ewidentnie rośnie, a drugi jako bramkarz występował później już tylko w niższych ligach. Czego zabrakło Bartkowi do zrobienia większej kariery? – Miałem duże umiejętności, ale zwłaszcza grając na bramce, trzeba mieć silną głowę. W wieku 16 czy 17 lat nie dojrzałem do tego, by dźwigać odpowiedzialność za grę w III lidze. Głowa trochę nie dojechała. Zabrakło mi też szczęścia. Gdy patrzę dziś na Kubę, dochodzę do wniosku, że on osiągnął wiele ciężką pracą. To nie był wybitny talent, w kadrach wojewódzkich nie należał do pierwszych wyborów. Później eksplodował. U Kuby to 80 procent pracy, 10 talentu i 10 szczęścia – odpowiada sam zainteresowany.

Tym, co różniło braci, była cierpliwość. Kiedy obaj byli dość blisko pierwszego zespołu, Kuba konsekwentnie dążył do celu, a Bartkowi jej zabrakło. Chciał od razu być pierwszoplanowym graczem, odgrywać dużą rolę – to natomiast opinia Patryka Dąbrowskiego z Pogoni.

Współpraca z analitykiem

W Genk, gdzie trafił w 2018 roku, Piotrowski za wiele nie pograł. Podobnie wyglądała sytuacja, gdy trafił na półroczne wypożyczenie do Waasland-Beveren. Choć on sam patrzył na ten czas bardziej pozytywnie. – Uważam, że zrobiłem kolejny krok do przodu. Rozwijam się cały czas, każde doświadczenie coś mi dało. Nawet w Genk sporo zyskałem dzięki zajęciom u trenera Philippe’a Clementa, a do tego musiałem nauczyć się cierpliwości – mówił w 2022 roku w wywiadzie na Weszło Mateuszowi Janiakowi. Kolejny klub – Fortuna Duesseldorf. Pierwszy sezon niespecjalny (13 występów), ale w rozgrywkach 2021/2022 był już podstawowym zawodnikiem na poziomie 2. Bundesligi. Później zdecydował się na zaskakujące dla wielu osób przenosiny do Bułgarii, do najlepszego w tamtejszej lidze Łudogorca Razgrad.

Od lewej: Bartek, Kuba i Szymon, z czasów gry tego drugiego w Genku 

Jednak, żeby zrozumieć, jak Piotrowski znalazł się tu, gdzie jest teraz, trzeba wspomnieć o jego współpracy z prywatnym analitykiem, Przemysławem Gomułką, która zaczęła się jeszcze w Niemczech. Mieszkali wtedy półtorej godziny jazdy autem od siebie i regularnie się widywali. Później współpracowali online, bo Gomułka pracuje dzisiaj w Polsce. Jest trenerem drugoligowej Olimpii Elbląg. – Pracujemy nad podejmowaniem przeze mnie większego ryzyka, ustawieniem i skanowaniem przestrzeni. Raczej nigdy nie miałem problemu z wygraniem pojedynku, za to czasem brakowało mi odpowiedniego ustawienia. Także w obronie. Analizujemy, gdzie i jak lepiej mogę sobie ułożyć przeciwnika, którą strefę zamknąć. W ofensywie skupiamy się na tym, by po przejęciu patrzeć w najdalszy punkt i widzieć najdalej stojącego kolegę. Jeżeli dostrzegasz tego daleko, to tych bliżej również. Choćby Jakub Moder ma właśnie taki nawyk – opowiadał Piotrowski we wspomnianej rozmowie na Weszło.

To ciekawe, że w tym wywiadzie wymienił Modera – zawodnika, który też jest teraz w kadrze i który uznawany jest za piłkarza, który mógłby zagrać na jego pozycji. Obaj są pomocnikami „box to box”, dającymi sporo w obronie i w ofensywie, biegającymi od jednego pola karnego do drugiego. A jak wspominany Gomułka ocenia postępy, które poczynił Piotrowski? – Poprawił przegląd pola. Potrafi jednym kontaktem dać partnerowi sytuację sam na sam. Świetnie wbiega w szesnastkę, bardzo to poprawił, co skutkuje bramkami. Strzela też z dystansu, czego wcześniej nie robił. Od dłuższego czasu widzimy też, że jego decyzyjność na własnej połowie i na połowie rywala jest na wyższym poziomie. Popełnia mało „brudnych” błędów, niewymuszonych, niechlujnych – oceniał Gomułka w rozmowie z Szymonem Janczykiem z września ubiegłego roku.

„To kapitalny wynik”

Wszystkie wyżej wymienione atuty Piotrowski pokazuje dziś w Bułgarii oraz w reprezentacji Polski. Nie ukrywał, że zdecydował się na przenosiny do Łudogorca ze względu na regularną grę w fazie grupowej europejskich pucharów.
– Prawda jest taka, że Łudogorec zabiegał o niego przez trzy kolejne okienka transferowe. Brat w końcu stwierdził, że musi zrobić jakiś krok do przodu. Od lat marzyła mu się Bundesliga, ale ta pierwsza, jednak z Fortuną nie awansował i nie zawsze dostawał tam tyle minut, ile by chciał
– tłumaczy Bartek. Obecny klub Kuby, od kiedy w 2011 roku awansował na najwyższy szczebel bułgarskich rozgrywek, za każdym razem sięgał po mistrzostwo kraju. Zrobił to w dwunastu kolejnych sezonach, dwa razy grał też w fazie grupowej Ligi Mistrzów. – Gdyby Łudogorec znalazł się w Ekstraklasie, na pewno walczyłby o mistrzostwo. W Bułgarii są też trzy, cztery zespoły, które w lidze polskiej plasowałyby się koło środka tabeli, może minimalnie niżej, ale raczej uniknęłyby spadku – ocenia Sławomir Słowik, redaktor serwisu „Piłkarskie Bałkany” i ekspert od ligi bułgarskiej.

Jakub Piotrowski w barwach Łudogorca, zdjęcie ze stycznia tego roku 

Piotrowski został wyskautowany przez działaczy Łudogorca, by zastąpić w ich klubie Alexa Santanę – Brazylijczyka, po którym spodziewano się wiele, ale nie do końca spełniał oczekiwania. Szybko okazało się, że Polak go przerósł. Dziś Piotrowski jest kluczowym zawodnikiem nie tylko na boisku, ale i w szatni. Gdy Anton Nedialkow leczy kontuzję, a dzieje się to ostatnio często, to właśnie Polak wyprowadza swój zespół z opaską kapitańską. – Kuba wyjeżdżał z Polski bardziej jako typowa „szóstka”. W Bułgarii dostał sporo swobody. Dziś to dojrzały zawodnik, aktywny na cały boisku, w obronie, ale i przy bramce rywali. Jest wieloformatowym graczem. W tym sezonie ma już dziewięć goli w lidze i cztery asysty. To kapitalny wynik. Świetnie wypadł m.in. w spotkaniu w Fenerbahce w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy (2:0 dla Łudogorca – przyp. red.), w którym strzelił gola – analizuje Słowik.

Mecze swojego byłego zawodnika w miarę możliwości regularnie ogląda też Dąbrowski. – Dostrzegam u Kuby większą dojrzałość, on podejmuje na boisku lepsze decyzje. Ale szczerze? Uderzenie i przegląd pola były u niego zawsze na bardzo wysokim poziomie. Już w Polsce był też piłkarzem, który zachowywał spokój i zawsze chciał dostać piłkę. Niezależnie od okoliczności, nie bał się odpowiedzialności. Dlatego z Wdy trafił do Pogoni i dlatego już w czasach szczecińskich byłem przekonany, że Kuba może zaistnieć w piłce europejskiej. Nie obawiam się też o Piotrowskiego w meczu z Walią. Oglądałem jego mecze dla Łudogorca w europejskich pucharach i on potrafił być najlepszy w zespole w meczach grupowych z mocnymi rywalami, m.in. na stadionie hiszpańskiego Betisu. Dlatego w Cardiff Kuba i pod względem jakości, i fizyczności, może dużo dać zespołowi – tłumaczy nam szef skautów Akademii Pogoni.

Słowik: – Parę miesięcy temu bułgarskie media pisały o zainteresowaniu Piotrowskim niemieckiego Hoffenheim. Chcieli też Kubę działacze Galatasaray, ale Łudogorec miał odrzucić ofertę, opiewającą na dwa miliony euro. Chcieli więcej. Uważam, że Piotrowski robi się za duży na ligę bułgarską i jego transfer to kwestia czasu.

Kiedyś wróci w góry

Piotrowski ma też swój świat poza boiskiem piłkarskim. Gdy covid sparaliżował rozgrywki sportowe na całym świecie, przyjechał do Polski. Pojawiła się okazja, by wyjechać z bratem i Szymonem do Zakopanego. Pochodzili wtedy trochę po górach. – Musieliśmy uważać, bo w wyższych partiach gór zalegało jeszcze trochę śniegu, ale wdrapaliśmy się na Kozi Wierch (najwyższy dostępny szlakiem szczyt, leżący tylko na terytorium Polski, mający 2291 m n.p.m. – przyp. red.). Zaliczyliśmy jeszcze Nosal, poszliśmy nad Morskie Oko, do Doliny Pięciu Stawów Polskich, weszliśmy też do Jaskini Mylnej. Kuba powiedział kiedyś, że po zakończeniu kariery będzie chciał bardziej poświęcić się pasji do gór i pozdobywać kolejne szczyty – mówi nam Kocieniewski.

Szymon i Kuba, podczas wycieczki górskiej 

Dąbrowski, oceniając potencjał piłkarski Piotrowskiego, też używa górskiego porównania. – Uważam, że Kuba poradziłby sobie już teraz w każdej z pięciu najlepszych europejskich lig. Wiem, że jego największym z marzeń jest Premier League. Czemu nie, skoro mamy tam Kubę Moderę, Kubę Kiwiora i Matty’ego Casha? Dla Piotrowskiego nie ma już teraz szczytu nie do zdobycia – kończy szef skautów Akademii Pogoni.

Fot. Jakub Ziemianin / Łukasz Grochala 

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

 

 

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Niemcy

Media: Polski bramkarz może zmienić klub w Niemczech po sezonie

Patryk Stec
0
Media: Polski bramkarz może zmienić klub w Niemczech po sezonie

Komentarze

14 komentarzy

Loading...