Reklama

Jakub Ojrzyński: Najlepszy klub ligi walijskiej powalczyłby w Ekstraklasie

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

25 marca 2024, 10:40 • 9 min czytania 18 komentarzy

Przed meczem z reprezentacją Walii zapewne rozchwytywany będzie Adrian Cieślewicz z The New Saints, ale to nie jedyny Polak, który miał do czynienia z walijską ekstraklasą. Dwa sezony temu trafił tam z Liverpoolu Jakub Ojrzyński, syn trenera Leszka Ojrzyńskiego. Młody bramkarz opowiedział o tych chwilach. Poruszyliśmy także temat nieudanego pobytu w Radomiaku i trwającej walki o skład w holenderskim Den Bosch.

Jakub Ojrzyński: Najlepszy klub ligi walijskiej powalczyłby w Ekstraklasie

Dlaczego tamto wypożyczenie było nietypowe? Z kim jego drużyna zawsze przegrywała? Kto z ligi walijskiej dałby radę w Polsce? Dlaczego na trybunach było tak mało ludzi? Których reprezentantów „Smoków” spotkał w Liverpoolu? Jak ocenia swój debiut w Ekstraklasie? Dlaczego przedwcześnie opuścił Radomiaka? Jaki pech sprawił, że usiadł na ławce Den Bosch? Zapraszamy.

*

Sezon 2021/22 spędziłeś na wypożyczeniu w Caernarfon Town. Warto było?

Warto. Zebrałem pierwsze szlify w seniorskiej piłce. Nabrałem doświadczenia, zmężniałem. Miałem wiele działań na przedpolu, przez co również mogłem rozwinąć ten aspekt. Grałem tydzień w tydzień, a to dla młodego zawodnika zawsze jest bardzo istotne. Chodziło o specyficzne wypożyczenie, bo na co dzień wciąż trenowałem w Liverpoolu i jedynie na same mecze jeździłem do Caernarfon.

Reklama

Ile zajmowały te dojazdy?

Około półtorej godziny, więc nie mówimy o jakichś dalekich wyprawach. No, chyba że graliśmy na wyjeździe w okolicach Cardiff, to wtedy podróż trwała nawet cztery godziny. Generalnie jednak nie było dramatu w tym względzie.

Nie trafiłeś ani do walijskiego potentata, ani do słabeusza.

Tak, trafiłem do klubu ze środka tabeli. Koniec końców zajęliśmy czwarte miejsce w lidze, co oznaczało wyrównanie najlepszego wyniku w historii klubu. Osiągnęliśmy coś ponad wyjściowe oczekiwania, zwłaszcza że potem wygraliśmy jeszcze oba mecze w fazie play-off. Normalnie dałoby to prawo do gry w eliminacjach europejskich pucharów, ale akurat przed tamtym sezonem liga walijska spadła w rankingu UEFA i straciła jednego przedstawiciela w Europie. Zamiast tego nagrodą był udział w jakimś turnieju trzech narodów, w którym grały bodajże zespoły ze Szkocji, Irlandii i właśnie Walii.

Zacząłeś od czystego konta w debiucie, ale szybko miałeś brutalne przetarcie z New Saints. Z tą ekipą zawsze dostawaliście baty.

Na starcie wygraliśmy 2:0, a ja miałem dwie bardzo dobre interwencje. Z TNS już nie było tak kolorowo i przegraliśmy 3:5 po zaciętym meczu. To zdecydowanie najmocniejszy klub w tej lidze. Niewiele mu brakowało, żeby ograć Viktorię Pilzno w eliminacjach Ligi Konferencji. Odpadł w dramatycznych okolicznościach po serii rzutów karnych.

Reklama

Ogólnie z drużynami z podium mieliście ciężkie przeprawy. Z Bala Town remis i trzy porażki, a z Newtown komplet porażek. 

Można to podzielić tak: TNS znajduje się co najmniej półkę wyżej niż reszta, a za nim są trzy dobre zespoły, czyli właśnie Bala i Newtown oraz Connah’s Quay. W trakcie sezonu klub ten dostał 18 punktów ujemnych za wystawianie nieuprawnionego zawodnika, dlatego skończył w dolnej części tabeli. W normalnych okolicznościach to niemalże pewniak na podium. Z tymi rywalami punktów nie łapaliśmy, za to dobrze radziliśmy sobie ze słabszymi drużynami, z którymi regularnie punktowaliśmy.

Walijska ekstraklasa to typowe „kick and run”?

Słabsze zespoły prezentowały taki prosty, bezpośredni futbol: dużo dalekich zagrań, walka w powietrzu, stałe fragmenty. Drużyny z góry tabeli potrafiły jednak grać ładną piłkę i zdobywać bramki po fajnych, składnych akcjach.

Na tyle, na ile się orientujesz, jak można zestawić ten poziom z polskim podwórkiem?

To zawsze trudne pytanie, ale jeśli musiałbym się określić, powiedziałbym, że TNS byłby w stanie powalczyć w Ekstraklasie. Pozostała trójka z walijskiej czołówki mogłaby sobie poradzić w środku tabeli I ligi.

Liga walijska jest w pełni zawodowa?

Nie wiem, jak dokładnie sytuacja wyglądała w innych klubach, ale wydaje mi się, że w większości drużyn zawodnicy dostawali profesjonalne kontrakty.

Atmosferą na trybunach zapewne przytłoczony nie byłeś. Z tego, co widzę, ani razu nie wystąpiłeś w meczu, na którym udałoby się dobić do tysiąca widzów. 

Na nasze mecze zawsze przychodziło około 800 kibiców. Mieliśmy najbardziej zagorzałych fanów w lidze. Mocno nas dopingowali i dodawali energii po udanych akcjach.

W Caernarfon często widziałem ludzi w klubowych czy reprezentacyjnych koszulkach. W ogólnym zainteresowaniu futbolem Walijczycy nie odstają na tle innych krajów na Wyspach, dla nich to też coś ocierającego się o religię, ale obchodzą ich głównie kluby rywalizujące w angielskich rozgrywkach. Swansea i Cardiff są w Championship, a Wrexham i Newport w League Two.

Kluby z ligi walijskiej są pogodzone z byciem w cieniu?

Trudno mi to ocenić, ale można się domyślać, że w TNS próbują wprowadzić jakieś zmiany na lepsze i rozruszać tę ligę.

Po którymś meczu byłeś szczególnie zadowolony lub wkurzony?

Największą satysfakcję czułem po ostatnim występie, gdy w finale play-offów wygraliśmy 2:1 z Flint Town, strzelając w ostatniej minucie dogrywki. Wcześniej zanotowałem parę dobrych interwencji, utrzymując zespół przy życiu. Po meczu panowała duża radość, wznieśliśmy symboliczny puchar. Fajne zwieńczenie tego wypożyczenia. Były też spotkania, po których wiedziałem, że mogłem dać więcej, ale policzyłbym je na palcach jednej ręki. Znacznie częściej pomagałem drużynie.

Któryś z kolegów w jakikolwiek sposób rokował na poważniejsze granie?

⁠Chłopak, który zasługuje na wyróżnienie i który w przyszłości może coś osiągnąć to napastnik Gwion Dafydd. Za moich czasów miał 16 czy 17 lat, a już się pokazywał. Przeważnie wchodził z ławki, ale często coś z tego wynikało. Było widać jakąś „iskierkę”.

Brałeś pod uwagę przedłużenie wypożyczenia?

Nie. To było dobre miejsce na start, ale miałem wyższe aspiracje i w kolejnym sezonie chciałem się znaleźć w lepszym miejscu.

W Liverpoolu miałeś styczność z zawodnikami reprezentującymi tę lepszą stronę walijskiego futbolu. 

Z Harrym Wilsonem trenowałem w pierwszej drużynie. To bardzo dobry technicznie zawodnik ze świetnym uderzeniem, strzelił już w swojej karierze wiele pięknych bramek. Z Neco Williamsem nie tylko trenowałem, ale też grałem w drużynach młodzieżowych „The Reds”, chociażby w UEFA Youth League. Opisałbym go jako bardzo szybkiego i przebojowego obrońcę lub wahadłowego, który jest nastawiony na ofensywę, ale w defensywie również zachowuje solidność.

Wspominałeś, że w kolejnym sezonie chciałeś znaleźć się w lepszym otoczeniu i poszedłeś do Radomiaka. Skończyło się na dwóch meczach w Pucharze Polski i jednym w Ekstraklasie. Niewypał?

Zgadza się, niewypał. Trafiłem do złego miejsca w nieodpowiednim czasie, no i wszyscy wiemy, jak to się skończyło… Nie był to najlepszy czas, dlatego niezbyt chętnie wracam myślami do tego okresu. Można powiedzieć, że dostałem lekcję życia i jestem bogatszy o to niemiłe doświadczenie.

W Ekstraklasie zagrałeś z Cracovią, przegraliście 0:2. 

Był to poprawny debiut w Ekstraklasie w moim wykonaniu. Nie zagrałem ani rewelacyjnie, ani źle.

Miałeś poczucie, że są podstawy do dawania ci kolejnych szans?

Tak, zdecydowanie. Byłem przekonany, że zostanę w składzie, a otrzymałem taki, można powiedzieć, cios i po jednym występie ponownie zostałem odesłany na ławkę.

Czyli nie tylko sam Liverpool chciał skrócić wypożyczenie po rundzie jesiennej?

Zgadza się, mówiliśmy tu jednym głosem. To była nasza wspólna decyzja.

Tyle że wiosną ubiegłego roku nie grałeś nigdzie. Nie lepiej było zostać i walczyć o skład?

Nie. Zdecydowanie nie miałoby sensu zostawać na drugą rundę w Radomiu, gdzie szanse na grę z różnych dziwnych przyczyn były znikome. Sądzę, że dobrze się stało, że wróciłem do Liverpoolu. Większość czasu spędziłem na treningach z pierwszym zespołem. Mogłem spokojnie popracować i czułem, że znowu się rozwijam.

Teraz jesteś wypożyczony do holenderskiego drugoligowca Den Bosch i z twoim graniem jest różnie. Taka sinusoida cię zaskoczyła? Wydawało się, że idziesz do klubu, w którym można bez dużej presji pójść do przodu, zwłaszcza że trenerem jest Tomasz Kaczmarek.

Zostałem wypożyczony na kilka dni przed rozpoczęciem sezonu i zacząłem jako rezerwowy. Mimo to dość szybko wskoczyłem do składu i miejsca nie oddawałem. Na początku grudnia miałem jednak zdrowotnego pecha przed meczem z rezerwami Ajaxu. W nocy fatalnie się czułem, miałem objawy zapalenia wyrostka robaczkowego. Na szczęście okazało się, że to nie wyrostek i nie musiałem przechodzić operacji, ale do 6 rano byłem w szpitalu i nie mogłem zagrać. Mimo że straciliśmy trzy gole, drużyna zremisowała i wypadła dobrze, dlatego trener nie chciał niczego zmieniać.

W przerwie zimowej klub sprowadził nowego bramkarza i zdecydował, że to z nim w składzie zacznie druga rundę. Drużyna na początku roku bardzo dobrze się spisywała w obronie, zachowała kilka czystych kont, więc cierpliwie musiałem czekać na swoją szansę, żeby znowu zagrać mecz w lidze. No i wczoraj [rozmawialiśmy w niedzielę, PM] w końcu miałem ku temu okazję. Chciałbym zostać do końca sezonu między słupkami i rozegrać ostatnich siedem meczów ligowych, które nam zostały, aczkolwiek po wczorajszym spotkaniu odczuwam mocny ból kolana. Oby więc nie chodziło o nic poważniejszego.

W ciemno strzelam, że wasz mecz z Maastricht jest kwintesencją Den Bosch z tego sezonu: dobra gra, ale bez przełożenia na wynik. Kacper Kostorz jesienią opowiadał u nas, że wiele spotkań tak wyglądało. Teraz zaczęliście grać w przewadze, Kostorz nie wykorzystał rzutu karnego, a  w drugiej połowie straciliście gola i przegraliście.

Zgadzam się z Kacprem. Często byliśmy lepsi od przeciwnika, ale punktów nam nie przybywało. Jest to na pewno nasz duży problem drużynowy, że nie potrafimy przełożyć dobrej gry na konkrety. Inna sprawa, że akurat meczu z Maastricht do tej kategorii bym nie zaliczył. Mimo przewagi liczebnej od 22. minuty, nie kreowaliśmy zbyt wielu sytuacji. Zmarnowaliśmy szansę na zwycięstwo i nawet nie zremisowaliśmy, bo w końcówce straciliśmy głupiego gola po stałym fragmencie.

Druga liga holenderska to raj dla piłkarzy ofensywnych, a koszmar dla defensywnych?

Myślę, że coś w tym jest. W tej lidze strzela się bardzo dużo goli, co jednocześnie oznacza, że zespoły często je tracą. Praktycznie wszyscy prezentują tu ofensywny futbol i na nim się skupiają. Dla bramkarza nie jest to wymarzona sprawa, choć z drugiej strony na brak roboty nie narzekasz i możesz się wykazać. Z pewnością to fajna liga dla kibiców, rzadko jest nudno.

Myślisz, co dalej? Z Liverpoolem chyba już trudno wiązać poważne plany.

Trudno powiedzieć. Czas pokaże. W klubie dojdzie do wielkich zmian, bo odchodzi Juergen Klopp i spora część jego sztabu. Mam jeszcze roczny kontrakt i zobaczymy, jak będzie wyglądało nowe rozdanie. Na razie nie miałem żadnych rozmów na temat przyszłości. Dziś skupiam się na wyciśnięciu jak najwięcej z pobytu w Den Bosch.

Wyjeżdżałeś z Polski bez historii w piłce seniorskiej, a to zawsze dodatkowe ryzyko. Warto było?

Nie lubię gdybania, ale uważam, że podjąłem dobrą decyzję. Gdybym ponownie stanął przed takim dylematem, wybrałbym to samo.

Czyje strzały na treningach Liverpoolu broniło się najtrudniej?

Divocka Origiego, w pierwszym sezonie.

Raz w kadrze na Premier League się znalazłeś, czyli widziałeś ten wielki świat z bliska.

Tak, raz byłem na ławce jako drugi bramkarz, aczkolwiek wiele razy jeździłem z drużyną jako numer trzy. Mogłem zobaczyć od środka jak wygląda poważne granie w Premier League.

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ PRZED MECZEM WALIA – POLSKA:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Inne ligi zagraniczne

Komentarze

18 komentarzy

Loading...