Reklama

Piotrowski: Szansa gry w pucharach zadecydowała. Nie powiedziałem ostatniego słowa

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

01 września 2022, 11:48 • 11 min czytania 8 komentarzy

Jak doszło do transferu do Łudogorca? Dlaczego nie chciał przenieść się do Bułgarii rok wcześniej? Jak ocenia dwa lata w Fortunie? Co powiedział mu trener ekipy z Duesseldorfu podczas rozmowy o transferze? Nad czym pracuje z indywidualnym analitykiem? Czego obawiają się w Łudogorcu? Jaką rolę będzie tam pełnił? Czy żałuje transferu do Genk w 2018 roku? Wywiad ze środkowym pomocnikiem Jakubem Piotrowskim.

Piotrowski: Szansa gry w pucharach zadecydowała. Nie powiedziałem ostatniego słowa

Piotrowski pod koniec lipca nieoczekiwane, już po starcie sezonu 2. Bundesligi, przeniósł się z Fortuny Duesseldorf do mistrza Bułgarii – Łudogorca Razgrad. Według portalu transfermarkt.de kosztował 1,3 miliona euro. W drużynie trenera Ante Simundzy błyskawicznie zaczął występować w podstawowym składzie. W dwóch spotkaniach eliminacji Ligi Mistrzów i dwóch kwalifikacji do Ligi Europy nie opuścił ani minuty. W lidze bułgarskiej, w której szanse dostawali dublerzy, zagrał trzykrotnie z ławki i zanotował dwie asysty. Nam opowiada o czterech latach za granicą i kulisach przeprowadzki do Łudogorca.

Rozmawiamy w trakcie meczu Fortuny Duesseldorf z Jahn Regensburg. Spodziewałeś się na początku okna transferowego, że będziesz oglądał spotkania Flingeraner jako postronny widz?

Powiem tak – nie szukałem nic na siłę. Przygotowywałem się normalnie do sezonu, czułem się dobrze w Fortunie, miałem za sobą fajny sezon, nie planowałem zmiany. Wiadomo, w piłce nożnej bywa różnie, ale nie miałem poczucia, że muszę odejść.

To jak doszło do transferu do Łudogorca Razgrad?

Reklama

Wszystko potoczyło się szybko. Władze klubu już rok wcześniej próbowały się ze mną skontaktować, ale wtedy nie chciałem się nigdzie ruszać z Niemiec. Nie rozegrałem optymalnego sezonu i niczego nie szukałem, wolałem popracować dłużej w jednym miejscu, dlatego odmówiłem. Teraz temat wrócił. Odezwano się do mnie akurat po wysokim zwycięstwie w drugiej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów nad Shamrock Rovers, więc praktycznie pewne było, że Łudogorec wystąpi w fazie grupowej europejskich pucharów. Pomyślałem, że to dobra okazja do pokazania się w Europie. Poza tym propozycja była korzystna dla Fortuny, bo po kilku dniach rozmów i dobrej pracy mojego agenta dostała to, co chciała. Z tego co wiem, szefowie drużyny z Duesseldorfu na początku zaznaczyli, czego oczekują i  że mniej ich nie interesuje. Oni mnie sprzedawać nie musieli.

Gra w europejskich pucharach zadecydowała?

Chciałem spróbować czegoś nowego, pokazać się w innym miejscu, ale faktycznie, perspektywa występów w Europie była głównym powodem. Łudogorec od lat rywalizował w pucharach, czasem w Lidze Mistrzów, czasem w Lidze Europy. Co więcej, prezentował się tam solidnie.

Rozmawiałeś z trenerem Fortuny Danielem Thioune’em o transferze?

Tak, mieliśmy bardzo dobry kontakt. Powiedział, że mnie nigdzie nie puści, bo jestem mu potrzebny. Z perspektywy sportowej absolutnie nie da zielonego światła, ale poza tym w grę jeszcze wchodziły sprawy finansowe i to było już ponad nim.

Myślałem, że zdecydowałeś się na transfer, ponieważ w pierwszych dwóch kolejkach wystąpiłeś jako rezerwowy, w sumie przez 13 minut.

Reklama

To nie miało wpływu na moją decyzję, bo wiedziałem, że dostanę swoje szanse. Tuż przed startem ligi rozegrałem słabszy sparing, stąd trener zdecydował się mnie posadzić w rezerwie, ale cały czas dawał mi do zrozumienia, że mu na mnie zależy i nadejdzie mój czas. Tak naprawdę odkąd przyszedł do klubu, występowałem zawsze w wyjściowej jedenastce, o ile tylko byłem zdrowy, więc mogłem mu wierzyć.

To co powiedział, kiedy ostatecznie zakomunikowałeś mu, że odchodzisz?

Zrozumiał, dlaczego tak wybrałem, ale powtórzył, że on nie chciałby mnie puszczać.

Nie było żal odchodzić z Niemiec? W jednym z wywiadów mówiłeś, że jako chłopiec oglądałeś Bundesligę w telewizji i marzyłeś, żeby w niej wystąpić, a z Fortuną ostatecznie nie udało się awansować.

Od momentu, gdy dołączyłem do zespołu z Duesseldorfu, awans był celem i obecnie jest tak samo. Trener Thioune mówił, że marzy, by grać o 15.30, bo to oznaczałoby promocję do Bundesligi. W drugiej lidze często spotkania są o 13.30. Ale czy żal? Nie, przecież nikt nie powiedział, że kiedyś nie wrócę. Jacek Góralski trafił do VfL Bochum przez Łudogorec i Kajrat Ałmaty. Wiadomo, że pewnie w dużej mierze dzięki kadrze narodowej, ale niedługo kończę dopiero 25 lat. Wiele się może zdarzyć, w futbolu mnóstwo się zmienia w ciągu kilku miesięcy czy roku. Ciągle mam swoje marzenia.

Jak oceniasz dwa lata w Fortunie?

Dołączyłem do drużyny po dwóch latach praktycznie bez grania. Kiedy na wypożyczeniu w Waasland-Bevern wreszcie zacząłem występować, przerwano sezon z powodu pandemii koronawirusa. Pewnie, czułem, że się rozwijałem dzięki samym treningom z takim zawodnikami jak Rusłan Malinowski, Sander Berge czy Bryan Heynen, ale ogrania i rytmu meczowego brakowało. W dużym stopniu z tego powodu w pierwszym sezonie w Duesseldorfie wiele nie występowałem, jednak po nim rozmawialiśmy w klubie i zapewniano mnie, że będą na mnie stawiać. I tak było. Czasem w wyjściowej jedenastce, czasem z ławki, jednak chociaż tych kilka minut dostawałem. Dzięki temu forma rosła, łapałem czucie piłki, automatyzmy. A gdy objął nas Thioune, już w ogóle grałem praktycznie wszystko. Znowu wiedziałem, że ktoś na mnie liczy.

Między pierwszym a drugim rokiem w Fortunie była ogromna różnica w częstotliwości występów. W pierwszym tylko 13 spotkań, w drugim – 30, z czego 16-krotnie w podstawowym składzie. Prawie trzy razy więcej minut.

Dlatego ten drugi sezon uważam za udany. Jak mówiłem, ten pierwszy był ciężki, bo swoje zrobiły dwa lata bez gry. Pewnie potrzebowałbym pełnego zaufania, kilku meczów z rzędu w jedenastce, utrzymać miejsce nawet po średnim występie. To czasem buduje zawodnika. Ale tego nie miałem, więc dojście do siebie zajęło mi trochę więcej czasu.

Można porównać ekstraklasę belgijską z drugą ligą niemiecką?

Są bardzo różne. Niemiecka – bardzo fizyczna. Belgijska – także kładziono na to nacisk, ale mimo wszystko bardziej piłkarska. W 2. Bundeslidze tak do 65. minuty albo do prowadzenia 2:0 mecze są bardzo wyrównane, zamknięte. Mało miejsca, dużo fauli, sporo walki, nie ma odstawiania nogi. Tam dużą wagę przywiązywano do tego, jak zespół biega. Patrzy się, ile i na jakiej intensywności, a im drużyny teoretycznie gorsze, tym to ważniejsze. Kiedy wiesz, że jesteś słabszy, musisz dać wszystko z serducha i przynajmniej w bieganiu mieć przewagę. Dopiero gdzieś 25 minut przed końcem przestrzenie się pojawiały, granie robiło się nieco inne.

Przeżyłeś trzech szkoleniowców Fortuny, z czego Uwe Roesler i Chrisitan Preusser preferowali proste granie.

Ci trenerzy oczekiwali dużo walki. Nastawialiśmy się na zbieranie „drugich piłek” i kontrataki. Mieliśmy mało sytuacji, ale za to byliśmy efektywni i punkty zbieraliśmy. Natomiast trener Thioune zdecydował się na inny system. Wolał wysoki pressing, rozgrywanie od tyłu, generalnie chciał ofensywnego futbolu. Duża różnica w stylu. Mnie – pewnie jak większości piłkarzy – bardziej pasował ten drugi.

W międzyczasie zacząłeś współpracę z indywidualnym analitykiem – Przemysławem Gomułką.

Trafiliśmy na siebie przypadkiem, skontaktował nas znajomy trener z Wdy Świecie. Pogadaliśmy przez telefon i tak to się zaczęło. Przemek mieszkał we Frankfurcie, półtorej godziny od Duesseldorfu, więc mogliśmy sporo ćwiczyć. Albo on jeździł do mnie, albo ja do niego. Ciągle współpracujemy, choć teraz mieszka w Polsce, więc pracujemy za pośrednictwem internetu i ograniczamy się do analizy.

Co robicie?

Analizujemy moją grę pod różnym kątem. To otwiera głowę. Kiedyś w Pogoni Szczecin trener Kosta Runjaic bardzo dużo pokazywał mi na wideo i to samo robimy z Przemkiem. Widzę po sobie, jak można się rozwinąć poprzez analizę.

Na czym się skupiacie?

Pracujemy nad podejmowaniem przeze mnie większego ryzyka, ustawieniem i skanowaniem przestrzeni. Raczej nigdy nie miałem kłopotu z wygraniem pojedynku, za to czasem brakowało mi odpowiedniego ustawienia. Także w obronie. Analizujemy, gdzie i jak lepiej mogę sobie ułożyć przeciwnika. Którą strefę zamknąć. W ofensywie skupiamy się nad tym, by po przejęciu patrzeć w najdalszy punkt i widzieć najdalej stojącego kolegę. Jeżeli dostrzegasz tego daleko, to tych bliżej również. Choćby Jakub Moder ma właśnie taki nawyk. Także mówiłem w czym się słabo czuję, co chciałbym poprawić i tak dalej.

Pomaga?

Uważam, że to bardzo przydatne. Oprócz trenera Runjaicia nikt ze mną nie usiadł jeden na jednego, by analizować moją grę. Przy czym to całkowicie normalne, szkoleniowcy skupiają się na całej drużynie, aczkolwiek w związku z tym rzadko z kim możesz tak porozmawiać z naciskiem na siebie. Dlatego nie widzę minusów takiej współpracy.

Teraz będą korzystać z tego w Łudogorcu, gdzie szybko znalazło się dla ciebie miejsce w wyjściowej jedenastce. W kwalifikacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy nie opuściłeś ani minuty.

Wiedziałem, że bardzo potrzebują zawodnika na moją pozycję i od razu była przestrzeń dla mnie. Oczywiście, jakbym grał słabo, to by jej szybko nie było, ale trzymam poziom. Dostałem zaufanie i cieszę się z niego. Każdy zawodnika tego chce.

Pierwsze wrażenia po przeprowadzce do Razgradu?

Mieszkanie już mam. Co prawda nie jest urządzone, ale to na spokojnie. Centrum treningowe jest na najwyższym poziomie, naprawdę. Wszystko tutaj mamy. A Razgrad? Małe miasteczko. W dzień wolny warto podjechać do Warny nad morze, a poza tym nie ma wielu rozrywek, można się skupić na piłce. Duża zmiana po Duesseldorfie, ale przyjechałem tutaj grać, nie zwiedzać. Na razie co trzy, cztery dni mamy mecze, praktycznie nie ma nas na miejscu. Np. ostatnio mieliśmy spotkanie w Sofii, zostaliśmy tam i następnie lecieliśmy na europejskie puchary. Prawie pięć dni nas nie było w Razgradzie.

Oczekiwania wobec was są duże?

Obowiązkiem jest wygranie ligi. Wiadomo, że kiedyś może się zdarzyć, że jednak nie wygrasz i każdy się boi, żeby nie być tym pierwszym. (śmiech) Ale generalnie skład jest budowany pod Europę. Liga Europy to podstawa, a Liga Mistrzów – marzenie.

Duży zawód, że z Champions League wyeliminowało was Dinamo Zagrzeb?

Duży, duży. W pierwszym meczu w sześć minut mieliśmy dwie świetne okazje, a po dziewięciu przegrywaliśmy 0:2. Później stworzyliśmy bardzo dużo sytuacji, a nawet remisu nie wywalczyliśmy. Skończyło się na honorowym trafieniu. Wielki niedosyt, bo powinniśmy wygrać. W rewanżu zaczęliśmy nerwowo, szybka czerwień i Dinamo to wykorzystało. Potem jeszcze dwie kolejne czerwone kartki. Złość była duża, tyle że o to pierwsze spotkanie. Nie wykorzystaliśmy, co mieliśmy, a drużyna z Zagrzebia pokazała doświadczenie. Wie, co gra i cierpliwie wyczeka cię, aż się wyszalejesz. Była bezlitosna.

Było głośno po meczu w szatni?

W przerwie. Dużo emocji, każdy coś od siebie dodał, ruszyliśmy na nich. Szybko zrobiliśmy 2:3, jednak nie daliśmy rady odrobić. Po spotkaniu każdy wiedział, że dał z siebie maksimum.

W rewanżu ostatniej fazy eliminacji Ligi Europy z Żalgirisem w Wilnie też emocji nie brakowało. Bramkę na wagę awansu zdobyliście w ostatniej minucie dogrywki.

Podobna historia. W pierwszym meczu nie strzelamy, co wykreowaliśmy. A wiedzieliśmy, że Żalgiris u siebie na sztucznej nawierzchni co rok sprawia komuś problemy. W Bułgarii powinniśmy wygrać dwoma, trzema gola i mieć spokój, a znowu to samo. Nie ułożyliśmy lepiej pierwszego starcia i dodatkowo po 30 sekundach rewanżu straciliśmy przewagę. Nerwów było bardzo dużo, ale spełniliśmy nasz obowiązek. Wystąpimy w fazie grupowej Ligi Europy.

Spadł kamień z serca po bramce Oliviera Verdona?

Mnóstwo ciśnienia z nas zeszło. To był cel minimum. Ulga ogromna po tym golu.

Ciekawą grupę wylosowaliście.

Wyjątkowo fajną. Mocna Roma i Betis, słabsze HJK Helsinki. Trzecia pozycja na koniec to kolejne minimum, a może uda się powalczyć o coś więcej.

W eliminacjach często pełniłeś funkcję szóstki.

Trener chciał skorzystać z mojego doświadczenia. Żebym przy kontratakach przeciwników zabezpieczał naszą obronę, rozmawialiśmy na ten temat. Ale miałem momenty, w których mogłem się włączyć. Generalnie gramy dwójką środkowych przed defensywą i jeden z nas musi asekurować defensywę.

Ogólnie chyba możesz grać na wszystkich pozycjach w środku pola, bo w Genk czy w Fortunie bywałeś nawet dziesiątką.

Tak, tylko nie jestem taką klasyczną, a bardziej rozbieganą. Pewnie najlepiej określić mnie jako pomocnika „box to box”.

Od twojego wyjazdu z Ekstraklasy minęły cztery lata. Jak je oceniasz?

Uważam, że zrobiłem kolejny krok do przodu. Rozwijam się cały czas, każde doświadczenie coś mi dało. Nawet w Genk sporo zyskałem dzięki zajęciom u trenera Philippe’a Clementa, a do tego musiałem nauczyć się cierpliwości.

Nastić: Clement starał się mnie uspokoić [WYWIAD]

U jego następcy – Felipe Mazzu – dostałeś surową lekcję, kiedy nagle z podstawowego składu wypadłeś na trybuny, o czym dowiedziałeś się na rozgrzewce przed rywalizacją z Charleroi.

Faktycznie, w Genk było tak, że trenerzy typowali kadrę meczową, w której było 21 zawodników z pola. Ci przewidziani do wyjściowej jedenastki zazwyczaj wiedzieli dzień wcześniej, że zagrają, ale resztę sztab dopiero po rozgrzewce informował, kto siada na ławce. W Charleroi nie mogłem uwierzyć, co się stało. Dla mnie to było cholernie trudne do zrozumienia. Pytałem się w myślach: „dlaczego?”. Jeszcze na dokładkę tamtejszy stadion nie jest za fajny do siedzenia na trybunach. (śmiech) Ostatecznie musiałem to potraktować jako kolejne doświadczenie. Niespecjalnie miłe, ale jednak doświadczenie. Dzięki temu jestem mocniejszy niż byłem przed wyjazdem i łatwiej było mi znieść pierwszy sezon w Fortunie.

Nie żałujesz, że wybrałeś Genk, które akurat zebrało mistrzowski zespół i o granie było bardzo trudno?

W tamtym momencie miałem oferty z innych klubów, ale uważałem, że to fajna drużyna. Staram się niczego nie żałować. To moje decyzje, dały mi bardzo dużo, tego chciałem. Rozwinąłem się i dalej będę się rozwijał. Te cztery lata to kapitał, z którego mogę korzystać. Naprawdę sporo zyskałem przez ten czas. I nie powiedziałem ostatniego słowa.

CZYTAJ WIĘCEJ O ŁUDOGORCU RAZGRAD:

ROZMAWIAŁ MATEUSZ JANIAK

foto. FotoPyk

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Niższe ligi

Bij piłkarza! A będzie walkower. “Absurd. Ta decyzja podżega do przemocy”

Szymon Piórek
4
Bij piłkarza! A będzie walkower. “Absurd. Ta decyzja podżega do przemocy”

Liga Europy

Niższe ligi

Bij piłkarza! A będzie walkower. “Absurd. Ta decyzja podżega do przemocy”

Szymon Piórek
4
Bij piłkarza! A będzie walkower. “Absurd. Ta decyzja podżega do przemocy”

Komentarze

8 komentarzy

Loading...