Reklama

Liverpool się wyżył, a Xabi Alonso zaprzedał duszę. Podsumowanie meczów Ligi Europy

Bartek Wylęgała

Opracowanie:Bartek Wylęgała

15 marca 2024, 00:01 • 5 min czytania 6 komentarzy

Kiedy rozpoczynała się ostatnia kolejka rewanżowych meczów, raczej mało osób spodziewało się takiego przebiegu kolejnych spotkań. Widzieliśmy wszystko. Xabiego Alonso drżącego przed Karabachem, Brighton odgrywające się za upokorzenie z Rzymu i Rubena Amorima odbierającego korepetycje z rąk Gasperiniego. O Liverpoolu nie wspomnieliśmy, bo nikt obiadów nie zaczyna od deserów. Zapraszamy na podsumowanie meczów Ligi Europy rozegranych o godzinie 21:00!

Liverpool się wyżył, a Xabi Alonso zaprzedał duszę. Podsumowanie meczów Ligi Europy

Standardowo, zacznijmy od przystawki. Atalanta kontra Sporting, czyli mecz bez większej historii. Ot, po pierwszym starciu w Portugalii obie ekipy miały jeszcze szanse na awans do następnej fazy.

Lider portugalskiej ekstraklasy zaprezentował się z niezłej strony, tak samo jak i gospodarz. Kropka. Ciężko tu szukać jakiegoś wyjątkowego kontekstu, w który można wpisać to spotkanie. Było wyrównane, nie zrozumcie nas źle, a postronni widzowie na pewno nie narzekali na walory estetyczne. Zarówno Ruben Amorim, jak i Gian Piero Gasperini preferują bowiem ofensywny futbol. Ale po prostu, wygrał lepszy, co nie było takie oczywiste, patrząc na pozostałe zestawienia. Chwała Miranczukowi, który zanotował dwie asysty, i chwała Gasperiniemu, że w przerwie meczu zmotywował swój zespół do gonienia wyniku. Jego podopieczni odwrócili rezultat z 0:1 na 2:1.

Za garść dolarów

W Rzymie Brighton zostało rozjechane. Rozwalcowane. Starte na wiór i rozsypane w Tybrze. Przewaga własnego stadionu po stronie “Wilków” nie usprawiedliwia tego, że Anglicy przegrali 0:4. Z tej perspektywy porażka Romy stanowi zarazem ostatni prztyczek w dziób “Mew”. Nawet w przegrywaniu są lepsi.

To akurat było dużo spokojniejsze od poprzedniego spotkanie. Nie była to stypa, ale czuć było, że obie strony zdają sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Dwumecz był już rozstrzygnięty. Brighton stwarzało pozory jeszcze na początku meczu, co zaowocowało golem Danny’ego Welbecka w 37. minucie. Później już najwyraźniej zaakceptowało swój los. Do końcowego gwizdka w zasadzie już się wiele nie działo. Roma wyszła z kolei w nastroju sparingowym – pokopać z kolegami, pobiegać, ale też i zbytnio się nie napocić. Ciepłe słowa dla Zalewskiego. Grało mu się dobrze, to było widać. Niby nie dał konkretów, ale po co miałyby je dawać, skoro nikt ich nie wymagał.

Reklama

Z kronikarskiego obowiązku: Moder nie zagrał, całe spotkanie przesiedział na ławce.

(Prawie) bach, bach, Karabach!

Zupełnie poważnie: nie mamy pojęcia, co się tutaj stało. Bayer w tym roku grał jak z innej planety. To lider Bundesligi, który nie przegrał w tym sezonie ani jednego meczu. Xabi Alonso i spółka walcują ligową konkurencję. I choć rozumiemy specyfikę europejskich pucharów, inną od krajowych rozgrywek, to jednak jeżeli na co dzień ogrywasz bez problemu BVB, Bayern czy VfB Stuttgart, to przejście Karabachu nie powinno być dla ciebie problemem.

A tu było naprawdę ciężko. Azerowie ponownie potwierdzili swoją reputację przeciwników bardzo nieprzyjemnych. Choć pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowo, tak druga ruszyła z przytupem. Abdellah Zoubir strzelił na 1:0 w 58. minucie, chwilę później Juninho Vieira podwyższył na 2:0, pomimo tego, że chwilę wcześniej czerwoną kartkę obejrzał Elwin Cafarkuliew i goście grali w osłabieniu.

Fakty pozostawały jednak takie, że pozostały czas topniał, a Bayer miał trzy bramki do strzelenia, jeżeli chciał awansować. Jeremie Frimpong dał “Aptekarzom” nadzieję w 72. minucie, tyle tylko, że Karabach nie miał absolutnie zamiaru się cofnąć.

Ale co musiało się stać, to się stało. Patrick Schick raz, Patrick Schick dwa. Kolejno trzecia i siódma doliczona minuta drugiej połowy. Szkoda, naprawdę szkoda, bo drużyna przyjezdnych w tym dwumeczu pokazała się ze świetnej strony. I nie będziemy się bawić w protekcjonalne “dała z siebie wszystko”. Po prostu była równym dla Bayeru przeciwnikiem.

Reklama

Mecz, który rozpoczął się za wcześnie

21:00 to nie była odpowiednia pora na rozpoczęcie transmisji z konfrontacji Liverpoolu ze Spartą Praga. Bardziej pasowałaby godzina 24:00, a w rogu ekranu powinien pojawić się charakterystyczny symbol “kluczyka”. Na boisku widzieliśmy bowiem naprawdę nieprzyzwoity mecz.

Pierwsze 15 minut meczu to cztery gole. Kiedy pada tyle przez 90 minut, mówimy o wielkim sportowym święcie. Tutaj wystarczyło skoczyć do punktu gastronomicznego na początku spotkania, by ominąć koncert Mohameda Salaha. Egipcjanin całkowicie zdominował prażan. Położył ich na łopatki i własnoręcznie oporządził, notując w spotkaniu trzy asysty i jedną bramkę.

Nie można odmówić gościom woli walki. Znaleźli w sobie motywację do szarży na bramkę Kellehera w 42. minucie, co przyniosło bramkę Veljko Birmancevicia. Zawsze to jakieś miłe wspomnienie dla gości, choć raczej nie będą do niego chętnie wracać po latach.

Coup de grace zadał Cody Gakpo w 55. minucie, ustalając wynik rywalizacji na 6:1. Wspominamy o tym głównie dlatego, żeby wyraźnie zaznaczyć, jak bardzo dominowali “The Reds”. Największym wygranym rywalizacji pozostaje jednak Mateusz Musiałowski, który skorzystał na pewnym prowadzeniu wywalczonym przez swoich kolegów i otrzymał szansę debiutu w pierwszej drużynie. Od razu na Anfield Road i od razu na szczeblu Ligi Europy. Miło.

Wszystkie wyniki meczów 1/8 finału Ligi Europy o godz. 21:00

Atalanta – Sporting Club 2:1 (3:2 w dwumeczu)

A. Miranchuk 46′, 59′ – P. Goncalves 33′

Brighton – AS Roma 1:0 (1:4)

D. Welbeck 37′

Bayer Leverkusen – FK Karabach 3:2 (5:4)

J. Frimpong 72′, P. Schick 90’+3, 90’+7

Liverpool – Sparta Praga 6:1 (11:2)

D. Nunez 7′, B. Clark 8′, M. Salah 10′, C. Gakpo 14′, 55′, D. Szoboszlai 48′ – V. Birmancević 42′

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Nie Real, nie Barcelona, a Jordan-Sum Zakliczyn. Szczerze wierzy, że na około stumiejscowy stadion z atrakcyjnym dojazdem zawita jeszcze kiedyś Puchar Mistrzów. Do tego czasu pozostaje mu oglądanie hiszpańskiej i portugalskiej piłki. Czasem lubi także dietę wzbogacić o sporty walki, a numerowane gale UFC są dla niego świętem porównywalnym z Wielkanocą. Gdyby mógł, to powiesiłby nad łóżkiem plakat Seana Stricklanda, ale najpierw musi wymyśleć jak wytłumaczy się z tego znajomym.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Europy

Komentarze

6 komentarzy

Loading...