Reklama

Dawid w świecie Goliatów. Najmniejsze państwa z medalem igrzysk

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

14 marca 2024, 14:15 • 8 min czytania 0 komentarzy

“Udane igrzyska” – to hasło może dla każdej nacji oznaczać coś innego. Stany Zjednoczone czy Chiny nie będą przesadnie świętować olimpijskiej imprezy, której nie skończą na pierwszym miejscu w tabeli medalowej. Jako Polacy przyzwyczailiśmy się natomiast do dwucyfrowej liczby krążków – i to zawsze jest nasz plan minimum. Istnieją jednak również nacje, dla których jeden, pojedynczy krążek był już olbrzymim i historycznym osiągnięciem.

Dawid w świecie Goliatów. Najmniejsze państwa z medalem igrzysk

To dwudziesty artykuł z realizowanego we współpracy z ORLEN S.A. cyklu „Droga do Paryża”, opowiadającego o igrzyskach olimpijskich, który od końcówki poprzedniego roku ukazuje się na naszym portalu

*****

Jaki jest najmniejszy kraj (pod względem liczby ludności, bo taka klasyfikacja ma tu, rzecz jasna, większy sens), który kiedykolwiek sięgnął po olimpijski medal? San Marino. Taka hierarchia obowiązuje jednak dopiero od 2021 roku. Bo wcześniej, przez ponad czterdzieści lat, rekordzistami były… Bermudy. I to od nich chcielibyśmy zacząć tę opowieść.

W teorii nie mówimy nawet o państwie, a wyłącznie terytorium należącym do Wielkiej Brytanii. Bermudy mają jednak swoją własną władzę ustawodawczą, w postaci gubernatora oraz dwuizbowego parlamentu, a także władzę wykonawczą, w postaci rządu i premiera. Od 1936 roku posyłają też na igrzyska swoją własną reprezentacją. I choć są zależne od Wielkiej Brytanii, to w olimpijskich realiach faktycznie funkcjonują jako nacja.

Reklama

Nacja, która składa się z 64 237 ludzi. W 1976 roku, kiedy Bermudy przeszły do historii igrzysk, było ich jednak jeszcze mniej, bo w okolicach 50 tysięcy. To wówczas bokser Clarence Hill opuścił brytyjskie wyspy, aby udać się w misję podbicia olimpijskiej imprezy w Montrealu. I wrócił z niej z tarczą.

Jako do tego doszło? Zacznijmy od tego, że Hill nie wychował (choć urodził) się na Bermudach – ale w amerykańskim New Jersey. To tam zbierał pierwsze szlify bokserskie, co pozwoliło mu uciec od wszelkich pociech i niebezpieczeństw, jakie wiązały się z życiem ulicznego rzezimieszka. W 1972 roku natomiast przeprowadził się z powrotem na wspomniane brytyjskie terytorium. I tam, jako 21-latek, zaczął swoją amatorską karierę.

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Jak to bywa w przypadku pięściarzy – jego plany były niezwykle ambitne. Chciał zostać mistrzem olimpijskim, a potem mistrzem świata w boksie. Po paru latach treningów z Stanleyem Trimmem (byłym bermudzkim profesjonalnym pięściarzem z bilansem 4 zwycięstw i 6 porażek) w 1976 roku podjął się pierwszego z tych celów.

W jego wadze (czyli ciężkiej) wielkim faworytem do złota był legendarny Teofilo Stevenson, wówczas już mistrz olimpijski z Monachium. Hill był bardzo blisko zmierzenia się z Kubańczykiem, ale przegrał na ostatniej prostej. W półfinale nie dał sobie rady z Mirceą Simonem z Rumunii. Tym samym sięgnął jednak po brąz. I był z tego… niezbyt zadowolony. – Tak bardzo chciałem zawalczyć ze Stevensonem. Ludzie myślą, że żartuję, kiedy o tym mówię, ale mogę tylko powtórzyć – w 1976 roku byłem w stanie go pokonać. Byłem zabójczo pewny siebie – wspominał potem Bermudczyk.

Oczywiście Clarence’owi Hillowi towarzyszyło też spore szczęście. Świadomość przejścia do historii swojego kraju. I perspektywa zrobienia wielkiej kariery, skoro w młodym wieku został medalistą olimpijskim. Jak się jednak okazało: profesjonalnych ringów nigdy nie podbił. Po przejściu na zawodowstwo wygrał 19 z 23 pojedynków, co samo w sobie fatalnym bilansem nie jest, ale na pewno nie spełniło jego wygórowanych ambicji. Wiele zmienić mogła jednak walka z Tonym Tubbsem, w przyszłości mistrzem świata w wadze ciężkiej. W 1982 roku Hill zdołał nawet położyć go na deski, ale ostatecznie to amerykański pięściarz, który w późniejszej karierze mierzył się z młodym Mikiem Tysonem, mógł podnieść swoją rękawicę do góry.

Reklama

Po zakończeniu kariery Hill miał trochę problemów z prawem, na przemian trafiał i wychodził z więzienia, ale ostatecznie zdołał się ustatkować. W 2005 roku trafił do Galerii Sław sportu na Bermudach. A szesnaście lat później gratulował… pierwszej mistrzyni olimpijskiej pochodzącej z Bermudów.

Za jednym zamachem trzy

Tej historycznej sztuki dokonała Flora Duffy, która wygrała olimpijskie zmagania w triathlonie w Tokio. W tym wypadku nie było zresztą wielkiego zaskoczenia – Bermudka podchodziła do igrzysk jako wielokrotna medalistka mistrzostw świata w swojej dyscyplinie. To, co osiągnęła w Japonii – zdobycie złotego medalu – było jednak z oczywistych względów wyjątkowe.

– Przez te wszystkie lata, ja wierzyłem – opowiadał wówczas Clarence Hill. – Nawet kiedy musieliśmy tyle czekać. Miałem to poczucie w swoim sercu. I ona je potwierdziła. Gratuluję jej bardzo, bardzo mocno. I mam nadzieję, że ją spotkam, kiedy wróci na wyspę. Musimy się umówić i porozmawiać. Ja byłem pierwszy, ona jest druga, kto będzie trzeci?

Ta sama impreza, podczas której Bermudy doczekały się kolejnego medalisty olimpijskiego, była jednak też tą, po której straciły wieloletni rekord. Wszystko za sprawą wspomnianego San Marino. Maleńkie państwo, liczące niecałe 34 tysiące mieszkańców i słynące bardziej z wysokich porażek piłkarzy niż udziału w igrzyskach, wysłało do Tokio reprezentację liczącą zaledwie pięciu sportowców. To przełożyło się jednak na aż… trzy medale.

Po pierwszy z nich sięgnęła Alessandra Perilli, czyli weteranka zawodów strzelectwa, specjalizująca się w trapie. Jej droga do wielkiego sukcesu była o tyle ciekawa, że po olimpijskie laury prawie sięgnęła już… dziewięć lat przed imprezą w Tokio. W Londynie zakończyła bowiem rywalizację na drugim miejscu – ale miała taką liczbę punktów co dwie inne zawodniczki. Doszło zatem do dodatkowej rundy, po której Perilli spadła na czwartą lokatę.

W stolicy Japonii nie miała już jednak podobnego pecha. W trapie indywidualnym finiszowała (jako jedyna!) na trzecim miejscu. A dwa dni później… podeszła do rywalizacji drużynowej i zdobyła w niej srebrny krążek. Jej partnerem z drużyny był Gian Marco Berti, który na co dzień pracuje jako prawnik. Jak widać – nie tylko piłkarze z San Marino mają dodatkową (główną?) robotę.

– Jesteśmy małym, ale bardzo dumnym narodem – opowiadała Perilli. – Ludzie w San Marino na pewno szaleją ze szczęścia, płaczą. Wiem, że tak jest. Nie było na nas na żadnej presji. Tylko i wyłącznie wsparcie ze strony kraju, zespołu, federacji oraz olimpijskiego komitetu.

Szczęście San Marino nie zakończyło się na zawodach strzeleckich. Niedługo później w Tokio po medal sięgnął jeszcze zapaśnik Myles Amine. Sportowiec urodzony i wychowany w amerykańskim Michigan, który za sprawą swojego pradziadka (wyemigrował do USA z San Marino na początku XX wieku) miał okazję reprezentować niewielki europejski naród.

Co ciekawe, Amine nie owijał w bawełnę i podkreślał, że przede wszystkim czuje się Amerykaninem. Ale tak się ułożyło, że przeszedł do historii San Marino. Najmniejszego kraju, który kiedykolwiek sięgnął po olimpijski medal na letnich igrzyskach. I kraju, który jak już to zrobił, to za jednym zamachem uzbierał trzy krążki.

Wiele narodów czeka dalej

Obywatele San Marino mogą czuć się bezpieczni, bo ich rekord powinien przez długi czas pozostać niezagrożony. Pobić mogą tylko… Palau, Nauru, Tuvalu, Watykan i przede wszystkim Monako, które brało udział w aż dwudziestu jeden letnich igrzyskach. Do tego dochodzą też Wyspy Cooka – terytorium zależne Nowej Zelandii, które jednak bierze udział w igrzyskach olimpijskich. Te narody mają mniejszą liczbę ludności od San Marino.

Jakie inne kraje nie zdołały jeszcze przejść do historii olimpizmu? Generalnie, jeśli mowa o niewykorzystanym potencjale, to wspomnieć musimy lwią część Afryki. Chodzi o państwa jak Mali, Liberia, Czad, Rwanda czy Demokratyczna Republika Konga. “Bezmedalowych” jest też sporo nacji wyspiarskich, wymieniając choćby Republikę Zielonego Przylądka. W przypadku Europy: olimpijskiego krążka, oprócz Watykanu, nie doczekały się Albania, Liechtenstein (ten jest jednak najmniejszym medalistą zimowych igrzysk) Bośnia i Hercegowina, Andora i Malta. A jaki jest natomiast największy kraj, który nigdy nie doczekał się olimpijskiego medalisty? To Bangladesz, a więc państwo zamieszkałe przez… 163 miliony osób.

Oczywiście, to że wspomniane wyżej nacje nigdy nie sięgnęły po krążek igrzysk (łącznie jest ich 75), nie znaczy, że nie miały ku temu okazji. Dla przykładu: w barwach Bośni przez lata startował Amel Tuka, a więc jeden z najlepszych na świecie biegaczy na 800 metrów. W 2019 roku został wicemistrzem globu, w 2015 roku sięgnął po brązowy medal na MŚ. Ale szczęścia do igrzysk po prostu nie miał, choć w Tokio w finale zajął szóste miejsce.

Blisko przełamania złej passy był też Honduras. Piłkarze tego kraju w 2016 roku niemal sprawili sensację, sięgając po brązowy medal w olimpijskim turnieju. W meczu o trzecie miejsce ostatecznie musieli jednak uznać wyższość Nigerii (porażka 2:3). Czego żałować ma też Mjanma (wcześniej Birma, w jej barwach czwarte miejsce zajął Kay Thi Win w podnoszeniu ciężarów w 2000 roku), Nikaragua (czwarte miejsce drużyny baseballa w 1996 roku) czy Salwador (piąte miejsce Maureen Kaili w kolarstwie cross-country w 1996 roku).

Ciekawy jest przypadek Albanii, która nie ma krążka igrzysk, ale której korzenie ma paru medalistów olimpijskich. Tak się jednak składa, że wszyscy odnosili sukcesy pod inną flagą. Dla przykładu: Mirela Maniani urodziła się w albańskim Durres i zadebiutowała na igrzyskach w 1996 roku. Ale medale w rzucie oszczypie zdobywała dopiero w 2000 roku oraz 2004 roku… będąc reprezentantką Grecji.

Co opowiadać mają również Nepalczycy – oni w 1988 roku doczekali się brązowego medalisty w taekwondo Bidhany Lama. Sęk jednak w tym, że ta sztuka walki wówczas miała jeszcze status dyscypliny pokazowej, niewchodzącej w skład programu igrzysk (zmieniło się to dopiero dwanaście lat później w Sydney).

Na końcu warto podkreślić, że w historii znajdziemy bardzo wiele nacji, które w swoim dorobku mają dokładnie jeden krążek igrzysk. Mowa tu o Barbadosie, Burkinie Faso, Cyprze, Erytrei, Gabonie, Gwatemali, Gujanie, Iraku, Czarnogórze, Paragwaju, Senegalu, Sudanie, Togo, Tondze, Turkmenistanie, Wyspach Dziewiczych, Gujanie, Dżibuti, Mauritiusie, Samoi oraz (już nieuznawanych) Antylach Holenderskich.

Z racji, że świat sportu nie znosi próżni: możemy spekulować, że już na igrzyskach w Paryżu ta lista zostanie powiększona. Niezależnie od tego, kim byłaby taka osoba, w historii olimpizmu zapisałaby się jako prekursor. A przede wszystkim zapisałaby się w historii swojego kraju.

Czytaj więcej tekstów z cyklu Droga do Paryża:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Igrzyska

Komentarze

0 komentarzy

Loading...