Reklama

„To była mina pułapka, w Afganistanie. Ale żyję. Mam zajebiste żołnierskie szczęście”

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

10 marca 2024, 19:19 • 9 min czytania 5 komentarzy

Dwaj jeżdżą na wózku po upadku z wysokości. Trzeci przeżył wybuch miny pułapki w Afganistanie. Rafał, Łukasz i Krzysztof to weterani wojenni, ranni podczas misji. Spotkaliśmy ich w Krakowie, podczas turnieju finałowego o Puchar Polski siatkarzy, na którym wręczali nagrody po meczach. Sami też uprawiają sport: startują w Invictus Games, imprezie organizowanej przez księcia Harry’ego, a jeden z nich to dwukrotny złoty medalista w siatkówce na siedząco. Posłuchaliśmy ich opowieści o tym, jak po wojennej traumie odnajdywali się w normalnym życiu, czym różni się brytyjski monarcha od Jarosława Kaczyńskiego i dlaczego tak uwielbiają siatkówkę.

„To była mina pułapka, w Afganistanie. Ale żyję. Mam zajebiste żołnierskie szczęście”

Jakub Radomski: Opowiecie o tym, co się stało?

Krzysztof: W moim przypadku to była mina pułapka, podczas służby w Afganistanie. Uraz wielonarządowy, uszkodzony wzrok, słuch. Skomplikowana sprawa, choć lekarze mówili, że wszystko goi się szybko, jak na psie. Nie wszystko jednak udało się wyleczyć. Mam trochę pamiątek w oku, których już się nie wyciągnie. Ale żyję, mogę robić wiele rzeczy. Uważam, że mam zajebiste żołnierskie szczęście.

Rafał: Ale jak Krzysiek nagi przechodzi przez bramki, to będzie piszczeć (śmiech).

Krzysztof: Mam jeszcze drobne rzeczy do poprawienia w oku. Nie mogę zrobić rezonansu magnetycznego, bo wtedy istnieje ryzyko, że to może oznaczać koniec widzenia. Musi mi wystarczyć tomograf.

Reklama

Łukasz: Ja i Rafał to podobne przypadki. Upadliśmy z wysokości, z liny, podczas służby. Dlatego dziś jesteśmy na wózkach.

Jak odnaleźć się w życiu po takim strasznym zdarzeniu?

Rafał: Od początku wiedziałem, że będę na wózku. Miałem próby samobójcze, jeszcze leżąc na intensywnej terapii. Kolejne dwa lata to depresja i próba dochodzenia do siebie. Po tym czasie pewnego dnia wstałem i postanowiłem coś zrobić ze swoim życiem. Obudziłem się i stwierdziłem, że wracam do sportu. Najpierw była to koszykówka na wózkach. Zrezygnowałem z niej, wybrałem rugby na wózkach, które podobało mi się bardziej. Po drodze były też jakieś maratony, zmagania na handbike’u. Ciągle szukałem jednak czegoś innego. I nagle pojawiły się Invictus Games, czyli międzynarodowe zawody sportowe dla żołnierzy i weteranów wojennych rannych w misjach, stworzone przez księcia Harry’ego. Uznałem, że to coś dla mnie. Zacząłem więcej pływać, trenować wioślarstwo. Lubię wyzwania. Często mówię osobom z mojego otoczenia, że ja chyba do końca życia będę uprawiał jakiś sport.

Łukasz: Dla mnie najtrudniejsza po wypadku była adaptacja do nowych realiów i akceptacja samego siebie. Z kogoś, kto miał bardzo duże predyspozycje sportowe, nagle stajesz się osobą z wieloma ograniczeniami. Trzeba było nauczyć się z tym żyć, pewne rzeczy ułożyć sobie w głowie, żeby móc normalnie funkcjonować. Głowa w takich sytuacjach jest najważniejsza. Dziś wiem, że można być szczęśliwym, nawet z poziomu wózka, choć po wypadku miałem problem z tym, żeby się otrząsnąć. Musiałem zrozumieć, że to, co się stało, nie skreśla nas jako ludzi. Rafał jest osobą, którą totalnie podziwiam. Jest wielkim fighterem.

Krzysztof: Dokładnie. Rafał mieszka sam, pierze sobie rzeczy i sprząta w domu. Nie ma sprzątaczki. Jeździ też samochodem.

Rafał: To dla mnie normalne.

Reklama

Łukasz: Gdy człowiek spogląda na kogoś na wózku, są rzeczy, które widzi, i takie, których nie. Człowiek myśli sobie: „On tylko nie chodzi”. A to też często skomplikowane urazy narządów.

Rafał: Nerwobóle od rdzenia, ból mięśni, rzeczy poboczne. To wszystko wprowadza duży dyskomfort. Niektórzy regularnie muszą brać leki.

Łukasz: Ważna jest profilaktyka. Jeśli ktoś ma zanik mięśniowy, może dojść do odleżyn, martwicy. Sport jest dobry, bo stanowi sposób radzenia sobie np. z zaburzonym czuciem.

Krzysztof: Zdrowy człowiek zwykłe rzeczy robi od niechcenia. A kiedy ktoś jest na wózku i coś upada mu na podłogę, musi zdobyć się na cztery czy pięć razy więcej wysiłku, żeby to podnieść.

Bohaterowie tekstu: od lewej Rafał, Krzysztof i Łukasz. Wraz z nimi generał Andrzej Pindor (z tyłu po prawej).

Wiem, że odnosiliście sukcesy w Invictus Games. Powiedzcie coś o nich i o samej imprezie.

Rafał: Książe Harry sam był w wojsku. Zobaczył na własne oczy, jak wielu jest tam poszkodowanych, cierpiących. Jak duży jest ciężar, który ci ludzie niosą ze sobą. Wymyślił Invictus Games, żeby otworzyć świat na problem ludzi, którzy po traumatycznych przeżyciach próbują wrócić do normalnego życia, z różnym skutkiem. Chciał pomóc odnaleźć się weteranom. A to nie jest łatwe po misjach, na których tracisz kolegów, bo weszli na minę. Albo wracasz do domu ranny i ciągle masz w głowie, jak byliście ostrzeliwani czy bombardowani.

Można udawać wielkiego twardziela, ale takie obrazy na zawsze zostają w głowie. Kiedy ponadprzeciętnie wysportowany człowiek wraca do normalnego życia i ma problem z założeniem skarpetki, gdy wcześniej mógł góry przenosić, wpada w stan, z którego nie każdy się podniesie. Dlatego niektórzy wpadają w alkoholizm, narkotyki. Inni zamykają się w domu i nie chcą z niego wychodzić. Byłeś na poziomie hard, a teraz nagle jesteś na minus jeden. Książe Harry świetnie zrozumiał skalę tego problemu. Zrozumiał też, że sport może dawać nadzieję takim, jak my.

Krzysztof: W 2022 roku Invictus Games odbyły się w Hadze, a w ubiegłym roku w Duesseldorfie. Na obu imprezach rywalizowałem w łucznictwie, a w Niemczech jeszcze w wioślarstwie halowym.

Rafał: U mnie to było łucznictwo, pływanie i wioślarstwo. Z pływania przywiozłem nawet brązowy medal. Chłopaki mają więcej krążków.

Łukasz: Mam dwa brązowe medale za tenis stołowy w Dusseldorfie. A wioślarstwo halowe to jedna z naszych ulubionych dyscyplin. Zdobyłem w niej dwa złote medale. Ale nie zapominajmy też o siatkówce na siedząco, w której Krzysiek reprezentował nasz kraj.

Krzysztof: To dyscyplina dla tych, którzy mają kończyny, i dla tych, którzy ich nie mają. Wcale nie jest lżej temu, który ma nogę. W Hadze byłem w składzie naszej reprezentacji, ale za wiele nie pograłem. W Niemczech załapałem się już do podstawowego składu. Broniliśmy złotego medalu wywalczonego w Holandii i było bardzo ciężko. Do dziś pamiętam finał.

Łukasz: Mecz Polska-Kolumbia. U nich zawodnik z amputacją obunożną, który robił salta na siedząco. Wyobraża to sobie pan? Siedziałem na trybunach, kibicowałem. Zdarłem całe gardło. Chłopaki się obronili i ograli tych Kolumbijczyków po tie-breaku.

Krzysztof: Nie wiem, jak my to wygraliśmy. Pamiętam też, że po tym sukcesie dekorował nas sam książę Harry. To mi uświadomiło, jak to wyjątkowa impreza. Gdyby nie Invictus Games, nie mielibyśmy szans, by rywalizować z orzełkiem na piersi. Przecież żaden z nas nie był na tyle mocnym sportowcem.

Łukasz: Książe Harry dzięki swojej inicjatywie wyciąga z domu tysiące osób i pomaga im odnaleźć się po traumach. To coś wspaniałego. Nigdy nie zapomnę atmosfery z Duesseldorfu. Znalazłem się w środowisku, które mnie rozumie.

Rafał: Ja tak miałem już na pierwszym zgrupowaniu. Wchodzisz, nikogo nie znasz. A po pięciu minutach czujesz się jak w domu, bo dostajesz zrozumienie i wsparcie. Nigdzie indziej nie da się tego spotkać.

Łukasz: W Niemczech odbyłem wiele wieczornych, długich rozmów z innymi weteranami. Głównym tematem było odnalezienie się po tym, co się stało. Ci ludzie i te rozmowy dały mi spokój w sercu, co z kolei sprawiło, ze mogłem zaprezentować się z jak najlepszej strony. W Niemczech powstało jeszcze takie fajne zdjęcie, jak książę Harry całuje w czoło prezesa naszego stowarzyszenia.

Rafał: On się w ogóle okazał mega skromnym człowiekiem. Myśleliśmy, że będzie się tam poruszał z jakąś niesamowitą obstawą, tymczasem były co prawda jakieś protokoły, ale mogłeś zbliżyć się do niego i zrobić sobie selfie, a nawet chwilę porozmawiać. Śmiałem się, że książę Harry jest znany na całym świecie, a tu możesz przybić mu pionę, podczas gdy w Polsce do Kaczyńskiego nie można się nawet zbliżyć.

 Książę Harry podczas Invictus Games.

Jakie macie teraz marzenia? Sportowe i prywatne.

Rafał: U mnie to jest dość proste: pojechać na paraolimpiadę i wygrać jakiś krążek. A prywatne? Hmmm, już wiem – dostać podwyżkę w pracy.

Łukasz: Ale to takie przyziemne!

Krzysztof: Dom miałeś sobie jeszcze wybudować.

Rafał: To prawda. No i dochodzimy do tego, że kasa by się przydała. Wszystko się łączy.

Łukasz: Ja zacznę od celów życiowych. W tej kwestii od pewnego czasu wiele zaczyna mi się układać. Mam piękną żonę, wybudowałem dom, dziecko jest w drodze. Jestem zadowolony. Jeżeli chodzi o sport, mam podobne ambicje. Super byłoby przywieźć do domu złoto z paraolimpiady. Ale przede wszystkim chciałbym na takiej imprezie godnie się zaprezentować. Sprawić, by w ludziach pozostała pamięć, że jest taki Łukasz, który radzi sobie w życiu po życiu i osiąga sukcesy.

Krzysztof: Ja nie mam podobnych ambicji. Trzy medale Invictus Games udało mi się zdobyć, a silniejszy nie będę, bo PESEL mnie coraz mocniej przyciska.

Rafał: Muszę w tym miejscu przerwać i powiedzieć, że Krzysiek to wyjątkowo silny człowiek. Nie dość, że służył w jednostce, to jeszcze jest ratownikiem medycznym. Jeździł na karetce i ratował ludzi.

Krzysztof: Dalej to robię.

Jeżeli widziało się ofiary wypadków drogowych, łatwiej jest poradzić sobie z tym, co dzieje się w takim Afganistanie?

Krzysztof: Pracowałem jako ratownik, zanim pojechałem na pierwszą zagraniczną misję. I tak, dzięki temu pewne rzeczy mnie nie przerażały. Krew, rany, to nie było nic nowego. Może tylko nie widziałem wcześniej rozerwanego człowieka. Choć nie, widziałem jednak. Pojechałem kiedyś na wypadek, w którym pociąg przejechał człowieka. Ciało było rozczłonkowane, podobnie jak po wybuchu.

Spotykamy się w Krakowie, na turnieju finałowym o Puchar Polski siatkarzy. Co was szczególnie urzeka w tej dyscyplinie?

Łukasz: Jej drużynowość. Siatkówka idealnie obrazuje, jak ludzie mogą połączyć się w zespół i wierzyć jeden w drugiego. Ten sport pokazuje światu ideę jedności.

Krzysztof: Od lat lubię siatkówkę, a w Krakowie wielkie wrażenie robi na mnie doping. Nie ma lepszych siatkarskich kibiców w żadnym innym kraju. Siatkarzy też mamy czołowych i wierzę, że z igrzysk w Paryżu nasi zawodnicy przywiozą medal, najlepiej złoty.

Rafał: Są tak mocni, że powinni to osiągnąć. Pamiętajmy, że w Paryżu będziemy też mieć kobiecy zespół, który również może tam sporo zdziałać. Jest jednak jedna rzecz, która mnie boli: fakt, że siatkówka, mimo swojej popularności i poziomu, na jakim jest w Polsce, jest tak mało doceniana w mediach i przez sponsorów. Kamery wciąż są skierowane przede wszystkim na piłkarzy, którzy nie osiągają żadnych sukcesów na arenie międzynarodowej. Mamy znakomitych siatkarzy, którzy powinni być bardziej doceniani. Po prostu. Warto o tym pamiętać.

Fot. Sipausa / Jakub Radomski

WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO: 

 

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
6
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Polecane

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
6
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

5 komentarzy

Loading...