Prawie osiem godzin. Tyle minęło od ostatniego gola Lecha Poznań. Aż trudno uwierzyć, że dokładnie rok temu Kolejorz pokonywał 2:0 Djurgarden w fazie pucharowej Ligi Konferencji, bo z energii tamtej drużyny nie zostało już za wiele. Tak nie wygrywa się Ekstraklasy.
Mariusz Rumak przed startem rundy przekonywał, że Lech na ligową wiosnę będzie mógł pomylić się zaledwie dwa razy. W kategoriach „pomyłki” ujmował nie tylko porażki, ale również ewentualne remisy. Minęło sześć spotkań. W dobrej woli odpuszczamy odpadnięcie z Pucharu Polski. Ekstraklasowy limit wpadek wyczerpał się już po Śląsku Wrocław (0:0) i Rakowie Częstochowa (0:4). Jak za to traktować ten podział punktów z Górnikiem Zabrze? Ano prosto – balonik pękł.
Szybko poszło.
Piłka nożna opiera się na prostej matematyce. Nie da się w niej wygrywać, jeśli nie strzela się goli. A Lech w nieskuteczności cierpi już czterysta pięćdziesiąt minut. Ostatni raz do bramki rywali trafił Filip Szymczak z rzutu karnego w Białymstoku. W Zabrzu też mógł trafić. W samej końcówce po ładnym podaniu od Bartosza Salamona miał na nodze piłkę meczową, ale Daniel Bielica sparował jego uderzenie na słupek. Złapał się młodzieżowy reprezentant Polski za głowę. Wiedział, że kolejnej szansy nie będzie.
Górnik był zresztą chyba ciut od tego Lecha lepszy. Pyszne podania w środku rozrzucał Dani Pacheco. Groźnie dośrodkowywał Erik Janża. Aktywnie udzielał się Lawrence Ennali. Uderzał Lukas Podolski. Do niezłej sytuacji strzeleckiej doszedł po wejściu na murawę Piotr Krawczyk, ale jego problem jest klasyczny – napastnik w sile wieku, a bez liczb. Świetny mecz rozegrał jednak przede wszystkim młodziutki Dominik Szala, który zaliczył kilka interwencji, ratujących kolegom tyłki, szczególnie tę z ostatnich minut, kiedy już w piątce przeciął podanie Joela Pereiry.
Po drugiej stronie boiska najlepszy był Miha Blazić. To jego mądremu ustawieniu i przytomnym reakcjom Lech zawdzięcza, że tego meczu nie przegrał. W ofensywie zaś Kolejorz był nudny, choć nie tak zupełnie beznadziejny. Momentami coś tam podziałał Kristoffer Velde, kółeczka kręcił Ali Gholizadeh, potem dużo dobrego wychodziło z udziału w rozegraniu Salamona, ale… brakowało temu życia. To chyba adekwatne określenie. Ten zespół pod wodzą Mariusza Rumaka jest właśnie apatyczny. Jakby skończył się po pierwszej połowie z Jagiellonią.
Czy to była bowiem reakcja godna Lecha podrażnionego kompromitacją z Rakowem? Nie, nie iskrzyło, nie dymiło, nie wrzało. Nie wymagaliśmy tu zalewania się krwią, całowania herbu po każdym wślizgu, jeżdżenia na tyłkach i zabawy w futbol z lat dziewięćdziesiątych, byle tylko pokazać „charakter”. Wystarczyło zaprezentować jakość, której w tej drużynie przecież nie brakuje.
Tymczasem, gdyby ktoś wybudził nas z przydługiego snu zimowego i zapytał, który z tych dwóch klubów ma walczyć o mistrzostwo kraju, a który ulokował się na bezpiecznej pozycji w środku tabeli, prawdopodobnie powiedzielibyśmy, że Górnik bije się o złoto, a Lech bawi się w połowie stawki.
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Korona jak zwykle: niezła, ale czegoś jej brakuje
- Jaga znowu liderem! Śląsk nie miał nic do powiedzenia w meczu na szczycie
- Rocha niczym Crouch. Vusković mógł się poczuć jak w Premier League!
- Ofensywna potęga w Białymstoku. Jagiellonia idzie z prędkością Wisły Kraków 07/08
Fot. Newspix