Według trenera reprezentacji Polski jest niczym maszyna albo robot, ale my wpadliśmy na inne określenie – “kameleon” – pod którym się zresztą podpisał. W kadrze koszykarzy działa czasem jako kluczowy defensor, który z sukcesem kryje Lukę Doncicia, a innym razem wchodzi w rolę strzelca, trafiając trójkę za trójką. Z Michałem Sokołowskim porozmawialiśmy tuż przed meczem reprezentacji z Macedonią. O jej przyszłości, Jeremym Sochanie, triumfie w Pucharze Włoch i nie tylko.
KACPER MARCINIAK: Widziałem nagranie z szatni, które ukazało się na kanale youtube’owym kadry. Prezes PZKosz i PKOl Radosław Piesiewicz motywował was na nim w kierunku igrzysk. Nawet gdybyście chcieli, nie możecie wyrzucić ich z głowy.
No nie możemy. Mamy świadomość, do czego zmierzamy. W czerwcu rozpoczniemy przygotowania, a w lipcu będziemy mieli docelowy turniej kwalifikacyjny do imprezy olimpijskiej w Paryżu. Wiemy, że tam musimy dać z siebie trzysta procent, żeby spełnić swoje marzenia, czyli awansować na igrzyska.
Trzy lata temu polska reprezentacja też brała udział w turnieju kwalifikacyjnym, ale wtedy odbiliśmy się od ściany. Najpierw Doncić rozdzielał piłki, a Słoweńcy trafiali trójkę za trójką. A potem przegraliśmy jeszcze wysoko z Litwą.
Zgadza się. Tamten turniej na pewno nie wyszedł. Ale to jest za nami. Nie oszukujmy się zresztą, Słowenia w 2021 roku była w olbrzymim gazie. Rozgromiła nas, ale z Litwą też nie miała żadnych problemów. Mierzyliśmy się z dwoma zespołami ze światowej czołówki, chcieliśmy ich zaskoczyć, ale się nie udało. Możemy tylko wyciągnąć z tego wnioski. Na pewno jednak obecnie jesteśmy inną ekipą niż byliśmy trzy lata temu. Przede wszystkim bardziej doświadczoną.
Od tamtego czasu awansowaliście do półfinału mistrzostw Europy, zaliczyliście też świetny występ w prekwalifkacjach olimpijskich. To wszystko musiało zbudować większą pewność siebie w ludziach, którzy przeszli przez wszystkie te etapy.
Na pewno. Umocnił się też trzon naszego zespołu. Olek (Balcerowski) w 2020 roku był młodym graczem, wciąż nowym w reprezentacji. Teraz nabrał doświadczenia i odgrywa większą rolę.
Ty też nie masz na co narzekać. Niedawno zdobyłeś Puchar Włoch. Czujesz, że wreszcie zrobiłeś spory krok również w zagranicznej koszykówce klubowej?
Na razie czuję po prostu zadowolenie. Zrobiliśmy w Neapolu coś historycznego, nieprawdopodobnego. Naprawdę niewiele osób stawiało, że zdobędziemy taki tytuł. Ba, na początku sezonu wątpiono, czy będziemy wygrywać jakiekolwiek mecze.
Co do mojej kariery, myślę, że jestem zawodnikiem, który wszędzie się odnajdzie. Gdzie nie grałem, notowałem porównywalne statystyki. Czy to było Treviso, czy Stambuł, czy Neapol. Dla mnie granie na poziomie europejskim nie jest niczym strasznym. Wiem, że mogę pomóc wygrywać każdej drużynie.
A myślisz, że reprezentacja przygotowała cię do gry w Europie? Po mistrzostwach świata i Europy nic już nie zrobi na tobie wrażenia?
Myślę, że złożyło się więcej czynników. Bo jakby nie patrzeć, sporo czasu spędziłem też grając w europejskich rozgrywkach jako zawodnik polskich klubów. W przeszłości zawsze na to stawiałem: żeby klub, w którym gram, nie występował wyłącznie na polskim podwórku, ale walczył też w pucharach. Więc to na pewno sporo mi dało jako koszykarzowi.
Wyjazd z polskiej ligi zajął ci ostatecznie chyba trochę więcej czasu, niż oczekiwałeś.
Tak, zanim w 2020 roku to się faktycznie udało, kilkukrotnie próbowałem wyjechać. Raz zaważyła oferta z Zielonej Góry, kiedy otrzymałem możliwość gry w lidze VTB. A za drugim razem po prostu nie wyszło i nie była to moja wina.
I wtedy pojawiła się oferta z Legii Warszawa?
Tak. Pamiętam, że dziesięć dni przed startem ligi zadzwonił do mnie trener Wojciech Kamiński. Wiedział, że jestem bez klubu i zapytał się, czy nie miałbym ochoty pomóc mu na początku sezonu. Ja już wtedy postawiłem wszystko na jedną kartę i wiedziałem, że nie chcę podpisywać umowy z Polsce. Ale oferta Legii była o tyle nie do odrzucenia, że mnie nie wiązała, tylko cały czas pozwalała na wyjazd.
No i wyjechałeś.
Tak, spędziłem w Warszawie chyba niecałe dwa miesiące.
Przed Legią rozegrałeś sezon w Anwilu Włocławek, gdzie po raz pierwszy miałeś okazję współpracować z Igorem Miliciciem. Od razu poczułeś, że nadajecie na tych samych falach?
Początki akurat bywały ciężkie. Pojawiały się sytuacje, w których się nie zgadzaliśmy, choć na końcu udawało nam się znajdować porozumienie. Pamiętam też, że to nie był łatwy sezon. Wokół Anwilu były bardzo duże oczekiwania. Ostatecznie wygraliśmy Puchar Polski, ale zanotowaliśmy też sporo wpadek.
Trener na pewno wiedział, jak wykorzystać mnie na boisku. Jest osobą, która dużo wymaga. Ma również dużo pomysłów, szczególnie taktycznych, które są nieoczywiste i wymagają od zawodników pewnej zmiany nawyków. Ale jak pokazują kolejne sezony trenera Milicicia – cały czas idzie w górę.
To człowiek nieustannie żyjący koszykówką. Oglądający, analizujący mecze. To cię z nim łączy? Czy wręcz przeciwnie; stanowisz dla niego przeciwwagę?
(śmiech) Czasem trzeba odpocząć od koszykówki.
On nie odpoczywa?
Chyba ciężko z tym (śmiech). Ostatnio powiedział: “kurczę, nie spałem w nocy, bo Igor (Junior) grał mecz w Stanach. No musiałem wstać i oglądać”. Więc śledził koszykówkę już nie jako trener, tylko jako tata. To po prostu sprawia mu przyjemność.
A ja? Jestem pośrodku. Wydaję mi się, że rozumiem koszykówkę i umiem wykonać to, czego trener ode mnie oczekuje na boisku. I poza nim.
Mówiłeś, że czasem pomagasz trenerowi Miliciciowi w realizacji taktyki. Jak to w praktyce wygląda? Mówisz innym, jak mają się ustawić?
Owszem. Trener też nie może wszystkiego bez przerwy tłumaczyć. Dla przykładu: kiedy ja jestem w ataku, a ktoś jest w obronie, to podpowiem: słuchaj, bądź trochę wyżej, tak się ustaw. Z każdym kolejnym treningiem to na pewno procentuje i pomaga drużynie.
Trener Milicic nazywał cię maszyną, robotem, płucami zespołu. Ale ja myślę, że dobrze do ciebie pasuje określenie “kameleon”. Bo swego czasu mówiliśmy, że ograniczyłeś Doncicia. A innym razem, przeciwko Bośnii, trafiałeś trójkę za trójką. Jesteś w stanie dostosować się do realiów danego spotkania.
Zgadza się. To nie musi być tylko jeden wymiar gry. Myślę, że mogę dać z siebie na parkiecie to, co w danej chwili jest potrzebne drużynie. Bywały sytuacje, kiedy musiałem przeprowadzać piłkę przez połowę. Były też takie, kiedy musiałem grać na nieswojej pozycji. I to robiłem, bez straty dla zespołu. Podobają mi się takie wyzwania. Gram po prostu z sercem i lubię być na boisku.
Przed turniejem prekwalifikacyjnym do IO w 2023 roku wypadło reprezentacji kilku rozgrywających. Więc razem z Mateuszem Ponitką musieliście częściej kreować grę.
No właśnie. I co miałem wtedy powiedzieć? Że nie umiem tego zrobić i nie chcę? Była taka sytuacja, trzeba było pomóc. I tyle. Nie myśli się o tym za dużo.
Nie ma co ukrywać, że sporo kibiców czeka na ponowną grę Jeremy’ego Sochana w reprezentacji. On sam podobno też. Myślisz, że pod jakim kątem przyda się drużynie?
Na pewno będzie mógł pomóc naszej obronie, szczególnie przy zmianach krycia. Bo [Jeremy] to zasięg, warunki fizyczne na nieprawdopodobnym poziomie. Jeżeli w defensywie da z siebie wszystko w tym, czego wymaga trener Igor, to będziemy z nim bardzo niewygodnym zespołem dla rywali.
Niewygodny dla rywali to określenie, które idealnie pasuje do jego stylu gry.
Dokładnie. Chciałbym bardzo, żeby przyjechał na turniej kwalifikacyjny i nam pomógł.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
A jak wspominasz tego Sochana z 2021 roku, kiedy został powołany do kadry jeszcze przez Mike’a Taylora?
Cichy i pozytywny chłopak. Tak bym to określił, na podstawie tamtego okienka, kiedy widzieliśmy się przez parę dni.
18 punktów przeciwko Rumunii mogło wiele osób zaskoczyć.
Tak to jest z zawodnikami, którzy trafiają do NBA. Nawet kiedy na treningu się aż tak nie wyróżniają, to przychodzi mecz i po prostu mają to coś. On już wtedy się fajnie pokazał.
Z jednej strony mamy utalentowanych młodych graczy: jak Sochan, Milicic Junior, Balcerowski czy Pluta. A z drugiej weterani – jak ty czy Ponitka – znajdują się w idealnym wieku dla koszykarza. Pod kątem Eurobasketu w przyszłym roku możecie stworzyć ciekawą mieszankę.
Oby, oby. Łączy się młodość z doświadczeniem i szczerze, nie mogę się doczekać tego turnieju. Oczywiście jeszcze dużo czasu przed nami. Obecnie skupiamy się na trwającym sezonie. Ale naprawdę jestem ciekaw, jak ta drużyna zafunkcjonuje na Eurobaskecie.
Wracając jeszcze do wątku NBA. Jak patrzysz na to, co obecnie robi Luka Doncić, to dalej odczuwasz dumę czy satysfakcję, z tego jak zagrałeś przeciwko niemu na poprzednim Eurobaskecie?
Nie no, ja po prostu jestem zadowolony, że wtedy udało się drużynie wygrać. Nie mówimy o czymś, co robi się indywidualnie. Cały zespół musi zafunkcjonować, kiedy naprzeciwko ciebie znajduje się taki zawodnik jak Luka Doncić. Bo on potrafi wykreować coś z niczego nie tylko dla siebie, ale też dla pozostałych graczy. Jest w stanie podać piłkę w sposób, o którym nawet nie pomyślisz. I nagle jego zespół będzie miał wolną pozycję do rzutu.
Przejdźmy jeszcze do kraju, z którymi obecnie związana jest twoja kariera. Opowiadałeś swego czasu, że uśmiech oraz otwartość Włochów pomogły ci w czasie kariery.
Zgadza się. Nie ukrywam, że pierwszy rok za granicą był dramatyczny. Wszystko było pozamykane. Nawet loty z państwa do państwa stanowiły problem. Więc cieszyło mnie, że mamy fajną ekipę. Włochom nie brakuje otwartości, pozytywnej energii.
Podobno też uwielbiasz włoską kuchnię.
Tak. Nawet w domu mogę jeść ją cały czas.
Nauczyłeś się robić jakieś potrawy?
Ja już umiałem gotować, zanim tam pojechałem! Ale powiem, że to, co zjemy we włoskiej restauracji we Włoszech, różni się od włoskich restauracji w Polsce.
Ale słyszałem, że pizzę neapolitańską robimy na podobnym poziomie.
Pizzę może tak. W przypadku makaronów: myślę, że robimy trochę spolszczone wersje. Ale one wcale nie są gorsze.
Neapol kibicom sportu w Polsce w dużej mierze kojarzy się z piłką nożną. Czuć ducha Maradony w tym mieście?
Czuć. Jak tylko zbliża się mecz, to całe miasto zaczyna żyć. Ja mam też tę przyjemność, że mieszkam blisko stadionu. Choć czasem jest to też trochę uciążliwe, bo robią się straszne korki. Całe rodziny ruszają na mecz. Nieważne, czy mówimy o parze z jednorocznym bobasem, czy o starym małżeństwie. Mecze futbolu są dla nich świętem. Nawet przechadzając się po centrum miasta, widać wszędzie akcenty piłkarskie.
A ty wybierałeś się na mecz?
Wybierałem, ale jeszcze nie dotarłem (śmiech). Tak się sprawy układały, że nie mogłem znaleźć czasu. Ale mam nadzieję, że w tym roku się uda.
Jesteś już trochę zdecydowany na “dolce vita” we Włoszech? Czy patrzysz cały czas pod kątem kariery i przede wszystkim chcesz trafić do Euroligi?
Na pewno byłoby miło zagrać w drużynie euroligowej. Ja się na nic nie zamykam, zobaczymy, co przyniesie jutro.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Czytaj więcej:
- Matka w sporcie, czyli przed jakim wyzwaniem stanie Sułek?
- Zaczęło się od grupy kumpli. Dziś są postrachem potęg w PlusLidze
- „Szachy na zielonym stole”. Odkrywamy tajemnice snookera z Marcinem Nitschke
- Carl Weathers. Zagrał w NFL i pokonał Rocky’ego
Fot. Newspix.pl