Przez 20 minut fajne granie, a potem proszenie się o kuku. Tak w skrócie można by podsumować pierwszą połowę w wykonaniu Pogoni, która miała dzisiaj na tacy najgorszą ekipę w lidze, ale zamiast zdusić ją i wbić jak najszybciej kilka sztuk, w niewytłumaczalny sposób dawała nadzieje na punkty. Owszem, Rafał Kurzawa odpalił torpedę i mieliśmy 1:0 już przed kwadransem, ale to nie powód, żeby zaciągnąć hamulec. Nawet jeżeli pomocnik “Portowców” strzelił gola pierwszy raz od 2021 roku i wypadało to święto celebrować. Ale żeby aż tyle czasu, przez dobrych kilkadziesiąt minut? Żeby zostawiać ŁKS-owi tyle miejsca i to w zasadzie bez wyraźnej różnicy na korzyść gry ofensywnej? Trochę nie przystoi, tak jak z koszmarnym pudłem Koulourisa, który nie wpakował futbolówki do pustej bramki.
A przecież nawet ŁKS, powoli witający się z 1. ligą, ma w składzie piłkarzy, którzy potrafią machnąć szabelką. Choćby Kay Tejan, iście podwórkowy piłkarz, momentami przewoził zawodników Pogoni i gdyby tylko miał taką skuteczność, jak w niższych ligach holenderskich, to Klebaniuk nie miałby dzisiaj tak łatwo z odzyskiwaniem, ekhm, to znaczy w ogóle z odnalezieniem formy ekstraklasowej. No, bo właśnie – w kilku momentach ręka mogła mu zadrżeć, a czasami też noga, kiedy łodzianie naciskali pressingiem. Bardzo optymistycznym, niezbyt zorganizowanym, ale przy rażącej niechlujności “Portowców” w rozegraniu piłki od tyłu, to wcale nie był taki głupi pomysł. Obyło się bez konsekwencji w pierwszej połowie, ale…
Pogoń Szczecin – ŁKS 4:2. Pogoń chciała zagrać z ŁKS-em jak równy z równym
Co się odwlecze, to nie uciecze. Pogoń lubi się w tym sezonie kompromitować, pewnych obrazków z jesieni nie da się przecież zapomnieć, a do tej niechlubnej kolekcji niewątpliwie trzeba dołączyć bramkę Daniego Ramireza z 47. minuty. Nie nazwiemy go prezentem od gospodarzy, ale pokazem ich niekompetencji jak najbardziej. Dwa tygodnie temu “Portowcy” mieli dużo szczęścia, że Śląsk, wtedy jeszcze lider Ekstraklasy, nie ukarał ich choćby raz. Potem szczęśliwy był też przebieg meczu z Radomiakiem, który sprzyjał zachowaniu czystego konta. Ale dziś nic nie przykryło faktu, że ekipa trenera Gustafssona nie potrafi zacieśnić szyków nawet w starciu z (prawie) pierwszoligowcem.
Jak się jednak okazało, na dłuższą metę wszelka niefrasobliwość Pogoni na tyłach i nawet babol Klebianiuka w końcówce spotkania, nie miały większego znaczenia. Bo raz, że aż trzykrotnie odezwało się do niej szczęście, a dwa – sprowadził je Alexander Gorgon z ławki rezerwowych. Najpierw przy pierwszym golu Austriaka Pirulo postanowił zabawić się w modela z muzeum figur woskowych (kapitalnie pozorowana interwencja obronna, gratulujemy) i dać mu miejsce do strzału – fakt, trochę pomógł rykoszet, ale ogółem to była dobra próba. A później poszło jak po sznurku: ŁKS totalnie się posypał.
W bilard Pogoń byłaby mistrzem. Nawet z takim bramkarzem jak Klebianiuk
Pogoń nie musiała się specjalnie wysilać, bo wydatnie pomagały jej bilardowe zagrania – a tu po strzale Grosickiego piłka odbiła się od obrońcy i wpadła wprost pod nogi Gorgona. A tam Mokrzycki nieporadnym wybiciem w polu karnym asystował Grosickiemu, który swoją drogą właśnie dzięki jego pomocy, skompletował double-double w Ekstraklasie po 22 meczach. Chapeau bas.
Właściwie śmiemy sądzić, że w drugiej połowie, trochę lepszej w grze gospodarzy, każdy kolejny strzał w kierunku bramki Bobka kończyłby się podobnie. Nie dlatego, że młodzieżowiec ŁKS-u nie potrafi bronić. Nie, to działka jego rówieśnika po drugiej stronie boiska, który prawdopodobnie zgubił rękawice przy debiutanckim trafieniu Młynarczyka. Po prostu los był dzisiejszego wieczoru po stronie szczecinian. To było decydujące. Oczywiście, żeby nie było: sami na niego zapracowali, naciskając ŁKS w drugiej połowie.
Ale po pierwszej słabe opinie o grze Grosickiego i spółki były absolutnie zasadne, złych słów nie cofniemy. Inna sprawa, że fakt grania z ŁKS-em też musiał przecież w końcu dać o sobie znać, tym razem pozytywnie. Jest progres, ponieważ po sierpniowej porażce 0:1 przyszło 4:2 na własnym stadionie. Przy takich workach z bramkami kibice są w stanie wiele wybaczyć, ale też niech nikogo nie zwiedzie ten wynik. Pogoni zaraz przyjdzie grać z czołówką – Lechem i Legią.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Kwekweskiri: Zawiodłem jako ojciec. Incydent alkoholowy zmienił moje życie [WYWIAD]
- „Daj mamie buzi, ostatni raz”. Historia Błaszczykowskiego mocna jak zawsze, dokument „Kuba” – średni
- Testowała go Legia, trafił do Puszczy. Lee Jin-hyun z Korei Południowej spełnia marzenie o Europie
- Flis: Sytuacja jest beznadziejna, ale każdy jeszcze wierzy w utrzymanie
Fot. Newspix