Był czołowym wędkarzem świata. Jako 19-latek wymyślił sobie, że zostanie siatkarskim trenerem. W Anglii prowadził dostawcę mebli, prawnika i informatyków. Gdy w końcu Piotrowi Grabanowi powierzono czołowy polski klub, zaczął udowadniać, jak świetnym jest szkoleniowcem. Jego Projekt Warszawa wygrał 3:1 z włoską Monzą w pierwszym meczu finałowym Pucharu Challenge i może w tym sezonie sięgnąć nawet po trzy trofea. W drużynie gości wystąpił siatkarz, którego na Instagramie śledzi dużo więcej osób, niż… Igę Świątek.
Kilkanaście lat temu Piotr Graban był bliski wywalczenia medalu mistrzostw świata. Rozgrywano je w Serbii, ale nie chodziło o siatkówkę. Graban, dziś zbierający świetne recenzje trener Projektu Warszawa, był wtedy… jednym z najlepszych wędkarzy świata.
– Zawody drużynowe wyglądają tak, że startuje się w piątkę i najpierw łowi się pierwszego dnia, a później drugiego. W pierwszym dniu byłem z siebie niezadowolony, bo uzyskałem co prawda siódmy wynik ze wszystkich, ale w naszej kadrze byłem jednym z najgorszych. Koledzy łowili fantastycznie. Zajmowaliśmy drugie miejsce, medal był o krok. Kolejnego dnia szło mi już dużo lepiej, byłem drugi indywidualnie, ale inny z naszych zawodników zaprzepaścił wszystko przez swoją głupotę. Zatruł się, nie był w ogóle w stanie łowić i spadliśmy na czwarte miejsce. Minimalnie przegraliśmy podium w drużynie, a ja jeszcze otarłem się o medal indywidualnie. Byłem strasznie wkurzony – opowiadał mi w marcu ubiegłego roku.
Piotr Graban – trener Projektu Warszawa kiedyś prowadził amatorów
Gdy po jakimś czasie dotarło do niego, że chciałby jednak zarabiać na życie w inny sposób, niż jeżdżeniem na ryby, postawił na siatkówkę. Nie miał już szans na zostanie dobrym zawodnikiem, było za późno, więc postawił na pracę trenera. Do dziś widzi podobieństwa między wędkarstwem, a prowadzeniem siatkarskiej drużyny.
Cytat z Grabana: – W obu dyscyplinach jest bardzo wiele kwestii organizacyjnych. Kiedyś dokładnie analizowałem dany akwen: to, czy ryby pływają bliżej dna, czy raczej u góry. Czy woda jest zimna, a może ciepła. Czy krąży. Było wiele składowych sukcesu, które musiałem brać pod uwagę. Z drużyną siatkarską jest tak samo: każdy element musi być na swoim miejscu.
Miał 19 lat, gdy przyszedł na trening siatkarek Gedanii Gdańsk. Jakiś czas później został asystentem. Siatkarska droga Grabana to mozolne wspinanie się i pracowanie w niełatwych okolicznościach. W latach 2016-2018 prowadził IBB Polonię Londyn. W drużynie: dostawca, wożący meble, prawnik, dwóch informatyków. Asystent był szefem kuchni. Trenowali wieczorami, trzy razy w tygodniu. Mimo to jego zespół w Pucharze Challenge, gdzie teraz w finale gra Projekt, potrafił postawić się mocnemu holenderskiemu Dynamu Apeldoorn. Była też praca w Gruzji, z tamtejszą kadrą do lat 19, gdzie zetknął się z charakterystycznym dla tego kraju lenistwem. Gdy jego asystent rzucił mu z uśmiechem: „Welcome to Georgia”, Graban zareagował błyskawicznie: „Ostatni raz tak powiedziałeś!”.
Warszawa żyje siatkówką
W końcu dostał swoją wielką szansę. Pod koniec listopada 2022 roku Roberto Santilli został odsunięty od prowadzenia Projektu. Wymagający Włoch, stale kontrolujący zawodników i tworzący teorie spiskowe, stracił autorytet w szatni. Postanowiono, że szansę dostanie Graban, dotychczasowy asystent. Decyzja okazała się świetna, bo Projekt zaczął wygrywać mecz za meczem i awansował do play-off z piątego miejsca. Drużyna miała pecha, że w ćwierćfinale ligi trafiła na ZAKS-ę. Przegrała tę rywalizację 1:3, ale mocno postraszyła potentata: aż trzy spotkania kończyły się po tie-breakach. Teraz Projekt jest czołowym zespołem PlusLigi, dla wielu najsilniejszych obecnie rozgrywek świata. Zajmuje trzecie miejsce w lidze, awansował do finałowego turnieju o Puchar Polski (i ma ambicje powalczyć o trofeum), do tego ograł Monzę w pierwszym meczu finału Pucharu Challenge. Graban i jego zawodnicy sprawili, że Warszawa znów żyje siatkówką.
Choć mecz rozgrywany był w środku tygodnia i zaczął się o godzinie 17.30, Torwar zapełnił się prawie w całości. A Projekt zaczął mecz koncertowo: od trzech punktowych bloków. W pierwszym secie, wygranym do 18, zespół Grabana był niemal bezbłędny. W ataku świetnie spisywał się reprezentant Niemiec Linus Weber, mistrz olimpijski z Francji Kevin Tillie pokazywał, jak znakomicie przyjmuje trudne zagrywki, a Artur Szalpuk nie dość, że kończył większość akcji, to jeszcze potrafił umiejętnie sprowokować przeciwnika. W drugim secie gracze Projektu zaczęli popełniać błędy i górą byli Włosi. W trzecim gospodarzom udało się odrobić straty i wyszli na prowadzenie. Graban pod koniec tej partii wprowadził na boisko Karola Borkowskiego. Przyjmujący, który poprzednie trzy sezony spędził w I-ligowym AZS AGH Kraków, najwidoczniej nie był rozpisany przez sztab Monzy. Pojawił się na zagrywce i zakończył seta dwoma asami serwisowymi. W czwartym secie Monza prowadziła już 11:5, ale to Projekt nagle wskoczył na genialny poziom, był górą w tej partii i zakończył mecz. Świetnie w bloku spisywał się reprezentant Ukrainy, Jurij Semeniuk, wybrany najlepszym zawodnikiem spotkania.
Bardziej popularny niż Iga Świątek
Monza to obecnie szósta drużyna bardzo silnej włoskiej Serie A. Sezon 2019/2020 spędził w niej Bartosz Kurek. Teraz rozgrywającym jest reprezentant Brazylii Fernando Kreling, a największą gwiazdą drużyny – japoński przyjmujący Ran Takahashi. – Wielka popularność w ojczyźnie bywa czasami męcząca – przyznawał w ubiegłym roku, podczas turnieju finałowego Ligi Narodów, rozgrywanego w Gdańsku. Takahashi ma w Japonii status gwiazdy rocka: jego konto na Instagramie obserwuje dwa miliony ludzi. Dla porównania: Iga Świątek, najlepsza tenisistka świata, ma „tylko” 1,4 miliona obserwujących.
– Jest wyrazisty, przystojny i świetnie gra w siatkówkę. Dlatego ludzie go tak uwielbiają – komplementował w Gdańsku kolegę z kadry Yuki Ishikawa, inny Japończyk grający we Włoszech, tyle że w klubie z Mediolanu. Gdy niedawno ich drużyny zagrały ze sobą w spotkaniu Serie A, przyleciało na nie… około dwóch tysięcy Japończyków. Na Torwarze spotykam Toshiko. Jest dziennikarzem z Japonii, prowadzi swojego bloga.
– W ubiegłym roku mieszkałem jakiś czas w Warszawie i chodziłem na mecze Projektu. Teraz przyleciałem do Polski, bo wasz zespół gra o taką stawkę z drużyną z Takahashim w składzie. Mam problem, bo nie wiem, komu kibicować: polubiłem Projekt, a po drugiej siatki jest zawodnik, którego uwielbia cała Japonia – mówi nam ze śmiechem. Specjalnie dla Takahashiego do Warszawy przyleciała też z Japonii jedna pani fotograf. Zdjęcia robiła przede wszystkim jemu.
Takahashi swoje imię zawdzięcza podobno temu, że ojciec uwielbia baseball, a tam popularnym zagraniem jest tzw. home run – odbicie, po którym pałkarz zdobywa wszystkie cztery bazy. Jego syn też miał być baseballistą, ale Ran z bratem Ruim, gdy ojciec zabierał ich na baseball, nie byli szczęśliwi. Woleli siatkówkę, choć Ran znielubił ją na pewien czas, gdy brat wyciągał go na wspólne poranne treningi, przez co musiał wstawać o szóstej rano. Później miłość do siatkówki wróciła i dziś jest jednym z lepszych przyjmujących swojego pokolenia, który gra nie dość, że skutecznie, to jeszcze efektownie. Jest jak baseballista, który swoimi home runami porywa tłumy.
Nie udało się 12 lat temu
Siatkarze Projektu wiedzieli, że przyjdzie im zagrać z wyjątkowo silnym rywalem. – Mają w składzie kilku znakomitych graczy – przestrzegał kapitan, Andrzej Wrona. – Spodziewam się zaciętego spotkania – mówił przed meczem Graban. Takahashi, który wraca do pełni formy, rozpoczął mecz w kwadracie dla rezerwowych. Pojawił się na boisku w drugim secie, a później, na dłużej, w trzeciej i czwartej partii. Nie błyszczał. Widać było, że świadomie celowano w niego zagrywką, a rozgrywający nieco oszczędzał go w ataku. Jednak Monza to i tak wielkie nazwiska: w pierwszej szóstce wybiegli mistrz świata, Włoch Gianluca Galassi, oraz reprezentanci Kanady: Stephen Maar, Eric Loeppky i Arthur Szwarc. Mimo takich graczy na boisku, gościom udało się ugrać tylko jednego seta.
Sytuacja, w której polski zespół siatkarski jest o krok od wygrania europejskiego trofeum, nie zdarza się często. Co prawda Grupa AZOTY Zaksa Kędzierzyn-Koźle w latach 2021-2023 trzy razy z rzędu wygrywała siatkarską Ligę Mistrzów, ale wcześniej te rozgrywki, pod dawną nazwa, tylko raz (1978 rok) wygrał Płomień Milowice. Pucharu CEV nigdy nie wygrała drużyna z Polski. CEV Challenge Cup? Tu sytuacja jest bardzo ciekawa, bo w sezonie 2011/2012 doszło do polskiego finału. Po dramatycznym dwumeczu i wygranej 18:16 w złotym secie Tytan AZS Częstochowa pokonał AZS Politechnikę Warszawską, czyli dzisiejszy Projekt. Radosław Panas, prowadzący wtedy zespół ze stolicy, do dziś nie może pogodzić się z tym, co wtedy się stało. Chodzi przede wszystkim o pomyłki arbitrów. – Nie zapomnę decyzji sędziego, kiedy przy stanie 13:11 w złotym secie Ardo Kreek zaatakował metr od linii końcowej boiska. Sędzia liniowy z Częstochowy pokazał boisko, ale arbiter główny zmienił decyzję – wspominał kilka miesięcy temu w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet.
W tamtym złotym secie AZS Politechnika prowadziła już 11:7 i była bliska wywalczenia europejskiego trofeum. Wtedy libero tego zespołu skręcił nogę i zaczęły się wielkie problemy. Zawodnikiem, który doznał wówczas kontuzji, był Damian Wojtaszek, dziś … libero Projektu. Minęło 12 lat i były reprezentant kraju znów jest blisko wywalczenia Pucharu Challenge. Teraz już nie odpuści.
– Wygraliśmy, udało nam się wyjść z trudnej sytuacji, zwłaszcza w czwartym secie, ale pamiętajmy, że we Włoszech nie będzie nam łatwo. 12 lat temu jeździliśmy autobusami i lataliśmy po całej Europie, grając bez pensji. Mimo to byliśmy o krok od trofeum, nie pomógł nam sędzia, ja doznałem kontuzji i przegraliśmy. Wspominam to bardzo źle. Wszystko posypało się wtedy jak domek z kart, ale wierzę, że teraz będzie inaczej i puchar zagości w Warszawie – powiedział Wojtaszek w rozmowie z Weszło po pokonaniu Włochów.
Rewanż odbędzie się 27 lutego w Monzy.
Projekt Warszawa – Vero Volley Monza 3:1 (25:18, 21:25, 25:18, 25:19)
Fot. Łukasz Grochala
WIĘCEJ O SIATKÓWCE: