Reklama

Historia pewnej butelki, dwóch kartek i SMS-a. Jak ostatnio ŁKS i Widzew walczyli o dominację w Łodzi

Łukasz Grabowski

Autor:Łukasz Grabowski

18 lutego 2024, 09:52 • 9 min czytania 3 komentarze

W minionych latach ani ŁKS, ani Widzew nie potrafił zaliczyć dłuższej serii zwycięstw nad lokalnym rywalem. Żeby znaleźć passę trzech lub więcej wygranych w derbach jednej lub drugiej ekipy, trzeba się wrócić aż do końcówki poprzedniego wieku, kiedy RTS w czterech spotkaniach z rzędu ogrywał zespół z alei Unii (1998-2000). Teraz Czerwono-Biało-Czerwoni stoją przed szansą na trzecią wygraną, ale choć rywal jest na dnie ligowej tabeli, wcale nie będzie o to łatwo.

Historia pewnej butelki, dwóch kartek i SMS-a. Jak ostatnio ŁKS i Widzew walczyli o dominację w Łodzi

Powód jest prosty – ŁKS gra o życie. Ewentualna porażka w derbach może znacznie utrudnić i tak szalenie skomplikowaną sytuację Rycerzy Wiosny. Przy alei Unii nie wyciągnięto mitycznych wniosków i znów po awansie do elity popełniono sporo błędów. Co prawda innych, ale jednak błędów. W sezonie 2019/20, dwukrotni mistrzowie Polski w ekstraklasie gościli tylko rok i z hukiem spadli z ligi. Wtedy zarząd klubu upatrywał słabości drużyny w zbyt dużym zaufaniu dla graczy, którzy dali tej ekipie awans do elity. Kilki z nich przeszło z ŁKS drogę od III ligi do ekstraklasy i choć wcześniejsze szczeble pokonywali bez większego problemu, ten ostatni stopień był już dla nich za wysoki i nie tyle zawadzili o niego stopami, co solidnie przyłożyli o niego piszczelem.

Teraz transfery niby przeprowadzono, ale efekt, przynajmniej na razie, jest mizerny.

Bohaterów dwóch

Na razie atmosfera przy alei Unii jest bojowa, ale ewentualna porażka w derbach może sprawić, że drużyna Piotra Stokowca zakończy sezon w lutym, bo szanse na utrzymanie – i tak przecież niskie – będą już właściwie tylko iluzoryczne.

Stawka meczu z Widzewem jest dla ŁKS-u ogromna. Presję podbija też to, że w dwóch ostatnich meczach to czterokrotni mistrzowie Polski byli górą. Szczególnie bolesna dla fanów ŁKS-u była porażka w 2022 roku, kiedy na pachnącym jeszcze nowością stadionie im. Władysława Króla RTS wygrał 1:0, stając się przy okazji pierwszą łódzką drużyną, która na tym obiekcie zwyciężyła.

Reklama

To zwycięstwo miało dla prowadzonej przez Janusza Niedźwiedzia ekipy ogromne znaczenie, bo znacznie przybliżyło ją do upragnionego awansu do elity. To był ten oczywisty czynnik. Mniej widoczne było to, co działo się w środku zespołu. Wygrana z ŁKS-em wykreowała też nowych liderów zespołu. Gola na wagę zwycięstwa strzelił Bartłomiej Pawłowski i choć już wtedy dla wszystkich było jasne, że jest jednym z najważniejszych graczy Widzewa na boisku, to po meczu skrzydłowy udowodnił, że jest nim też poza murawą. – Kiedy weszliśmy do szatni i cieszyliśmy się ze zwycięstwa, koledzy, co było naturalne, wypychali Bartka, by zaintonował okrzyk: „Kto wygrał mecz…”, ale on odwrócił się do mnie, pokazał na mnie palcem i powiedział, żeby to ja krzyknął. To był mały gest, ale poczułem się wtedy mocno doceniony – wspomina Henrich Ravas, były bramkarz Widzewa, który kilka tygodni temu opuścił klub i przeniósł się do MLS.

Gest Pawłowskiego nie był bezpodstawny. Chwilę przed golem dla Widzewa Słowak popisał się interwencją w sytuacji sam na sam i uratował zespół przed stratą gola. – Początek w Łodzi nie był dla mnie najlepszy i szczerze mówiąc, kiedy zobaczyłem, że rywal przejmuje piłkę na środku boiska i rusza sam w moją stronę, wiedziałem, że to mój moment. Powiedziałem sobie: Heniu, musisz. To była interwencja, jaką często robiłem na treningach, starałem się tak poprowadzić rywala, by uderzał w kierunku dalszego słupka, bo wiedziałem, że wtedy zwiększę swoje szanse. Udało się obronić i później grało mi się już znacznie lepiej – wspomina w rozmowie z nami Ravas.

Świętowanie, choć długie i okraszone głośnymi śpiewami, pozbawione było… wody, bo tą trzeba się było podzielić z kibicami. Sektor gości był szczelnie wypełniony przez fanów Widzewa, ale problem polegał na tym, że punkty gastronomiczne, w obawie przed ich zniszczeniem, zostały przez władze ŁKS zamknięte. Fani nie mieli nic do picia, a w ciepły majowy dzień, mając w perspektywie jeszcze kilka godzin w klatce gości, taki brak mógłby się okazać mocno kłopotliwy. Sztab szkoleniowy, piłkarze i władze przyjezdnych szybko podjęli decyzję, by większość butelek, jakie przywieźli ze sobą, rozdać kibicom znajdującym się w sektorze.

Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze NarodówBonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów

Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów

  • Postaw kupon singiel za min. 2 zł zawierający zakład na zwycięstwo Biało-Czerwonych w starciu z Portugalczykami
  • Jeśli kupon okaże się wygrany, to na twoje konto bonusowe wpłyną dodatkowe środki w wysokości 600 zł
  • Tylko dla nowych użytkowników. Rejestracja zajmuje 30 sekund!

Kod promocyjny

SUPERWESZŁO

18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.

– Wody nie mieliśmy, ale w autobusie szybko znalazło się piwo – śmieją się zawodnicy na wspomnienie powrotu z tamtego meczu.

Alkohol zresztą pojawił się przy Piłsudskiego też kilka dni po meczu. Kibice docenili wyczyn Ravasa i sprawili mu nietypowy podarek. Bohater derbów dostał od fanów butelkę whisky, którą… skonfiskował ówczesny prezes Mateusz Dróżdż. – Walka o awans nie była jeszcze skończona, dlatego lepiej było uniknąć jakichkolwiek podejrzeń. Prezes oddał butelkę po sezonie, a teraz… nadal stoi w klubie. Co prawda zostało w niej już niewiele, ale przekazałem ją kierownikowi zespołu, żeby zatrzymał ją dla mnie. Jak przyjadę w odwiedziny do Łodzi, to wtedy się przyda – zdradza losy butelki gracz New England Revolution.

Reklama

Straty poniósł też Pawłowski i też na rzecz Dróżdża. Koszulka, w której doświadczony gracz strzelił gola na wagę zwycięstwa w derbach, trafiła do antyramy i wisiała w gabinecie prezesa.

Robicie sobie jaja, prawda?

Dwa ostatnie mecze derbowe ŁKS-u i Widzewa skupiały na sobie sporo uwagi piłkarskiej Polski. Ten, którego bohaterami byli Pawłowski i Ravas dlatego, że miał ogromny wpływ na awans do ekstraklasy. Ten z sierpnia minionego roku był pierwszym po ponad jedenastu latach przerwy ekstraklasowym starciem łódzkich ekip, więc zainteresowanie też było naturalne. Po tej Biało-Czerwono-Białej stronie nie wspominają ostatniego wyjazdu na Widzew dobrze. Bez wsparcia kibiców Rycerze Wiosny przegrali 0:1.

Za to przy Piłsudskiego na wspomnienie tego meczu rzucają krótko: – Wygraliśmy 2:0, tylko okradli nas z gola. Ważne, że nic złego się stało i wynik nie został wypaczony.

Co ciekawe – Daniel Myśliwiec poprzednie derby śledził jako mocny kandydat do objęcia stanowiska trenera Widzewa. Szefowie łódzkiego klubu byli już z nim po wstępnych rozmowach, ale dawali jeszcze szansę Januszowi Niedźwiedziowi na opanowanie kryzysu i wyciągnięcie drużyny z dołka. To się jednak 41-latkowi nie udało i Myśliwiec kilka tygodni później już rozpakowywał walizki w gabinecie trenera.

Ale historia łódzkich derbów, szczególnie w ostatnich latach, to nie tylko spotkania generujące ogromne zainteresowanie. Kiedy ŁKS i Widzew trafiły na peryferia krajowej piłki, w ich meczach też było ciekawie i jest co wspominać.

O jednym domowym starciu chcieliby też zapomnieć widzewiacy. W 2020 roku ŁKS prowadzony wtedy przez Wojciecha Stawowego mógł sobie dopisywać trzy punkty za ten mecz jeszcze zanim wsiadł do autobusu. Rycerze Wiosny byli wtedy zespołem zdecydowanie lepszym, mocniejszym kadrowo i, co najważniejsze, na fali wznoszącej.

A jakby atutów po stronie gości było mało, Enkeleid Dobi postanowił mocno zamieszać składem. W porównaniu do pierwszego meczu sezonu z Radomiakiem (1:4) dokonał aż siedmiu zmian.

– W trakcie rozgrzewki podeszło do mnie kilku chłopaków z ŁKS-u i zaczęło się dopytywać o skład. Nie chcieli uwierzyć, że tak zagramy. „Robicie sobie z nas jaja, prawda? Daliście nam trefną kartkę i potem podmienicie?” – opowiadał Daniel Tanżyna, ówczesny kapitan Widzewa.

To nie był ani fortel, ani żart, ani nawet drukarski chochlik. To był, jak pokazało później boisko, błąd w sztuce trenerskiej. Widzew przegrał 0:2 i tak naprawdę był dla rywala tylko tłem.

.Kilka miesięcy później to Stawowy wypisał na kartce nie takie nazwiska jak powinien. W marcu 2021 roku przy pustych z powodu pandemii trybunach (za to z przepełnionymi skyboxami wypełnionymi nie tylko klubowymi gośćmi, ale też kibicami ŁKS-u), oba zespoły stworzyły całkiem niezłe widowisko, okraszone jednym z najpiękniejszych goli w historii derbowych meczów. Grający w barwach ŁKS-u Ricardinho, przy stanie 2:1 dla gości, podbił sobie piłkę w polu karnym i uderzył przewrotką, zupełnie tak, jakby właśnie kopał z kumplami na plaży, a nie mierzył się z ligowym rywalem.
– Popatrzyliśmy po sobie i wzruszyliśmy ramionami. Co mogliśmy zrobić? – wspominał Daniel Tanżyna.

Kilka godzin wcześniej ramionami nie wzruszyli członkowie zarządu i pionu sportowego ŁKS-u. Kiedy zobaczyli listę zawodników na derbowe spotkanie, próżno było na niej szukać nazwiska brazylijskiego napastnika. Po krótkiej, ale stanowczej rozmowie ze sztabem szkoleniowym, dla Ricardinho znalazło się miejsce kadrze meczowej.

Reszta jest historią.

Pięknym trafieniem Brazylijczyka kibice ŁKS-u żyli nadspodziewanie krótko. I to nawet mimo tego, że uchronił ich od porażki i pozwolił odrobić dwubramkową stratę z pierwszej połowy. A to wszystko przez SMS-a, którego ledwie kilka godzin po derbowym meczu wysłał Wojciech Stawowy podpisując się: „pozdrawiam, były trener ŁKS”. Informacja szybko przedostała się do mediów i fani dwukrotnych mistrzów Polski zastanawiali się nad tym, kto przejmie po nim drużynę i czy Stawowy został zwolniony przez wynik w derbach?

Odpowiedź na to drugie pytanie brzmi: nie. Do tarć na linii Stawowy – zarząd dochodziło już wcześniej. Tak naprawdę trener sam podpisał na siebie wyrok kilka tygodni wcześniej, jeszcze przed startem rundy, kiedy doszło do rozmowy z szefostwem klubu. Szkoleniowiec został poproszony o nakreślenie planu na prowadzenie zespołu po trzech meczach w różnych scenariuszach – takim, w którym ŁKS zdobywa w nich dziewięć, siedem, sześć lub cztery i mniej punktów. Stawowy odpowiedział krótko: będziemy mieli komplet i żadnego planu nie przedstawił.

Łodzianie zdobyli w tych meczach cztery punkty, do tego w słabym stylu i trzeba się było z trenerem pożegnać.

Trzecioligowa młócka

Tu wspominamy mecze pierwszoligowe, ale był też epizod, o którym fani obu zespołów chcieliby zapomnieć – czyli starcia w trzeciej lidze. Ani ŁKS, ani Widzew nie pasował do rozgrywek na czwartym poziomie, ale oba kluby przez czyściec musiały przejść, mierząc się tam przy okazji w ramach łódzkich derbów.

Pierwsze, rozgrywane na stadionie ŁKS, może i były pełne dramaturgii, ale oprawa nie była godna spotkania tej rangi. Po pierwsze obiekt przy alei Unii miał wtedy tylko jedną trybunę i to w dodatku taką, która nie była wykończona. – Nie było sky boxów, więc nie mieliśmy gdzie przyjąć gości. Trzeba było się mierzyć z tyloma problemami natury organizacyjnej, że szczerze mówiąc nie wiem, czy obejrzałem choćby pięć minut tego meczu w spokoju. Cały czas musiałem łatać jakieś dziury – opowiada Tomasz Salski, jeden z właścicieli ŁKS.

Brak trzech trybun dali też piłkarzom Rycerzy Wiosny odczuć kibice rywala zza miedzy, kiedy w rundzie rewanżowej wybrali się na stadion przy alei Piłsudskiego. – Hej, ku**y, jak to jest widzieć cztery trybuny – przywitali ich kibice gospodarzy. A później było tylko gorzej, bo 18-tysięczny tłum nie szczędził przyjezdnym bluzgów.

Atmosfera derbowego meczu przytłaczała jednak nie tylko gości. Przemysław Cecherz wspominał, że gdy wszedł przed spotkaniem z ŁKS-em do szatni, już widział, że jego piłkarze tego meczu nie wygrają. Zamiast mobilizacji i rozmów, w pomieszczeniu było cicho. I ten strach było widać później na boisku u zawodników obu drużyn.

I przy alei Unii, i przy Piłsudskiego wierzą, że te mroczne czasy derbów w niższych ligach już nie wrócą. Ale żeby tak się stało obie drużyny muszą punktować.

Przed drugim w tym sezonie meczem ŁKS-u z Widzewem nieco lepsze humory mają fani i pracownicy gości, ale ich zapas nad strefą spadkową jest na tyle mały, że nie ma co mówić o komforcie. Widzew, podobnie jak ŁKS, musi ten mecz wygrać. Remis nie zadowoli żadnej ze stron. A to zwiastuje tylko jedno – nudy przy alei Unii nie będzie.

WIĘCEJ O DERBACH ŁODZI:

Fot. Newspix

Jest zdania, że autobus służy do przemieszczania się z punktu A do punktu B, a nie parkowania go w polu karnym. Futbol to rozrywka i oglądanie meczu ma sprawiać przyjemność, a nie stanowić ucztę dla koneserów. Powyższy pogląd w ogóle nie przeszkadza mu w regularnym śledzeniu polskiej Ekstraklasy. Tam też zdarza się, że grają pięknie. A że wolniej niż w Premier League? Dopóki nie zmieni kanału, może udawać, że o tym nie wie. Po 10 latach w Przeglądzie Sportowym zrobił sobie roczną przerwę, by na piłkę spojrzeć z dawnym zachwytem. Urlop od pisania miał być dłuższy, ale głód klepania w klawiaturę okazał się silniejszy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

3 komentarze

Loading...