Reklama

Wielkie plany, rozczarowujące wyniki. Czy dokonania Mariusza Rumaka są oceniane niesprawiedliwie?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

10 lutego 2024, 12:04 • 22 min czytania 8 komentarzy

W Lechu Poznań nie zdobył upragnionego mistrzostwa Polski i zawiódł w europejskich pucharach, ale jest przekonany, że położył fundamenty pod sukces swojego następcy. Z Odry Opole zwolniono go po serii fatalnych występów, jednak on nie traktuje tego w kategoriach porażki. Z bydgoskim Zawiszą spadł z ligi, lecz daje sobie rękę uciąć, że degradacji udałoby się uniknąć, gdyby tylko objął zespół o kilka tygodni wcześniej. Nie ugrał zbyt wiele ani ze Śląskiem, ani z Termalicą, ani z reprezentacją Polski U-19, a mimo wszystko twierdzi, że przyczepianie do niego łatki „przegrywa” jest nie na miejscu. Jak to zatem tak naprawdę jest z Mariuszem Rumakiem i jego trenerskim dorobkiem? Czy dokonania szkoleniowca „Kolejorza” faktycznie oceniane są zbyt powierzchownie i – co za tym idzie – niesprawiedliwie? A może to sam Rumak zgotował sobie taki, a nie inny los, często prężąc muskuły przed meczami, by po końcowym gwizdku arbitra być zmuszonym do podkulenia ogona?

Wielkie plany, rozczarowujące wyniki. Czy dokonania Mariusza Rumaka są oceniane niesprawiedliwie?

Postanowiliśmy pochylić się nad trenerską karierą Rumaka w związku z jego powrotem do Ekstraklasy. Dzisiaj dowodzony przez niego Lech zmierzy się u siebie z Zagłębiem Lubin – będzie to pierwsze oficjalne spotkanie Rumaka w roli szkoleniowca poznańskiej ekipy od blisko dziesięciu lat.

Sporo się w ciągu tej dekady zmieniło i w Lechu, i w lidze. Pytanie brzmi: czy zmienił się również Rumak?

Cyrk w Opolu

Zacznijmy opowieść nietypowo, bo niemalże od końca, czyli – od 2018 roku. To pozwoli nam bowiem lepiej zrozumieć, w jak ekspresowym tempie i do jakiego stopnia Mariusz Rumak zszargał swoją reputację, no i jak dalece podupadła jego pozycja na rynku trenerskim w Polsce.

Dokładnie 14 maja 2018 roku został oficjalnie zatrudniony w pierwszoligowej Odrze Opole. Wystarczyły zatem zaledwie cztery lata, by człowiek, który z takim przytupem zaczął karierę pierwszego szkoleniowca w Lechu Poznań, zapomniał o rywalizacji o mistrzostwo Polski oraz o występach w europejskich pucharach, i wylądował w ekipie ze środka tabeli zaplecza Ekstraklasy.

Reklama

Choć trzeba tutaj także przypomnieć o dość istotnym szczególe. Odra przez znaczną część sezonu 2017/18 plasowała się w czubie tabeli 1. ligi, uchodząc wręcz przez parę miesięcy za mocnego kandydata do awansu na najwyższy szczebel rozgrywek. Jak to się jednak często zdarza, wiosną zespół z Opola spuścił z tonu i zaczął seryjnie gubić punkty. Apetyt działaczy zdążył zaś wzrosnąć w miarę jedzenia, więc trener Mirosław Smyła wyleciał ze stanowiska. Mimo że jeszcze na początku marca zapewniał:

Odra ma być ceniona za to, na którym jest miejscu, ale i za to, jak gra. […] Moją porażką nie będzie miejsce w tabeli. Większą byłaby zmiana sposobu gry, spadek posiadania piłki. Drużyna ma kreować akcje, budować, otwierać grę według pewnych, wpajanych jej zasad. Jeśli to się nie uda, jeśli cofniemy się w tym zakresie, to dla mnie będzie porażka. Nie miejsce w tabeli, a sposób gry, który ma się rozwijać.

Prezes Karol Wójcik miał na ten temat inny pogląd.

Rumak trafił więc do klubu pogrążonego w kryzysie, jednak z potencjałem na solidne granie. Jego zatrudnienie obwieszczono z pompą. Były szkoleniowiec „Kolejorza” otrzymał trzyletni kontrakt i zapewnienie, że ma w Odrze do zrealizowania przede wszystkim cele długofalowe. – Cel, jaki postawiliśmy, to budowa drużyny, która przez najbliższe sezony będzie solidnym pierwszoligowcem, a finalnie włączy się do walki o awans – licząc, że stanie się to wtedy, gdy w Opolu zostanie oddany do użytku nowy stadion. Współpraca z trenerem nie ograniczy się tylko do pierwszej drużyny. To szeroki projekt, związany też ze szkoleniem juniorów, od tych najmłodszych aż po najstarsze roczniki – oznajmił prezes Wójcik. Co się trochę kłóciło ze zwolnieniem Smyły, ale – jak mawia klasyk – zostawmy to.

Rumak zaczął kadencję od dwóch oklepów, lecz nie miały one większego znaczenia – sezon 2017/18 trzeba było po prostu dokończyć i tyle. Natomiast początek kolejnej kampanii był już całkiem obiecujący. Odra notowała oczywiście potknięcia, niekiedy całkiem bolesne, ale – co do zasady – punktowała więcej niż przyzwoicie. Po piętnastu seriach spotkań plasowała się na czwartym miejscu w tabeli, a równolegle udało jej się też dostać do ćwierćfinału Pucharu Polski. – Na pewno jesteśmy w stanie wygrać z każdym w tej lidze. Natomiast wielką niewiadomą jest stabilizacja formy u niektórych chłopaków – zauważył Rumak.

Miał na myśli przede wszystkim młodych piłkarzy, w tym niejakiego Jakuba Modera, przebywającego wówczas na wypożyczeniu w Odrze.

Reklama

Obawy trenera okazały się uzasadnione, bo opolska ekipa prędko spuściła z tonu i nigdy więcej pod jego wodzą nie przyspieszyła. Za symboliczny początek końca Rumaka można uznać klęskę 1:5 z ŁKS-em Łódź, po której doszło też do pasma dalszych niepowodzeń, ale początkowo sporo mu jeszcze w Opolu wybaczano. Drużyna dokończyła sezon 2018/19 z Rumakiem u steru, do zmiany na ławce trenerskiej nie doszło również w trakcie letniej przerwy w rozgrywkach. Efekt był jednak druzgocący – od 27 października 2018 roku do 24 sierpnia 2019 roku Odra wygrała zaledwie cztery mecze ligowe, a przegrała w tym czasie aż czternastokrotnie.

Biorąc pod uwagę naprawdę nędzne rezultaty, zwolnienie Rumaka nikogo nie mogłoby zatem zdziwić. Tylko że działacze Odry urządzili wokół rozstania ze szkoleniowcem cyrk, który zdumiał piłkarską Polskę. Po pięciu kolejkach sezonu 2019/20 zarząd klubu publicznie (!) postawił przed trenerem ultimatum: albo wygrywasz następne spotkanie i zdobywasz łącznie co najmniej siedem punktów w trzech najbliższych meczach ligowych, albo wylatujesz ze stołka.

Jest to dosyć nieszablonowe zagranie z naszej strony, ale zaufanie do trenera Rumaka trwało bardzo długo – zaznaczył dość niefrasobliwie prezes Wójcik. – Taki krok jest oryginalny i może przyniesie jakieś efekty. […] A jeśli poprawi się nasza gra, ale nie pójdą za tym punkty? Jak dam słowo, to się go trzymam. W ostatnich meczach tylko w jednym byliśmy gorsi od rywali, lecz niestety w piłce nożnej szczęście jest potrzebne, a my go nie mamy. Choć absolutnie akurat za to nikogo nie winię. Jeśli zdobędziemy sześć punktów, a nie siedem – będę się trzymał treści oświadczenia. Wyniki i styl nie rokują w ostatnim czasie postępu. Oczekiwania były inne. 

Rumak oczywiście warunków postawionych w kuriozalnym ultimatum nie wypełnił i w tych – dość żenujących, przyznajmy – okolicznościach stracił posadę. 24 sierpnia 2019 roku Odra zremisowała bezbramkowo z Radomiakiem Radom – to, aż do dziś, był jego ostatni mecz w roli pierwszego trenera w futbolu klubowym.

Wypadł z karuzeli. Wydawało się, że na dobre.

Porażka, która… nie była porażką?

Dlaczego aż tyle miejsca poświęcamy opolskiej przygodzie nowego-starego trenera „Kolejorza”? Ano dlatego, że Rumak w bardzo interesujący sposób tłumaczył później na naszych łamach przyczyny swojego niepowodzenia w Opolu. Czy może inaczej – wyjaśniał w typowy dla siebie sposób, dlaczego tak naprawdę jego pracy w Odrze w ogóle nie należy rozpatrywać w kategoriach porażki, a fatalne wyniki opolskiej ekipy były w gruncie rzeczy wkalkulowane w długofalowe plany trenera.

– Ja tego nie traktuję jako porażkę. Trzeba zadać sobie pytanie: jakie były wobec mnie oczekiwania i jakie stawiano przede mną cele? Myślę, że te założenia zostały zrealizowane. Wiele osób mówiło o awansie, a to były tezy rzucane zupełnie bezpodstawnie, bo nikt w klubie o tym nie mówił – zaznaczył Rumak.

Ludzie sobie dodali dwa do dwóch i myśleli „skoro Rumak idzie do 1. ligi, to musi awansować”. […] Traktuję ją jako cenne doświadczenie. Ja dokładnie powiedziałem ludziom z zarządu, kiedy przyjdzie kryzys sportowy, z czego on będzie wynikał, jak on będzie się rozkładał. Wiedziałem, żeby nie zachłysnąć się dobrym pierwszym rokiem, bo później będzie dołek związany z wprowadzeniem nowego systemu pracy. I że latem tego drugiego sezonu pozyskamy zawodników, którzy będą się rozwijali. Proszę spojrzeć na piłkarzy, których ściągnęliśmy do Opola w letnim okienku. Bartek Wdowik z juniorów Ruchu Chorzów dzisiaj już jest w Jagiellonii Białystok. Mateusz Wypych, rezerwowy z Warty Poznań, ale z dużym potencjałem. Patryk Janasik, który pewnie w przyszłości zagra w Ekstraklasie. Do tego Mateusz Czyżycki. Młodzi chłopcy z potencjałem na rozwój. Tylko w taki sposób można było budować zespół w Opolu. Nie stać nas było, ale i nie chcieliśmy robić czegoś, co jest oklepane w 1. lidze, czyli ściąganie piłkarzy relatywnie drogich, wygranych, nasyconych, z przeszłością ekstraklasową. W warunkach Odry jedyną drogą było zbudowanie grupy młodych, utalentowanych chłopaków. Nawet jeśli czasami przypłaci się to kosztem gorszego wyniku tu i teraz – dodał.

Rumak: „Łatka przegranego to stereotyp. Mam pięć medali mistrzostw Polski”

Gdybyśmy się jednak mieli troszkę dokładniej przyjrzeć, jacy to konkretnie „ludzie” pompowali w Opolu balonik oczekiwań, to na pierwszy plan wysuwa się… Mariusz Rumak we własnej osobie. To właśnie on, kiedy jeszcze jego zespół znajdował się na fali wznoszącej, mówił na przykład tak: – Podpisałem kontrakt na trzy lata, ale zdecydowanie nie mam zamiaru spędzić trzech lat w 1. lidze. Plany są bardzo ambitne, choć znamy swoje miejsce w szeregu. Jeszcze wiele pracy przed nami. Ten kontrakt jest tak sformułowany, że cele są szerokie. Nie chodzi tylko o pierwszy zespół, ale także zbudowanie solidnej podstawy, by można było awansować.

W jaki zaś sposób Rumak skomentował fakt, że jego następcy – zwłaszcza Dietmar Brehmer – punktowali w Opolu znacznie lepiej od niego? – Mieliśmy młody zespół, który krzepnął. Nie ma przypadku w tym, że w drugiej połowie rundy drużyna wyglądała już lepiej – właśnie przez to, że okrzepła. Mówiłem władzom klubu, że tak będzie. Ze mną na ławce byłoby tak samo, jestem o tym w stu procentach przekonany. Ja to przeżyłem już w przeszłości, więc wiem jak to działa.

A zatem wszystko by się udało, gdyby nie ci w gorącej wodzie kąpani przeklęci działacze, którzy stracili cierpliwość po tym, jak Odra w czternastu kolejnych meczach ligowych – licząc końcówkę sezonu 2018/19 i początek następnej kampanii – odniosła całe jedno zwycięstwo.

„Trzeba było rzucić ludziom kogoś na pożarcie. Padło na mnie, bo trenera jest zwolnić najłatwiej. Umawialiśmy się na coś innego”

Mariusz Rumak

Można oczywiście przyznać Rumakowi rację, że drużyna skonstruowana wokół tak wielu młodych zawodników potrzebowała czasu, by odnaleźć się w realiach pierwszoligowej młócki. Nie sposób też nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że nie brakowało na zapleczu Ekstraklasy ekip znacznie bogatszych i silniejszych kadrowo od Odry. Tylko że, jako się rzekło, to sam Rumak na pierwszym etapie swojej pracy w Opolu podsycał oczekiwania i snuł śmiałe wizje, zamiast konsekwentnie tonować nastroje. Dlatego później, gdy wpakował się z zespołem po uszy w kryzys i uwikłał w walkę o utrzymanie, nikt nie chciał słuchać uspokajających argumentów. Tym bardziej że w klubie doszło do zmian organizacyjnych i potrzebny był mocny impuls, również z przyczyn wizerunkowych. – Moment rozstania ze mną był bliski zmian organizacyjnych w Odrze. Zwalnianie po sześciu kolejkach uważam za tani populizm, który ma się sprzedać. Ma być szum, ma lać się krew – uważa Rumak.

Chciałoby się jednak rzec: kto sieje wiatr, ten zbiera burzę.

Przegrany trash-talker

Mariusz Rumak od samego początku swojej trenerskiej kariery demonstrował – zarówno w mediach, jak i w bezpośrednich kontaktach z zawodnikami – ogromną pewność siebie, niekiedy zakrawającą o pyszałkowatość. Z drugiej strony, trudno mu się dziwić. Miał powody, by czuć się mocnym w swoim fachu. W marcu 2012 roku wparował przecież do Ekstraklasy przebojem – w wieku zaledwie 35 lat i bez doświadczenia w samodzielnym prowadzeniu zespołu zasiadł na ławce trenerskiej Lecha Poznań. – Nie jestem żółtodziobem. Całe zawodowe życie, szesnaście lat, podporządkowałem temu, by się do tej roli przygotować – podkreślał.

Nie omieszkał też powiedzieć paru cierpkich słów na temat Josego Mari Bakero, swojego poprzednia, w którego sztabie wcześniej działał.

Kadencję zaczął od odpadnięcia z Pucharu Polski i dwóch meczów bez zwycięstwa w Ekstraklasie. Zanim jednak kibice „Kolejorza” zdążyli zbesztać działaczy za fatalny wybór trenera, poznańska ekipa złapała wiatr w żagle. Końcówka sezonu 2011/12 była w wykonaniu Lecha znakomita, a Rumak – do niedawna postać niemal kompletnie anonimowa – natychmiast uwiarygodnił się w oczach fanów. Jego pozycją nie zachwiała potem ani porażka z AIK w eliminacjach do Ligi Europy, ani kompromitująca wpadka w Pucharze Polski z Olimpią Grudziądz, ani zakończenie ligowym zmagań w sezonie 2012/13 na drugim miejscu w tabeli. Ostatecznie Szwedzi to mocni przeciwnicy, wtopy w krajowym pucharze się po prostu niekiedy zdarzają, a wicemistrzostwo kraju wstydu przecież nie przynosi. Zwłaszcza że Lech punktował naprawdę solidnie, po prostu Legia Warszawa była wówczas jeszcze mocniejsza. Udowodniła to w obu bezpośrednich potyczkach z „Kolejorzem”.

Szkoleniowiec Lecha ochoczo wdawał się zresztą w medialne przepychanki z przedstawicielami stołecznej ekipy. Kolportował rozmaite teorie spiskowe i rozwodził się nad finansowymi przewagami stołecznej ekipy, z premedytacją kreując swój zespół na ambitnego underdoga. Czysta socjotechnika.  – Rozmawiałem z moimi piłkarzami. Żaden nie chce iść do Legii – zapewniał w „Gazecie Wyborczej”. – Wierzę im – skoro mówią, że chcą być w Lechu, to rzeczywiście tak myślą. Chcemy mieć piłkarzy dumnych z tego, że są z Lecha i ceniących takie wartości jak praca, szacunek, ambicja. Gra w naszym klubie to ma być spełnienie ich marzeń. Jeśli chce ktoś od nas odejść do Legii, to znaczy, że nie rozumie naszej filozofii. Legia ma swoją koncepcję rozbudowy klubu, my swoją. Kwestia wyboru. Spójrzmy, w jakich klubach lądują gracze z obu klubów. Legia wysyła swoich graczy na Wschód. My chcemy być bliżej lig zachodnich i Europy Zachodniej, oni zaś Wschodniej.

Gdy Bartosz Bereszyński przeniósł się z Poznania do Warszawy, Rumak zgrabnie odwrócił kota ogonem. – Ich akademia jest promowana, a ja nie muszę promować naszej. Ruchy Legii, które zostały teraz wykonane, pokazują, że sięgają po naszych zawodników, czyli nie mają takich, którzy mogliby wejść do pierwszego składu. To jest też sygnał dla tych, którzy logicznie patrzą na to jak wygląda szkolenie w tych dwóch klubach – wypalił.

Wszystkie te szpileczki, na które warszawiacy oczywiście natychmiast odpowiadali, niewątpliwie dodawały kolorytu Ekstraklasie i podsycały emocje w wyścigu o mistrzostwo kraju. Tylko że w sezonie 2013/14 „Kolejorz” znowu nie sprostał Legii w bezpośrednich konfrontacjach i po raz kolejny przyszło mu oglądać jej plecy w ligowej tabeli. Do tego doszły też kolejne pucharowe blamaże – w kraju z Miedzią Legnica, natomiast w Europie z Żalgirisem Wilno. Czarę goryczy przelało trzecie z rzędu niepowodzenie w eliminacjach do Ligi Europy. Latem 2014 roku Lech zebrał wciry od Stjarnanu, a Rumak wkrótce po tej kompromitacji stracił pracę. Summa summarum skończył więc jak bokser odgrażający się i prowokujący podczas ważenia, a później ciężko znokautowany w ringu.

Medialny trash-talk nie popłaca, jeśli nie idą za nim czysto sportowe triumfy. Przegrany prowokator wzbudza wyłącznie politowanie. Wyobrażacie sobie, że Jose Mourinho przyznaje sobie tytuł „The Special One” na pierwszej konferencji prasowej po przenosinach do Premier League, a potem przegrywa na wszystkich frontach?

Mariusz Rumak: „Mówię to, co myślę”

Panowie, to jest teatr. […] Arogancja? Gdzie jest różnica między nią a pewnością siebie? – pytał jednak Rumak.
Gdybym inaczej przemawiał, to byłbym sztuczny. Mówię, co myślę. Gdy jest źle, to nigdy nie powiem: „a, zobaczymy w poniedziałek”. Stawiam na szczerość.

Architekt czy nieudacznik?

W teorii pierwszą kadencję Rumaka w Lechu można podsumować dość zwięźle. Kompletna klapa w europejskich rozgrywkach, skutkująca roztrwonieniem naprawdę znakomitego współczynnika UEFA. Pasmo niepowodzeń w Pucharze Polski. No i solidne wyniki w Ekstraklasie, ale bez kropki nad i w postaci mistrzowskiego tytułu. Tytułu, który – co należy podkreślić – padł łupem poznaniaków zaraz po rozstaniu z Rumakiem. Maciej Skorża przejął ekipę „Kolejorza” i natychmiast dokonał tego, co było poza zasięgiem jego poprzednika. Jednak Rumak także i w tym przypadku zdaje się sądzić, że wystarczyło dać mu dalej pracować, a efekt byłby taki sam.

Wprowadziliśmy wielu młodych piłkarzy – Tomka Kędziorę, Dawida Kownackiego, Karola Linettego, Janka Bednarka i kilku innych – a oni dołożyli w trzecim sezonie mistrzostwo Polski. Przecież było to widać gołym okiem, że przy wejściu do zespołu nie byli gotowi do walki o to najważniejsze trofeum. Sięgaliśmy razem po wicemistrzostwa, ale w kluczowych momentach brakowało doświadczenia – wspominał trener w cytowanym już wywiadzie dla „Weszło”.

Do trzeciego sezonu podchodzili już jako zawodnicy, którzy mieli na koncie kilkadziesiąt czy nawet ponad sto występów w Lechu. I pod wodzą Macieja Skorży zdobyli mistrzostwo. Tak samo byłoby w Opolu, że drużyna robiłaby systematyczny progres. Zagotowały się głowy i to jest dla mnie jasne. […] Jeśli kadra zarządzająca zachowuje się jak fan, który chce zwyciężać bez zważania na zakładane cele i środki, to jest źle. Byłem przekonany, że zaraz przyjdą wyniki, a wraz z wynikami satysfakcja kibiców.

„Nie lubię wychodzić ze statku, gdy on jeszcze płynie. To jest najgorsze”

Mariusz Rumak

Grzegorz Hałasik, dziennikarz Radia Poznań, poniekąd potwierdził spostrzeżenia szkoleniowca. – O sukcesie Skorży zadecydowały niuanse w każdym elemencie, do których on przywiązywał olbrzymią wagę – uważa Hałasik.
– Moja opinia jest taka, nie jestem w niej zresztą odosobniony, że mistrzowską drużynę dla Skorży zbudował właśnie Rumak. Oczywiście do składu dokładano później kolejne elementy. Zatrudnienie Skorży wiązało się akurat z przyjściem do klubu Sadajewa. Temat tego transferu pojawił się jeszcze za Rumaka, sprawa była dyskutowana, ale sfinalizować transakcję udało się właściwie równolegle z przyjściem Skorży. Jednak poza tym wielkich wzmocnień już nie przeprowadzono. Jakieś drobne transfery zimą. Ten mistrzowski Lech z młodymi zawodnikami, z Hamalainenem, z Douglasem – to wszystko zbudował Rumak. Przyjście Skorży miało dać krok do przodu. Wiadomym było, jakie są ambicje klubu. Lech grał o mistrzostwo Polski.

– Drużyna Rumaka miała swój styl, była taktycznie poukładana, ale nie potrafiła wygrywać kluczowych meczów – dodaje Hałasik. – Te bezpośrednie spotkania z Legią, które były decydujące dla niepowodzeń Lecha, zawsze kończyły się porażkami. Skorża natomiast miał o wiele większe doświadczenie w rozgrywaniu takich starć. Pewne rzeczy lepiej przewidywał. Poza tym, wniósł do drużyny świeże spojrzenie, nowe metody. Inne podejście do zawodników. Zmiany stały się impulsem, który pchnął Lecha z w stronę mistrzostwa. Choć pamiętajmy, że nie był to tytuł wywalczony z nie wiadomo jak dużą przewagą. Dopisało też szczęście.

W podobne tony uderzał Dariusz Motała, kierownik poznańskiego zespołu w latach 2011-2015. – Dla nas obu to była pierwsza misja tego rodzaju. Byliśmy jak absolwenci, którzy zaraz po studiach otrzymali pracę na bardzo wysokim stanowisku. Brakowało doświadczenia w kluczowych momentach.

Wielu piłkarzy „Kolejorza”, zwłaszcza wychowanków, ze wszech miar pozytywnie wspomina wieloletnią współpracę z Rumakiem. Jeśli chodzi o relacje z bardziej doświadczonymi graczami, nie było aż tak kolorowo. Rumak nie potrafił się dogadać choćby z Siarhiejem Krywiecem czy Manuelem Arboledą. On został pierwszym trenerem Lecha i od razu miał pretensje do mnie. Od razu. Nie wiem, dlaczego. To on zaczął wysyłać mnie na ławkę. Pytałem go kilka razy: „trener, co ja ci zrobiłem? Powiedz mi”. Już na pierwszym treningu usłyszałem, że nie będę grał i mam szukać sobie zespołu – wyznał z żalem Kolumbijczyk.

Jak więc oceniać pierwszą przygodę Rumaka z Lechem: przez pryzmat tego, co w stolicy Wielkopolski zbudował, czy może jednak z naciskiem na to, co sknocił? Sam trener z pewnością zasugerowałby wariant numer jeden, ale z drugiej strony – wszyscy zwolnieni ze stanowiska szkoleniowcy w historii futbolu mogą w nieskończoność szermować argumentem w stylu: „gdybym został, to też bym wygrał”. Tego nie zweryfikujemy, a klęski z Żalgirisem, Stjarnanem czy Legią wydarzyły się naprawdę.

Szybki zjazd

– Czasem trzeba wysiąść z Mercedesa i podjechać do kolejnego tramwajem – mówił Rumak miesiąc po rozstaniu z Lechem, gdy zaakceptował ofertę Zawiszy Bydgoszcz. Nie zapunktował w ten sposób u sympatyków swojego nowego klubu, ale z drugiej strony fani Zawiszy we wrześniu 2014 roku mieli na głowie tyle zgryzot, że tę niezbyt fortunną wypowiedź Rumaka mogli nawet puścić mimo uszu.

Bydgoska ekipa przegrywała wówczas mecz za meczem, często w beznadziejnym stylu, żeby wspomnieć klęski z Górnikiem Łęczna (2:5) czy Piastem Gliwice. Rumakowi przyszło się zatem tym razem sprawdzić w roli strażaka. Początkowo szło mu nad wyraz marnie, po rundzie jesiennej Zawisza pozostawał bowiem kandydatem numer jeden do spadku z Ekstraklasy. Ale w trakcie przerwy w rozgrywkach Rumakowi udało się odmienić oblicze drużyny. Wiosną Zawisza spisywał się brawurowo i naprawdę niewiele zabrakło mu do utrzymania na najwyższym szczeblu. Co nie zmienia faktu, że koniec końców zespół z Bydgoszczy zleciał z ligi. Podczas gdy Skorża sięgał z Lechem po mistrzostwo, Rumak dopisywał sobie do CV degradację.

Podopieczni Rumaka stracili impet w grupie spadkowej, aczkolwiek trener wolał jednak podkreślać, że najbardziej zabrakło punktów pogubionych jesienią. – Zawisza miał duży impet przez dużą część wiosny – twierdził trener na łamach „Gazety Pomorskiej”. – W końcówce zespół grał na średnim poziomie, na który było go stać. Jeśli ktoś przeanalizuje dorobek po podziale punktów, to zajęliśmy ósme miejsce na 16 zespołów, a w grupie walczącej o utrzymanie zdobyliśmy dziewięć punktów, co jest czwartym wynikiem. Myślę, że to był wykładnik naszych możliwości, czyli zespołu który istnieje w tym kształcie tylko pięć miesięcy. Zabrakło nam punktów z jesieni. Gdybyśmy całą ligę zagrali tak jak wiosnę, to byśmy się spokojnie utrzymali i walczyli o ósemkę, bo taki był potencjał tego zespołu.

I znów – można się zastanawiać, jak potoczyłyby się losy Zawiszy, gdyby to Rumak przygotował go do rywalizacji w rundzie jesiennej. Zapewne wyszłoby to niebiesko-czarnym na zdrowie. Tylko czy można zdejmować ze szkoleniowca odpowiedzialność za spadek, skoro prowadził on zespół w trzydziestu meczach sezonu?

No chyba nie.

„Każda porażka w grze o utrzymanie to stąpanie po kruchym lodzie. Jako że tak istotny jest aspekt mentalny, czasem kwestia jednego meczu może zaważyć in minus. Dosłownie podciąć skrzydła”

Mariusz Rumak

W 1. lidze Rumak nie wytrzymał zbyt długo. Szybko poróżnił się z Radosławem Osuchem, właścicielem klubu, i czmychnął z Bydgoszczy. Obawiał się pewnie, że ugrzęźnie w drużynie, przed którą rysowały się już wówczas, delikatnie rzecz ujmując, niewesołe perspektywy.

Kiedy Zawisza wygrywał, mówiliśmy o autorskim projekcie trenera Rumaka. A jak przegrywał i spadł, to co? – wściekał się Osuch.

Wydaje mi się, że trener Rumak od początku nie chciał zostać w klubie po spadku – sądzi Kamil Drygas. – Miał wyższe cele, aspiracje, moim zdaniem to jest bardzo ambitny człowiek i chciał być w Ekstraklasie. Na pewno na początku było mu smutno, bo tę wiosnę mieliśmy bardzo dobrą i była spora nadzieja, że zostaniemy w lidze, a wtedy można było zrobić coś więcej. I, tak jak mówię, po tym spadku większość chciała odejść z Zawiszy, praktycznie wszyscy.

Po kilku miesiącach Rumak podjął się kolejnej akcji ratunkowej, tym razem w Śląsku Wrocław. Ta misja zakończyła się zresztą sukcesem, lecz w połowie kolejnej kampanii szkoleniowiec został zwolniony po paśmie dotkliwych klęsk poniesionych na finiszu rundy jesiennej.

W Zawiszy zabrakło czasu. Przebudowując zespół i dając mu określoną strukturę mentalną i sportową, mieliśmy mało meczów do punktowania. Jakbyśmy zliczyli drugą rundę, to bylibyśmy pewnie w pierwszej ósemce. Problem został zdiagnozowany wcześniej, ale nie mogliśmy zrobić ruchów jesienią, bo byliśmy po okienku transferowym. Mogliśmy z kimś rozwiązać kontrakt i w jego miejsce wziąć kogoś bez umowy, tak też robiliśmy, ale wiadomo, że tacy piłkarze wówczas są pod formą – tłumaczył po latach Rumak. – A Śląsk? Dostajesz jedno okienko, budujesz zespół w określony sposób i nie dostajesz drugiego. Jak mógłbym nie mieć żalu, że ktoś rezygnuje z twoich usług w trakcie trwania rywalizacji? Daj mi dokończyć albo przynajmniej rozmawiaj, że coś jest nie tak. Takiej rozmowy nie było: „nam się to nie podoba, proszę zrobić analizę, dlaczego tak jest i co się dzieje”. Tylko dyrektor sportowy mówił, że on rozumie sytuację i trenera by nie zwalniał.

“Gdyby runda miała jeszcze 10 meczów, 10 byśmy przegrali”, czyli o kryzysie w piłce

Łatwo dostrzec powtarzający się schemat – Rumakowi zawsze i wszędzie brakuje czasu.

Z Lecha, Śląska i później Odry zwolniono go za wcześnie, w Zawiszy zatrudniono za późno. Nie wspominamy nawet o epizodzie w Bruk-Bet Termalice Nieciecza, z którą związał się w lipcu 2017 roku, a już w połowie września „Słoniki” szukały kolejnego szkoleniowca. Rumak nie utrzymał też zbyt długo stanowiska selekcjonera reprezentacji Polski U-19, która przed trzema laty rozegrała pod jego wodzą zaledwie pięć oficjalnych meczów. Biało-czerwoni polegli w eliminacjach do mistrzostw Europy U-19, ale gdy chociaż tę przygodę próbowaliśmy jednoznacznie sklasyfikować jako jego trenerskie niepowodzenie, Rumak znów ostro zaprotestował.

A co pan wie o wynikach tej reprezentacji, poza tym, że skończyło się brakiem awansu na Euro? Orientuje się pan, ile treningów i zgrupowań odbyliśmy, ile meczów rozegraliśmy przed pierwszym meczem eliminacyjnym, jacy zawodnicy byli powoływani, gdzie teraz są ci zawodnicy czy chociażby w jaki sposób ta reprezentacji grała? Tu nie chodzi o szukanie usprawiedliwień, nigdy tego nie robiłem. Trzeba wiedzieć, jakie są cele reprezentacji U-19. Jeśli ktoś patrzy na nią tylko przez pryzmat wyników i awansów do kolejnych rund eliminacyjnych, to nie rozumie pracy w piłce młodzieżowej. Takie podejście gubi nas od wielu lat. Wynik powinno osiągać się tylko w sposób, który rozwinie zawodników. Rezultat to tylko jeden z celów reprezentacji U-19. Piłka młodzieżowa ma przede wszystkim służyć rozwojowi piłkarzy i budowaniu zawodników pod kątem przyszłości w pierwszej reprezentacji. Oznacza to narzucenie określonego sposobu pracy, określonego sposobu grania. Tutaj trzeba przysiąść, to trzeba analizować, zamiast skupiać się tylko na braku awansu do kolejnej rundy eliminacyjnej do Euro czy rozpatrywać moją pracę w kategoriach porażki. Zbyt płaskie pojmowanie bywa niebezpieczne i nie dąży do znalezienia istoty sprawy – grzmiał Rumak.

„Byłem bardzo rozczarowany nagłym zwolnieniem z reprezentacji U-19. To chyba rekord zwolnić trenera po pięciu meczach i ośmiu pełnych treningach. Do tego nikt nie podjął ze mną rozmowy”

Mariusz Rumak

Rodzi się zatem pytanie: czy Mariusz Rumak od przeszło dekady wciąż pechowo natrafia na swojej drodze na skandalicznie niecierpliwych przełożonych, czy może jednak nie docenia on, jak istotne są dla kibiców i działaczy bieżące rezultaty? Może za bardzo przywiązał się do ukutego za oceanem hasła „trust the process” i nieustannie spogląda w bardzo odległą przyszłość, podczas gdy rozlicza się go, siłą rzeczy, z tego co już jest, a nie z tego, co być może kiedyś się wydarzy?

„Zwolnienie po ośmiu treningach i pięciu meczach? To chyba rekord!”

Mariusz Pudzianowski, będący – jak powszechnie wiadomo – chodzącą skarbnicą ludowych mądrości i powiedzonek, skwitowałby zapewne tę kwestię starą jak świat rymowanką: indyk myślał o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścieli.

Nowa rzeczywistość

Jest to o tyle interesujące zagadnienie, że obecnie przed Rumakiem nikt raczej nie stawia w Lechu Poznań zadań, których realizacja miałaby trwać całymi latami. Sprawa wydaje się prosta jak budowa cepa: po przeciętnej rundzie jesiennej drużyna ze stolicy Wielkopolski znalazła się w okresie przejściowym, trzeba zatem dokończyć sezon z możliwie jak najlepszym wynikiem, a później szefostwo „Kolejorza” wskaże trenera, który otworzy nowy rozdział w historii klubu. Tym razem nikt nie wymaga od Rumaka, by ten – wzorem szachowych arcymistrzów – pieczołowicie planował pięć ruchów z wyprzedzeniem. Lech ma wrócić na zwycięską ścieżkę. Lech ma zapewnić sobie udział w kolejnej edycji europejskich pucharów, być może dorzucić do kolekcji jakieś trofeum. Krótko mówiąc – Lech ma odpalić.

Teraz, zaraz. A co będzie dalej, za rok, dwa lub pięć lat – to nie jest w tej chwili zmartwienie Rumaka.

Mimo że szkoleniowiec „Kolejorza” dał się poznać jako entuzjasta długofalowych projektów, te nietypowe dlań okoliczności – paradoksalnie – mogą mu pomóc. Są one bowiem szansą, by w stu procentach skupić się na futbolowej bieżączce. I to w zespole złożonym z naprawdę wysokiej klasy piłkarzy. Dla trenera, którego nazwiska od lat nikt o zdrowych zmysłach nie łączył z czołowymi ekipami Ekstraklasy, taka okazja do wskrzeszenia kariery jest niczym gwiazdka z nieba.

***

Tyrion Lannister, jeden z głównych bohaterów „Pieśni lodu i ognia”, który regularnie pakuje się w kłopoty wypowiadając o jedną złośliwą uwagę za dużo, w pewnym momencie przyznaje przed samym sobą, że własna niewyparzona gęba pewnego dnia przyniesie mu zgubę. Tymczasem szkoleniowiec Lecha zdążył już zapowiedzieć w rozmowie z klubowymi mediami: – Mamy osiemnaście rywalizacji i każdy z tych meczów musimy wygrać, nie możemy się pomylić. Pomyłką będzie dla nas remis.

Cóż, pewne przypadłości są najwyraźniej nieuleczalne – w przypadku Rumaka jest to zamiłowanie do składania publicznie buńczucznych deklaracji. Dotychczas przynosiły one Lechowi więcej szkód niż pożytku. Ale może wiosną 2024 roku Mariusz Rumak wreszcie pozna słodki smak triumfu?

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Ekstraklasa

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Komentarze

8 komentarzy

Loading...