Jeżeli o jakimś mieście na świecie można powiedzieć, że jego mieszkańcy widzieli już wszystko, to tym miastem jest Sarajewo. Równe czterdzieści lat temu obecna stolica Bośni i Hercegowiny spełniła pośmiertne marzenie Josipa Broz Tito i stała się centrum sportowego świata. Niecałą dekadę później zmieniła się w świadka mrocznej przepowiedni dyktatora. Sarajewo pokryły wówczas miny i pociski. Areny sportowych zmagań zamieniły się w zgliszcza, lub co gorsza cmentarze, a hala olimpijska pełniła nawet funkcję kostnicy. Dziś wszechobecne sarajewskie róże przypominają o traumie, którą przeżyli mieszkańcy stolicy Bośni. Ale równie mocna jest pamięć o igrzyskach. I pokazuje ona, jak Sarajewo wstało z kolan.
MIAŁO BYĆ SAPPORO
Dwa głosy. Tak niewielką przewagą nad Jugosławią dysponowali Japończycy, którzy do organizacji XIV zimowych igrzysk olimpijskich zgłosili Sapporo. To była bardzo solidna kandydatura. W dodatku sprawdzona. Sapporo organizowało bowiem igrzyska zaledwie 6 lat przed 80. sesją MKOl w Atenach, podczas którego rozstrzygały się losy miasta-gospodarza wspomnianej edycji ZIO z 1984 roku.
Lecz nadmierna zachłanność w promocji poprzez wydarzenia sportowe zgubiła kandydatury z Kraju Kwitnącej Wiśni. Poza Sapporo, Japończycy mieli ambicję zorganizować także letnią edycję Igrzysk w 1988 w Nagoi.* Członkowie Komitetu odpowiedzialni za wybór miasta stwierdzili, że wprawdzie Japonia poradziłaby sobie z organizacją takich imprez, ale nie chcieli doprowadzić do sytuacji w której międzynarodowe wydarzenia będą zbyt często odbywały się w tym samym kraju.
I tak później Nagoję w wyścigu po letnie IO pokonał Seul. Z kolei w kwestii zorganizowania zimowych igrzysk Anno Domini 1984 coraz przychylniejszym okiem spoglądano na Sarajewo. W pierwszej turze Sapporo zyskało 33 głosy delegatów MKOl, z kolei Sarajewo – 31. Ale japońska kandydatura nie osiągnęła bezwzględnej większości głosów, gdyż 10 zebrało trzecie miasto – Goeteborg. Przekonanie tych dziesięciu delegatów stanowiło klucz do zwycięstwa. Ostatecznie większość z nich poparła nowy kierunek. Wówczas rewolucyjny, bowiem igrzyska w Sarajewie miały zostać pierwszą zimową edycją tej imprezy w państwie komunistycznym. I aż do 2022 roku i ZIO w Pekinie – jedyną.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
MARZENIE DYKTATORA
Warto podkreślić, że Jugosławia rządzona przez Tito mocno wyróżniała się na tle innych komunistycznych państw Europy. Podczas II wojny światowej dowodzeni przez późniejszego dyktatora partyzanci wywalczyli niepodległość tylko przy niewielkiej pomocy Armii Czerwonej. Jednak to oddziały Tito prędko opanowały prawie cały kraj, a on sam został bohaterem narodowym i utworzył rząd. Taki scenariusz był nie w smak Józefowi Stalinowi. Macki Związku Radzieckiego jeszcze przez kilka lat próbowały oplątać wielonarodowy bałkański kraj, a towarzysz Wissarionowicz Dżugaszwili kilkukrotnie wysyłał na teren Jugosławii swoich szpiegów, by ci sprzątnęli Tito. Po kolejnym takim incydencie bałkański wódz zdecydował się wysłać Stalinowi telegram o następującej treści:
Przestańcie wysyłać ludzi, żeby mnie zabili! Złapaliśmy już pięciu, jednego z bombą, drugiego z karabinem… Jeśli nie przestaniecie wysyłać zabójców, ja wyślę do Moskwy jednego i na pewno nie będę musiał wysłać następnych.
Po tej wiadomości do przywódcy ZSRR, zamachy na Tito ustały, a ojciec Jugosławii rządził krajem aż do 1980 roku. Zdołał więc zostać jeszcze głównym inicjatorem idei o bałkańskich igrzyskach.
Josip Broz Tito w 1971 roku. Fot. Wikimedia
Między innymi ze względu na umiejętne lawirowanie pomiędzy imperialistycznym Zachodem a komunistycznym Wschodem, Jugosławii udało się dopiąć swego i sprowadzić tę imprezę do Sarajewa. Wspomnieliśmy już o tym, jakie minusy miała kandydatura japońskiego Sapporo, ale warto pochylić się też nad Goeteborgiem. Opcja szwedzka była bardzo kosztowna – także ze względu na znaczne rozproszenie poszczególnych aren sportowych zmagań. Położone w Górach Dynarskich Sarajewo przedstawiło projekt igrzysk w których każde wydarzenie zostało zorganizowane w promieniu 25 kilometrów.
Na czele całego projektu i Komitetu Organizacyjnego stanął zaś Branko Mikulić. I owszem, igrzyska zapowiedziano na względnie tanie. Ale chyba nie musimy was przekonywać, że w przypadku takich imprez i tak wciąż mowa o ogromnych kwotach. W przypadku Sarajewa było to około 177 milionów dolarów. Blisko połowa tej kwoty została przeznaczona na infrastrukturę. W Sarajewie powstała hala Zetra, stworzono stoki narciarskie, tor bobslejowy, tory do łyżwiarstwa szybkiego, lodowisko, centrum prasowe czy skocznie narciarskie. Te ostatnie pochłonęły około 3,5 miliona dolarów, co na przełomie lat 70. i 80. było naprawdę sporą kwotą.
Spośród wymienionych inwestycji, kompleks skoczni był najtańszym projektem. A przecież do wydatków na obiekty sportowe doszły także te na infrastrukturę drogową, rozbudowę lotniska czy modernizację dworca kolejowego.
IGRZYSKA BEZ BOJKOTU
Odpowiednie lawirowanie pomiędzy Wschodem a Zachodem zapewniło XIV edycji igrzysk sukces. Według oficjalnego raportu, wydarzenie finansowo wyszło na plus, zarabiając jakieś 26 milionów dolarów. Duża w tym zasługa także zachodnich firm, które w wielu przypadkach odpowiadały za przeprowadzane inwestycje.
Polityka prowadzona przez Jugosławię spowodowała, że igrzysk w Sarajewie nie dotknął bojkot. Przypomnijmy tylko, że taki los spotkał letnie igrzyska olimpijskie w Moskwie. Do stolicy ZSRR nie pojechała większość państw zachodniej Europy a także Stany Zjednoczone. To wpłynęło na międzynarodowe zainteresowanie wydarzeniem, które okazało się finansową katastrofą. Cztery lata później państwa bloku wschodniego odwdzięczyły się Zachodowi, bojkotując igrzyska w Los Angeles. Znamienne, że akurat Jugosławia była krajem socjalistycznym, który wziął udział w amerykańskich igrzyskach, co też pokazywało jej niezależność od Związku Radzieckiego.
Zanim jednak przejdziemy do tego, co działo się na arenach zmagań, wspomnijmy o jeszcze jednym bohaterze igrzysk w Sarajewie, który na lata zapisał się w pamięci fanów. Został nim wilk Vućko, oficjalna maskotka imprezy. Za jej wygląd odpowiadał malarz Jože Trobec, a głosu temu pociesznemu zwierzakowi użyczył znany piosenkarz Zdravko Čolić (współpracował między innymi z Goranem Bregoviciem). To właśnie dźwięczny okrzyk „Sarajewo!”, wydawany przez Vućkę na początku transmisji sportowych zmagań, zapadł w pamięci tysiącom widzów. Z kolei animacje przywodziły na myśl postaci Kojota ze Zwariowanych melodii czy Wilka z tytułowego Wilka i Zająca. Wszystko to spowodowało, że Vućko stał się kultową maskotką, dziś uznawaną za jedną z najlepszych w historii igrzysk. Jako ciekawostkę dodajmy, że pluszaki tego pociesznego wilczka były produkowane przez Spółdzielnię Pracy „MIŚ” w Siedlcach.
ZLOT CIEKAWYCH REPREZENTACJI
Dobra, teraz już będzie o sporcie… jednak jeszcze nie o najważniejszych wydarzeniach. Musicie bowiem wiedzieć, że igrzyska w Sarajewie po latach możemy uznać za imprezę w której uczestniczyło sporo dziwacznych reprezentacji. Debiutowały na nich takie kraje jak Egipt, Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Monako, Portoryko czy Senegal. Historie niektórych reprezentantów tych krajów nadają się na film.
Na przykład Jamil El-Reedy – jedyny jak do tej pory reprezentant Egiptu na ZIO – podobno podczas przygotowań posłuchał rady swojego ojca i na czterdzieści dni udał się do jednej z jaskiń na egipskiej pustyni. El-Reedy wychowywał się w USA, więc taki kontakt miał przygotować go do godnego reprezentowania kraju przodów. Nie za bardzo mu to pomogło na stoku, bowiem w zjeździe Egipcjanin uzyskał ostatni czas, w slalomie był przedostatni, a giganta nie ukończył.
Ciekawym przypadkiem był też Hubertus Rudolph von Hohenlohe-Langenburg. Hubertus był arystokratą, dzięki któremu po ponad 56 latach na zimowe igrzyska powrócił… Meksyk. Udział w igrzyskach był jego fanaberią, ale hej, przynajmniej założył Meksykańską Federację Narciarską, usilnie propagując ten sport w kraju Azteków. I to bardzo usilnie, bowiem na olimpijskim stoku wystąpił ostatni raz w 2014 roku w Soczi.
Hubertus Rudolph von Hohenlohe-Langenburg podczas igrzysk olimpijskich w Soczi w 2014 roku.
Nie tylko meksykański arystokrata występował w Sarajewie jako ojciec-założyciel krajowego związku narciarskiego. Taki sam status posiadali także Arturo Kinch z Kostaryki i Lamine Gueye z Senegalu. Tak, tego kraju w Afryce, gdzie obecnie temperatura wynosi jakieś 30 stopni Celsjusza. Trudno dziwić się, że FIS potraktował jego pierwszy telefon jak żart, więc Gueye napisał statut Senegalskiego Związku Narciarskiego, wysłał go do FIS oraz krajowych władz i tak spełnił marzenie o występie na igrzyskach. Tym samym stał się pierwszym czarnoskórym zawodnikiem z Afryki, który pojawił się na tej imprezie.
Takich postaci w Sarajewie było więcej. Poza już wymienionymi, swoje kadry wysłały także takie zimowe potęgi jak Cypr, Liban czy Boliwia.
“TO BYŁA KLĘSKA!”
Wydarzenie sprzed czterdziestu lat wykreowało także niezapomniane momenty sportowe. I tym razem nie chodzi nam o egzotycznych przedstawicieli z krajów, w których zima właściwie nie występuje.
Klasyfikację medalową zwyciężyły państwa bloku wschodniego. Sportowcy ze Związku Radzieckiego zgarnęli najwięcej medali, bo 25, lecz w zestawieniu przegrali z olimpijczykami z NRD. Niemcy wprawdzie łącznie wywalczyli 1 krążek mniej, ale za to zdobyli aż 9 złotych – o 3 więcej od reprezentantów ZSRR. Jak zwykle jednym z najmocniejszych punktów Niemców były zmagania w bobslejach i saneczkarstwie, które dały im aż 8 medali. Jeszcze lepiej NRD poradziło sobie w łyżwiarstwie szybkim kobiet. Panczenistki z tego kraju zgarnęły aż 9 z 12 możliwych medali – w tym wszystkie złote i srebrne.
W łyżwiarstwie figurowym prawdziwą furorę zrobiła brytyjska para Jayne Torvill i Christopher Dean, która w konkursie par tanecznych wykonała układ do Boléro Ravela. Podobno ich pokaz oglądało aż 20 milionów widzów w Wielkiej Brytanii. I żaden z nich nie mógł żałować tej chwili, bowiem Torvill i Dean jako pierwsza para w historii łyżwiarstwa figurowego otrzymali najwyższe noty od wszystkich dziewięciu sędziów.
Na położonych na Bjelašnica trasach narciarstwa alpejskiego – poza tym, że można było spotkać tam ludzi z niecodziennych krajów – rządzili Szwajcarzy i Amerykanie. Hokej na lodzie padł łupem zawodników ZSRR. Biegi narciarskie, które wówczas przeżywały rewolucję, bowiem spopularyzowała się technika łyżwowa, to dominacja Finlandii i mocna Szwecja.
My jednak chcielibyśmy bardziej skupić się na sporcie zimowym najbliższym Polakom, czyli skokach narciarskich. Tam bowiem, na skoczniach położonych na masywie górskim Igman w szranki o olimpijskie złoto stanęli giganci tego sportu: Matti Nykanen i Jens Weissflog. 20-letni Fin już wcześniej wygrywał Puchar Świata, ale i genialny Niemiec w sezonie 1983/1984 był w niesamowitej formie. Ostatecznie pokonał Nykanena o zaledwie 1,2 punktu na skoczni normalnej. Za to Fin zrewanżował się mu kilka dni później na dużym obiekcie, gdzie zwyciężył z przewagą aż 17,5 oczka.
Jeżeli jednak skoków nie oglądacie od wczoraj, to pamiętacie pewnie jeden ze słynnych komentarzy emerytowanego już Włodzimierza Szaranowicza: – W 1984 roku na igrzyskach olimpijskich w Sarajewie byłem jedynym reporterem, który podszedł do przegranego Ulagi. To była klęska! Kilkanaście tysięcy ludzi po nieudanym skoku Ulagi opuściło skocznię.
Primoż Ulaga był wielką nadzieją gospodarzy na medal na igrzyskach. A byłby to pierwszy krążek wywalczony przez Jugosławię w historii zimowej edycji tej imprezy. I tu uwaga – wprawdzie na kanale YouTube TVP Sport znajduje się skrót konkursu olimpijskiego z dużej skoczni w Sarajewie, podpisany słowami „Przegrany Ulaga…”, ale panu Włodzimierzowi chodziło o konkurs na skoczni normalnej K-90. Wówczas w pierwszej serii Ulaga oddał katastrofalny skok w którym wylądował na zaledwie 59,5 metra, przez co sklasyfikowany był na ostatnim miejscu (a cały konkurs zakończył na przedostatniej pozycji). Więc istotnie, to była klęska.
Na pocieszenie gospodarzom pozostał fakt, że i tak dopięli swego i we własnym kraju zobaczyli medal reprezentanta Jugosławii. Dokonał tego Jure Franko, który zajął drugie miejsce w slalomie gigancie. Ulaga zaś na swój medal musiał poczekać jeszcze cztery lata, do igrzysk w Calgary, kiedy to wywalczył srebro w drużynie.
A jak w Sarajewie poradzili sobie Polacy? Cóż, w zasadzie jak zwykle w tamtym okresie. Zimowe igrzyska olimpijskie nigdy nie obfitowały w polskie krążki. Dopiero w XXI wieku Polacy zaczęli regularnie przywozić z nich jakąkolwiek zdobycz. Wcześniej były to zwykle puste przeloty. I tak też było w Sarajewie. Z godnych pochwały występów należy wymienić jednak Erwinę Ryś-Ferens, która w łyżwiarstwie szybkim na trzech dystansach – 500, 1000 i 1500 metrów – kończyła zawody w czołowej dziesiątce. Najwyższe miejsce, piąte, osiągnęła na ostatnim z wymienionych. W narciarstwie alpejskim szósta w slalomie była Małgorzata Tlałka. Z kolei na normalnej skoczni olimpijskiej dobrze spisał się Piotr Fijas, który w dzień klęski Primoża Ulagi wywalczył siódmą lokatę.
Piotr Fijas podczas igrzysk olimpijskich w Sarajewie.
Cóż, chociaż tyle, że każdy z 22 polskich sportowców otrzymał niezłą jak na tamte czasy gratyfikację finansową. Ta wynosiła 200 dolarów, co był kwotą znacznie większą niż podczas poprzednich ZIO.
KOSZMAR WOJNY
– Gdybyście zobaczyli, co widzę w przyszłości w Jugosławii, przestraszylibyście się – miał w 1971 roku powiedzieć Josip Broz Tito do Mirko Tepavaća, ówczesnego ministra spraw zagranicznych kraju.
Co konkretnie miał na myśli dyktator? To pozostanie jego grobową tajemnicą. Jednak niewykluczone, że już wtedy przewidywał, jak może wyglądać rozpad kraju, który sam zbudował. Bez mała był jego ojcem i to uwielbianym przez wszystkich po dzień dzisiejszy. Autor tego artykułu, który miał okazję odwiedzić Bałkany, przekonał się o tym na własne oczy. To doprawdy dziwaczne uczucie, że koszulkę z Josipem czy kubek z jego podobizną i hasłem „a ti to kavo pijeś?”, można kupić zarówno w Chorwacji, jak i Serbii – choć oba kraje nie pałają do siebie sympatią. Że uwielbiali go i muzułmańscy Boszniacy, i Czarnogórcy, którzy uznali go za czwartą najważniejszą osobę w historii ich kraju.
– Zastanówcie się dobrze, drodzy bracia i siostry, a zobaczycie, że znajdowalibyśmy się w stanie straszliwego chaosu, w bratobójczej wojnie w kraju, który nie byłby już Jugosławią, ale byłby jedynie grupą drobnych państw, które walczą między sobą i niszczą się nawzajem. Ale nasi ludzie nie chcą, aby tak się stało – to z kolei słowa Tito cytowane w jego biografii autorstwa Jaspera Ridleya.
Tak, bez wątpienia można powiedzieć, że dyktator przeczuwał narastające napięcia i konflikty na tle narodowościowym oraz religijnym w kraju. Ciekawe czy wiedział też, że to on jest głównym spoiwem wszystkich narodów Jugosławii. Kiedy zmarł, napięcia zaczęły narastać w zastraszającym tempie. Jeszcze bardziej przyspieszył je rozpad Związku Radzieckiego, zwiastujący początek nowego rozdziału w dziejach Europy.
Jugosławia owe zmiany rozpoczęła od przelania krwi. Zaczęło się od czerwca 1991 roku i wojny dziesięciodniowej, zakończonej utrzymaniem niepodległości Słowenii. Chwilę później wojna wybuchła także w Chorwacji, na terenach której mieszkało wielu Serbów. Jednak największym tyglem narodowościowym była Bośnia i Hercegowina, gdyż w granicach tego państwa znajdowało się 41% Boszniaków, 31% Serbów oraz 17% Chorwatów. Podobnie jak w Chorwacji, tak i w Bośni pokaźna mniejszość serbska zbojkotowała referendum niepodległościowe. Niedługo po proklamowaniu niepodległości Serbowie zaatakowali Bośnię i rozpoczęli oblężenie Sarajewa, które trwało aż 3,5 roku. Wojna w Bośni i Hercegowinie uznawana jest za najbardziej krwawy konflikt zbrojny w Europie od II wojny światowej. A Sarajewo było jego epicentrum.
Miasto, które niecałą dekadę wcześniej gościło wydarzenie będące symbolem pokoju, w pierwszej połowie lat 90. zostało niemalże zrównane z ziemią. Z czasem Serbowie opanowali góry Igman i Bjelaśnica – te same, na zboczach których odbywały się zmagania olimpijskie – całkowicie odcinając miasto. Nie sposób zliczyć tego, ile pocisków w tym czasie spadło na głowy mieszkańców Sarajewa. Średnio miasto było bowiem ostrzeliwane 329 razy dziennie.
Ostatecznie z Sarajewa zostały zgliszcza, a każdy wolny skrawek zieleni zamieniano w cmentarz. Taki też powstał obok stadionu olimpijskiego i hali. Ta ostatnia także miała swój udział w kolejnych pochówkach. Po zbombardowaniu, władze zdecydowały się wykorzystać drewniane krzesełka hali i przerabiać je na trumny. Z kolei piwnice oraz główny hol zamieniono na kostnicę. Kolejny obiekt, Skenderija, który przekształcono na centrum prasowe, po prostu spłonął po kolejnym ostrzale.
Teren dawnego kompleksu olimpijskiego w 1995 roku zamienił się w cmentarz. W tle hala Zetra. Fot. Wikimedia
Tor saneczkarsko-bobslejowy stał się jedną z pozycji artyleryjskich bośniackich Serbów. Z tego względu automatycznie stał się też celem do ostrzału przez armię Bośni. Kompleks skoczni Igman pełnił zaś rolę strefy buforowej, zatem był miejscem ciężkich walk. Później wojska Bośni i Hercegowiny wykonywały na ich terenie egzekucje.
Oblężenie Sarajewa pochłonęło ponad 11 tysięcy ofiar. Kolejne 56 tysięcy zostało rannych. Jedna czwarta budynków w mieście nie nadawała się już do użytku i została sklasyfikowana jako poważnie uszkodzona. Ponad 60% zabudowań sklasyfikowano jako częściowo zniszczone. Ulice zaś zalały się sarajewskimi różami – masą żywicy zmieszaną z czerwoną farbą. Tak zdecydowano się oznaczać miejsca wybuchów, w których bomby zabiły co najmniej trzy osoby.
SARAJEWO WSTAJE Z KOLAN
Dziś mija równe czterdzieści lat od rozpoczęcia najpiękniejszego epizodu w najnowszej historii stolicy Bośni. Wydarzenia, z którego mieszkańcy Sarajewa są autentycznie dumni. Choć przecież wielu z nich nie ma prawa go pamiętać, bo nie było ich wtedy nawet na świecie. Przypomina im o tym olimpijski tor bobslejowy – monumentalna konstrukcja, będąca od dawna rajem dla graficiarzy.
Mówi o tym kompleks skoczni narciarskich. Niegdyś miejsce będące świadkiem dramatu Primoża Ulagi. A parę lat później – znacznie bardziej wstrząsających wydarzeń.
Skocznie w Sarajewie w 2015 roku. Fotografia główna przedstawia je w 2023 roku, zatem jak widzicie, ich stan przez kilka lat nie uległ zmianie.
Bo niestety, bardziej niż igrzyska, mieszkańcy Sarajewa pamiętają huk artylerii, kolejne strzały oddawane w Alei Snajperów, zniszczone domy i umierających bliskich. Pamiętają okropieństwo wojny. Choć i z niego stolica Bośni powoli się otrząsa.
Oczywiście wydarzenia sprzed trzydziestu lat zostaną w tej ziemi na zawsze. Ich nie da się wymazać. Ale mieszkańcy Sarajewa chcą patrzeć w przyszłość. W 1997 roku rozpoczęto odbudowę dawniejszej Hali Olimpijskie Zetra. W tym samym roku na Stadionie Olimpijskim Kosevo mszę dla pięćdziesięciu tysięcy wiernych odprawił papież Jan Paweł II. Kilka miesięcy później na tym obiekcie koncert zagrał zespół U2. To był znak, że Sarajewo wstaje z kolan. Chce być częścią Europy i otrzymuje z tego względu masę wsparcia. Stadion także doczekał się renowacji.
Dziś stolica Bośni jest ciekawym kierunkiem turystycznym. Miejscem, w którym traumatyczną przeszłość widać na każdym rogu, w każdej ostrzelanej kamienicy. Ale zarazem wciąż to wielokulturowy tygiel. W końcu mieszka w nim 80% Boszniaków, ale 10% stanowią inne narodowości, a poza nimi są tu też Chorwaci czy Serbowie. Miasto graniczy z Republiką Serbską (nie mylić z Serbią!) – czyli jedną z dwóch części składowych Bośni i Hercegowiny, posiadającą sporą autonomię. Owa granica przebiega między innymi przez teren dawnej wioski olimpijskiej.
W 2010 roku padł nawet pomysł, by Sarajewo ponownie zorganizowało zimowe igrzyska olimpijskie. I chociaż nic z tych planów nie wyszło, to świadczyły one o chęci nawiązania do dawnych, ale dobrych czasów. Z kolei w 2014 roku, na trzydziestolecie igrzysk, do hali Zetra powrócili Jayne Torvill i Christopher Dean. Brytyjska para w związku z rocznicą ponownie wykonała swój słynny taniec do Bolero.
– To dla nas zaszczyt powrócić w miejsce, w którym nasze życie zmieniło się tak diametralnie. Występ w tym miejscu po 30 latach był wielkim emocjonalnym przeżyciem – mówił Dean.
Tak jak zaszczytem dla mieszkańców Sarajewa było ponowne oglądanie ich występu. W 2019 roku stolica Bośni otrzymała niewielką namiastkę dawnej sportowej świetności, kiedy zorganizowała Zimowy Olimpijski Festiwal Młodzieży Europy.
Wydawać by się mogło, że to niewiele. Że mówiąc kolokwialnie, nie ma się tu czym podniecać. Ot impreza, którą z miejsca mogłoby udźwignąć setki miejsc na Starym Kontynencie. Jednak stanowiła ona kolejny z wielu kroczków ku zmianie myślenia o Sarajewnie. Pokazała światu, że stolica Bośni nie ma do zaoferowania wyłącznie traumy związanej z wojną. Że też może być pięknym miejscem, z którego mieszkańcy chcą być dumni.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
*Dopiero w latach 90. postanowiono rozdzielić letnie i zimowe igrzyska olimpijskie tak, by wydarzenia następowały po sobie naprzemiennie co dwa lata.
Czytaj też: