Ponad 12 punktów przewagi nad drugim zawodnikiem w stawce. Prawie 20 nad czwartym. W takiej sytuacji znajdował się dziś Aleksander Zniszczoł. Polak miał niepowtarzalną szansę, aby sprawić sensację. Odnieść życiowy sukces i zapisać się w historii polskich skoków. Ale niestety: w drugiej serii niedzielnych zawodów w Willingen spadł z najwyższego na ósme miejsce. I razem z nami wszystkimi mógł tylko załamać ręce.
Na początku odhaczmy to, co odhaczyć musimy, czyli słaby występ Polaków w kwalifikacjach. Aż dwóch naszych zawodników nie znalazło się bowiem w pięćdziesiątce (Piotr Żyła i Paweł Wąsek). Piszemy “aż”, bo jednak o awans walczyło łącznie… 59 skoczków. Polski duet znalazł się zatem w niewielkim i niechlubnym gronie.
No ale dobra – potem wystartował konkurs. I doszło do rzeczy niebywałej. Nie chodziło nawet o to, że Aleksander Zniszczoł skoczył 146 metrów. Bo wiedzieliśmy, że na taką odległość go stać. Zdumiewające było natomiast, że Polakowi odjęto przy tym zaledwie 12.8 punktu. Kiedy większość zawodników latała przy – w teorii – znacznie lepszych warunkach. I lądowała znacznie… bliżej.
Aż trudno było to wytłumaczyć. Skoczkowie, którzy po swojej próbie tracili mniej niż 20 oczek do Polaka, mogli powiedzieć, że spisali się… znakomicie. Ostatecznie do Olka nie zbliżył się zresztą nikt. Drugi najlepszy po pierwszej serii był Ryoyu Kobayashi, który po skoku wynoszącym 144.5 metra, miał do 29-latka z Polski “zaledwie” 12.4 punktów straty.
Tak, to raczej nie był sprawiedliwy konkurs. Chyba, że założymy, że nasz zawodnik popisał się zdecydowanie, ale to zdecydowanie najlepszym skokiem w swoim życiu. A cała reszta jakoś nie dojechała. No ale też nie mieliśmy prawa narzekać: bo Zniszczoła dzieliła jedna próba od wielkiego sukcesu.
Dopóki jednak nie nadeszła druga seria, nie mogliśmy mówić “hop”. Szczególnie że w Willingen (co już widzieliśmy wczoraj) da się odrabiać spore straty. Czekaliśmy zatem na to, że Zniszczoł zdoła odeprzeć atak Kobayashiego i spółki.
Ale niestety, nie był tego nawet bliski. Japończyk zanotował w drugiej serii 146 metrów. Andreas Wellinger był jeszcze lepszy, bo wykręcił 149 metrów i wyprzedził trzykrotnego triumfatora Turnieju Czterech Skoczni. A Olek nie tylko skoczył zaledwie 130.5 metra, ale kompletnie zepsuł lądowanie, chcąc jak najbardziej wydłużyć swoją próbę. I mimo sporej przewagi nad resztą stawki spadł na ósmą lokatę. Czyli wyrównał swoją życiówkę z soboty.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Cóż, to spore rozczarowanie. Bo Polak miał niesamowitą, idealną okazję, aby po raz pierwszy w karierze stanąć na podium. A kiedy kolejna podobna nadejdzie? Być może niedługo, skoro Zniszczoł faktycznie jest w świetnej formie. Ale nie ma co ukrywać: dzisiaj raczej łatwo nie zaśnie.
Fot. Newspix.pl