Johann Andre Forfang odpalił petardę w drugiej serii i ustanowił nowy, fantastyczny rekord skoczni. Aleksander Zniszczoł – jako pierwszy Polak w tym sezonie – skończył konkurs Pucharu Świata w “10”. I fajnie, ale jednak cały obraz rywalizacji w Willingen, jaki dziś zobaczyliśmy, był taki, że trudno nazwać ten konkurs poważnym. Wiało, padało, tory się zapychały, a faworyci w pierwszej serii po prostu niewiele mogli z tym zrobić.
Wystarczy zresztą spojrzeć na rezultaty na półmetku rywalizacji. To że Kamil Stoch czy Piotr Żyła zawalili swoje skoki co prawda specjalnie nas nie zaskakuje – choć 106.5 metra tego drugiego to wręcz kompromitacja, gorszy był tylko Witalij Kaliniczenko z Ukrainy – jednak już skoczkowie z zagranicy wyraźnie pokazywali, że co jak co, ale przy tej pogodzie, a zwłaszcza deszczu, który naturalnym torom zawsze sprawia problemy, łatwo odlecieć nie będzie.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
I tak na prowadzeniu po skokach 50 zawodników był Antti Aalto. Fin to sympatyczny gość, swoje potrafi, ale nie ukrywajmy – na co dzień to przeciętniak. Trzecie miejsce z kolei zajmował Aleksander Zniszczoł, który ostatnio się rozkręca, jednak jego obecność w pobliżu podium normą jak na razie nie jest. I w tym składzie na pudle zgadzał się jedynie Johann Andre Forfang, który cały weekend w Willingen ma na razie znakomity. A dalej?
No tam też było zabawnie.
Andreas Wellinger co prawda jakoś sobie poradził (był 7.), ale już na przykład Ryoyu Kobayashi wylądował na 15. miejscu, Pius Paschke był 24., Marius Lindvik o kolejne dwie pozycje niżej, a Jan Hoerl wszedł do drugiej serii jako 29. zawodnik. Mimo tego największym “hitem” pierwszej serii okazał się skok Stefana Krafta, najlepszego zawodnika tej zimy, który na pogodowo-torowej loterii wylosował fatalny moment i odlecieć nie mógł. W efekcie był 39., a do drugiej serii cudem wpuścił… Dawida Kubackiego. Zresztą razem z Austriakiem odpadli też choćby Karl Geiger (33.) czy Timi Zajc (47., tuż przed Żyłą).
Generalnie – może i było ciekawie, ale z równą rywalizacją wiele wspólnego to nie miało. Na szczęście w drugiej serii warunki się nieco unormowały, z czego skorzystał zresztą Kubacki, który zaliczył awans o siedem pozycji. Jeszcze bardziej zaimponował “wzlotem” choćby Ryoyu Kobayashi, który z piętnastego miejsca wskoczył na drugi stopień podium, a Jan Hoerl ostatecznie skończył dwunasty. Innymi słowy: sytuacja się normowała. I niestety, ostatecznie odbiło się to i na nas. Bo Aleksander Zniszczoł w trudnych warunkach osiągnął całkiem niezłe 130 metrów, ale wobec dalekich skoków rywali spadł o pięć miejsc, na ósmą lokatę.
Przy czym to ósme miejsce i tak wypada docenić, tak wysoko w tym sezonie nie był jeszcze żaden Polak (nie licząc Piotra Żyły w czasie mistrzostw świata w lotach), do tego to nie wynik przypadku – forma Zniszczoła faktycznie rośnie i to on w ostatnim czasie jest najregularniejszym z naszych skoczków, ba, wyrasta na lidera kadry, na co przed sezonem nie postawiłby nikt. Taka jest jednak prawda i kto wie, czy Olek jeszcze nas w tym sezonie pozytywnie nie zaskoczył.
Dziś za to – w drugiej serii – wszystko zaskoczyło Johannowi Andre Forfangowi. Norweg huknął 155.5 metra, co stanowi nowy rekord skoczni. Do tej pory rekordzistą obiektu był… Klemens Murańka, który trzy lata temu osiągnął 153 metry. Ten wynik zresztą już wczoraj Forfang wyrównał, a dziś nie pozostawił wątpliwości co do tego, że przyjechał na niemiecki obiekt w wielkiej, wybitnej formie. A że swój skok wylądował stosunkowo spokojnie, to kto wie, czy jutro – o ile pogoda pozwoli – nie pokusi się o poprawkę.
Co naturalne, to Forfang wygrał konkurs i to jego pierwsze podium od… rywalizacji w Niżnym Tagile w 2018 roku! Drugi był Ryoyu Kobayashi, a trzeci Kristoffer Eriksen Sundal, który nigdy wcześniej nie stał na podium zawodów Pucharu Świata. Antti Aalto, lider po pierwszej serii, nie podołał presji i warunkom, ostatecznie wypadł nawet z czołowej “10”.
Fot. Newspix