Reklama

Życiowy sukces. Magdalena Fręch w IV rundzie Australian Open!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

19 stycznia 2024, 08:26 • 6 min czytania 8 komentarzy

Dwie godziny i 50 minut. To czas spędzony na walce ze sobą – to dla zawodniczek na korcie – i na walce ze snem – to dla nas, oglądających to spotkanie wczesnym rankiem. Opłacało się jednak nie spać, bo Magda Fręch dokonała rzeczy historycznej dla swojej kariery. Po raz pierwszy awansowała do IV rundy turnieju wielkoszlemowego po tym, jak w trzech setach pokonała Anastasiję Zacharową: 4:6, 7:5, 6:4. 

Życiowy sukces. Magdalena Fręch w IV rundzie Australian Open!

Spis treści

  1. Debiutantka
  2. Maraton
  3. Sukces

Debiutantka

Magdalena Fręch w teorii najtrudniejszej sztuki na wczesnym etapie Australian Open dokonała w poprzedniej rundzie, gdy w wielkim stylu pokonała rozstawioną z “16” Caroline Garcię. To nie tylko dało Polce pierwszy w jej karierze awans do III rundy Australian Open (a drugi w turniejach wielkoszlemowych w ogóle, po Wimbledonie 2022), ale też było pierwszym zwycięstwem nad tenisistką z TOP 20 rankingu. Fręch grała znakomite spotkanie, w którym pokazała wszystkie swoje atuty – opanowanie, spryt, umiejętność zmiany kierunku, rozrzucenia rywalki, utrzymania piłki w korcie.

Dziś miała powalczyć o to, by po raz pierwszy w karierze zagrać jeszcze dalej – w IV rundzie jednego z największych turniejów.

Szansa była ogromna. Po drugiej stronie siatki stanęła bowiem 190. w rankingu WTA Anastasija Zacharowa, 22-letnia Rosjanka bez wielkich sukcesów w głównym tourze. Ba, właściwie można by napisać, że bez rozegranych meczów. W całym zeszłym sezonie na poziomie WTA (nie licząc kwalifikacji) zagrała ledwie dwa spotkania, oba w turnieju w Hua Hin, rozgrywanym na przełomie stycznia i lutego. W imprezach wielkoszlemowych ani razu nie weszła za to do głównej drabinki, zresztą do tegorocznego Australian Open nie udało jej się to ani razu w karierze.

Reklama

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Rosjanka miała jednak i swoje atuty: niezły serwis, umiejętność gry szybką, agresywną piłką, dobre przygotowanie fizyczne, szybkość, a do tego naprawdę solidną grę w defensywie, której jednak przesadnie często w Australii pokazywać na razie nie musiała. Najtrudniejszy mecz rozegrała do tej pory w kwalifikacjach z Rebeccą Peterson, którą ograła w trzech setach. Tyle też zajęło jej pokonanie Julii Putincewej w pierwszej rundzie, gdy po przegraniu otwierającego seta, w dwóch kolejnych była zdecydowanie lepsza od bardziej renomowanej rywalki. W drugim meczu głównego turnieju rozniosła za to Kaję Juvan, 6:1 6:1. To było spotkanie, w którym Anastasiji w kort wpadało dosłownie wszystko, zdawała się nie do pokonania.

Nam pozostało liczyć, że dziś nie zagra na takim poziomie, za to Magda Fręch pokaże raz jeszcze formę ze spotkania z Caroline Garcią.

Maraton

Już od pierwszych piłek spotkania jasnym stało się, że nie będzie to krótki mecz. Obie tenisistki pokazywały, że potrafią grać dłuższe wymiany. Magda Fręch imponowała pracą za linią końcową kortu, z kolei jej rywalka kątami, jakie potrafiła generować, i odwagą w swojej grze. Zacharowa, która nigdy wcześniej nie grała czy to na takim korcie, czy w takim turnieju, w ogóle nie wydawała się podenerwowana sytuacją. Ba, szła po swoje, grała odważnie, raz po raz atakowała zagrania Polki. Często skutecznie.

Pierwszy set zresztą szybko sprawił, że się rozbudziliśmy. Bo dobrych zagrań naprawdę było w nim na pęczki, w dodatku obie tenisistki się przełamywały i walczyły do samego końca. Kluczowa okazała się strata serwisu przez Magdę przy stanie 3:3, po długim gemie, w którym miała nawet piłki na zamknięcie. Zacharowa wyszła w ten sposób na prowadzenie, po chwili potwierdzając to wygranym własnym gemem serwisowym. I na nic zdał się fakt, że Fręch jeszcze gema wygrała, po obronie dwóch piłek setowych. Ostatecznie skończyło się 6:4, a my mogliśmy tylko z uznaniem pokiwać głową na grę młodszej z tenisistek.

Bo ta, kolokwialnie rzecz ujmując, nie pękała na robocie. Zresztą zdawała się nakręcać tym, gdzie występuje. Pomiędzy każdym punktem podskakiwała, wymachiwała rakietą, zaciskała pięść, toczyła dyskusje sama ze sobą. Tak jakby potrzebowała jeszcze dodatkowego pobudzenia, by na pewno Polkę ograć. I to działało. Przez jakiś czas.

Reklama

Drugi set nie układał się bowiem po jej myśli.

Niemal natychmiast straciła w nim serwis i szybko zrobiło się 3:0 dla Magdy, która jednak tę przewagę oddała w piątym gemie, gdy sama dała się przełamać. Ale zupełnie się tym nie przejęła i już gema później ponownie zdobyła breaka. I tak to w sumie w tym meczu leciało – zwrotów akcji mieliśmy naprawdę sporo, bo obie potrafiły grać na returnie, a w toczonych przez nie wymianach przewaga sytuacyjna często okazywała się niewystarczająca, bo przejścia z defensywy do ataku nie były niczym niezwykłym. Choć przyznamy, że zadrżeliśmy, gdy Magda nie wykorzystała piłki setowej przy własnym podaniu i znów serwis straciła. Tym bardziej, że po chwili zrobiło się 5:5.

Raz jeszcze jednak Fręch nic sobie z tego nie zrobiła. A jesteśmy przekonani, że jeszcze rok temu mogłoby być inaczej – tamta Magda często nie potrafiła przejść nad takimi stratami do porządku dziennego, a domykanie trudnych momentów bywało dla niej mission impossible. Dziś jednak pokazała, że potrafi takie momenty przepracować – po tym jak Zacharowa w ostatniej chwili wyrównała stan seta, Polka najpierw szybko wygrała własnego gema serwisowego, a potem zaczęła naciskać na rywalkę. Zaowocowało to dwoma piłkami setowymi, których… nie wykorzystała. Ale po chwili dostała trzecią i tym razem się już nie pomyliła. Wygrała seta, było 1:1.

A patrząc na to, jak wyglądały i pierwsze dwie partie, i dotychczasowe wymiany w tym meczu, spodziewaliśmy się jednego: że to spotkanie jeszcze trochę potrwa.

Sukces

I faktycznie, potrwało. Ale narzekać nie będziemy, mimo że przez resztę dnia potrzebne będą nam kreskówkowe tricki z oczami na zapałki czy przytrzymywaniem powiek taśmą klejącą. Ostatecznie bowiem to Magda Fręch okazała się lepsza od rywalki po secie, w którym na 10 rozegranych gemów, doszło do 7 przełamań serwisu. A było to tak, patrząc na wynik z perspektywy Polki:

  • I gem: Magda Fręch przegrywa podanie, 0:1;
  • II gem: Anastasija Zacharowa przegrywa podanie, 1:1;
  • IV gem: Anastasija Zacharowa przegrywa podanie, 3:1;
  • V gem: Magda Fręch przegrywa podanie, 3:2;
  • VII gem: Magda Fręch przegrywa podanie, 3:4;
  • VIII gem: Anastasija Zacharowa przegrywa podanie, 4:4;
  • X gem: Anastasija Zacharowa przegrywa podanie, 6:4.

Ostatnie przełamanie było w tej sytuacji równoznaczne z wygraniem przez Fręch meczu. Ale tak naprawdę jeszcze ważniejsze rzeczy działy się gema wcześniej, gdy Magda wygrała swój serwis od stanu 0:40. Właściwie powtórzyła to, co w starciu z Danielle Collins zrobiła Iga Świątek, która również w krytycznym momencie stanęła przed taką sytuacją i wyszła z niej obronną ręką. Fręch też się to udało, a potem po (dłuższej) chwili i solidnej dawce biegania oraz walki, ostatecznie pokonała rywalkę. Choć przyznamy szczerze: Zacharowa pokazała o wiele lepszy tenis i o wiele więcej walki, niż można by oczekiwać po jej rankingu i dotychczasowych meczach.

Wygrana należy jednak do Magdaleny Fręch, która po raz pierwszy w karierze zagra w IV rundzie turnieju wielkoszlemowego. Na pewno wespnie się też na najwyższe miejsce w rankingu WTA w karierze – w tej chwili w rankingu live jest 49., ale kilka zawodniczek z niższych miejsc również nadal gra w turnieju. Niemniej, z pewnością wskoczy do TOP 60, a tak wysoko jeszcze nie była.

A czy dojdzie też dalej w Australian Open? O to będzie niezmiernie trudno, bo jej rywalką zostanie teraz Coco Gauff, mistrzyni US Open 2023 i jedna z faworytek turnieju w Melbourne, która tej nocy pokonała w wielkim stylu swoją rodaczkę, Alycię Parks: 6:0, 6:2. Ale szans Magdzie odbierać nie będziemy. W końcu już teraz przekroczyła oczekiwania sprzed startu turnieju i osiągnęła życiowy sukces.

Dlaczego więc nie miałaby zaskoczyć jeszcze raz?

Magdalena Fręch – Anastasija Zacharowa 4:6, 7:5, 6:4

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Trener Chelsea tonuje euforyczne nastroje. “Nie jesteśmy w wyścigu o tytuł mistrzowski”

Arek Dobruchowski
1
Trener Chelsea tonuje euforyczne nastroje. “Nie jesteśmy w wyścigu o tytuł mistrzowski”

Australian Open

Komentarze

8 komentarzy

Loading...