Reklama

Niechciany w Manchesterze, kluczowy w derbach zachodniego Londynu

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

13 stycznia 2024, 16:20 • 3 min czytania 0 komentarzy

Fani polskiego kina wiedzą doskonale, że nie ma takiego miasta jak Londyn. Jest Lądek. Lądek Zdrój. Kibice piłkarscy jednak Londynu nie znać nie mogą. Siedem klubów w Premier League to 42 mecze derbowe w sezonie. Wczesnym sobotnim popołudniem na Stamford Bridge rozegrano jeden z nich. Chelsea podejmowała Fulham i choć miejsca w tabeli mogły nie wskazywać na wielką ucztę piłkarską, to mogliśmy zobaczyć zarówno intensywność jak i emocje.

Niechciany w Manchesterze, kluczowy w derbach zachodniego Londynu

I taki był ten mecz. Choć czasem brakowało piłkarskiej jakości, na pewno żadnej z drużyn nie można odmówić chęci i energii. Akcja za akcją, ogromna witalność i intensywność i jeszcze do tego pierwiastek derbowy. Stadiony obu drużyn dzieli zaledwie 2,5 kilometra, więc ich rywalizacja ma dodatkowy podtekst. Fulham na Stamford Bridge nie wygrała od 44 lat i ma postępujący kompleks młodszego brata. Mimo to, choć starcia obu klubów wyzwalają dodatkowe emocje, między drużynami i ich kibicami nie ma złej krwi, a rywalizacja ma charakter czysto sportowy.

Chelsea do meczu podeszła uskrzydlona trzema zwycięstwami z rzędu w Premier League na własnym stadionie, podczas gdy w siedemnastu poprzednich wygrała tylko dwa razy. Z drugiej strony przegrała w tygodniu z Middlesbrough z Championship w Pucharze Ligi, co te świeżo rozpostarte skrzydła znowu lekko podcięło. A Fulham, chociaż ostatnio w lidze, w meczu nomen omen derbowym z Arsenalem, nieoczekiwanie wygrało, to tydzień pucharowy miało w kratkę. Przegrało z Liverpoolem w Pucharze Ligi i wygrało z Rotherham w Pucharze Anglii. Choć faworyt był jeden, a stała za nim 44-letnia passa bez porażki, to mecz wcale nie był jednostronny.

W pierwszej części brakowało konkretów pod obiema bramkami. Każda z drużyn miała swoje szanse, mieliśmy słupki, poprzeczki, wspaniałe parady bramkarskie, ale w najważniejszej statystyce kłuły w oczy dwa zera. I kiedy wydawało się, że w pierwszej połowie nic się już nie wydarzy, w doliczonym czasie Diop nabrał się na stary numer Raheema Sterlinga z błyskawiczną zmianą kierunku i wyciął byłego napastnika Liverpoolu i Manchesteru City w polu karnym. Jakby to powiedział klasyk, „tamten przyaktorzył”, ale kontakt bez wątpienia był i sędzia podyktował rzut karny, który pewnie wykorzystał Cole Palmer. Arbiter jeszcze pozwolił zacząć grę od środka, ale po chwili zakończył pierwszą część spotkania.

Po przerwie mecz wyglądał bardzo podobnie. Bramkarze mieli kilka fantastycznych interwencji. Mieliśmy parę bloków w defensywie, ale szczęścia, umiejętności i celności nie wystarczyło, żeby ktoś ponownie wpisał się na listę strzelców. 1:0 po bardzo intensywnym meczu to efekt ciut większej boiskowej jakości zespołu The Blues i chyba jednak wykorzystanie kompleksu starszego brata, który daje szansę młodemu, ale kiedy przychodzi do konkretów, to strzela tę jedną bramkę więcej.

Reklama

A bohaterem meczu został Cole Palmer. Chłopak, który odbił się od Manchesteru City. 21-latek, który nigdy do końca nie przekonał do siebie Guardioli. To świadczy po pierwsze o sile The Citizens. Stać ich na to, żeby lekką ręką wypuścić talent, a ten w siedemnastu meczach w Premier League w tym sezonie, trafia dla The Blues dziewięć razy i notuje cztery asysty.

A po drugie świadczy o zmianie statusu Chelsea, która już nie rozdaje kart w Premier League, ale czeka na okruchy ze stołu największych. Dziś te okruchy, czyli Palmer i Sterling, niechciani już w City, zapewniły zwycięstwo, ale u tych największych zamiast okruchów mamy świeże, wypieczone ciasteczka. Dlatego właśnie Chelsea z hegemonami Premier League nie ma wielkich szans. A na razie cieszy się z czwartego zwycięstwa z rzędu u siebie i awansu na ósme miejsce w tabeli.

Chelsea – Fulham 1:0 (1:0)

Palmer 45+4 k

WIĘCEJ O PREMIER LEAGUE:

fot. Newspix

Reklama

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...