Niełatwo jest w odpowiedni sposób zarządzać sukcesem, a utrzymanie się na topowym poziomie bywa trudniejsze od samej wspinaczki na szczyt. Boleśnie przekonuje się o tym Napoli, które wiosną 2023 roku świętowało wywalczenie upragnionego mistrzostwa Włoch, a rok 2024 zaczyna na ósmym miejscu w tabeli Serie A, z blisko dwudziestoma punktami straty do liderującego Interu Mediolan. O obronie scudetto nikt już oczywiście w Neapolu nie myśli, dziś celem jest zakończenie ligowych zmagań na miejscu gwarantującym występ w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Ale nawet o to będzie Azzurrim szalenie trudno, bo na razie klub zdaje się pogrążać w kryzysie, a nie wydostawać z dołka.
Na dodatek wiele wskazuje na to, że właśnie w tak przykrych okolicznościach z Napoli rozstanie się Piotr Zieliński.
Kryzys Napoli. Zaczęło się jeszcze w poprzednim sezonie?
Analizę sytuacji trzeba rzecz jasna rozpocząć od cofnięcia się do sezonu 2022/23. Sezonu, który bez wątpienia zostanie przez neapolitańczyków zapamiętany na wieki. Wprawdzie przed startem ligowych zmagań ekipę ze Stadio Diego Armando Maradona opuściło kilku z jej długoletnich liderów, a w ich miejsce ściągnięto zawodników niekoniecznie sprawdzonych w rywalizacji na topowym europejskim poziomie, ale prędko się okazało, że właśnie taki zastrzyk świeżości był Napoli potrzebny, by osiągnąć wyczekiwany od dekad sukces w Serie A. Zespół poukładany przez trenera Luciano Spallettiego po prostu zmiażdżył ligową konkurencję – dość powiedzieć, że po 24 seriach spotkań Azzurri mieli na swoim koncie aż 21 zwycięstw i zaledwie jedną porażkę. 13 stycznia 2023 roku upokorzyli odwiecznych rywali z Juventusu, demolując ich przed własną publicznością aż 5:1. Kiedy kilka tygodni później wygrali u siebie z Romą, Jose Mourinho był już gotów gratulować im zdobycia scudetto. – Znam stan, w jakim oni się znajdują, bo kilka razy także udało mi się go osiągnąć. Oni już wiedzą, że ten sezon należy do nich – stwierdził Portugalczyk.
I rzeczywiście, podopieczni Spallettiego spokojnie utrzymali prowadzenie w Serie A, nie pozostawiając oponentom żadnych złudzeń. Neapol – po raz pierwszy od czasów Maradony – mógł się oddać mistrzowskiej euforii. Należy jednak zauważyć, że sama końcówka sezonu nie była w wykonaniu Napoli szczególnie udana.
Drużyna ewidentnie wytraciła impet i rozmach. Pierwsza poważna wpadka przytrafiła się zresztą Azzurrim już w styczniu, gdy odpadli oni z Coppa Italia po sensacyjnej porażce w serii rzutów karnych ze słabiutkim Cremonese. W kwietniu neapolitańczycy zawiedli też w Lidze Mistrzów, przegrywając ćwierćfinałowy dwumecz z Milanem. Nawet w Serie A ekipa Spallettiego spuściła z tonu i od początku marca zgarnęła komplet punktów tylko w siedmiu z czternastu spotkań. Można to było oczywiście tłumaczyć naturalną dekoncentracją, wynikającą z wypracowania sobie naprawdę gigantycznej przewagi nad ligowym peletonem, ale z dzisiejszej perspektywy te rezultaty wyglądają już trochę inaczej. Były, jak się zdaje, pewnego rodzaju sygnałem ostrzegawczym. Dowodem na to, że drużyna nie jest wystarczająco mocna, by dominować we włoskiej ekstraklasie od pierwszej do ostatniej kolejki, dokładając też do tego triumfy odnoszone na pozostałych frontach.
Świadczyło o tym zwłaszcza niepowodzenie w Champions League, tym bardziej że patent na neapolitańczyków znalazł tam inny włoski klub. Napoli miało w zasadzie wszelkie argumenty, by awansować do finału LM, lecz nie skorzystało z relatywnie łatwej drabinki. Dało się wyhamować Milanowi, który potem oberwał od Interu. I to właśnie Nerazzurri zmierzyli się w Stambule z Manchesterem City, mimo że w Serie A stracili do mistrzów z Neapolu blisko 20 punktów.
Z drugiej strony, kto o zdrowych zmysłach przejmowałby się potknięciami i analizował ostrzegawcze sygnały, na dodatek niezbyt wyraźne, kiedy zespół po przeszło trzech dekadach niemocy zdobył upragnione scudetto, ucierając nosa wrogom z Turynu, Mediolanu czy Rzymu?
To osiągnięcie zbyt dużego kalibru, by przejmować się czymkolwiek innym.
Zachwycano się zatem kapitalną robotą wykonaną przez Spallettiego i podziwiano spektakularne wyczyny gwiazd Napoli, takich jak Victor Osimhen, Chwicza Kwaracchelia, Kim Min-jae, Stanislav Lobotka czy Piotr Zieliński. Problem w tym, że latem dwie z wymienionych postaci opuściły Neapol, a trzecia zaczęła – za pośrednictwem swoich agentów – sygnalizować medialnie chęć rozstania z ekipą Azzurrich. Mistrzowski skład Napoli nie zdążył się więc nawet porządnie skonsolidować, gdy trzeba było w nim dokonywać bardzo poważnych roszad na strategicznie istotnych pozycjach. Co było tym bardziej kłopotliwe, że przecież już latem 2022 roku zespół doświadczył dużego wstrząsu, związanego z odejściem kilku znaczących piłkarzy. Spalletti poradził sobie z tym, nomen omen, po mistrzowsku, lecz rok później neapolitańczycy potrzebowali raczej drobnych korekt, poszerzenia kadry i pójścia za ciosem, aniżeli kolejnego pasma radykalnych zmian.
Chaos zamiast stabilizacji
Niełatwo jednak mówić o utrzymywaniu obranego wcześniej kursu i metodycznym rozwijaniu drużyny, żegnając jednocześnie architekta największego sportowego sukcesu Napoli w XXI wieku. Po sezonie 2022/23 Stadio Diego Armando Maradona opuścił bowiem Luciano Spalletti. Na własne, wyraźne życzenie.
Aurelio De Laurentiis znany jest wprawdzie z niekonwencjonalnych, niekiedy kontrowersyjnych metod zarządzania klubem, ale próba utrzymania szkoleniowca na ławce trenerskiej wbrew jego woli byłaby szaleństwem nawet jak na standardy właściciela Napoli. W tej sytuacji musiał odpuścić. – Spalletti jest wolnym człowiekiem – skwitował De Laurentiis. – Przyszedł do mnie i powiedział mi, że zrobił tu wszystko, co mógł. Jego zdaniem pewien cykl pracy się zakończył. Powiedział, że ma tu kontrakt, ale wolałby wziąć sobie rok wolnego. Czy mógłbym się temu sprzeciwić? Dał mi tak wiele, że mogę mu tylko podziękować. […] Trenerzy dzielą się na takich, którzy myślą tylko o tym, by wypromować swoje nazwisko na rynku, oraz takich, którzy faktycznie trenują. On trenuje. O potrzebie odpoczynku mówił także sam Spalletti. – Czasami ludzie się rozstają, ponieważ między nimi jest zbyt wiele uczuć. Teraz nie jestem w stanie dać Napoli wszystkiego, na co zasługuje. Potrzebuję odpoczynku. Czuję zmęczenie, a przerwa dobrze mi zrobi. Nie będę trenował Napoli i innych zespołów. Na rok odchodzę od piłki.
Koniec końców wakacje Spallettiego trwały znacznie krócej. Choć faktem jest, że Włoch nie zaakceptował żadnej z licznych ofert, jakie spłynęły do niego z Bliskiego Wschodu. Zareagował dopiero wtedy, gdy szefowie krajowej federacji zaproponowali mu posadę selekcjonera reprezentacji Italii.
Pion sportowy Napoli, z samym De Laurentiisem na czele, stanął tymczasem przed koniecznością znalezienia godnego kontynuatora dzieła Spallettiego. I z jednej strony można powiedzieć, że było to zadanie proste, bo chętnych do pracy z aktualnymi mistrzami Włoch rzecz jasna nie brakowało. W teorii posada szkoleniowca Azzurrich od dawna nie była tak łakomym kąskiem dla topowych trenerów. Jednak przeszłość pokazała, że wejście na grząski, neapolitański grunt przysparzało olbrzymich problemów nawet wybitnym managerom. Wystarczy tu przypomnieć nie do końca udaną i zakłóconą wieloma konfliktami kadencję Carlo Ancelottiego. Cały proces poszukiwań następcy Spallettiego dodatkowo skomplikował fakt, że w czerwcu z klubem rozstał się również za porozumieniem stron dyrektor sportowy Cristiano Giuntoli, obecnie zatrudniony w Juventusie („gdybym tylko wiedział, że to juventino, już dawno pozbyłbym się go z Napoli!” – odgrażał się De Laurentiis, ale raczej w żartobliwym tonie). Wkrótce zastąpił go wprawdzie Mauro Meluso, ale – jak nietrudno się domyślić – to nie on odegrał pierwszoplanową rolę w pierwszych tygodniach letniego okna transferowego. Kolejny dowód na to, że mistrzowskie Napoli, zamiast się stabilizować, zaczęło się kruszyć. I to na wielu płaszczyznach.
Wiąże się z tym zresztą dość wymowna anegdota.
Kandydatem numer jeden na nowego szkoleniowca Napoli był bowiem przez pewien czas Thiago Motta. Podczas spotkania z De Laurentiisem trener jął jednak wypytywać prezesa właśnie o to, kto zasiądzie w fotelu dyrektora sportowego Azzurrich. Według „La Gazzetta dello Sport”, zniecierpliwiony De Laurentiis odpowiedział w końcu: – Jestem tutaj, rozmawiasz ze mną. Ja ci nie wystarczam? Motta, delikatnie rzecz ujmując, nie był zachwycony takim postawieniem sprawy. Uznał zatem, że woli kontynuować pracę z Bologną, która… jest rewelacją sezonu 2023/24 w Serie A i plasuje się obecnie w ligowej tabeli wyżej od Napoli.
Nie powiodła się także odważna próba zatrudnienia Luisa Enrique. De Laurentiis zapewniał jednak potem, że absolutnie tego nie żałuje, ponieważ Hiszpan nie przekonał go do swojej osoby podczas rozmów prywatnych, a poza tym jego wyniki w Paris Saint-Germain są wielce rozczarowujące. Włoskie media łączyły z przeprowadzką do Kampanii również znanego nam skądinąd Paulo Sousę, Igora Tudora, Christophe Galtiera czy Sergio Conceicao, plus pewnie z dziesięciu innych szkoleniowców. Finalnie padło na trochę zapomnianego Rudiego Garcię, znanego między innymi z prowadzenia Romy, Olympique’u Marsylia i Olympique’u Lyon.
Dziś De Laurentiis zapewnia, że już podczas powitalnej konferencji Francuza przekonał się, iż ściągnięcie go do Neapolu było błędem.
Nietrafiony wybór
Kolejne miesiące neapolitańskiego zespołu to prawdziwa komedia pomyłek.
Jako się rzekło, latem ekipę Azzurrich opuścił nie tylko Spalletti. Do Bayernu Monachium sprzedany został bowiem Kim Min-jae, lider formacji defensywnej w sezonie 2022/23, fundamentalny element taktycznej układanki poprzedniego szkoleniowca. Zastąpienie Koreańczyka stało się zatem transferowym priorytetem Napoli, lecz Brazylijczyk Natan, ściągnięty z Red Bull Bragantino, na razie nie zdołał dorównać stoperowi z Dalekiego Wschodu. Neapolitańczycy nie zdążyli się więc nawet dobrze otrząsnąć po utracie jednego z bohaterów mistrzowskiej kampanii, a już na transfer zaczął naciskać kolejny. Mowa o Victorze Osimhenie.
Otoczenie Nigeryjczyka rozpętało prawdziwą burzę po tym, jak wizerunek 25-latka został wykorzystany w prześmiewczym (i, trzeba przyznać, wyjątkowo kretyńskim) filmiku, zmontowanym przez osobę odpowiedzialną za prowadzenie oficjalnego konta Napoli na TikToku. Afera rozrosła się do absurdalnych rozmiarów. Minister sportu Nigerii zapowiedział dyplomatyczną interwencję we Włoszech, mieszkańcy Lagos i okolic uznali, że ich ulubieniec został rasistowsko upokorzony, sam Osimhen nie podał ręki kolegom z drużyny podczas kolejnego treningu, a agent piłkarza stwierdził publicznie, że jego klient jest w Napoli nieszczęśliwy i rozważa podjęcie kroków prawnych, wymierzonych w klub. Większość włoskich dziennikarzy natychmiast oceniła, że to tylko gra obliczona na transfer do Premier League.
De Laurentiisowi udało się ostatecznie udobruchać zawodnika, ale musiał w tym celu zagwarantować mu największy kontrakt w całej historii Napoli. A i tak nie jest przecież wykluczone, że lada moment Osimhen rozpęta nową awanturę, zwłaszcza gdy Azzurri nie zakwalifikują się do kolejnej edycji Champions League. Prezes nie ma jednak zamiaru się uginać. Gdy działacze Al-Hilal złożyli mu ofertę transferową za nigeryjskiego napastnika, De Laurentiis – według relacji „La Gazzetta dello Sport” – odpisał w oficjalnym mailu, że za 200 milionów euro Saudowie mogą kupić najwyżej jedną nogę Osimhena.
Żeby szef Napoli w ogóle usiadł do stołu negocjacyjnego, musi się na nim pojawić pół miliarda w twardej walucie. Totalne szaleństwo.
Jak TikTok nie zrujnował kariery Victora Osimhena
Grymasy nigeryjskiego gwiazdora stanowią jednak zaledwie wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o problemy wewnętrzne Napoli. W zasadzie od początku kadencji Rudiego Garcii włoscy dziennikarze informowali, że drużyna nie złapała z nowym szkoleniowcem wspólnego języka i jest niezadowolona z wyboru następcy powszechnie cenionego Spallettiego. Przełożyło się to na drastyczny regres formy poszczególnych piłkarzy. Loty obniżył nawet słynący z solidności Giovanni Di Lorenzo, z tonu spuścili także Zieliński, Lobotka i Kwaracchelia. Tego ostatniego określa się dziś w Italii „lukrem bez tortu” – Gruzin nie wypada źle pod kątem statystyk, dość regularnie trafia do siatki bądź notuje asysty, ale nie ma takiego przełożenia na ofensywę Napoli jak w poprzednim sezonie.
Do tego dodać trzeba kontuzje, regularnie nękające ważnych graczy Napoli. Działacze Azzurrich zaczęli wręcz podejrzewać, że coś jest nie tak z reżimem treningowym. De Laurentiis złożył nawet publiczną obietnicę, że zacznie spędzać więcej czasu w klubowym ośrodku i będzie się z bliska przyglądał zajęciom pierwszej drużyny.
I faktycznie – jak powiedział, tak zrobił. Zaczął – dosłownie! – patrzeć francuskiemu managerowi na ręce.
Training 13/10
Aurelio De Laurentiis attended the entire session.
Entire group session for Gollini.
Part group and part personalized for Jesus
Garcia gave his team two days of rest. Preparation will resume on Monday. pic.twitter.com/coBVHtkVyC
— Napoli Zone (@TheNapoliZone) October 13, 2023
8 października 2023 roku Napoli przegrało u siebie 1:3 z Fiorentiną i prawdopodobnie już wówczas właściciel Napoli podjął ostateczną decyzję o rozstaniu z trenerem. Wyrok na Garcii został jednak odroczony, ponieważ De Laurentiis znów spotkał się z całą serią odmów. Kosza dał mu między innymi Antonio Conte. Doszło zatem do kolejnego absurdu – wszyscy, z samym Garcią na czele, doskonale zdawali sobie bowiem sprawę, że raczej prędzej niż później do Neapolu zawita nowy trener, ale mijały kolejne tygodnie, a Francuz dalej wegetował na stanowisku, kompletnie pozbawiony pomysłu i wszelkiej ochoty na to, by tchnąć w drużynę nowego ducha. Gilotyna poszła w ruch po tym, jak w dwunastej serii spotkań Napoli w kompromitującym stylu uległo u siebie 0:1 Empoli. Podobno żaden z klubowych działaczy nie pofatygował się, by przekazać Garcii informację o jego zwolnieniu w bezpośredniej rozmowie. Francuz o utracie posady miał się dowiedzieć z internetu.
De Laurentiis przyznał potem otwarcie, że nigdy nie zaufał Garcii. – Zdałem sobie sprawę, że powinienem go zwolnić… pierwszego dnia, gdy przedstawiliśmy go jako trenera. To ten typ fachowca, który przychodzi do klubu i mówi publicznie: „nic nie wiem o Napoli, nie oglądałem żadnego ich meczu w zeszłym sezonie”. Sądziłem, że to żart, ale on to potwierdził. A przecież miał tylko kontynuować wspaniałą pracę Spallettiego, nic więcej.
Nieudany powrót
Jednak to nie ta wypowiedź, a ogłoszenie nowego szkoleniowca Napoli wprawiło fanów Azzurrich w prawdziwe osłupienie. Do Kampanii po dziesięciu latach powrócił bowiem Walter Mazzarri. Ten sam Mazzarri, który w sezonie 2016/17 nie spisał się najlepiej na ławce trenerskiej Watfordu, później zanotował przeciętną kadencję w Torino, by wreszcie marnie się spisać w roli szkoleniowca Cagliari. De Laurentiis nie jest typem człowieka, który pod prysznicem podśpiewuje sobie „Lubię wracać tam, gdzie byłem już” i w prowadzeniu klubu kieruje się względami sentymentalnymi. Wzruszające powroty po latach są w Neapolu ogromną rzadkością. Skąd zatem szokujący pomysł, by raz jeszcze postawić akurat na Mazzarriego, skoro dorobek trenerski Włocha z ostatnich lat absolutnie niczym nie imponuje?
Cóż, opcje są trzy:
- prezes Napoli naprawdę ceni Mazzarriego i ma dla niego specjalne miejsce w swym sercu
- Napoli planuje zatrudnić kolejnego trenera przed startem sezonu 2024/25, Mazzarri jest tylko tanią opcją na przeczekanie
- De Laurentiis kompletnie się już zamotał i zatrudnił Mazzarriego z braku laku, byle tylko mieć z głowy Garcię i wstrząsnąć drużyną
Jaka jest prawda, dowiemy się zapewne wkrótce.
Zresztą początkowo zatrudnieniu Mazzarriego towarzyszyła nawet w neapolitańskim środowisku swego rodzaju euforia. Nowy-stary trener Azzurrich natychmiast zachwycił się zespołem, przyobiecał brak typowych dla siebie narzekań na konferencjach prasowych i generalnie wprowadził do drużyny mnóstwo entuzjazmu oraz pozytywnych wibracji, jakże potrzebnych piłkarzom Napoli po ponurym okresie współpracy z Garcią. Mało tego, neapolitańska ekipa początek kadencji Mazzarriego uświetniła zwycięstwem nad Atalantą. Zanim jednak ktokolwiek zdążył uwierzyć, że w szaleństwie działaczy Napoli kryła się metoda, emocje opadły. Dobra energia ekspresowo wyparowała, a zespół – choć wydawało się to niemożliwe – zaczął notować jeszcze gorsze rezultaty niż pod wodzą Garcii.
Podsumujmy zresztą dotychczasowe spotkania Napoli z Mazzarrim u steru:
- 2:1 z Atalantą (wyjazd)
- 2:4 z Realem Madryt (Liga Mistrzów; wyjazd)
- 0:3 z Interem Mediolan (dom)
- 0:1 z Juventusem (wyjazd)
- 2:0 z Bragą (Liga Mistrzów; dom)
- 2:1 z Cagliari (dom)
- 0:4 z Frosinone (Puchar Włoch; dom)
- 0:2 z Romą (wyjazd)
- 0:0 z Monzą (dom)
Jasne, terminarz Napoli do najłatwiejszych nie należał, ale można było jednak oczekiwać czegoś więcej, choćby wyeliminowania Frosinone z Coppa Italia i pokonania przed własną publicznością Monzy. Włoskie media nie pozostawiają dziś na Mazzarrim suchej nitki. Na przykład dziennikarze „La Gazzetta dello Sport” wskazują, że nawet triumfu nad Cagliari trudno trenerowi gratulować, bo został on osiągnięty tylko za sprawą przebłysków geniuszu Osimhena. Od strony taktycznej, Napoli stanowi w tej chwili obraz nędzy i rozpaczy, stąd niepowodzenia we wszystkich konfrontacjach z topowymi przeciwnikami.
– Drużyna zbudowana przez Spallettiego już nie istnieje – podsumowuje publicysta
. – Po części rozmontowana została na rynku transferowym, bo po odejściu Kima zespół nie jest już w stanie równie skutecznie spisywać się w walce o wysoki odbiór piłki. Dzieła zniszczenia dopełnili jednak Garcia i Mazzarri. […] Nie ma już nic, to pobojowisko. Napoli oddaje pole przeciwnikom w każdym meczu, pozbawione jest pewności siebie i pomysłu. Nie mówię nawet o starciach z przeciwnikami z górnej półki. Tak samo to wyglądało przeciwko Frosinone czy Cagliari. Jedyny powód, dla którego nie mówimy jeszcze o potrzebie zwolnienia Mazzarriego, jest fakt, że pracuje on w Napoli dopiero od dwóch miesięcy. Miał mało czasu na treningi, to prawda, ale na razie nie wprowadził niczego nowego.Ostatni dzwonek
Po osiemnastu kolejkach Napoli zajmuje ósme miejsce w tabeli. Traci tylko pięć oczek do czwartej Fiorentiny, walka o udział w kolejnej edycji Champions League pozostaje więc otwarta, ale z drugiej strony neapolitańczycy mają tylko cztery oczka przewagi nad dziesiątym w stawce Torino. Nie ma już zatem miejsca i czasu na kolejne pasma niepowodzeń w Serie A. Jeśli Azzurri szybko się nie ockną, mogą się za kilka tygodni obudzić w dolnej połówce tabeli. Chętnych do gry w Lidze Mistrzów nie brakuje. Inter i Juventus odjechały konkurencji, solidnie punktuje Milan, nadspodziewanie dobrze spisują się Fiorentina i Bologna. Swoje ambicje mają Roma, Atalanta i Lazio. A brak kasy płynącej od UEFA za występy w LM byłby dla Napoli szalenie bolesnym ciosem.
Trochę zatem szkoda, że – jak zaznaczyliśmy na wstępie – właśnie po tak kiepskim sezonie z Neapolu wyjedzie Piotr Zieliński. Dziennikarz Raffaele Auriemmy twierdzi, że reprezentant Polski jest już w pełni dogadany z Interem Mediolan odnośnie szczegółów kontraktu. W podobnym tonie wypowiada się też redaktor Marco Giordano. – Piotr wybrał Inter. Jeśli nie wydarzy się w najbliższej przyszłości nic nieprzewidywalnego, to zwiąże się z tym klubem. Juventus próbował go ściągnąć, ale zakończyło się to niepowodzeniem. Podobnie jak zabiegi Napoli w celu przedłużenia wygasającego w czerwcu 2024 roku kontraktu.
Krótka jest w futbolu droga od sukcesu do kryzysu. Wiosną 2023 roku sympatycy Napoli triumfowali i snuli mocarstwowe plany. Dziś po prostu mają nadzieję, by tylko osunąć się odrobinę ze szczytu, a nie zlecieć z niego z hukiem. Ten drugi scenariusz zdaje się być jednak bardziej prawdopodobny.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Śladami Girony i Ajaksu. Największe wzrosty i spadki w rankingu Elo
- Fatih Terim w świecie calcio, czyli półtora roku szaleństwa
- „Król paparazzich” chce wrócić na tron. Fabrizio Corona znów podpalił świat calcio
fot. NewsPix.pl